niedziela, 21 stycznia 2018
Szlaban na outsourcing!
Nagłówek tekstu ze strony Faktu
------------------------------------------------
Kilka dni temu media obiegła wiadomość o wydarzeniu które miało miejsce piętnastego stycznia na przyszpitalnym parkingu w Zielonej Górze. Oto lekarz wyjeżdżający karetką do pilnego wezwania zmuszony był do wyłamania szlabanu, ponieważ portier odmówił otwarcia go jako służącego wyłącznie do wjazdu, a nie wyjazdu z terenu szpitala. Ocena tej sytuacji wydaje się z pozoru prosta: całą winę ponosi jakiś bezmyślny parkingowy, nieprawdaż?
Ano, moim zdaniem, NIE.
Zacznę od przypomnienia kolejności zdarzeń. Piętnastego stycznia około godziny 14 karetka otrzymała zlecenie pilnego wyjazdu zaraz po tym jak dowiozła innego pacjenta na izbę przyjęć. Pomocy potrzebowała kobieta, którą kilka dni wcześniej wypisano ze szpitala. Jej stan był teraz poważny, liczyła się każda minuta. Załoga zdecydowała zatem aby dla skrócenia trasy wyjechać bramą wjazdową, czyli pod prąd, i dzięki temu także ominąć korki na pobliskim skrzyżowaniu. Po dojechaniu do szlabanu okazało się jednak że portier odmawia jego otwarcia i kieruje auto do zwykłego wyjazdu ignorując informację od lekarza o powadze sytuacji. Po kolejnej próbie polubownego załatwienia sprawy, w tym argumentacji, że przecież po godzinie 22 i tak ten wjazd jest stale otwarty, lekarz zdecydował się wyłamać (a właściwie wygiąć) szlaban i przejechać mimo ostrzeżeń, że poniesie koszty swojego działania.
Oczywiście jak można się było spodziewać na głowę portiera posypały się gromy. Media, czytelnicy, widzowie, przedstawiciele szpitala i nawet firma w której pracował jęli prześcigać się w udowadnianiu swojej rzekomej "papieskości". Po czymś takim nie dziwi wynik sondy na stronie Faktu, w której 94% respondentów z ponad tysiącstuosobowej grupy uznało za słuszne ukaranie za całe zajście parkingowego i tylko jego. Zresztą już to przyobiecał także pracodawca owego pana zapowiadając jego upomnienie i przeniesienie na inny obiekt.
I tak właśnie uspokaja się zbiorowo sumienie tych, którzy są w tej i setkach podobnych, choć na szczęście najczęściej mniej dramatycznych sytuacji winni naprawdę, nawet jeśli nigdy ani wspomnianego pana ani jego szlabanu na oczy nie widzieli.
Pozwólcie Państwo, że do sprawy podejdę szerzej. Winnym numer jeden jest tu według mnie nie portier, a szpital, ten konkretny z naszej historii, ale i każdy inny, generalnie cała służba zdrowia i nawet nie tylko ona. A razem z nimi modne słowo outsourcing, którym maskuje się robienie taniej i gorzej czegoś, co powinno być robione drożej i lepiej, aby móc uznać, że jest robione w ogóle!
Od lat panuje w Polsce moda na zewnętrzne firmy różnego rodzaju. Są one w powszechnym mniemaniu tańsze, bardziej elastyczne, zdejmują ze zleceniodawców część obowiązków niezwiązanych z sednem ich działalności, a do tego pozwalają zaoszczędzić na składkach na PFRON, ponieważ bardzo często, zwłaszcza w branży ochrony mienia i czystościowej są zakładami pracy chronionej. O tym, że taka ochrona czy sprzątanie jest wykonywane gorzej, nierzadko na umowach śmieciowych, z naruszeniem norm godzinowych itd. itp. prawie się nie wspomina. O tym, że generalnie przygotowanie fachowe pracowników w firmach tego typu, także innych branż, jest słabsze niż potencjalne u bezpośredniego pracodawcy, również. A już fakt, że gdzieś w biurowcu widzimy po raz dziesiąty w danym roku nowego portiera chyba nikomu absolutnie nie przeszkadza, mimo że w wyniku tej zmiany on nic nie wie, a za to ten, który odszedł, wie aż za dużo. Także o nas, ale któżby tam nad tym myślał...
