Przychodzimy na świat, który jest dla nas zagadką. Uczymy się go i poznajemy jego tajemnice. Jesteśmy otwarci na nowości i zmiany, wręcz pożeramy je ciągle głodni kolejnych. Trwa to długie lata. Ale któregoś dnia coś nowego, co pojawiło się w naszym życiu, wydaje się już ciałem obcym, niepotrzebną „nadstawką” na czymś, co było dobre i sprawdzone. Tak właśnie zaczyna się starość.
Po prostu przestają wydawać do nas Service Packi…
Przez zupełny przypadek, że zacytuję tutaj mój akt urodzenia ;) pojawiłem się kilka dni temu w miejscu, w którym mieszkałem w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Właściwie nie musiałem tam zaglądać, ale ciągnęło mnie. Zerknąć przez chwilę na swoje dzieciństwo oczami (bardzo już) dorosłego człowieka. Odbyć swoją prywatną podróż w czasie.
Zastanawiałem się czy warto wchodzić w przeszłość, czy warto zakłócać sobie wspomnienia nakładaniem nań nowych doznań, już współczesnych, nie mających niczego wspólnego z tymi właściwymi. Bałem się tego momentu. Jak się okazało niepotrzebnie. Obraz w mojej głowie jak warstwy w Photoshopie nakłada się na siebie przenikając wzajemnie, ale nadal pozostając odrębną całością. Idę zatem przez te moje kąty jakby w skafandrze. Wokół mnie na odległość może wyciągnięcia ręki jest 2010 rok, aktualny dzień i godzina, współczesne obowiązki i wiedza, ale kilkadziesiąt centymetrów dalej mam już przeszłość…
Przechodzę wolnym krokiem obok wrzeszczącej gromadki dzieci w piaskownicy nawet na nie nie spoglądając. W TAMTYM CZASIE jest tu tylko trawnik. Skręcam w boczną uliczkę. Puste wymarłe familoki z oknami zabitymi dyktą, zawalone komórki na węgiel, butelki po winie… Ale to teraz.
Zaznacz, usuń.
WTEDY przecież w tych domach kwitło życie, a tam za garażem był malutki sklep spożywczy. Kupowaliśmy sobie z kolegami lody w proszku koloru kitu okiennego. Tamtędy szło się do stacji. Asfalt. Taki dziwny, jakby zarastający żużlem czy ziemią i coraz węższy. Potem już tylko ścieżka.
Nieco dalej na wprost był plac, na którym składowano ogromne ilości rur. Były tam zawsze i chyba na zawsze miały pozostać. Stalowe, betonowe, duże, małe. Można się było położyć na takiej piramidzie i przyglądać obłokom, ale komu wtedy były w głowie obłoki? Pewnie trwała jakaś wojna z „drugim osiedlem” albo partyzancki trening z plastikowym karabinem.
Nie było czasu na wzruszenia.
Dziś nie ma tych rur, nie ma placu, nie ma nic. Połamane słupki, zerwana siatka i trawa…
Usuń.
Idąc w drugą stronę można było dostać się na nasz plac bokiem, na skróty. Tutaj też kończył się asfalt, a zaczynały błotniste koleiny. I teraz…
Brzdęk!
O mało nie skręciłem nogi!
W asfalcie jest wyrwa. Niewielka w sumie, ale za to na całą szerokość ulicy. Gdy wracaliśmy z rowerowych wycieczek poznawałem po niej, że to już dom. Dodawała mi sił na ostatniej prostej.
Tak jak dziś.
W tym bloku mieszkała Jola. Rodzice zostawili mnie z nią pierwszego dnia przedszkola, żebym czuł się pewniej w towarzystwie kogoś, kogo znam. Pomogło.
Klatkę dalej, zdaje się na drugim piętrze było mieszkanie Agnieszki. Jej mama pracowała w pralni chemicznej. Agnieszka miała czarne włosy, duże oczy i takie trudne do nazwania, ale sympatyczne w gruncie rzeczy poczucie własnej wartości. Coś na granicy przemądrzałości, ale imponujące konsekwencją.
Klatkę dalej, zdaje się na drugim piętrze było mieszkanie Agnieszki. Jej mama pracowała w pralni chemicznej. Agnieszka miała czarne włosy, duże oczy i takie trudne do nazwania, ale sympatyczne w gruncie rzeczy poczucie własnej wartości. Coś na granicy przemądrzałości, ale imponujące konsekwencją.
I jeszcze pani dozorczyni. O tutaj, na parterze. Jako dziecko byłem pewny, że to Irena Kwiatkowska, tak były do siebie podobne. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego myje schody skoro jest wielką aktorką.
Na tym rozwidleniu mleczarz stawiał wózek. Jedna z płytek odstawała i dzięki temu wygodniej się go podpierało. Wózek, nie mleczarza oczywiście.
Tam na prawo z kolei, za śmietnikiem, była firma. Tajemnicza. Nawet dziś nie wiem jaka, a przez mur niewiele widać. Próbowaliśmy się wspinać na kubły, ale…
Zagadałem się, a to już moja klatka.
Brązowy tornister, jasnoniebieski woreczek na kapcie i tego samego koloru fartuszek. Ile to dzisiaj było lekcji?
„Nie trzaskaj tak tymi drzwiami! Ręce umyłeś?”
W piwnicy robiło się pranie. Tata znosił ciężką pralkę, mama pożyczała klucz od sąsiadów, a ja przeglądałem „Magazyny Polskie” siedząc na skrzyni pełniej ziemniaków.
I ta Cyganka, która miała być moją narzeczoną. Pocałowaliśmy się któregoś popołudnia. Miałem dziewięć lat.
