Kilka tygodni temu mijałem się na chodniku z kolegą z dawnej pracy, który jakimś cudem (?) nie usłyszał mojego "cześć", ani nie poznał mnie po półrocznym niewidzeniu. Najpierw minąłem go nieco zszokowany, że na prawie pustej ulicy wczesnym rankiem ktoś tak bardzo interesuje się czubkami własnych butów, a potem, potem zrobiło mi się głupio i smutno jednocześnie. Pracowaliśmy razem pięć lat, no może razem to za mocno powiedziane, ale prawie budynek w budynek. Nie byliśmy jakimiś super kumplami, ale jednak rozmawialiśmy czasem ze sobą. Oko w oko, przez telefon albo w czasie spotkania w większej grupie. A tu nic. Nierozpoznany format pliku.
Jasne, że gdybym pacnął go w ramię czy najzwyczajniej się zatrzymał skojarzyłby mnie po paru sekundach, ale skoro ja poznałem go z kilkudziesięciu metrów, a on mnie nie...
Przeanalizowałem sobie tego dnia ogół moich znajomości i nieznajomości „pracowych” z całego życia i doszedłem do wniosku, że spora ich część nie ma (nie miałaby) racji bytu poza środowiskiem w którym zaistniały. Nie sądzę, aby miało to cokolwiek wspólnego z wyrachowaniem na przykład. To zupełnie inna sprawa.
Informatyka zna pojęcie „cienkiego klienta”, które wbrew pozorom nie oznacza osoby mało zarabiającej ;), a pewien rodzaj komputera funkcjonującego tylko jako część sieci. Poza nią taki sprzęt właściwie do niczego się nie nadaje i nie można z niego korzystać w sposób, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni nawet będąc offline na normalnym pececie. Podkreślam, komputer nie jest w sensie dosłownym gorszy, ale ma specyficzne przeznaczenie i sprawdza się tylko w nim. Tym samym bardzo przypomina mi koleżanki i kolegów z pracy.
O czym się z nimi rozmawia? O pracy przecież. O ludziach z pracy, o głupim szefie (Kto nie miał w życiu jakiegoś głupiego szefa?), o romansie Ygrekowej z Iksińskim z trzeciego piętra i o marnych zarobkach (Kto nie ma… No właśnie.) Ale tak poza tym? No dobrze. Są urodziny, może imieniny, wycieczki, spotkania towarzyskie, ale jednak cały czas spoiwem jest praca, ludzie z pracy, sytuacje z pracy itd. W tej roli może być równie dobrze szkoła, wojsko czy osiedle, nie w tym rzecz. Chodzi mi o SIEĆ. O poruszanie się niby w dowolnym kierunku, ale na jednak ciągle ograniczonym obszarze.
Pewnego dnia wylogowujemy się albo nas wylogowują i zostaje absurdalnie powierzchowne cześć - cześć, co u ciebie, a gdzie teraz pracujesz, świetnie wyglądasz, ble ble ble…
Po paru tygodniach już tylko cześć - cześć, a po roku… jakie te moje buty piękne… (przeszedł już?)
Oczywiście przerysowuję, nawet celowo mocno przerysowuję, ale doświadczyłem podobnych „odpływów” tyle razy, że chyba wolno mi uogólniać. Niestety.
I teraz pytanie: czy to źle czy dobrze, że tak to właśnie często wygląda? Chyba jednak… dobrze. Zawsze przecież (i to druga część mojej teorii) znajdzie się w takim zamkniętym środowisku ktoś, kogo poznamy lepiej, polubimy prywatnie, zrozumiemy, zaakceptujemy, uznamy za wartościowego. Za prawdziwego przede wszystkim. I to on jest w takim momencie ważny albo oni, a nie całość.
Koniec końców po wakacjach też nie zabieramy do domu całej plaży, a tylko kilka muszelek.
Albo wręcz jedną.
Bo kiedy podchodzi do nas obcy człowiek, a my bierzemy go za naszego przyjaciela to jest chwila (trochę przyznam magiczna), gdy kończy się noc, a zaczyna dzień. Natomiast, gdy rzekomy przyjaciel widzi głównie swoje buty, cóż... nie zasługuje on wówczas na nasz szacunek i dalszą sympatię, skoro nie wiedział, co trzeba uczynić na skrzyżowaniu dróg...:)
OdpowiedzUsuńPrzyjaciel to duże słowo. Rzadko dziś używane albo rzadko ODPOWIEDNIO używane.