Kwestia druga to więź z firmą. Takie niby komunistyczne coś, co się dzisiaj zamienia w lukrowane obłudą wyjazdy integracyjne a co guzik ma ze swoim pierwowzorem wspólnego, bo zwyczajnie nie działa. A szkoda, bowiem nie ma i nigdy nie będzie lepszego pracownika od tego, który swoją pracę, swój zakład, po prostu lubi i szanuje. Nie rozumiała tej prostej zależności na przykład jedna z moich dawnych pracodawczyń - "żelazna" kanclerz SUM w Katowicach - pani Bernadeta Kuraszewska, gdy w 2007 roku jednym pociągnięciem pióra pozbyła się sprawdzonych przez nierzadko dziesięciolecia i oddanych całym sobą ponad stu portierów na rzecz pseudoochroniarzy, dla których uczelnia była tym samym co wcześniej budowa a później kopalnia czy baza autobusów. I którzy także za ewentualne błędy niekoniecznie bać się musieli zwolnienia a co najwyżej przeniesienia, które i tak było dla nich codziennością. Czy taki człowiek się angażuje? A czy się identyfikuje, utożsamia w miejscem w którym pełni służbę? Wolne żarty.
Winny numer dwa to śmieciodawcy. Nieważne czy z firm ochrony osób i mienia, okołoprodukcyjnych, sprzątających czy np. tylko obsługujących parkingi. I nawet nieważne czy faktycznie zatrudniający na zleceniach. Firmy, które nie są prawdziwymi pracodawcami, a tylko handlarzami. Przez szacunek do samego siebie jako jednego z ich dawnych śmieciobiorców napiszę tylko, że handlarzami pracowników.
Fabryka. Ubranie, skierowanie do pierwszej z brzegu brygady, praca. Powiedzmy do śniadania wolniej, żeby się wprawić, a potem już norma. Ochrona. Mundur, pokwitowanie szkolenia BHP, adres obiektu i nieśmiertelna dniówka z "panem Zdziskiem, co to wszystko wie". Sprzątanie. Ciuchy, adres i "pani Jola pani pokaże". I włóczą się takie zombi rynku pracy od Annasza do Kajfasza, ciągle licząc na to że Zdzisek i Jola wytłumaczą tak, żeby nie było wpadki. Bo firma nie ma przecież czasu na takie drobiazgi jak prawdziwe szkolenie stanowiskowe, ale za to ma dla nas np. 9,70 netto. A jeszcze półtora roku temu bywało, że 3,70 zł wraz z umową w której zrzekamy się składek na ZUS.
Handlarze, nie pracodawcy.
Rok temu, w styczniu 2017 roku udzielałem wywiadu na temat moich doświadczeń w ochronie. Usłyszałem w nim pytanie, które mnie autentycznie oszołomiło. "Jak wygląda szkolenie ochroniarza?"
Szko...co???
Nie ma szkoleń. Nie ma personalizacji pod dany obiekt, nie ma wpajania pewnych ogólnych wzorców zachowań, umiejętności kojarzenia faktów, obserwacji, sposobu prowadzenia rozmów, samodzielności działania itp. Jest tylko "pan Zdzisek". To z jednej strony. W środku mamy zakres obowiązków. Najczęściej ogólnikowo wazeliniarskie brednie pisane masowo pod wszystkie obiekty danej firmy z tylko dokładanymi lub odejmowanymi kilkoma zdaniami dla pozorów. A na drugim biegunie czeka na nas katalog kar, często nielegalnych z punktu widzenia Kodeksu Pracy, za najdrobniejsze uchybienie w rodzaju braku krawata albo plakietki. Kto wie czy czasem i za wypuszczenie kogoś bramą do wjazdów także czegoś nie wymyślono. Bo takie to bywają realia w bagnie zwanym outsourcingiem.
Dwa przykłady z dziesiątków z mojego życia:
Przełożona ustawiła mnie kiedyś do pionu i to w dość ostrych słowach, ponieważ za własne pieniądze odesłałem listem poleconym znalezioną w śniegu przed budynkiem dokumentację medyczną osoby z innego miasta. Pani kierownik chciała, żeby owa dokumentacja trafiła do jej szuflady, bo może ktoś się zgłosi! A jeśli się nie zgłosi, to trudno.
