Trafiłem kilka dni temu do pewnej firmy, która reklamuje się między innymi tym, że ma kontrakty z Urzędem Miasta Katowice i sporą liczbą instytucji oraz zakładów produkcyjnych naszego regionu. Po lekturze strony internetowej doszedłem do wniosku, że mam do czynienia z ekstraklasą profesjonalizmu. Tak było w istocie, choć nie jestem pewien czy dokładnie takiego profesjonalizmu szukałem.
Kolorowa strona internetowa nijak się miała do brudnego placu, ciemnego magazynu, dostawczaka z zieloną plandeką i dwójki znudzonych codziennością pracowników. To był pierwszy sygnał. Zignorowałem go.
Pan Prezes (piszę z dużej litery, bo pewnie tak o sobie myśli) w śnieżnobiałej koszuli i błyszczącym nowością krawacie powitał mnie jowialnie i zaprosił do zajęcia miejsca przy wielkim jak moje nadzieje stole konferencyjnym. Bardzo szybko doszliśmy do wniosku, że jego oferta i moje potrzeby spotykają się dokładnie w połowie. Sprawa zarobków, miejsca pracy, obowiązków i oczekiwań obu stron okazała się być załatwioną w kilka minut. Prezes z ojcowską troską i zrozumieniem pytał o warunki pracy w ochronie i nazywał głupotą wymóg posiadania orzeczenia o niepełnosprawności jaki od niedawna w tej branży obowiązuje. Rozmowa, jak to się pisało w dawnych czasach „przebiegała w atmosferze wzajemnego zrozumienia”. Właściwie to czułem się już zatrudniony. I wtedy pojawił się Mr. Hyde…
-Proponuję panu pensję tysiąc złotych płatną tygodniówkami. Na razie zawarlibyśmy taką powiedzmy umowę dżentelmeńską, a potem się zobaczy.
-Dżentelmeńską? Czyli co? Zlecenie zamiast okresu próbnego?
-Nnnie… Pan pracuje, ja panu płacę. Z ręki do ręki…
Nie dostałem tej pracy. Chyba nie jestem dżentelmenem. Nie. TAKIM na pewno nie jestem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz