Falling Down.
Wspaniały, fascynujący, chociaż z pozoru prosty melanż kina akcji, dramatu psychologicznego i momentami komedii. Oglądałem go około 1994 roku po kolejnej wyprawie do osiedlowej wypożyczalni kaset i wczoraj, też z VHS-a, po nagraniu kilka dni temu z telewizji. I wtedy i teraz miałem na koniec łzy w oczach.
Dziwne to, ale spośród moich znajomych nikt nie kojarzył tego filmu, zresztą nie ułatwia tego także polski tytuł – Upadek – identyczny jak świeżego do dziś, głównie dzięki internetowym parodiom obrazu o ostatnich dniach Adolfa Hitlera.
A to przecież zupełnie inna bajka.
Bajka o człowieku, który zaszedł za daleko by wrócić i który idzie, choć wie, że nie dojdzie.
O każdym z nas.
W 94 roku podobało mi się w tym filmie wszystko to, co szybkie i przebojowe. Michael Douglas prawie jak Schwarzenneger w scenie rozwalania budki telefonicznej serią z karabinu i jak Brudny Harry celujący do rannego w zderzeniu bandyty, demolka spożywczaka za zbyt drogą Colę (któżby nie miał jakiegoś powodu!) i pocisk z bazooki w kanale pod niepotrzebnie remontowaną autostradą.
W 94 roku podobało mi się w tym filmie wszystko to, co szybkie i przebojowe. Michael Douglas prawie jak Schwarzenneger w scenie rozwalania budki telefonicznej serią z karabinu i jak Brudny Harry celujący do rannego w zderzeniu bandyty, demolka spożywczaka za zbyt drogą Colę (któżby nie miał jakiegoś powodu!) i pocisk z bazooki w kanale pod niepotrzebnie remontowaną autostradą.
Bo D-FENS nie walczy z mafią ani najeźdźcami z kosmosu. On styka się na swej drodze z tym wszystkim, z czym stykamy się i my. Z nieuprzejmą lub niekompetentną obsługą w sklepach, z bezdusznymi urzędnikami, natrętnymi żebrakami, dzielnicowymi mętami i odmóżdżonymi radykałami. Oraz przede wszystkim z nonsensem codzienności.
A napotykając go popełnia błąd, znów, nie on pierwszy przecież, automatycznego uznania swoich wyborów za lepsze i słuszniejsze tylko dlatego, że swoje. To właśnie jest drugie, głębsze dno wszystkich tych wizualnych fajerwerków.
Człowiek który stracił pracę, pracę w którą wierzył i której się oddał, człowiek który stracił sens, cel, stabilność emocji, rozszedł się z żoną, nie może widywać córki…
Człowiek któremu jest gorąco, którego samochód się psuje, którego denerwuje stanie w korku, krzyczący ludzie, klaksony…
Dość!
Jakby tym trzaśnięciem drzwiczek zrywał więzy z uporządkowanym światem. Światem w którym przegrał.
Próbuje teraz znaleźć coś, co było na początku, coś prawdziwego, szczerego, czystego. Normalność.
Mimo sądowego zakazu chce dotrzeć na urodziny swojej córeczki i dać jej prezent. Być znów ojcem i mężem. Mieć znów COŚ. Cokolwiek, byle prawdziwe.
Jego droga, to początkowo zwycięska, choć w końcowej wymowie tragiczna ewolucja wypaczonego podejścia do sprawiedliwości, w którym bezładny fizyczny atak na głupotę zastąpić ma siłę psychiczną potrzebną by móc obok niej przetrwać.
Najpierw jest sklepikarz, który źle mówi po angielsku, nie chce rozmienić pieniędzy na telefon i ma wysokie ceny. Potem osiedlowi chuligani uważający się za gang. Kretyńska obsługa w Fast foodzie, żebrak w parku, faszysta w sklepie z militariami, ludzie, świat, wszystko…
Ona ma dziś urodziny. Tata idzie z prezentem.
Będzie dobrze. Ma być dobrze. Musi być dobrze.
Musi! Słyszycie mnie!?
Musi!!!
A coraz bardziej nie jest...