Inna firma, inny czas. Wezwałem pogotowie do leżącego na trawniku przed pobliskim marketem pijanego, który mógł umrzeć w upale, a obok którego przejeżdżało ileś samochodów i przechodziło obojętnie iluś pieszych.
-A co pana obchodzi co się dzieje za płotem? Przecież to nie nasz teren? - usłyszałem.
I jeszcze jedno na dobitkę. Pracowałem w swoim życiu jako ochroniarz na kilkunastu bardzo różnych obiektach w trzech firmach, a w czwartej zacząłem, ale zrezygnowałem. KAŻDA z tych firm łamała polskie prawo. Nie tylko pracy, bo chociażby fałszowanie dokumentów albo oszukiwanie ZUS-u to raczej kryminalka na poważnie. Ale te firmy nadal działają i nadal też mają klientów. Bo tak to już jest, że czasem wolimy być ślepi.
Nie wiem i wcale nie twierdzę, że taka też była na przykład firma zatrudniająca "pana od szlabanu", ale po raz któryś powtórzę - outsourcing to zawsze gorsza jakość faktyczna, nawet jeśli cena i organizacja z pozoru są lepsze czy lżejsze. Tam po prostu nie ma miejsca na profilowanie pracownika tak, jak to się dzieje z natury rzeczy u normalnego pracodawcy, którym, wracając do naszej historii powinien być szpital. Amen.
Czy zatem wreszcie uważam, że nieszczęsny parkingowy jest bez winy? Nie. Uważam, że powinien otworzyć szlaban, ale rozumiem dlaczego go nie otworzył. Moja kartoteka znaleziona w błocie też powinna trafić na zawsze do biurka mojej kierowniczki, a pijany mężczyzna któremu pomagałem miał tam leżeć, bo był poza terenem. Zrobiłem dobrze, ale łamiąc zasady swojej pracy. On także miał je złamać, ale wolał się ich trzymać. I ja go rozumiem. Spróbujcie choć trochę zrozumieć i Wy, drodzy czytający.
"To jest wjazd i tylko wjazd. Nie wolno panu nikogo tędy wypuszczać, zrozumiano?"
"Jak to odesłał pan kartę poleconym? Kto panu pozwolił?
"A co pana jakiś pijak na trawie obchodzi? To poza terenem firmy!"
POST SCRIPTUM
1. Pytanie do 94% uznających portiera za winnego. Któż byłby winnym, gdyby karetka wyjechała po otwarciu szlabanu wprost na rozpędzoną inną, jadącą NORMALNIE do szpitala?
2. Wjazd na parking po 22 jest do rana otwarty, ale czy to oznacza, że staje się wtedy dwukierunkowy? Raczej nie, jak widać dość wyraźnie na zrzucie z Google Street View.
---
Linki
Artykuł na stronie Onetu (proszę zwrócić uwagę na to jak pomieszano w nim opis sprawy)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Na stronie tvn24 jest nawet rozmowa z tym człowiekiem. Szkoda że ludzie tak łatwo ulegają pierwszemu wrażeniu. Taka jest "siła internetu". Po wczorajszych wydarzeniach pod Nanga Parbat też w sieci widać całą falę hejtu na umierającego człowieka bo MSZ dało publiczne pieniądze na ratowanie go. A jednocześnie ludzie oczekują pomocy jak wieczorem nie umieją zejść asfaltowa drogą z Morskiego Oka. To jest przerażające.
OdpowiedzUsuńJak to się kiedyś mówiło - trafione w punkt. Dziękuję za to porównanie.
UsuńCzłowiek który uwięził karetkę popełnił ogromny błąd. Jest to pojazd uprzywilejowany, który może być potrzebny w każdej chwili w celu ratowania życia. Dlatego, powinien odpowiedzieć za ten czym.
OdpowiedzUsuńTak jak Ty za spamerskie reklamowanie się niby wpisem. Przeczytaj, przemyśl, zrozum. Ten ktoś miał określone zasady swojej pracy i do nich się stosował. Nie każdy jest informatykiem (spamującym czyjeś blogi) i może przebierać w ofertach. Niektórzy za najniższe stawki pilnują parkingów albo budów. Dla kogoś takiego utrata pracy, to jak pierwszy krok do utraty życia. Odpowiadać powinien ktoś, który tak mu zasady pracy ustalił, kto ustawił go między młotem a kowadłem.
Usuń