Zresztą i Pewex przetrwał jako marka - jest to obecnie sieć marketów we Włoszech. Tutaj jednak piszę o tych nazwach w ich znaczeniach z lat 80.
niedziela, 7 listopada 2010
Akronu smak niezapomniany
Wspominając w poprzednim wpisie czasy świetności magnetowidów i moją z nimi styczność, uświadomiłem sobie przy okazji jak wiele zmieniło się nie tylko przecież w technice w ciągu ostatnich dwudziestu lat. A przede wszystkim ile to w ogóle jest dwadzieścia lat. Szmat czasu? Nie. To jest EPOKA. Zupełnie inna epoka.
Przykładowo ja w roku dajmy na to 1985. Leżę sobie wieczorem słuchając listy przebojów Programu Trzeciego, marzę o własnym kaseciaku i gdybym wtedy pomyślał, co było o dwie dekady wcześniej to pewnie uznałbym, że dinozaury.
Wtedy te dwadzieścia lat różnicy w tył było niepojętą wiecznością, a dziś „moje” dwadzieścia (czy tam dwadzieścia pięć) jest czymś jakby sprzed kilku miesięcy.
Pamiętam w których miejscach, których ulic Katowic stały saturatory, pamiętam gdzie były bary mleczne (A w nich te fascynujące cenniki z literkami z żółtego plastiku!) i nawet ile kosztowały dżinsy około ćwierć wieku temu. Pięć tysiaków. W Domu Handlowym Junior, za Supersamem. Tylko że musiałbym zacząć od tego gdzie jest Supersam…
Nigdy nie tęskniłem za PRL-em, który dla mnie był szaroburą krainą pełną szaroburych ludzi, ale jednak w podświadomości jakieś okruszki dawnego świata zostały w mojej głowie z etykietką „fajne” i mimo wszystko dobrze się kojarzą.
Na przykład bary mleczne. Dziś w Katowicach jest jeden, niby niewiele zmieniony, ale jednak bardziej „przypominający” niż rzeczywisty. Kiedyś było ich o wiele więcej.
Poniedziałkowy poranek. Gdzie mógł udać się młody człowiek jakimś cudem ;) nie będący akurat w szkole? Do baru! A tam… Zapach kawy zbożowej na mleku, kakao, zupy mlecznej, wspaniałego twarożku z cebulką i szczypiorkiem, jajecznicy…
Wszystko taniutkie jak nomen omen barszcz. I smaczne, o dziwo.
Próbowałem kiedyś znaleźć na Allegro taki kubek „z epoki”. Gruby, porcelanowy (?) rozszerzany w połowie, z napisem Społem albo chociaż GS. Nie ma szans! Wreszcie gdy trafił mi się jeden, to cena była księżycowa. A napiłbym się z czegoś takiego, oj napił.
Ulica 3-go Maja – jedna z najważniejszych w moim mieście. Panie z kolorowymi reklamówkami pod Domem Prasy na Rynku, oczywiście oscypki z wielkich wiklinowych koszy i jasna sprawa, saturator.
-Z podwójnym sokiem poproszę!
Aaaa…
Zimne.
Dalej księgarnia (dziś jej już nie ma), sklep z telewizorami (również), herbaciarnia Randia (cokolwiek to znaczyło), sklep z płytami na roku placu dworcowego. Pamiętam jak z mamą szukaliśmy tam „kółeczka” do winylowych singli z dużym otworem i za nic nie dało się go dostać, a dopiero w domu okazało się, że od zawsze było wpięte obok talerza gramofonu w naszym „Trubadurze”.
Z kolei w herbaciarni pracowała przepiękna kelnerka o talii jak z filmu i proszę, nie pytajcie, dlaczego jako dzieciak akurat to zapamiętałem. Antycypacja.
Z drugiej strony placu malutka wąska kawiarenka. W niej mój przysmak. Kawałki dwóch rodzajów galaretki wymieszane ze sobą, do tego rodzynki, bita śmietana i na samej górze kostka czekolady. Na 90% to była Goplana. Pamiętam, bo miała taki specyficzny wzorek na każdej kostce. Pysznosci! Albo cytrynowy krem pianka. Ach! I ten zapach kawy, pardon, zapach luksusu! Nigdy kawy nie piłem i nie piję do dziś, ale jej zapach dla mnie, wychowanego na wyrobach czekoladopodobnych i braku Teleranka ;) kojarzy się nieodmiennie z dobrym gustem i dystynkcją.
