piątek, 17 maja 2013
Koty Ligoty
Z pozdrowieniami dla Ali, Abigail i wszystkich innych kociolubów mój współdomownik Rudy oraz sąsiad z drugiej ulicy - kot Paput.
-Hmm... A co ty robisz na moim podwórku?
Skąd się tu wziąłeś?
-Ja?
-Nie wiem... Chociaż czekaj...
-No tak! Jestem przybyszem z kosmosu!
-Jam jest Paput Maximus, superkot z Drogi Mlecznej!
===================================
Kot będący głównym bohaterem historyjki powyżej jest moim najukochańszym zwierzakiem na tej planecie. Zapewne w dużej mierze przez swoją oryginalność.
Nie miauczy ani nie mruczy. Nie przychodzi na "kici-kici" (na "chodź, napijemy się herbatki" albo coś podobnego - zawsze!). Nie bawi się z innymi kotami, wybierając raczej samotne polowania na liście albo szyszki. Krótko mówiąc jest outsiderem żyjącym własnym życiem.
Nazwałem go Paputem ze względu na białe "buciki" na łapkach, ale tak naprawdę nikt nie wie jak ma na imię, gdzie mieszka, jakiej jest płci czy wieku. Kosmita i tyle.
Od dwóch albo trzech lat regularnie odwiedza nasz ogród. Robi obchód wszystkich kątów, czasem walnie się w trawę na godzinkę i znów znika. Przez cały ten czas udało mi się go pogłaskać może z sześć razy a dwa razy nawet ponosić. Poza tym jest nieuchwytny.
Przez całą zimę Paputa u nas nie było. Początkowo ze względu na aurę wydawało się to nawet zrozumiałe, ale jednak tyle miesięcy i nic? Nawet śladu łapek na śniegu? Domyślając się z grubsza gdzie mieszka wpatrywałem się w mijane co rano podwórka oczekując że stanie się cud, ale cudu nie było. Wreszcie nadeszła wiosna, pojechałem pierwszy raz w góry, a potem równie premierowo skosiłem trawę i zaczęło docierać do mnie że zaczarowanego kota już nigdy nie zobaczę.
Któregoś dnia wracając o świcie z pracy znów pomyślałem o puchatym przyjacielu, który często doganiał mnie na ulicy i odprowadzał noga w nogę pod samiutką furtkę. Zrobiło mi się strasznie, strasznie smutno...
Kiedy minąwszy zakręt stanąłem już przed swoim domem zobaczyłem na chodniku czekającego na mnie... Paputa!
Kilka dni później zrobiłem te zdjęcia. Nie macie pojęcia jak się cieszę, że "kosmiczny kot" znów do nas zagląda.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Dobrze, "Kociolubie", że przypomniałeś sobie o tych mądrych stworzeniach. Moje dwa kocury miały tydzień temu przymusowy areszt piwniczny, gdzie nic im nie brakowało oprócz... wolności. A to dlatego, że przyjechał brat z trzy i pół letnim szkrabem, który ma takie uczulenie na koty (które skąd inąd bardzo lubi), że dusi sie, dostaje gorączki. Z ciężkim sercem musiałam zamknąć w piwnicy, żeby nawet nie widział, bo by sie do nich rwał. To tak a propos. Rudy Junior i czarny Dzikus pozdrawiają pręgowano-białego Paputa. I głask ode mnie, jeśli na to pozwoli.
OdpowiedzUsuńNie wiem kiedy on tam będzie miał znowu "promocję" na głaskanie, ale będę pamiętał.
UsuńMogę pogłaskać mojego domowego Rudego z pierwszej fotki, ale to zwyczajny kot. Śpi 25 godzin na dobę, je sikorki i włazi do kartonów. Paput ma w sobie więcej magii :))
Uczulenie na koty, to musi być coś paskudnego. Może kiedyś bym się z tego śmiał, ale sam przechodziłem podobne katusze po spotkaniu z... kurcze, nie wiem jak się ta roślina nazywa. Drzewo takie, puszcza białe "dmuchawce", na pewno będziesz wiedziała. W Tychach, gdzie pracowałem była tego cała ulica i pamiętam, że katar, czerwone oczy i parę innych "przyjemności" miałem wtedy w stałym programie.
Nawiązując do imienia Twojego zaczarowanego przyjaciela. Miałam kiedyś kotkę rudo białą. A na czubku głowy miała biełą plamę przypominającą małą czapeczkę. Nazwałam ją... Mycką.