Nie, nie. Nie jestem w piwnicy. Tam mnie dziś nikt nie wpuści. To tylko projekcja. Hologram. Normalna rzecz, gdy się podróżuje w czasie.
Czym właściwie są wspomnienia? Obrazem rzeczy, ludzi, a może tylko emocji?
Mój „kombinezon” jest coraz cieńszy. Przeszłość napiera. Idę ścieżką za garażami potykając się o puszki po piwach i butelki w stronę gęstego lasku. W 2010 roku nie jest to zbyt mądry kierunek, ale wtedy tu była szeroka grobla, którą…
Dzwonek.
Dzwonek?!
Ach tak. Komórka.
Ach tak. Komórka.
Muszę iść do pracy. „Czas eksperymentu minął”
Ponad ćwierć stulecia w czasie jednego dzwonka telefonu.
Wrócę tu.
Na pewno jeszcze wrócę.
Może nie wart nakładać na wspomnienia współczesne obrazy, ale ja lubię zaglądać w stare zakamarki, odwiedzać miejsca z dzieciństwa, bo wycinam sobie co nowe i jednak to podróż w czasie, można się w to wszystko znowu zanurzyć w jak w scenografię.pozdrawiam, kunegunda
OdpowiedzUsuńBo właśnie rzecz w tym, że klucz do interpretacji tego co widzimy jest w nas, a nie w tym czymś. Pozdrawiam również.
OdpowiedzUsuńPS. Zawsze mnie kusi dopisać: Towar zgodny z opisem, transakcja bezproblemowa. Polecam Sprzedającego :)))
Bo najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło, co było naszym dniem codziennym, naszym zapachem i smakiem, naszą pieśnią. Dom cały takich wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla choćby jednego TAM powrotu...
OdpowiedzUsuńPS. "Kupowaliśmy sobie z kolegami lody w proszku koloru kitu okiennego." - mistrzostwo świata w jeździe figurowej na pękającym lodzie!:D
@Akemi: Kiedy one naprawdę takie były :) Mowa o lodach.
OdpowiedzUsuńI w ogóle ile małych drobiazgów wraca w pamięci gdy się jest w takim miejscu, ile szczegółów, kolorów, zapachów, uczuć...
Niesamowite doświadczenie.
Lody w proszku??????? Ejjj! Toż takiego kitu mi proszę nie wciskać! W kubeczkach były albo z maszyny!
OdpowiedzUsuńJa się dla odmiany fatalnie czuję w miejscach z dzieciństwa. Zbyt wiele się zmieniło i mi się robi niekompatybilnie. Pozdrawiam!
Foliowa torebka z żółto pomarańczowym proszkiem może nie tyle jak kit, ile bardziej jak farba klejowa :) Należało toto wymieszać, już nie wiem, z mlekiem czy z wodą i zamrozić, a myśmy się tym zapychali na sucho. Słowo honoru.
OdpowiedzUsuńNiekompatybilnie to i ja miałem, ale zrobiłem sobie w głowie "przywracanie systemu" i zadziałało jak widać. Łaziłem po zwykłym osiedlu, pstrykałem fotki i... byłem szczęśliwy jak dzieciak.
Pozdrawiam również.
Poleciałeś poetycko, Portierek, aż miło. Szacun.
OdpowiedzUsuńI zgoda co do niekompatybilności, o której pisze doro.
@ Kasiek: Dziękuję. O niekompatybilności już wspominałem, na mnie nie działa. Mam swoje farbki w głowie, a świat jest tylko płótnem. Przynajmniej staram się, żeby był. Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńA mnie się zdarzyło przyuczać w pracy chłopaka, który, jak się potem okazało mieszkał z rodzicami w tej samej kamienicy i w tym samym (!) mieszkaniu, w którym ja ze swoimi mieszkałam 17 lat. Gdy się wyprowadzaliśmy on był chyba dopiero w Bożych planach. Rodziców natomiast znałam i gdy zaprosił do siebie chętnie odwiedziłam zakątki dzieciństwa i wczesnej młodości. Ale rzeczywiście, niekompatybilnie...
OdpowiedzUsuńAle za to jak pobudza wyobraźnię... Ja tam lubię podobne włóczęgi i jeszcze kilka mam w planach.
OdpowiedzUsuń„Czym właściwie są wspomnienia? Obrazem rzeczy, ludzi, a może tylko emocji?”
OdpowiedzUsuńMyślę Portierze, że tym wszystkim razem. To są i rzeczy, i ludzie, i emocje. To są również ciągle żywe w naszej pamięci obrazy i będą żywe tak długo dopóki my żyjemy.
Część z nich, jak te Twoje tutaj ujrzą światło dzienne, bo je głośno wspominamy, bo rejestrujemy je pisząc o nich. Większość jednak żyje i żyć będzie tylko w nas, jest i pozostanie naszą tajemnicą i odejdzie razem z nami.
Tak jak my w całym ludzkim istnieniu jesteśmy tylko epizodem, tak to co przeżywaliśmy, przeżywamy jest epizodem naszej małej cząstki we wszechświecie, jest zapisem tylko i wyłącznie w naszej pamięci i tylko dla nas z zastrzeżeniem: PRYWATNE!
Pozdrawiam Cię serdecznie
Karolina
Ale to my sami decydujemy na ile wspomnieniom pozwolimy wpływać na nasze życie. To jak z duchami. Widzą je tylko ci, którzy chcą.
UsuńPozdrowienia
Nie mogę Ci nie przyznać racji. Tak właśnie jest.
UsuńDziękuję za pozdrowienia
Karolina