Lada moment minie dziesięć lat
odkąd po raz pierwszy uruchomiłem komputer. Własny komputer. Wprawdzie nie
przez siebie zbudowany, ale za to przez siebie za ciężko pożyczone pieniądze
kupiony. Jedyny w moim życiu fabrycznie nowy należałoby tu nie bez pewnego
skrępowania dodać.
Nie zapomnę chwili, gdy
przewracając się o rozłożone na podłodze kartony i torby połączyłem wreszcie
wszystkie kabelki i nacisnąłem POWER modląc się w duchu o brak jakiejś
przypadkowej eksplozji. Nie wiedziałem jeszcze wtedy o "maszynach matematycznych" zbyt wiele...
Zanim jednak nadszedł TEN wieczór
było kilka innych. Dni, nocy, popołudni i ranków. Naprawdę pierwszym komputerem,
z którym wszedłem w kontakt (proszę się nie śmiać!) był poczciwy jak stara
Mućka Pentium 100 MHz. Zdaje się, że miało toto jakieś 64 MB ramu i Windows 98 na pokładzie. Na uruchomienie na tym potworze najprostszego
programu czekało się tyle, że można było zasnąć z nudów.
Ale właśnie przed czymś takim
zasiadłem któregoś dnia z duszą na ramieniu i prowadzony telefonicznie przez
znajomą („Widzisz taki duży guzik na tej skrzyni pod biurkiem?”) odpaliłem co
trzeba.
„Przeczekaj to czarne, a jak się pokaże pulpit, to tam w rogu będzie
taka ikonka, no znaczek taki, z dużym Wu”
Przeczekałem, znalazłem ikonkę, z
niemałym trudem naprowadziłem kursor gdzie trzeba i kliknąłem. Nic. „Musisz dwa
razy, szybko” Aha. No to dwa razy. Klik, klik.
Tadam!
Ten pierwszy obrazek, jaki mam w
głowie jest więc pustą „kartką” Worda – mojego do dziś ulubionego programu. Od
niego zacząłem. Coś tam popisałem, skasowałem, zamknąłem. Z klawiaturą jakoś
sobie radziłem, bo od dwóch lat całkiem nieźle pisałem na maszynie.
Ale nikt, nikt mi nie powiedział o istnieniu w Windows funkcji „polski 214”
przez co długo jeszcze wściekałem się na złośliwca, który „przestawił” klawisze
„z” i „y”.
Drugim chyba etapem mojej nauki a raczej oswajania
było słuchanie muzyki z płyt, a potem uruchomienie jakiegoś demonstracyjnego
CD-ROM-u z reklamą bodajże producenta okien. Skłamałbym pisząc, że nie
poprawiało mi to samooceny. Potrafię obsługiwać komputer! – myślałem sobie
naiwnie - I podoba mi się to!
Skąd zatem wziąć własny? Może…
wyprosić? Uratować przed utylizacją na przykład? Wyprosiłem, uratowałem. Absolutnie
za darmo. Z miną zdobywcy kosmosu dotargałem do domu i uruchomiłem
czując mrówki na plecach.
Procesor i486sx o taktowaniu 33
MHz (Ło matko!!!), cztery megabajty ramu, mikroskopijny twardy dysk i do
kompletu napęd dyskietek pięciocalowych… Dramat.
Dramat i jednocześnie przecież
moje pierwsze COŚ komputeropodobnego.
Zaczytywałem się potem nad nim nocami
w „DOS-ie dla opornych” próbując coś połapać, ale choć sama książeczka bardzo
mi się spodobała, to obsługa komputera za pomocą tego pożal się Billu Gatesie systemu doprowadzała
mnie do nerwicy.
Ale nic. Pomajstrowałem
przy tym złomie trochę, a gdy parę miesięcy później przy próbie instalacji
cudem gdzieś odkopanego Windows 3.11 maszyna padła i nie wstała bez żalu
sprzedałem ją znajomemu za 50 zł.
Ale bakcyl działał. Postanowiłem
za wszelką cenę dorobić się własnego, już naprawdę własnego i do tego nowoczesnego
sprzętu. Sklepik miałem o pięć minut drogi od domu. Obsługa wyczuła okazję,
jaką jest nieuświadomiony informatycznie klient i zbudowała mi zestaw obliczony
grubo ponad moje potrzeby, a zwłaszcza możliwości, w tym finansowe. Ale niech tam! Kupiłem!
