Doceniamy wagę wszystkiego, gdy jest już za nami, tak mógłbym zacząć, czytając wpis na pewnej stronie zachęcający do tworzenia "albumów covidowych", czyli po prostu zbierania wspomnień z dziwnych czasów w jakich przyszło nam od ponad roku żyć. Albowiem rzeczywiście, w pierwszym odruchu pomyślałem sobie "a cóż mam tam zbierać?", po co mi zostawiać w pamięci to wszystko, ten strach, maseczki, puste półki, taśmy ostrzegawcze w autobusach i profilaktyczne odsuwanie się od każdego kaszlącego, nawet jeśli jego kaszel towarzyszy nam (i jemu) od lat?
Ale zastanowiłem się kilka chwil i dotarło do mnie, że Weronika, która tworzenie takich albumów promuje, ma rację. O wiele za późno ta propozycja została upowszechniona, to fakt, ale pomysł jest przedni.
Myśląc o wspomnieniach mamy zwykle przed oczami te największe, te od łez, śmiechu, te na całe życie. A przecież między nimi, obok nich i bezustannie mijamy te zwyczajne, te z których NAPRAWDĘ składa się nasza codzienność. I co ciekawe one nawet nie muszą być ważne. One mają być tylko, a przynajmniej być powinny, ikonkami dla naszej pamięci, powinny wyzwalać to, co mamy w głowach i sercach a co tylko poprzez skojarzenie wynika ze wspomnianych wspomnień ;) typu standard. Przykład? Mam w domu taki zeszyt sprzed dokładnie trzydziestu lat a w nim między innymi bilet autobusowy. Zwykły bilet, nawet po czasie nie mający żadnej wartości, ale będący kluczykiem (ok. niech będzie że hasłem) do "folderu" w mojej pamięci. A w nim jest już cała masa ważnych chwil. Deszczowy dzień, strach, wielki szpital, oczekiwanie na decyzję lekarza, przyjęcie, operacja, długie dni leżenia i wreszcie wyzdrowienie. A wszystko zaczęło się od tego biletu.
Nie, nie robiłem zdjęć gdy pojawiła się pandemia. Pewnie z dzisiejszej perspektywy oceniając robiłbym, ale nie robiłem. Mam jednak "zrzuty ekranu" w głowie. Obrazki - symbole tamtych dni. Pierwszy to zapewne jakieś wiadomości o epidemii, gdzieś daleko, na końcu świata. Zaraz potem nawet nie dziewiętnastowieczne, ale chyba przedpotopowe myślenie, że TO nigdy do nas nie dotrze, bo przecież morza, góry, tysiące kilometrów...
Obrazek drugi to chłopak w maseczce, którego minąłem obok Biedronki kilka tygodni później. Mój pogardliwy uśmiech mający zamaskować niepokój. To był pierwszy człowiek w maseczce jakiego spotkałem gdzie indziej niż na ekranie telewizora czy monitorze komputera.
Obrazek trzeci. No właśnie, błahy, ale mocno wyryty w pamięci. Kierowca autobusu podniesionym głosem każący mi usiąść, ponieważ NIE MA TERAZ MIEJSC STOJĄCYCH. Bzdury jakieś, powie ktoś. Nie za bardzo. Wsiadłem do autobusu żeby wracając ze sklepu przejechać trzy przystanki. Jak zawsze. Nie siadałem, bo nie było mi cięzko, trasa też krótka, słowem zachowałem się jak setki razy wcześniej. I nagle ta głowa wychylona z szoferki... Bez słowa usiadłem. Byłem przerażony.
Przerażenie, na granicy łez nawet budziły też u mnie maseczki. Ludzie odsuwający się od siebie, opatuleni tymi szmatkami i zachowujący się jakby tak było zawsze. Bałem się, że tak BĘDZIE zawsze. Że stało się coś strasznego skoro musimy wyglądać jak postacie z katastroficznego filmu.
Obrazek następny. Mój ulubiony sklep i montażyści zakładający pleksiglas na drewniane ramy wokół kas, kasjerki w przyłbicach i rękawiczkach, ochroniarz odliczający ilość klientów mogących jednorazowo wejść. Zamiast wesołych piosenek (jest tylko jedna sieć marketów która gra fajne piosenki pod nóżkę a nie smęty) komunikaty o tym by realizować zakupy szybko i bez spacerków. Kolejki, długie kolejki z odstępami po dwa metry między każdym czekającym. I nikt nie psioczył, nikt nie narzekał. Każdy się bał.
Potem pojawili się ONI. Ci którymi gardzę do dziś. Hieny i tchórze. Hieny podnosiły ceny na wszystko (mydło Protex zamiast średnio 2,60 zł za sztukę na 12 zł w promocji albo paczka rękawiczek zamiast 10 zł około 100) a tchórze wykupywali (wykupywały?) hurtowe ilości najzwyklejszych artykułów łudząc się że przedłużą sobie zdrowie i życie kartonem makaronu...
Przeżyłem komunę. Znam puste półki, czekanie na dostawę, jedzenie szynki dwa razy w roku albo zapach batoników Mars dochodzący zza drzwi Pewexu na dworcu w Katowicach. Biedę, taką prawdziwą, gdy nie ma się na bułkę też przerabiałem. Wydawało mi się zatem, że w tej materii nie może mnie już nic zdziwić. A tymczasem wiosną 2020 roku okazało się, że w ogromnym markecie nie ma ziarenka soli. SOLI!!!! A nie wiem jak czytającym te słowa, ale piszącemu je, kilo soli wystarcza circa na rok... Zatem sól, makaron, kasza, konserwy, mrożone mięso, papier toaletowy i puste półki, puste palety, wypchane po brzegi wózki. Oczywiście, że nie zazdrościłem tym, którzy coś "upolowali" przede mną, nie w tym rzecz, ja po prostu nienawidziłem ich za ten chaos jaki wprowadzają, za to nakręcanie strachu, zachęcanie kolejnych im podobnych do identycznych a KRETYŃSKICH zachowań.