Na dworcu był Pewex. Od dwóch lat mamy dorosłe pokolenie, które nie spotkało się z tym napisem, a dla nas, dzieci PRL-u to był synonim wspaniałego zachodniego, nie wiedzieć czemu wrogiego nam (wedle oficjalnej propagandy) świata. Któż nie chciał mieć resoraka, kolejki PIKO albo chociaż batonika Mars… Własnego batonika Mars…
Kiedyś, gdy za sprawą znajomych moich rodziców stałem się właścicielem 1000 lirów włoskich, które w przeliczeniu, (co pamiętam do dziś) warte były circa 68 centów czułem się jak najbogatszy z najbogatszych! Zgrzewka gum Donald! Puszka Fanty! Reszta w bonach PKO! Dolce vita!
O tym, że mógłbym kiedykolwiek wejść w posiadanie wielkiej czerwonej puszki Polish Ham nawet nie śmiałem pomyśleć.
Komuna…
Idąc dalej ulicą 3-go Maja mijało się komis. Inny niż te dzisiejsze. W tamtych komisach towar najczęściej był nowy, świeżo sprowadzony z rozmaitych zakątków świata i bynajmniej wbrew szyldowi nie ograniczający się do odzieży damskiej. W takim komisie równie dobrze można było nabyć zabawki, co i szampon. Ceny jak się łatwo domyśleć - zaporowe.
Gdzieś obok sklep ze słodyczami. Mam w zakamarkach biurka zdjęcie z niemieckiej gazety z tym właśnie sklepem, a ściślej z kolejką przed nim i podpisem w stylu „stan wojenny w Polsce”. Kolejki rzeczywiście były wtedy tasiemcowe, a słodyczy jak na lekarstwo. Gdy moja mama kupiła kuzynce z jej kartki Delicje (Delicje na kartki! Skandal!) to prawie nocowałem pod lodówką, byle tylko dostać choć jedno ciasteczko…
Skoro o słodyczach mowa. Na tej ulicy akurat takiego sklepu nie było, ale w wielu innych punktach miasta zdarzały się bardzo często. Skup i sprzedaż artykułów pochodzenia zagranicznego. Kto to dziś zrozumie?
Czeska galaretka w czekoladzie o smaku brzoskwiniowym po 250 zł za paczkę. Lentilky, Donaldy, żelki (nikt nie mówił „żelki” – to były miśki) Haribo albo czeskie podróbki Marsa (smaczniejsze od oryginału), czyli batoniki Deli.
Tak, historia słodyczami pisana. Nie wstydzę się tego. Dorosłym komunizm zabierał wolność, perspektywy, marzenia, dziecku zabierał cukierki. Zabierał, bo odgradzał nas od tego, co dla naszych rówieśników było codziennością. Moja kuzynka dostała kiedyś od rodziców kilka numerów Bravo kupionych za ciężkie pieniądze w… antykwariacie! Dziś brzmi to jak żart.
A gdyby cofnąć się znów w stronę katowickiego rynku to przy odrobinie spostrzegawczości ujrzeć możemy kolejnego białego kruka – punkt nagrywania kaset. Nie, nie mam tu na myśli „szczęk” na targowiskach, których zalew opanował Polskę w latach 90. To było piractwo, jakie zdarza się wszędzie. Punkty zaś, o których wspominam, były formą bardziej wyrafinowaną.
Na jednym z pięter Domu Handlowego Skarbek, a ściślej na jego klatce schodowej mieścił się taki właśnie lokalik (drugi, skromniejszy powstał później w Zenicie, i wreszcie trzeci na ulicy Pocztowej). Wyglądało to plus minus jak punkt dorabiania kluczy z tą tylko różnicą, że dorabiało kasety. Cała szyba zaklejona była spisami płyt lub wykonawców na składankach domowej roboty, a klient chcący z owego wynalazku skorzystać zostawiał po prostu panu w słuchawkach swoje kasety i odbierał je po jakimś czasie nagrane, czym tam sobie życzył. A wszystko jak najbardziej oficjalnie.
Punkt na Pocztowej powstały dużo później zajmował się rozwiniętą formą takiego kopiowania, a mianowicie przegrywaniem płyt CD, ale to już działo się w 1989 roku. Swoją drogą pamięta ktoś wypożyczalnie płyt CD?