Marzec 2003. Pamiętam jak dziś.
Taksówka ściągnięta z postoju w Ligocie, małe i duże pudła ładowane drżącymi
dłońmi do bagażnika i potem delikatnie i z pełną czcią rozpakowywane w domu.
I to właśnie był mój pecet. Pierwszy własny i pierwszy współczesny, choć jak każdy i dziś
już w chwili zakupu z lekka przestarzały. Ale to akurat po doświadczeniach z
DOS-em było mi absolutnie obojętne.
Połączyłem co trzeba, wsunąłem
między walające się na podłodze kartony jakieś krzesło i po zrobieniu na
wszelki wypadek znaku krzyża nacisnąłem „największy przycisk na obudowie”.
Pierwszą ulgą były upragnione „chmurki” na ekranie, czyli obrazek z ładowania
dziewięćdziesiątki ósemki – tu już dam sobie radę - pomyślałem, ale zaraz potem
pojawiła się irytacja – a gdzie jest Word?
Gdzie mój ulubiony Word, pytam?!
Nie ma. Nie było. Tak sobie dziś
myślę, że chyba nawet nie wiedziałem wtedy,
że Office i system to dwie różne sprawy. A pisanie było dla mnie
ważne, bo przecież wydawałem wtedy amatorską gazetkę i właśnie komputer wyzwolić mnie
miał z kserowania dziubdzianych najpierw ręcznie, a potem maszynowo kartek. Ale
Worda, że użyję takiego "technologizmu" nie stwierdzono. Był tylko WordPad – absolutne nic, nieprzydatne do niczego sensownego.
Byłem tym faktem niesamowicie zawiedziony. Na własnego MS Office przyszło mi poczekać aż do 2007 roku. Za to mam jakąś tam specjalną boxową edycję jubileuszową.
Ale skoro o jubileuszu mowa wróćmy do mojej „rocznicy”. Sam
się zastanawiam, dlaczego absolutnie nie interesowałem się komputerami
wcześniej, na przykład mając lat naście
czy dzieścia i nie potrafię znaleźć
na to odpowiedzi. Z jednej strony od dzieciństwa kochałem elektronikę wszelaką, ale jednak z drugiej komputer przez skojarzenia chyba z tymi znanymi
z PRL-u wydawał mi się bardzo długo tylko dziwnie popiskującą maszynką do gier.
Za to potem jak już poszło, to
poszło. W ciągu dekady 2003 - 2013 miałem jak sądzę spokojnie z piętnaście albo
i więcej maszyn. Sam niektóre składałem, przebudowywałem, unowocześniałem i…
zamieniałem na kolejne. Aktualnie mam na podorędziu niestety ;) tylko dwie sztuki.
Parę komputerów uratowałem ze
śmietników, piwnic, od znajomych. Był moment, że uczyłem się programów graficznych, digitalizowałem
fotografie, kasety audio lub VHS. Mam
też inne wspomnienia. Takie powiedziałbym
abgrejdujące ;) mnie czasem na
duchu. Na przykład napisanie kilku oświadczeń czy podsumowań za moją niegdysiejszą
kierowniczkę, panią inżynier (!!!), która twierdziła bez żenady: „panu to
lepiej wyjdzie niż mnie” albo tworzenie interaktywnego spisu magazynowego dla jeszcze kogoś innego, komu przy okazji musiałem wyjaśniać komputer od podstaw, sam nie będąc jeszcze przecież wszystkiego do końca pewien. Ale i to mi się udało.
Z tym spisem to zresztą było
ciekawie. Realizując ten wspomniany wyżej tak naprawdę korzystałem z innego,
dużo bardziej rozbudowanego (bank druków, rysunki, plany, tabele) który w moim przynajmniej odczuciu sam od podstaw zaprojektowałem
dla firmy, w której niegdyś byłem zatrudniony w absolutnie nieinformatycznym charakterze.
Cóż jeszcze?
Korzystając z komputera pisywałem
znajomym i rodzinie chyba wszystko, co pisać można. Ładnie ułożone wnioski o podwyżki,
"cefałki" (CV), skargi do Inspekcji Pracy (oczywiście!), pisma procesowe do sądów, podania do urzędów, „skrócone instrukcje obsługi” oraz inne
"dzieła różne" aż do… wzorcowych ;) listów miłosnych, którymi ktoś potem walczył o względy pani swego
serca. Nie wiem czy skutecznie.