OdpowiedzUsuńCiekawe. Oryginalne.
UsuńNiestety choć w życiu miałem stado kotów to żaden nie reagował na imię. Paput jak wspomniałem ignoruje nawet kici kici, a nasz domowy Rudy przychodzi na... "chodź tu" - jak piesek.
A moje koty przybiegają na gwizdanie, tak nauczył je syn. I wiadomo,że jak gwiżdżą (ludziki) to będzie micha :))
OdpowiedzUsuńAch, prawda! Pisałem już o tym kiedyś. Dźwięk rozbijanego jajka na twardo działa na Rudego jak silny magnes :))
UsuńDziękuję za ten piękny wpis. Pozdrowienia dla wszystkich kotów Ligoty i nie tylko oraz dla Ciebie - kotoluba :). Przesyłam uściski, dobrą energię i wszystkiego dobrego !!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję. Bałem się znając Ciebie, że zaraz napiszesz mi coś w stylu; ten kot to kotka, ma cztery lata, na imię Zuza i mieszka pod numerem piątym :))
UsuńNie chcę wiedzieć takich rzeczy :) To jest kosmiczny Paput i kropka. A tak zupełnie poważnie jeden z najmądrzejszych zwierzaków jakie spotkałem. Słucha, kiedy się do niego mówi, nie podchodzi zbyt ufnie, ale wie, że jest lubiany i w ogóle ma takie fajne kocie odchyły. W ubiegłym roku miał (miau) kiedyś lepszy dzień i o piątej rano przewrócił mi się na środku drogi "żądając" drapania po brzuszku. Tłumaczę mu normalnie, że jadę w góry i mam pociąg za dwadzieścia minut, a ten swoje: drap, nie gadaj!
Jak już wyżej odpisałem Annie mój prawdziwy kot to ten seryjny, typowy z pierwszego zdjęcia. Członek rodziny, ale za normalny jak na mnie :)
Aha. Jeszcze gwoli ścisłości. Paput ma dom i jest "czyjś", tylko za grzyba nie mam pojęcia czyj, bo przesiaduje na trzech różnych podwórkach jednej ulicy. Kosmita.
Wszystkiego dobrego Ci życzę.
No to pięknie :)! Pozdrawiam i jak najwięcej spotkań... :).
OdpowiedzUsuńJa też się martwię gdy Kota Filipa nie ma dłużej niż... dzień, ale 3 dni to maks...!, a on jednak przychodzi. Czasem jest dzień w dzień, a czasem znika na tydzień...Paput jest śliczny! Wygląda na zadbanego.
Pozdrawiam ciepło i dziękuję za dedykację :D.
Nie ukrywam, że według mnie jest "budżetową wersją" Twojego Małego Kota, którego jak wiesz jestem fanem :) Kolorystyka podobna w każdym razie.
UsuńPaput jak większość kotów ma charakter i to co już znacznie rzadsze, charakter fascynujący. A do tego jest bardzo futrzasty i od spodu biały niczym poducha.
No i czy to nie zabawne, że "goni mnie" na ulicy jak zły pies? Przechodzę obok jego podwórka (a w każdym razie jednego z jego podwórek) i nic, a po chwili słyszę tuptanie za sobą. Paput maszeruje ze mną pod dom. I wzruszające jest, gdy widać jak WSTYDZI SIĘ przechodzić przez pręty furtki wiedząc, że do szczupłych nie należy :))
:) Fantastyczny jest :D.
UsuńDlatego gdy zaczęła się wiosna, a jego nadal nie było czułem się paskudnie. Nasz domowy Rudy jest produkcją seryjną - śpi, je, poluje, nocuje w szufladach meblościanki itp. Nudy.
UsuńZresztą aktualnie ma nowego "chłopaka" (bo Rudy, to tak naprawdę Ruda) i siedzą wpatrzeni w siebie na płocie.
Paput jest ponad sprawami przyziemnymi.
Asceta, myśliciel i łowca liści :))
Śliczne kociaki, piękna opowieść.
OdpowiedzUsuńJa także miałam odwiedziny kota, chyba kosmity, kilka dni temu. Siedząc i pracując z czymś przy moim biurku, nagle usłyszałam za oknem skrzeczenie sroki, stałej bywalczyni mojego ogrodu. Kiedyś, jak jeszcze moja suczka żyła, ciągle przylatywała do niej na ploty, czasami nieźle się pokłóciły. Zdziwiłam się więc gdy usłyszałam znajomy mi hałas za oknem.