Myślę, że gdyby pogrzebać we wspomnieniach znalazłoby się więcej takich dziwnych dziś, a normalnych dawniej miejsc i spraw nie tylko z mojego miasta. Wszystkie one wyglądają równie absurdalnie jak wspomniana już kaseta video, a przecież były naprawdę. Miały wpływ na malutki świat, w którym wtedy przyszło nam żyć. Miały wpływ na nas.
Na zakończenie tego spaceru możemy jeszcze zajrzeć na ulicę 15-go Grudnia. (Data powstania PZPR jakby ktoś nie kojarzył. Aha! Co to było PZPR? Nie pytajcie.) Tam po minięciu szepczących pod bankiem PKO SA panów (Czencz manyj?) można było skosztować zapiekanki z boczniakiem występującym tu w zastępstwie nigdy nie widzianych pieczarek.
Dziwny świat. Jego cień cały czas tu jest. Wystarczy się rozejrzeć.
Ktoś chętny na spacer?
------------------
Post Scriptum
A propos tytułu. Akron to tabletki na ból gardła, coś jak znany do dziś Chlorchinaldin, ale o niebo smaczniejsze i w latach 80 zastępujące czasem dzieciarni miętowe cukierki. Obecnie również istnieje środek o tej nazwie, jednak poza przeznaczeniem medycznym nie ma wiele wspólnego z tym dawnym.
Zresztą i Pewex przetrwał jako marka - jest to obecnie sieć marketów we Włoszech. Tutaj jednak piszę o tych nazwach w ich znaczeniach z lat 80.
Zresztą i Pewex przetrwał jako marka - jest to obecnie sieć marketów we Włoszech. Tutaj jednak piszę o tych nazwach w ich znaczeniach z lat 80.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Ja z tego okresu pamiętam najbardziej smak banana i pomarańczy dostępnych tylko w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Wówczas, gdy miałam kilka lat tak sobie wyobrażałam raj, do którego liczyłam, że wstąpię, gdy będę bardzo grzeczna. Ale nigdy nie byłam grzeczna, więc wizja raju odchodziła w niebyt powodując mój niewysłowiony smutek... ;)
OdpowiedzUsuńBanany! Racja! Pomarańcze!
OdpowiedzUsuńCzłowiek myślał, że to Bóg wie jakie cuda...
Za to właśnie mam uraz do Generała i jego kolegów ;), za to, że wmówili nam, że to wszystko luksusy...
Hłe, hłe, ja często spaceruję po tamtym świecie. Bary mleczne? Pamiętam, moge odtwarzać szczegóły, kasowniki w autobusach, przystanki, kioski ruchu (w bialo-niebieskie paski). Pamiętam czekolady i prasowaną szynke w plasterkach po 11 zeta. Pamiętam kartki, pierwszomajowe parady, zapach pieczywa w sklepie, kompletnie dziś nie do odtworzenia i bób na targu sprzedawany na kwarty. Pamiętam i dobrze mi z tym. PRL be, ale dotknęłam tego i tym bardziej cenię zmiany, choć bym je zmieniała:). Był urok w tamtych kawiarniach, dniach, spokojniej się żyło choć nie tak swobodnie oddychało.pozdrawiam,kunegunda
OdpowiedzUsuńI właśnie w tym tkwi sekret. To są w zasadzie dobre wspomnienia, ale nie dlatego, że komuna była dobra, tylko ze względu na różne śmieszne lub rozczulające nas dziś szczegóły z młodością własną na czele.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam również
A ja myślę, że kluczem do tych radości, o których wspominacie był wysiłek ducha, aby to zdobywać, i by - nawet alegorycznie - wciąż się wspinać emocjonalnie. Nic tak nie powoduje wzrostu jak niedobór, vide - rośliny szukające słońca. I jeśli jest mało, docenia się nawet tą odrobinę.
OdpowiedzUsuńps.miałam w Pewexie wypatrzoną maskotkę-małpkę, która w przeliczeniu z dolarów kosztował osiem tysiaków. A może mnie tylko pamięć zwodzi? Nic nie dorówna zapachowi rozpakowanej zabawki po tylko miesiącach oczekiwania i trzymania kciuków, "żeby tylko nikt nie wykupił"! Pamiętam ten zapach plastiku i wełny ;) i długo się nią bawiłam, przekazując w końcu uroczyście młodszej kuzynce i wymuszając na niej obietnicę, ze będzie dbała i szanowała!