W 2007 roku premierowo połączyłem się z Internetem. Modem od Orange z limitem transferu 500 MB na miesiąc wydawał się wtedy prawie bramą do nieba! I może to kogoś zdziwi, ale pamiętam nawet co wpisałem jako pierwsze w Google. „KATE MOSS ZDJĘCIA” No tak. Pani może nie jest już najpiękniejsza, ale ma coś takiego w twarzy, co po prostu lubię. I to ją właśnie oglądałem sobie dnia pierwszego epoki internetowej.
Łezka się w oku kręci, gdy pomyśleć, jakie numery człowiek robił wtedy żeby mieć tego Internetu (czytaj: transferu) więcej. Doszedłem na przykład od tego, że operator nie zmniejsza prędkości po przekroczeniu limitu w nocy, a dopiero po kolejnym zalogowaniu rano. I tym sposobem miewałem wtedy internetową "trzecią zmianę" przesiadując dla ściągnięcia np. aktualizacji raz w miesiącu prawie do świtu…
Łezka się w oku kręci, gdy pomyśleć, jakie numery człowiek robił wtedy żeby mieć tego Internetu (czytaj: transferu) więcej. Doszedłem na przykład od tego, że operator nie zmniejsza prędkości po przekroczeniu limitu w nocy, a dopiero po kolejnym zalogowaniu rano. I tym sposobem miewałem wtedy internetową "trzecią zmianę" przesiadując dla ściągnięcia np. aktualizacji raz w miesiącu prawie do świtu…
Dziś na szczęście nie mam już tych problemów.
Udało mi się także, jak sądzę na szczęście nie
zejść na manowce (choć to kwestia gustu) drogą gier, filmów albo portali
społecznościowych. Z gier zresztą chyba tylko Need for Speed mnie
naprawdę zauroczył. Inne pozostały obojętne.
Filmy owszem oglądam, relatywnie rzadko jednak i tylko na YT lub z kupionych
DVD, zaś serwisy w rodzaju Facebooka, NK, Twittera czy nawet Google+ z małymi wyjątkami „raz na
ruski rok”, omijam z daleka.
Ach prawda! Jest jeszcze Allegro. Tam przyznaję bywam często. I trudno chyba byłoby wymienić mi coś, czego w tym serwisie nie kupowałem. No może żywność, OK. Ale poza nią wszystko, od karty pamięci do paru ton węgla. Co tylko było potrzeba. Nieraz zresztą trafiałem poszukując dla siebie lub na czyjąś prośbę czegoś (czasem innego!) na prawdziwe perełki, ale to już historia godna osobnego wpisu.
Ach prawda! Jest jeszcze Allegro. Tam przyznaję bywam często. I trudno chyba byłoby wymienić mi coś, czego w tym serwisie nie kupowałem. No może żywność, OK. Ale poza nią wszystko, od karty pamięci do paru ton węgla. Co tylko było potrzeba. Nieraz zresztą trafiałem poszukując dla siebie lub na czyjąś prośbę czegoś (czasem innego!) na prawdziwe perełki, ale to już historia godna osobnego wpisu.
No i jak po dziesięciu latach
wyglądają moje relacje z komputerami? Myślę, że są partnerskie. Nie czuję się
od maszyn uzależniony, traktuję je jak narzędzia (choć lubię, nie zaprzeczam,
szczególnie te lekko nomen omen trącące myszką), ale bacznie pilnuję, by nie
odważyły się zastępować mi ludzi.
Uśmiecham się także z lekka wspominając
całą tę swoją drogę. Jak wiele innych w życiu tak
i ta okazała się prostsza niż zakładałem na starcie.
"Ciężko pożyczone pieniądze" brzmią super :-) Podobnie jak historia o listach miłosnych. Kurna, no, że też ja takiego nigdy nie dostałam ;-)))
OdpowiedzUsuńTwoje podsumowanie bardzo pasuje do różnych "nowości" w moim życiu, jak właśnie obsługa komputera, czy jazda autem (zanim zaczęłam się uczyć bałam się bardzo, że nigdy tego nie opanuję ;-)
A cała Twoja historia oswajania kompa przypomniała mi lekcje informatyki w liceum, które obejmowały tylko niezrozumiały dla nas DOS. Nic nie potrafiąca wytłumaczyć nauczycielka darła się do dziewczyn: "Jak będziecie takie głupie, to nikt was nie zechce" ;-)
Pozdrawiam
DOS miał w sobie sporo tajemniczości, sprawiał, że komputer był narzędziem wybranych, "tych, którzy poznali prawdę". Zapewne przez bardzo duże Pe :)
UsuńNiedawno przygotowywałem instalację xp z pendrajwa (wybacz nacjonalistyczną nieco pisownię) właśnie przez wiersz poleceń w Siódemce, czyli jakby DOS. Zupełnie inna bajka.
