WYCIECZKA TRZYNASTA:
ZWARDOŃ - KAROLÓWKA - KUBALONKA
ZWARDOŃ - KAROLÓWKA - KUBALONKA
Korytarz pulmana zawsze kojarzył
mi się z wagonem wąskotorówki. Wyobrażałem sobie, że to właśnie taki malutki,
prawie zabawkowy, wąski pociąg zupełnie niezależny od przedziałów tuż za
ścianką. Lubiłem zapach papierosowego dymu, świst powietrza przez półotwarte
okna (Wracaj tu, bo się przeziębisz!) i nawet kolorowe tłumy podróżnych
przepychające się z prawa na lewo i z lewa na prawo wraz ze swoimi walizami,
plecakami i czym tam jeszcze. Można powiedzieć, że korytarz do przedziału miał
się jak Jarocin do Sopotu, jeśli wiemy o czym mówię. Był klimat.
Na korytarzu się stało,
siedziało, czasem i spało nawet. Korytarz jednoczył. Pamiętam z czasów moich
podróży do Budapesztu zbiorowy wybuch śmiechu, gdy na którejś słowackiej stacji
ktoś widząc pustkę za szybami usiłował dostać się do wagonu. A tu
niespodzianka! Korytarz pełen, że igły nie wciśniesz, tyle że całe towarzystwo
poprzytulane do siebie leży pokotem na podłodze!
-Zajęte! Ha ha ha!
-Przepraszam, można?
-Proszę, proszę – odsuwam się
przepuszczając dziewczynę z ogromnym żółtym psem. No tak, znowu się zamyśliłem.
Ale tak to już ze mną jest w autobusach i pociągach, że jeśli nie zasypiam, to
przynajmniej wpadam nomen omen w „trans”. Piszę sobie w głowie swoje własne
bajki. Zapominam o bożym świecie, choć przecież gdzieś tam kątem oka notuję
wszystko co przelatuje za oknami. Polujące na polach koty, mgłę nad jeziorami,
zdziwione spojrzenia saren, smutne zdewastowane stacje, budzące się podwórka i
place i całą tę fascynująco pęczniejącą z każdym kilometrem zieloność. No i
przecież także to, co najważniejsze – góry. Zawsze, gdy widzę je po raz
pierwszy w którymś momencie podróży uśmiecham się jak dzieciak na widok
karuzeli. Nawet mi czasem z tym głupio, ale nie potrafię inaczej.
No i właśnie teraz, proszę. Już
je widać. Z każdą kolejną stacją coraz więcej i coraz bliżej. Pociąg mija
Bielsko, potem Wilkowice, Żywiec, wreszcie „moje” Radziechowy, malutką
miejscowość, która tak jakoś zapadła mi w serce i pamięć że właśnie myślę o
niej per „moja”, i wreszcie dociera do terra
incognita, czyli… Węgierskiej Górki. Nigdy wcześniej nie byłem ani tutaj
ani na żadnej z kolejnych stacji. Nigdy nie podchodziłem stąd na żadną górę i
może dlatego nieco na przekór jak to ja wybrałem od razu najdalszy z możliwych
punkt startowy i najdłuższą zarazem z dostępnych mi dziś tras.
Proszę zerknąć na mapę. Linia
kolejowa prowadząca z Bielska do Zwardonia
pomiędzy Węgierską Górką a Zwardoniem właśnie odsuwa się od Beskidu Śląskiego i
zbliża do Żywieckiego. Od razu widać, że to już inne góry. Wyższe, jeszcze
bardziej zielone, znacznie mniej ludne. Kolejny
level jakby to powiedział maniak gier komputerowych. Z prawie przyklejonym
do szyby nosem przyglądam się wszystkiemu dookoła. Spodziewałem się serii
miasteczek pokroju przynajmniej Pszczyny, a napotykam coraz skromniejsze
przystanki, bo już nawet nie stacje przypominające mi te z kolejki
objeżdżającej swego czasu Park Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Milówka,
Laliki, Sól, Sól Kiczora i wreszcie… Zwardoń. Koniec trasy. Koniec Polski.
Początek wycieczki.
Przejazd pociągiem z Katowic trwał
dwie godziny i czterdzieści dwie minuty. Sporo. Mało ekspresowe tempo
wynagradzają jednak piękne widoki po drodze i klimat wielkiej przygody jaki tworzą obładowani
sprzętem turyści będący od pewnego momentu głównymi jeśli nie jedynymi czasem
pasażerami pustoszejącego z każdą kolejną stacją składu.
A zatem Zwardoń. Cóż to za
miejsce? Encyklopedie mówią najczęściej, że bardzo znana i ceniona przez
turystów i narciarzy wieś w gminie Rajcza.
Punkt stycznikowy szlaków Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, jedna z
najwyżej położonych stacji kolejowych w naszym kraju (673 m. n.p.m.) i znane
już od wieków przejście graniczne. Dodałbym tu jeszcze, że pierwszy pociąg
zajechał do Zwardonia w 1884 roku, zaś w 1933 otwarto tu na wzór Dworca Tatrzańskiego
w Zakopanem schronisko o nazwie Dworzec Beskidzki (od 2009 roku niestety
nieczynne). A co ciekawego oferuje
Zwardoń „deptaczom” takim jak ja? Na przykład szlak na Wielką Raczę albo
Rachowiec w Beskidzie Żywieckim lub też wybrany dziś jako trasa mojej trzynastej
wycieczki kolor niebieski w kierunku Baraniej Góry.