Gdy jako dzieciak trafiłem swego czasu na grupę osiedlowo szkolnych wyrostków, których bardzo bawiło okazjonalne dokopanie komuś młodszemu, wymyśliłem sobie, że aby oni dali mi spokój, ja muszę dać im poczucie siły, którego pragną. Przy najbliższej szarpaninie zachowywałem się więc tak jakby każde dotknięcie powodowało u mnie złamanie. Widząc skręcającego się z „bólu” niewymownie cierpiącego szczeniaka, uznali, że to dyshonor znęcać się nad nim i… odeszli szukać „godniejszego” przeciwnika. Po kilku (nomen omen) razach odczepili się na zawsze.
To była pierwsza w życiu i jak na razie jedyna łapówka, jaką dałem.
Jak to łapówka?
Ano tak. Łapówka jest przecież wtedy, kiedy daje się coś (płaci komuś), po to by coś osiągnąć, a nie ma lub wydaje się, że nie ma na to innego sposobu. Przy czym, co ważne, sposób jest prawie zawsze, tyle, że wymagający czasu, procedur, niepewności lub… inteligencji. A nam się nie chce. Ja nie mogę czekać, ja to muszę mieć załatwione! – ileż to razy słyszymy lub wypowiadamy w życiu taką kwestię.
Nie zapomnę sceny z komisji wojskowej, kiedy to najpierw z gabinetu lekarza wyfrunął na korytarz banknot, a sekundę później czerwony jak burak niedoszły (a raczej doszły w tej sytuacji jak najbardziej) wojak. Albo szpital kilka lat później. Wchodzi na salę nowy pacjent i od drzwi zadaje wszystkim pytanie : Po ile tu się daje?
Bo on MUSI dać. On biedny (?) nie potrafi inaczej.
Nie bijcie, nie bijcie! Aaaaa!
Tyle się mówi i pisze o tym, że łapownictwo jest złe, niemoralne, kryminogenne, ale rzadko wspomina ktoś o tym, że jest głupie i dowodzi głupoty. Myślę, że byłby to trafniejszy argument w jakiejś kampanii.
Czasy mamy takie, że wszystko się upraszcza do granic możliwości. Świat staje się jednym wielkim gorącym kubkiem pełnym tandety i łatwizny. Nie chce nam się chcieć. Nie chce nam się wiedzieć. Nie chce nam się umieć. I w tej powodzi emotikonów, sms-ów, jednorazowych maszynek do golenia, gwiazd jednego przeboju i gorących kubków właśnie, łapówka wydaje się czymś podobnym. Skondensowaną formą.
No bo tam trzeba pisać pisma. Tam trzeba czekać. Tam trzeba iść do biura X, a potem (jak parafują) do biura Y. Wiesz jak to trudno połapać, ile to trwa?
To ile? Dwieście pięćdziesiąt będzie dobrze?
Auaaaa! Pomocy!!!
Płaci się komuś, żeby coś zrobił, dał, załatwił, przyspieszył albo zupełnie na odwrót – żeby czegoś nie widział, nie zapisał, nie wydawał, opóźnił. I jasne, że dla Państwa, dla moralności, dla praworządności najważniejszy jest aspekt deprawacyjny takiego stanu rzeczy, ale dla człowieka uważam bardziej wymowna powinna być wspomniana wyżej głupota. Obu stron zresztą. Bowiem przyzwolenie na łapownictwo jest. Ba, ono wręcz w wielu sytuacjach jest nakazem, dobrą radą, normalną koleją rzeczy! No jak? Nie dałeś? Nic nie załatwisz, idioto! Tam się daje (tutaj kwota) temu, co siedzi przy oknie, albo tej w rudym. Albo… albo…
A ja nie daję. Nie daję lekarzom, nie daję urzędnikom, nie daję nikomu. I nie zamierzam.
Brać zresztą także. I tu problem. Nie bierze – znaczy kapuś, donosiciel, szantażysta albo szuja jedna – chce więcej.
Bo że jest uczciwy to przecież... no nie, bądźmy poważni...