Klikać czy co gorsza (dziś) "pacać" palcami po ekranie potrafi nawet małpka.
Ale czy to summa summarum ważne jak i na czym? Ważne co i po co. Kiedy przesiadywałem nocami czyszcząc zeskanowane fotografie albo montowałem filmy zgrane z VHS-ów wszystko wokół przestawało istnieć. Oczyszczałem przecież swoje wspomnienia.
Kiedy pisałem listy na pięć stron czcionką "dziesiątką" komputer także "odpływał w niebyt". Były tylko myśli, ja i Ona, tam gdzieś (nie całkiem) daleko.
Albo kiedy wysilając się na wszystkie trudne słowa jakie tylko znam redagowałem pisma do sądu dzięki którym ktoś wracał do pracy z której go zwolniono i jeszcze dostawał odszkodowanie, komuś innemu umarzano długi albo zamieniano umowę o dzieło na umowę o pracę to także komputer był tylko lepszym piórem.
Doskonalszym narzędziem do osiągnięcia celu, nigdy celem.
I to chyba jest sedno jego roli w życiu.
.
Bardzo lubię te Twoje posty :) Są takie ciepłe i każą zatrzymać się na chwilę w tym pędzie życia i pomyśleć o tym co było kiedyś, jacy byliśmy, jak jest teraz. Nadajesz przedmiotom jakąś magiczną aurę, która przenosi w czasie i powoduje, że się uśmiecham:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A ja bardzo lubię Twoje komentarze. I dziękuję za nie oczywiście z całego serca. Co do moich wspomnień i "snów na jawie", to myślę, że sekret tkwi w tym, by nie wstydzić się dziecka, którym każdy z nas trochę pozostał. Aby marzyć, głaskać niczyje koty, wąchać kwiaty, kochać, wycierać łzy czytając wiersze i być prawdziwym. Już tylko to ostatnie działa w życiu jak czary.
Usuńa co sądzisz o netbookach? tabletach?
OdpowiedzUsuńto będzie kolejna Twoja era, czy też łączy się z kompami?
a zdradzisz - jaką stronę jako pierwszą odpalasz w necie po włączeniu komputera i w ogóle - co uruchamiasz najpierw na swoim komputerze? internet?
No... ten... tego...
UsuńNie wiem czy pytasz serio czy też jest to sarkazm na ten mój może trochę za bardzo "techniczny" wpis? Mając nadzieję, że jednak to pierwsze odpowiem zupełnie poważnie.
Netbooki są sympatyczne, malutkie, zgrabne, ale moim ideałem byłby mały laptop. Taki jak najmniejszy, ale jeszcze z wbudowanym DVD. To by było najwygodniejsze rozwiązanie.
Jest jakaś moda obecnie na komputery przenośne, ale mnie ciągle bliżej do stacjonarnych. Są o wiele tańsze i mają dziesiątki możliwości rozbudowy. Łatwiejszej i tańszej.
Tablety odrzucam z zasady. Większość z nich nie potrafi nic więcej niż mój trzyletni telefon.
Strony? A to dobre pytanie. Startową jest klasyczna strona Google. Nic, tylko pasek do wpisania tekstu. A codziennie zaglądam (poza Bloggerem oczywiście) na JoeMonster.org, tvn24, Allegro i BiblioNETkę.
Kilka ciekawych a nietypowych stron znajdziesz po prawej stronie ekranu w okienku "Portier poleca".
Co uruchamiam?
Tak. Internet. Pocztę. Odbieram ją tradycyjnie - programem pocztowym z różnych moich kont na komputer. Sporo czasu spędzam "wędrując" po serwisach z poradami prawnymi, stronach urzędów i firm więc potem (często w każdym razie) - Word i pisma urzędowe.
