Chyba każdy z nas ma gdzieś w swoim domu niepotrzebniątka. Takie małe cosie, co to nie wiadomo komu, kiedy i do czego, ale na pewno kiedyś się przydadzą. Jesteśmy o tym przekonani. Przekładamy więc je z wielką czcią z lewa na prawo i z prawa na lewo obiecując sobie, że może jutro albo najdalej w przyszłym tygodniu. Tu zacerujemy, tam skleimy, tam jeszcze poszukamy takiego tego, co się zgubił, a to damy kuzynowi, bo na pewno mu się przyda. O! I to jeszcze, bo jakie ładne jest! Słowem, niech leży, jeść nie woła. I nieważne co to. Może być kierownica z malucha, sweter po babce, laptop na Pentium II, biografia Lenina albo żelazko co to prawie grzeje, ale jednak nie. Zostaw, daj spokój, przeszkadza ci?
Upychamy takie osierocone przez użyteczność przedmioty po szafkach, pawlaczach, piwnicach i garażach. Czasem, rzadko, rzeczywiście coś jeszcze z nimi robimy, dużo częściej przełamujemy się i wyrzucamy je wreszcie któregoś dnia do kubła, a zdarza się i tak że wyrzucają je po nas inni.
Kiedy prawie trzydzieści lat temu zmarł mój sąsiad z tej samej ulicy jego rodzina wywoziła takie skarby tygodniami. Były tam jakieś znaczki pocztowe, stare książki, niedziałające wentylatory, pokraczne odpustowo pamiątkarskie figurki, zwoje do niczego niepasujących kabli, radia, płyty i Zakład Oczyszczania Miasta jeden wie co jeszcze. Siedziałem wtedy ku rozpaczy swych bliskich wewnątrz prawie kontenera i wyciągałem co się dało jak szalony, pokrzykując przy tym w gorączce niczym odkrywcy skarbu faraonów. I czułem, dalibóg, czułem już wtedy, niby to radując się z dziesiątej serii znaczków z Hitlerem, zepsutego dzwonka albo muszelki "pamiątka z Zakopanego" że te śmiecie, to tak naprawdę tylne drzwi do czyjejś duszy. Rodzaj pamiętnika.
Dekadę temu tak samo przyszło mi sprzątać życie mojego ojca. Dosłownie i w przenośni. Spędziłem dwa dni i dwie noce w pozbawionym już mebli mieszkaniu otoczony tylko workami i kartonami z wszystkim tym, czego droga życiowa dobiegała końca razem z człowiekiem do którego należało. Przeglądałem stare dokumenty, wezwania i podania, kasety magnetofonowe, fachowe czasopisma, zepsute piloty, telefony komórkowe, komplety czegoś bez czegoś i inne pamiątki drobnych spraw a zarazem wielkiego obszaru czasu. Spałem na materacu w pustym, zimnym pokoju i przeżywałem raz jeszcze wszystko to, co umarło. A potem o poranku wyniosłem ostatni worek, podpisałem jakieś papierki i oddałem klucze paniom z administracji czując i wstydząc się tego, że i tak NIE ZROZUMIAŁEM.
Chyba nikt nigdy nie zrozumie.
To rzeczy, a co z myślami, z marzeniami, z priorytetami które się z nimi wiążą lub nie? Gdzie ukryte pod zaplamionymi pomidorową obrusami codzienności nasze niechęci, nienawiści i pretensje? Sprawy bezsensowne w których do celu brakło ledwie paru kroków i te bardzo poważne dopiero co rozpoczęte? Cały zapis małego niepotrzebniątkowego DNA?
Czy to w ogóle można tak materialnie "przejąć", porozkładać sobie na odpowiednich półeczkach, odtworzyć i zrozumieć? I czy próbując nie zaniedbujemy jednocześnie takich samych niepotrzebniątek ze swojego życiorysu komplikując tym samym funkcjonowanie naszym następcom?
Zaglądam do szafy. Gdzieś w ciemnościach za plecakiem i torbą podróżną drzemie sobie wymięty karton. Pod tapczanem drugi, zupełnie malutki. To w nich jest suplement do mojego ja. Do samodzielnego montażu.
Czy to ważne co konkretnie? No wszystko.
Zielona plastikowa żabka, lista drożdżówek kupowanych komuś na zamówienie, jakieś klucze w ozdobnym etui, kartka na mięso, latarka, zegarek, kaseta video, pluszowy lew a może tygrys, kilka kości ramu, łuska karabinowa, kabel euro cinch, MS Word 2000 i okulary.
Hmm... Nie jest dobrze.
Boję się, że każdemu próbującemu kiedyś to wszystko ułożyć wychodzić będzie za każdym razem coś zupełnie innego niż powinno. A ja pewnie będę sobie stał wtedy gdzieś za chmurką i darł się bezgłośnie pośród setek tysięcy podobnych mi, tak samo wkurzonych:
-Gamoniu! Co robisz?! Najpierw była kosiarka, dopiero potem prześwietlenie płuc!
Na próżno.