Szał zakupów na maseczki. Te zwykłe przeciwpyłowe, budowlane, kosztujące wcześniej może złotówkę, a teraz sprzedawane po 20 albo i 70 za sztukę. I te "nowocześniejsze" szmaciane, warte (i sprzedawane dziś znów po) 2 złote wtedy nagle wyceniane na 10 albo 20. I jeszcze płyny antybakteryjne, które jak wynika z nazwy guzik mają wspólnego z wirusami. I masa, cała masa innych towarów. Gorączka cen i zakupów. Strach, który obudził w nas małych, wrednych, prawie że szmalcowników.
I już przede mną inne zdjęcie. Ja - pacjent zero. O mało co. Gdy zaczęły się zachorowania w Polsce, gdy po raz pierwszy otworzono specjalne oddziały covidowe, zachorowałem ni stąd ni zowąd na pewną zakaźną chorobę, której początkowe objawy bardzo przypominały tę, której tak wszyscy się baliśmy. Stąd moje telefony do sanepidu, do szpitali i do lekarza rodzinnego. Stąd potem codzienne dopytywania moich przełożonych o mój stan. Byłem przez moment słynny, wszak mogłem zostać tym, który wyśle na kwarantannę co najmniej kilkunastoosobową grupę współpracowników i to jako pierwszy w naprawdę dużym zakładzie! Gdy już potwierdziło się, że to zupełnie co innego, wszystko nagle ucichło. Przeleżałem sobie w domu około dziesięciu dni słuchając Pet Shop Boysów i czytając wspomnienia Augusta Kubizka. Jedno i drugie też już na zawsze będzie mi się kojarzyć z tym czasem.
Następna kartka. Końcówka maja. Ogłoszenie o zwolnieniach grupowych w mojej firmie. Czytam je i fotografuję rano, kilka godzin później otrzymuję już wypowiedzenie. A razem ze mną wielu, wielu innych.
No właśnie. Poza strachem, cenami, trudnościami w zrobieniu zakupów i zmianą w zachowaniach jest coś, co dla mnie osobiście stało się wspomnieniem ważniejszym. Iluś ludzi, ileś miejsc, ileś rozmów, ileś przyjaźni, sympatii, ileś zwykłego tu i teraz zostało przez pandemię skasowane. Kogoś się lubiło, z kimś się rozmawiało, kogoś znało się od lat. Jedni potracili pracę, inni zdrowie, jeszcze inni życie. Poszatkował nam się ten świat.
Antyszczepionkowcy, antymaseczkowcy. Kolejna porcja ludzi "nieobsługiwanych w Media Markt". Szkoda na nich złości, ale zrozumienia u mnie także nie znajdą. Są następnym obrazkiem covidowego albumu. Razem z hienami i tchórzami to oni także, choć co jasne, nie wyłącznie, są winni temu jak przeszliśmy ten czas.
***
Mamy początek lata 2021 roku. Udało mi się nie zachorować. Straciłem "tylko" pracę, zgubiłem po drodze iluś ludzi których mi brakuje, zaliczyłem trzymiesięczne bezrobocie (bezbolesne dzięki odprawie i "dudowemu") i jestem o rok starszy. Kilka dni temu przyjąłem drugą dawkę szczepionki i wierzę, że będzie lepiej. Ale ten rok z małym hakiem zmienił w mojej duszy, w naszych duszach, więcej niż całe dziesięciolecia wcześniej.
Czasem ważniejsze są te małe sprawy na których wyrastają dopiero te wielkie, życiowe. Jeżeli za kilka dni znów usiądę obok kogoś w tramwaju lub autobusie bez zastanawiania się nad tym czy mi wolno, to może już to będzie milowym krokiem do świata jaki znaliśmy przed marcem 2020. A może akurat los sprawi, że tym kimś będzie ktoś, kogo dawno, dawno nie widziałem?
Dla tego uśmiechu jaki by spowodowało takie spotkanie zostawiam miejsce na ostatniej stronie mojego albumu.
Wzruszyłeś mnie tym wpisem :)
OdpowiedzUsuńNo proszę... Już Jej donieśli :))
UsuńJestem zaszczepiony, znaczy ZASZCZYCONY tymi odwiedzinami. Dziękuję. Ostatni raz czułem się tak wyróżniony w 2019 na defiladzie w Katowicach jak mi Duda pomachał, ale potem się okazało, że tylko odganiał osę :P
A tak serio, to wiesz, na blogu pustka od lat, ostatni wpis z października 2020 a do tego właśnie dziś odkryłem, że większość obserwowanych przeze mnie blogów już wymarła. To se mówie, a co tam, napisze coś na próbę :))
Pozdrowienia
No pewnie, że donieśli. Czekam na następne wpisy :)
OdpowiedzUsuńNa razie więcej mnie na YT niż tutaj, ale może uda się jeszcze obudzić wenę. Twój pomysł na kroniki autentycznie mnie "ruszył" stąd ten wpis. Strrrrasznie żałuję, że nie mam tych zdjęć o których tu opowiadam...
Usuń