Nie napisałem powyżej ile w moim życiu znaczy drukarka i zapas tuszu! Na szczęście od lat trzymam się takich modeli do których komplet kartridży kosztuje 5 zł :))
dzięki za odpowiedź, pytanie było jak najbardziej serio i wynikało ze zwykłej ciekawości
Usuń:)
Zawsze do usług ;)
UsuńMoja przygoda z komputerem też zaczęła się od Dos-a, z ktorego nic nie pojęłam. Ale, że na kursie notatki robiłam skrupulatnie syn bardzo je sobie chwalił. Potem, partycypując w trzecim bodajże jego kompuuterze (w zakupie, rzecz jasna) postawiłam jako warunek tegoż partycypowania łopatologiczne nauczenie matki obsługi komputera. I w kajeciku zapisywałam z informatycznego języka na swój - wszelkie nauki. Niestety dalej mi się zdarza wołać: synu, ratuj, bo matka znowu coś zmaściła!
OdpowiedzUsuńZa fragment "postawiłam jako warunek tegoż partycypowania łopatologiczne nauczenie matki obsługi komputera" zasłużyłaś na Pulitzera! Świetnie to brzmi.
UsuńZ komputerami jak z życiem - gdy już bezczelnie pomyślimy sobie "dobra, już wiem o co chodzi", to nagle wydarza się coś, co sprawia, że nie wiemy nic.
A propos! Moj była szefowa pisała kiedyś raport na temat pewnego zdarzenia i nie "odkliknęła" ikonki "indeks górny" po wpisaniu jakiegoś tam wymiaru. No i pisze, pisze, a wszystko tymi malutkimi literkami. Ja to widzę, ale nic nie mówię. I wreszcie podnosi moja władza wzrok z klawiatury na ekran i słyszę takie zagubione: Ojej! A co to mi się tutaj takie...
;))
Prawdę mówiąc, to jestem takim znawcą komputerów, jak Ty kwiatów. Nie wiele wiem o ich nazwach, megabajtach, dyskach i innych tam takich. Kompletne ze mnie beztalencie techniczne, a może tylko uważam, że taka wiedza nie jest mi wcale potrzebna, ku radości tych co to mają to wszystko w jednym palcu i nawet lubią gdy „czasami” proszę ich o pomoc w czymś tam. Ha ha ha! Mają ze mną niezły ubaw. Mi wystarczy, że potrafię włączyć komputer i trochę go obsługiwać. Nie ukrywam przy tym, że jestem z tego bardzo dumna. Ha ha ha! No i wcale nieźle sobie radzę tak w sumie, ………., hmmm? Chyba …..!? Ha ha ha!
OdpowiedzUsuńA tak poważnie, to powiem Ci Portierze tak - tytuł Twojego nowego wpisu nie zachęcał mnie do przeczytania go z powodów jakie podałam powyżej. Po dłuższym więc omijaniu go zaczęłam zapoznawać się z nim trochę nietypowo, bo jak sam rozumiesz pokusa była silniejsza ode mnie. Podeszłam do tego wpisu od tyłu – ha ha ha – to znaczy najpierw przeczytałam komentarze, a dopiero potem zachęcona nimi zabrałam się za to Twoje kolejne cacko.
Jesteś genialny! Ty ożywiasz nawet przedmioty codziennego użytku, nadajesz im zupełnie inny, głębszy sens. Poza tym, tyle jest w Twoich wpisach uczucia, humoru i akcji wszelakich, iż doszłam do wniosku, że o czymkolwiek nie napiszesz, to jest to nie tylko interesujące, ale czyta się to jak bestseller jednym tchem od a do z, a potem chce się jeszcze raz wrócić do początku i znowu przeczytać, i znowu. Dziękuję i tym razem.:)
Ślę Ci cieplutkie pozdrowionka.
Karolina
Jeżeli to Ci poprawi nastrój to takie samo zdanie jakie Ty masz o wiedzy nt. komputerów ja mam o... tabliczce mnożenia :)) W końcu zawsze znajdzie się obok ktoś z kalkulatorem, prawda?
UsuńI podkreślam raz jeszcze - nie poznałem żadnej wiedzy tajemnej, po prostu sobie radzę i na swój sposób tym interesuję, ale nie oznacza to, że potrafię przy i z komputerem wszystko. Zresztą chyba nikt nie potrafi.
