-Powiem tak. Proponuję panu pensję tysiąc złotych płatną tygodniówkami. Na razie zawarlibyśmy taką powiedzmy umowę dżentelmeńską, a potem się zobaczy.
niedziela, 10 stycznia 2010
Powiększenie II
Druga połowa września 2009 roku. Przeglądając strony internetowe w poszukiwaniu nowej pracy trafiam na firmę S. zajmującą się szeroko rozumianym recyklingiem sprzętu elektrotechnicznego i komputerowego. Witryna robi na mnie duże wrażenie, a zamieszczone materiały potwierdzają pełen profesjonalizm, ekspansywność i nowoczesność zakładu. Branża sama w sobie (w przeciwieństwie do portierstwa) nieustannie się rozwija, a więc wszystko wydaje się pasować do moich potrzeb, oczekiwań i zainteresowań na dodatek. Poprzez formularz kontaktowy wysyłam zapytanie dotyczące ewentualnej możliwości zatrudnienia się. Po tygodniu otrzymuję odpowiedź: „Jeżeli jest Pan zainteresowany pracą u mnie proszę o kontakt” podpisaną przez samego właściciela. Następnego dnia rano telefonuję dwukrotnie do biura firmy, rozmawiając najpierw z sekretarką, a za drugim razem już z samym panem L., który zaprasza mnie za trzy dni na rozmowę kwalifikacyjną do swojego biura.
Baza S. znajduje się na granicy Katowic i dość trudno do niej trafić, ale udaje mi się to prawie bezbłędnie i zgodnie z umową melduję się pod wskazanym adresem punkt dwunasta.
Cokolwiek rozpalony po lekturze strony internetowej spodziewałem się tutaj wielkiej hali, pędzących w różnych kierunkach wózków widłowych i co najmniej pięćdziesięciu pracowników. Realia są nieco inne. Hala owszem jest, ale wcale nie ogromna. Zamiast podnośników po placu kręcą się dwaj znużeni panowie, a za całą prawdopodobnie mechanizację robi nie pierwszej czystości biały Lublin z zieloną plandeką. I tylko góra monitorów, wież, telewizorów i wszelkiego innego elektrośmiecia potwierdza, że dobrze (?) trafiłem.
Szefa nie ma, ale zjawia się po kilku minutach i przepraszając za spóźnienie (Wie pan, sekretarka zachorowała. Wszystko na mojej głowie.) prowadzi mnie do swojego biura. Mały sekretariat z wyposażeniem mniej niż minimalnym i drugi większy pokój pełniący funkcję salki konferencyjnej niepokojąco realnie przypominają mi pewną firmę z wczesnych lat 90 która w podobnej scenerii udzielała kredytów „bezpośrednio z wielu banków europejskich” pod warunkiem jednak pokrycia kosztów manipulacyjnych już przy składaniu wniosku. Po kilku miesiącach firma zwinęła majdan i tyle ją widziano. Kredytów oczywiście żadnych nikomu nie dała. Nigdy nie uważałem się za szczególnie przewidującego, ale TO skojarzenie w TYM miejscu jest, nie mogę powiedzieć inaczej – prawie prorocze.
Pan L. wygląda dokładnie tak, jak wyobrażamy sobie nowoczesnego biznesmena. Przystojny, młody, z wykształceniem prawniczym, kulturalny, schludny, obyty i zdecydowany. Z lekkim uśmiechem wysłuchuje historii mojej pracy w Śląskim Uniwersytecie Medycznym, a później wtrąca:
-Powiem tak. Proponuję panu pensję tysiąc złotych płatną tygodniówkami. Na razie zawarlibyśmy taką powiedzmy umowę dżentelmeńską, a potem się zobaczy.
-Powiem tak. Proponuję panu pensję tysiąc złotych płatną tygodniówkami. Na razie zawarlibyśmy taką powiedzmy umowę dżentelmeńską, a potem się zobaczy.
-Dżentelmeńską? Czyli co? Zlecenie zamiast okresu próbnego?
-Nnnie… Pan pracuje, ja panu płacę. Z ręki do ręki…
-Nie mogę tak pracować. Zależy mi na umowie o pracę albo zleceniu z jakąś perspektywą umowy.
Znów ten zagadkowy uśmiech.
-No zobaczymy, zobaczymy. Pan teraz jest bezrobotny?
-Nie. Pracuję na zlecenie.
-Hmm… To może inaczej. Ja się za parę dni będę widział z szefową Urzędu Pracy. Zrobilibyśmy tak, że wziąłbym pana na staż. Musiałby pan szybko przerwać tamtą umowę i zarejestrować się jako bezrobotny, a ja następnego dnia składam papiery imiennie konkretnie na pana i zatrudniam poprzez Urząd.