OdpowiedzUsuńTo co "poniżej" to właśnie najczęściej znajomi - typowe "cienkie klienty" w "sieciach" typu praca, szkoła, wojsko, zainteresowania.
Ktoś naprawdę ważny to (całkowicie bezpłciowo patrząc) ktoś z kim się smiało, płakało, kłóciło, gadało do białego rana etc etc i przez to wszystko "wyrósł ponad to miejsce i czas" gdzie go spotkaliśmy.
Nic dodać, nic ująć.
OdpowiedzUsuńJa też swego czasu nauczyłam się oddzielać "pracowe" znajomości od pozostałych. Te pracowe właśnie są specyficzne. Nie chodzi o to, że złe, czy w jakimkolwiek innym stopniu negatywne. Taka ich uroda. Oczywiście, że mogą z tego wyniknąć prawdziwe przyjaźnie, czemu nie. Ale w przeważającej większości nie wynikają, a kontakt poza pracą jest powierzchowny. I taki ma być. Nie ma w tym nic złego.
Inna sprawa to ci ludzie, którzy nie poznają nas na ulicy. Od dawna już nie zaprzątam sobie nimi głowy. Ja nikogo nie zmuszam, żeby pamiętał mnie całe życie i kłaniał mi się w pas, albo jeszcze chwilę pogadał. Jak tylko zobaczę, że nie chce mnie widzieć, to mu na to pozwalam. Nie chcesz? To nie.
Pozdrawiam serdecznie i Wielkanocnie świątecznie.
Faktycznie, praca jest dość rzadkim miejscem, gdzie rodzą się przyjaźnie. Szybciej i częściej wykwitają romanse. Ale żeby od razu NIE ZAUWAŻAĆ znajomego na ulicy?! Może ten człowiek miał coś na sumieniu względem Ciebie? Jakoś trudno mi sobie wyobrazić podobną scenę ze mną w roli "oglądacza butów".
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Chociaż czasem żal, gdy ktoś kto wczoraj był kimś, dziś na własne życzenie staje się nikim w naszym życiu. Nawet tym przez małe ż. Dziękuję za pozdrożyczenia ;)i również życzopozdrowuję wszystkiego dobrego nie tylko z okazji Świąt.
OdpowiedzUsuń@ Akemi: Ze znajomościami jest teraz (zrzędliwy się robię) tak, że bardzo się staramy być mili, weseli, poprawni politycznie i niepolitycznie, a jak ognia unikamy bycia sobą, ze wszystkimi swoimi wadami i słabościami. Takie znajomości trwają sobie, ale guzik znaczą w praktyce i potem kończy się to tak jak opisałem albo i gorzej. Przepraszam za mądrowanie, ale jedną z ważniejszych sztuk w życiu jest właśnie umiejętność zauważenia i wykorzystania momentów, w których trzeba być sobą bez retuszu charakteru.
OdpowiedzUsuńZależy jaki poziom znajomości, niektóre miałkie, nic nieznaczące, ale zdarzają się i solidne:).pozdrawiam kunegunda
OdpowiedzUsuńNiby tak, ale moim zdaniem decyduje głównie poziom ludzi, a nie znajomości jako takiej, bo ona z tegoż poziomu wynika.
OdpowiedzUsuńPrzychodzi mi do głowy jeszcze jedno wytłumaczenie takiej sytuacji. Być może ten mijany człowiek był w takim dołku psychicznym, ze nie chciał z nikim rozmawiać.Kiedy moja mama uległa wypadkowi drogowemu i lekarze przygotowywali mnie na najgorsze (całe szczęście wyszła z tego, choć już będzie kaleką do końca swoich dni) nie poznawałam zupelnie ludzi i nawet najżyczliwsi irytowali mnie.
OdpowiedzUsuńJeśli to nie to, to po prostu chamstwo a "chamstwu w życiu należy przeciwstawiać się siłom i godnościom osobistom" wg Dudka.
Niby racja, tego się nigdy nie wie, co tam człowiekowi w duszy gra, ale jednak na "cześć" zawsze można się wysilić.
OdpowiedzUsuńTaaa... "i godnościom osobistom" I wężykiem, Jasiu, wężykiem! ;)