Pochlebiasz mi takimi opiniami o moim "dziubdzianiu" na blogu, ale nadal jestem zdania, że na nie zasługuję, choć jako człowiek próżny z radością je czytam.
Powiedziałem Ci przy którymś starszym wpisie, że ten blog nie jest "na temat", wręcz przeciwnie - "sprawy nie zawsze kluczowe" - głosi podtytuł. To są obrazki z życia. Co jakiś czas pstrykane z innego okna :)
Pozdrowienia
No właśnie. Przecież nigdzie nie jest napisane, że musimy wiedzieć wszystko i znać się na wszystkim. Poza tym uważam, że to tylko dobrze, że tak jest, ponieważ w ten sposób każdy z nas ma co robić i dzięki temu czujemy, że wszyscy jesteśmy potrzebni w czymś tam. Hmm! Przeleciało mi teraz przez myśl, że nikt z ludzi nie jest mniej ważny. Każdy ma jakąś niezbędną i konkretną rolę do spełnienia, każdy jest potrzebnym ogniwem bez którego całość nie mogłaby dobrze funkcjonować.
UsuńWiesz Portierze (trochę nie na temat postu, ale w temacie Twojej odpowiedzi na mój komentarz), myślę że ta nadmierna skromność, to jest właściwie naszą narodową wadą, którą wykorzystują co cwańsze populacje. Właśnie dlatego Polakom zawsze jest pod górkę. Nie potrafimy rozwinąć skrzydeł bo wmawiano nam, że promowanie własnej osoby jest czymś złym, że to próżność. Tym czasem jest to fałsz mający na celu utrzymywanie nas w postawie poddańczej. To, że się cieszysz tym, że ktoś wyraża się pochlebnie o Tobie, to żadna próżność, to jest tylko świadomość swojej wartości, której nie należy uciszać, tym bardziej się jej wstydzić.
Lata życia na tym „rajskim” Zachodzie uświadomiły mi, że tylko zarówno całe narody, jak i pojedynczy ludzie znający i ceniący swoją wartość osiągają sukcesy i to na każdej płaszczyźnie bez konieczności nie wiadomo jak wysokiego wykształcenia, czy porównywania się z innymi. Chwalą Cię, to po prostu powiedz dziękuję i ciesz się tym, że ktoś zauważył Twój talent. Rozwijaj się w tym kierunku, zamiast myśleć: „nie zasługuję”, powiedz sobie – należy mi się, skoro zostałem zauważony. Skromność jest cnotą, ale nadmierna przestaje już nią być.:)
Właśnie to, że ten Twój blog nie jest „na temat”, tak bardzo mnie w nim przyciąga. Można sobie z Tobą porozmawiać o wszystkim, dlatego cieszę się, że ciągle pstrykasz z innego okna. Jedyną prośbę jaką mam do Ciebie to to, byś nie przestawał pstrykać. Życzę Ci powodzenia i jak zwykle miłego dnia.
Karolina
Co do ostatniej kwestii, to różnie z tym bywa. Nie trzeba szczególnie dobrego wzroku by dostrzec, że piszę od plus minus roku miesięcznie średnio tyle ile kiedyś tygodniowo. Nie da się wyłączyć codzienności i czasem ona przerasta niestety sprawy takie jak blog, wycieczki czy fotografie. Na razie jednak jakoś się trzymam i nie planuję tej pisaniny zamykać.
UsuńCo do samooceny mojej i innych to nie zgodzę się z Tobą. Ocena nie ma być pudrem na wypryski, ocena ma być lusterkiem. A więc oceniajmy realistycznie, zauważając nie tylko co robimy, ale i jak nam to wychodzi. Podam od razu przykład. Zapewne umiałbym opłytkować łazienkę, ale robiłbym to kilka razy dłużej i z większym prawdopodobieństwem błędów niż fachowiec, dlatego nie mówię "umiem płytkować" a co najwyżej "wiem z grubsza jak to się robi".
Wokół pełno jest ludzi i firm sprzedających nam chłam z etykietą super towaru (mam tu na myśli nie tylko dosłowną sprzedaż, ale w ogóle ofertę czegoś). Na co dzień spotykam super fachowców i ekstra profesjonalistów, którzy albo nie potrafią w swojej dziedzinie prawie nic albo też znają tylko sposoby na obejście czegoś i dlatego właśnie sam wobec siebie stosuję twardą skalę ocen. Uważam, że inni także powinni. Hurra optymizm bywa żałosny, kiedy zostaje wystawiony na próbę.