-I wtedy co by to było? Zlecenie?
-Nie. Wtedy to już pełna umowa o pracę. I to na rok co najmniej. Urząd będzie dopłacał chyba z połowę pensji, za to, że przyjąłem pana jako bezrobotnego. Oni połowę, ja połowę. Dowiem się dokładnie jak pogadam z dyrektorką i odezwę się do pana. To chyba dla nas obu dobre rozwiązanie.
-A nie może pan przyjąć mnie normalnie?
-Nie, no wie pan, ja tu miałem paru różnych, nie mogę tak.
-Aha…
Tyle na dziś. Zostawiam swoje CV i list motywacyjny ustalając, że co do dalszych działań skontaktujemy się telefonicznie. Ponieważ pan L. nalega na przepracowanie przeze mnie próbnej dniówki lub przynajmniej jej części, jako w pewnym sensie punktu wyjścia do zatrudnienia zgadzam się i po tygodniu - 8 października 2009 znów w samo południe pojawiam się w firmie.
Historia się powtarza. W hali ani w biurze nikogo nie ma, więc telefonuję do L. informując go o swoim przybyciu. Podjeżdża dziesięć minut później i od razu przechodzi do rzeczy.
-Tam leżą big-bagi (wielkie torby – worki). Będzie pan do nich ładował te kable, ale odcinając i odrzucając osobno wtyczki z pozłacanymi końcówkami. O tutaj. Tam jest wózek do palet, a tam palety. Rozumie pan?
-Tak.
Przebieram się w pomieszczeniu wyglądającym jak… portiernia zaraz przy wejściu do hali, a szef oddaje mi nawet swoje (podpisane!) rękawice i po paru chwilach odchodzi do biura. Przede mną leży niewyobrażalny stos kabli drukarkowych, USB, sieciowych i sam nie wiem, czego jeszcze. Ładowarki do telefonów, przejściówki, słuchawki, myszy… Dziesiątki, setki i tysiące – jak w złym śnie informatyka. Zresztą w takim miejscu zamiast o tysiącach lepiej jest mówić o kilogramach i tonach. Jest ich sporo. Zabieram się do pracy.
Cytat ze strony internetowej S.: „Naszymi klientami są: instytucje publiczne, urzędy miast i urzędy skarbowe, banki, firmy prywatne i korporacje […] [nasi] Pracownicy posiadają poświadczenia bezpieczeństwa osobowego wg ustawy o ochronie informacji niejawnej”
Dupa, jakby zapewne napisano w NIE.
DUUUPAAA!!! ;)
Jestem tu sam, nie mam żadnej umowy, nikt nie zweryfikował danych z mojego CV ani nie zajrzał do dowodu, że o niekaralności nie wspomnę i oto proszę – za sobą mam halę pełną komputerów, a w niej osobny pokój z setkami dysków twardych.
Kevin Mitnick się kłania…
Około 14:00 dojeżdżają dwaj pracownicy S. tj. dokładnie sto procent stanu załogi tej firmy. Odtąd praca idzie nam dużo sprawniej, a dziesiątki kilogramów kabli przelatują przez nasze ręce niczym na taśmociągu.
-Ale umowy to on ci nie da. Zapomnij – śmieje się jeden z panów.
-No ja mu na czarno na pewno nie będę robił.
-Tu już byli tacy. Jeden się pytał o wczasy pod gruszą nawet.
-I co?
-Nic. Poszedł tak samo szybko jak przyszedł.
-No, a wy?
-Mnie tam żadnego papierka nie trzeba. Ważne, że płaci jak jest umówione.
Kończymy około 16:20. Szef zaleca mi być „pod telefonem” i czekać na dalsze instrukcje. Przepracowałem cztery godziny. Wedle stawki stosowanej przez L. zarobiłem dokładnie… 25 zł. Netto oczywiście, bo na czarno podatku nie potrącają, a szkoda. Państwo z pewnością by się wzbogaciło…
Po kilku kolejnych dniach L. dzwoni do mnie z propozycją pracy na umowę o dzieło. O zleceniu nawet słyszeć nie chce. Odmawiam. Nie mogę pracować bez ubezpieczenia, składek emerytalnych i nawet prawa do lekarza. Wieczorem tego samego dnia piszę w mailu do L., że praca jest w porządku, ale mogę się zgodzić tylko na co najmniej umowę zlecenie. Jeżeli nie ma innej możliwości, to zmuszony będę podziękować i proszę tylko o zapłatę za tamte cztery godziny.