Otworzyłam drzwi do ogrodu i pierwsze co zobaczyłam, to oczywiście skrzeczącą srokę. Podskakując na schodach skrzeczała z całych sił na kogoś czającego się w altanie. Gdy spojrzałam w tym kierunku zobaczyłam go, wspaniałego czarno rudego kocura w białych szykownych bucikach i w białym kołnierzyku. Wyglądał jakby się na bal wybierał. Był piękny i nic sobie nie robił z kłótliwej pani sroki. Siedział pod stołem i tylko patrzył na nią przymrużonymi oczami i grał obojętnego. Sroka zaskrzeczała jeszcze raz i odfrunęła, ale kocur nawet się nie ruszył, dopiero gdy wysunęłam rękę do niego i zawołałam kici-kici, to w te pędy podbiegł do mnie i od razu pcha się do mieszkania.:)
- Hola, hola mój miły gościu, nie tak szybko, najpierw musimy się trochę poznać, powiedziałam, a on tylko odwrócił się do mnie tyłem, podniósł dostojnie swój piękny, wiewiórczy ogon i wyginając grzbiet do góry zapraszał mnie do pogłaskania go, przynajmniej ja, nie znająca kociego języka przecież, tak to zrozumiałam. Pogłaskałam go, podrapałam za uszkiem i powiedziałam z zachwytem
- jakiś ty piękny i jaki pieszczoch, a on tylko popatrzył na mnie i wrócił pod stół zgrywając obojętnego.:)
Gdy drugi raz zawołałam kici-kici, znowu podbiegł i bez pardonu, od razu pcha się do mieszkania. Lekko go powstrzymałam i powiedziałam z uśmiechem
- nie bądź taki nachalny, może innym razem przystojniaku zaproszę cię na miseczkę mleka, może się nawet zaprzyjaźnimy, oczywiście jak zechcesz i jak będziesz tu do mnie wpadał częściej. I znowu dał się podrapać za uszkiem, pogłaskać i nagle odwrócił się i zwinnie zeskakując ze schodów odszedł spokojnie tylko w sobie znanym kierunku. Ja stałam zachwycona tym niespodziewanym spotkaniem i patrzyłam za nim jak odchodził. Chyba polubiłam koty, bo tęsknię za nim, marzę o ponownym spotkaniu z tym kocim poliglotą (?), no bo przecież "rozmawialiśmy" ze sobą po polsku. Hmm! To na pewno był kosmita. :)
Przepraszam za ten długi komentarz, ale musiałam Ci przy tej okazji to opowiedzieć. :)
Spokojnej nocy życzę
Karolina
Super! No i sama widzisz, koty są zaczarowane. Po pierwsze rozumieją co się do nich mówi (moim prywatnym zdaniem lepiej niż psy), a po drugie mają całą masę "ludzkich" zachowań. Gdzieś tu na blogu i ja opisałem takiego kociego natręta, który dopadł mnie na przystanku o szóstej rano. Nazwałem go Cześkiem, bo "gupek" jeden cieszył się nie wiadomo z czego :)) i jeszcze miał ochotę na jazdę ze mną autobusem.
UsuńI chyba także wspominałem o tym, że w dzieciństwie, gdy mój tata sprzedał swój rower wyścigowy (na którym nota bene jeździł z Katowic w góry, m.in. do Bielska i Wisły!) a w zamian poza pieniędzmi dostał pierwszy składak dla mnie i... kota gratis, to obraził się na mnie śmiertelnie, bo rower zignorowałem, a tylko kot mnie zafascynowal. I tamten, co pamiętam doskonale, aczkolwiek średnim jest powodem do dumy, nosił imię... Jabol :))
W galerii z wycieczki czeka już na Ciebie obiecane "prywatne zdjęcie" świstaka Alojzego. Zapraszam!
Dziękuję, zaraz tam zajrzę. :)
OdpowiedzUsuńCieszę się razem z Tobą. Mam nadzieję, że jak do Ciebie "kosmiczny kot" Paput wrócił, tak i do mnie mój "kosmiczny przystojniak" przyjdzie znowu w odwiedziny. W każdym razie od tamtej pory gdy go spotkałam, czekam na niego każdego dnia. Chyba mnie zaczarował łobuz! Ha ha ha!