:) A jednak dobrze zrozumiałeś o co mi chodzi. Ha ha ha!
UsuńTo ile piszesz na miesiąc nie ma żadnego znaczenia, moim zdaniem, znaczenie ma jak i co piszesz.:) Wierz mi, że warto jest poczekać z pół miesiąca na kolejny Twój wpis, bo czytanie go wynagradza czekanie na jego zaistnienie. W końcu nie ilość, a jakość ma znaczenie, przynajmniej ja tak uważam.:)
No właśnie! Dlaczego nie dajesz wiary temu co pokazuje Ci moje lusterko? Zapewniam Cię, że nie jest to krzywe zwierciadło, wprost przeciwnie – jest to zwierciadło pokazujące Ci prawdę o Tobie i Twoich zdolnościach. Wielu dałoby nie wiem co za to, by posiąść to co Ty masz w sobie już od zawsze, niejako gratis bo wrodzone.:)
Twój wygląd nie potrzebuje retuszu. I bez niego jesteś piękny – mam na myśli Twoje wnętrze. Zamiast więc zaprzeczać temu pięknu, uwierz w nie i wyeksponuj tak by każdy mógł je zauważyć i zachwycić się nim, właśnie tak jak to robiłeś i robisz do tej pory na swoim blogu.:)
Może i tak, ale bez tej próby nie wiedziałbyś, że jednak jesteś w jego posiadaniu. :)
Pozdrowionka
Karolina
Przy lekturze tego posta widziałam siebie, w 1 czy 2 giej liceum, mój pierwszy styk z komputerem ( wtedy nie mięliśmy jeszcze w domu takiego sprzętu ) i wielka dziura w głowie. Pan nauczyciel, informatyk, który dorabiał, grając na giełdzie, MS-DOS I Doctor Disc Norton - jak już trochę sie opatrzyłam z systemem, nie mogłam się odkleić od niebieskiego ekranu i jak pojawił się XP to podeszłam do niego z rezerwą, kolejna rzecz do nauczenia się. A miałam już dosyć przyswajania nowych rzeczy :) Z resztą nie przykładałam się do informatyki i wyszła mi trója na koniec, którą pan nauczyciel przerobił na czwórkę w końcu.
OdpowiedzUsuńI tęsknię do tamtych czasów, nie było wtedy tyle syfu w sieci, co teraz. Szczerze, wolę pracować na starych wersjach programów, nie było tyle pierdół, uaktualnień i nowych wersji, które powstają jak grzyby po deszczu i tylko zaśmiecają dysk.
Pozdrawiam :)
Nic nie stoi na przeszkodzie żeby mieć jeden współczesny komputer z tym co nowe i bezpieczne i drugi offline na iskpeku na przykład, z tym co znane i lubiane. Pamiętam jak się wściekałem, że w MS Office 2007 nie ma kota Linksa, mojego ulubieńca :))
UsuńZresztą... Mam podobnie z telefonami teraz. Z jednej strony jakieś cudo z HD, dwurdzeniowym prockiem i masą ramu, które... leży w domu, z drugiej moja Nokia na Symbianie, która robi najlepsze zdjęcia na świecie (zapraszam do Picasy - dwie pierwsze wycieczki to ona)
No i jak już kiedyś pisałem, sami decydujemy o tym, co kiedy odstawiamy w odstawkę. Nikt nikomu nie może nakazać bycia nowoczesnym wbrew sobie.
Pamiętam te stare komputery, w których w porównaniu z dzisiaj nic nie było, a gapiło się na nie jak na dzieło sztuki technologicznej. Kto miał w domu komputer, ten był dopiero kimś. Takie uroki dawnych czasów :)
OdpowiedzUsuńKomputer w którym nic nie ma, do niczego się nie nadaje, a wszyscy gapią się w niego jak w obraz, to tablet. Starsze komputery może nie powalały grafiką czy generalnie możliwościami, ale obsługiwali je ludzie, dla których one były narzędziami. Dziś się do komputera de facto "podłączamy" i przestajemy myśleć. Na przykład wydaje nam się, że chcąc wcisnąć komuś reklamę swojej strony wystarczy napisać komentarz w normalnym języku, niby to nie spamerski i dowalić zamiast podpisu link, prawda?
UsuńAle ten numer tu nie przejdzie - link usunąłem.