Często mówimy, że jakaś piosenka kojarzy nam się z konkretnym miejscem czy
osobą, a czasem nawet, że z jakimś dłuższym okresem naszego życia („Godzina
piąta, minut trzydzieści!!!”). Jest jak okładka zeszytu, pierwsze zdanie
ulubionego wiersza albo… drogowskaz na szlaku. Nadaje kierunek naszej pamięci.
Pospacerowałem więc sobie wczoraj troszkę po swojej przeszłości, odnalazłem kilka zapomnianych już prawie obrazków i doszedłem do wniosku,
że chyba nagrać powinienem taką płytkę z soundtrackiem do mojego CV. I wcale
nie byłoby tam wyłącznie moich naj naj naj przebojów, a po prostu takie właśnie skojarzynki…
Mieczysław Wojnicki - Kaczuszka i mak
Kiedy byłem zupełnym maluchem a zachowywałem się niegrzecznie, mój tata zamiast prosić czy grozić... śpiewał mi tę piosenkę. I starczało kilka chwil bym był zalany łzami. Nie wiem skąd mi się to wzięło, nie wiem dlaczego ZAWSZE skutkowało, ale nie wiedzieli tego także moi rodzice. Ważne, że "kaczuszka" to było ich wunderwaffe na moje szaleństwa. Przez długie, długie lata.
Dużo później, gdy byłem już dorosły, ojciec zapytał mnie, co tak działało na mnie w tej historyjce. Po głębszym zastanowieniu (No mów, bo zacznę ci śpiewać!) doszedłem do wniosku, że strasznie żal mi było biednej kaczuszki, która zamiast prawdziwych róż cieszyć się musiała tylko zwykłymi makami... Takie nic, zwykły kwiatek, a ona nawet tego nie miała.
Kaczuszko wiesz maki są tak duże, duże, duże
a ty masz krótkie nóżki jak zwykle u kaczuszki
Kaczuszko wiesz maki są czerwone tak jak róże
kaczuszki są nieduże i tak już w życiu jest...
Jasny gwint! Miałem tylko skopiować i wkleić ten kawałek tekstu, nie czytając!
Ma ktoś chusteczkę?
Andrzej Rybiński – Nie liczę godzin i lat
Wielki hit wakacji 1983, a dla mnie
prywatnie obrazek z wczasów nad morzem w luksusowym jak na PRL przynajmniej (a
o dziwo istniejącym do dziś) ośrodku „Grodno II” koło Międzyzdrojów. Niepowtarzalny
jak to pisywała Stefania (nomen omen) Grodzieńska „zapach hotelu” ubarwiony
smakiem nieosiągalnej na Śląsku Pepsi Coli. Zygzakowate zejście na plażę,
dmuchane kolorowe piłki, plastikowy samolot z kręcącymi się skrzydłami,
wariackie rowerowe rajdy po okolicy i… bąk (albo inny podobny stwór), który użądlił mnie dokładnie
pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym. Musiało naprawdę boleć, skoro pamiętam
to po trzech dekadach, no ale przecież NIE LICZĘ godzin i lat…