Odpowiedzi nie dostaję.
Piątego listopada przyjeżdżam do biura S. zdecydowany na zamknięcie całej historii. Szefa nie ma. Brałem to pod uwagę i gotów jestem spokojnie zaczekać, ale czarę goryczy przelewa sekretarka tłumacząc mi, że to bez sensu, bo prawo daje L. możliwość zatrudnienia pracownika na trzy dniówki bez płacenia. (sic!) I że ona to zna z innej firmy i przerabiała nawet z PIP. Czekać nie mam na co. Słowo honoru.
Zostawiam L. krótki liścik z wyjaśnieniem i proszę o przelanie „wynagrodzenia” na moje konto w ciągu 10 dni. (Jakby nie patrzeć ponad miesiąc po dniówce, którą przepracowałem)
Gdy piętnastego listopada termin mija składam skargę do PIP. Krótko po tym piszę także o całej sprawie w aspekcie zagrożenia bezpieczeństwa danych do Pełnomocnika Prezydenta ds. Ochrony Informacji Niejawnych w UM Katowice.
W grudniu PIP informuje mnie, że kontrola w S. jest niemożliwa, ponieważ L. jest chory.
Ok. Spokojnie. Moje grosiki przelał na konto w tydzień po złożeniu skargi. Teraz możemy poczekać na wyniki kontroli. Pomału zapominam o sprawie, mając określoną (kiepską) opinię o skuteczności PIP.
W styczniu mój niedoszły szef choruje nadal, o czym skwapliwie informują mnie inspektorzy przekładając kontrolę na luty, ale wcześniej jeszcze, dokładnie w Sylwestra dostaję list, który doprowadza mnie do białej wściekłości. Prezydent Katowic pan Piotr Uszok informuje mnie, że pan L. jest ni mniej, ni więcej tylko… radnym w moim mieście! (Z Internetu dowiaduję się zresztą że to tylko jedno i wcale nie najważniejsze z zajmowanych przez niego stanowisk...)
----
A więc człowiek, który:
1) Proponował mi pracę na czarno w pięć minut po tym jak mnie zobaczył,
2) Proponował współudział w wyłudzeniu nienależnych świadczeń,
3) Dopuścił mnie do samodzielnej pracy w pobliżu nośników danych (prawdopodobnie) z instytucji państwowych, obok których nigdy nie powinienem się znaleźć, a nie zajrzał nawet do mojego dowodu osobistego,
4) Nie czuł się w obowiązku zapłaty za pracę „na próbę”,
5) Zatrudnia, co najmniej jednego pracownika bez umowy
nie jest jakimś niedobitkiem z czasów handlu z łóżek polowych, a radnym, osobą reprezentującą mnie, mieszkańca miasta Katowice!
Nie życzę sobie, aby reprezentował mnie ktoś taki!
I tylko dlatego, a nie z zemsty piszę tutaj te słowa.
Nazwiska oraz nazwy zostały zmienione.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Gdyby tak wszyscy byli podobni do Ciebie, o ile mniej ludzkość miałaby problemów. Podziwiam Twoją nieugiętość i odwagę w walce nie tylko o swoje racje, ale i o racje wszystkich tych, którzy z różnych przyczyn nie potrafią być jak Ty, nie potrafią walczyć o swoje, o słuszność. Przesyłam Ci mój szczery szacunek drogi Portierze. :)
OdpowiedzUsuńZachwycona Twoją postawą w opisanym zdarzeniu
Karolina
Ps. Mam jeszcze odrobinę czasu więc przeznaczę go na czytanie Twoich przeżyć i mądrych przemyśleń. Obcując z Tobą ładuję się bardzo pozytywnie. Tak sobie myślę, że skoro na świecie są jeszcze tacy ludzie jak Ty, to ciągle jest dla tego świata jakaś nadzieja. :D
Tutaj akurat nie mam się czym pochwalić. Ten człowiek jest teraz na bardzo wysokim stanowisku, a ja spasowałem po kilku próbach bezskutecznego doprowadzenia do ukarania go. Zarówno PIP jak i Urząd Miasta po prostu sprawę olały za przeproszeniem.
UsuńNie ważne Portierze, ważne jest to, że próbowałeś, czym dajesz świetny przykład do naśladowania. Gdyby więcej z nas odważyło się tak właśnie postępować, to wtedy skorumpowani władcy naszych małych Ojczyzn przestaliby myć sobie ręce nawzajem. Nie mieli by przepustki do takiego postepowania.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia Ci życzę.
Karolina