OdpowiedzUsuńTo były jednak pierońskie czasy. Szukałam odkurzacza, bo mi się dziury porobiły w kolanach od czyszczenia podłogi ryżową szczotą (coś filcowego nazwanego szumnie wykładziną dywanową). "Rzucili" sokowirówki więc kupiłam zamiast odkurzacza, ale nie chciała czyścić podłogi. Przez pół roku szukałam wyrka do spania, obiegając codziennie pięc sklepów meblowych, w których nie było żadnych mebli.
OdpowiedzUsuńA pamiętaci te naszyjniki z rolek papieru toaletowego? To był dopiero luksus! Pierońskie czasy...
@ Doro: Gdyby niedobór powodował wzrost, to miałbym konto bankowe jak Bill Gates ;) Maskotka - małpka? Osiem tysięcy? W 1989 dolar był po osiem właśnie więc chyba nie. Pamiętam że przeliczałem szkolne stypendium na dolary :))
OdpowiedzUsuńA ja kurcze chciałem taką ciężarówę z osobówkami na lawecie.... I nigdy nie dostałem... Buuu...
@ Anna S.: No tak, papier toaletowy... Klasyka ;)
A propos papieru to jako malec uwielbiałem czytać napisy na drzwiach dworcowych kabin WC :)) To w zasadzie taki prawie internet był.
Myślę, że ta nasza wspólna jak tu widzę sympatia do tamtych czasów bierze się stąd, że dziś już wiemy co i jak i poradzilibyśmy sobie z zamkniętymi oczami. Niestety tak się w życiu nie da i musimy "grać" na swoim "poziomie".
Nie nie, mnie chodziło o niedobór metafizyczny i dążenie ducha jako odwieczny impuls dla rozwoju, a Ty mi pojechałeś makro-, czy też mikro-ekonomią, w zależności od debetu;DDD
OdpowiedzUsuń"[...] dążenie ducha jako odwieczny impuls dla rozwoju" -rozumiem, oczywiście, że rozumiem.
OdpowiedzUsuńA co do ekonomii to ani ona mikro ani tym bardziej Makro. Taka bardziej Biedronkonomia :))
Takie kubki porcelanowe, Panie Portierze, to znaczy w takim kształcie, są do kupienia w Ikei na przykład. Tudzież w paru innych rękodzielniach artystycznych. Wiem, bo widziałam na własne oczy. Jak idę do pracy to mijam sklep, na którego wystawie stoją ustawione w piramidkę... Rozumiem jednakże, że Tobie chodzi nie tyle o KSZTAŁT kubka, co ten nadruk: FWP, Społem, czy co tam jeszcze dusza podpowie, wraz z równie charakterystycznym zielonym bądź niebieskim paskiem...
OdpowiedzUsuńNo w rzeczy samej chodzi mi o kubek "z epoki". Nie wiem, po co. ;)
OdpowiedzUsuńTak jak napisałem wcześniej dziś można bezpiecznie tęsknić za tamtymi czasami, bo się wie, że nie wrócą. A gdyby tak wróciły? Nie byłoby nam do śmiechu, oj nie.
Wiesz, jak jest - wszystko ma swoje dobre i złe strony. Zdaje się, ze wszystkie je wymieniliście powyżej... ;-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tego gościa! Portiera znaczy. On po prostu nie ma już żadnych złudzeń...! :D
OdpowiedzUsuń@Akemi:
OdpowiedzUsuń1. I vice versa ;)
2. Gdybym naprawdę nie miał złudzeń, to nie byłoby mnie tutaj.
Czasem tak już jest, że ten, który najbardziej wyśmiewa się z czegoś, najmocniej w to wierzy.
Tylko głupio mu się przyznać.
Ale trzeba Mu przyznać, temu Komuś, że jest w tym cholernie przekonujący... Czasem aż za bardzo...
OdpowiedzUsuń@DużeKa: Kiedy miałem 6 lat na wczasach jakaś dziewczynka ogłosiła ostatniego dnia, że jest czarodziejką i trzeba jej powiedzieć swoje marzenie właśnie dziś, to jutro się spełni. Każdy z nas (około pięciu dzieciaków) szedł z nią za zakręt korytarza w domu wczasowym i mówił, o czym marzy. Ja zdaje się chciałem kolejkę. I też nawet wtedy wiedziałem, że to bez sensu, ale jednak...
OdpowiedzUsuńOczywiscie guzik się spełniło i kolejki nie mam do dziś :)))