sobota, 10 kwietnia 2010
Książki niekoniecznie słusznych wniosków
Przez Internet kupowałem już chyba wszystko od papieru toaletowego poprzez komputery aż do… pieca węglowego. Ostatnimi czasy wzbogacam biblioteczkę. Doszedłem do wniosku, że wypożyczenie książki to nie to samo, co posiadanie jej. Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, ale załóżmy, że książka nam się podoba, wzbudza dobre emocje, cieszy, wzrusza, skłania do zastanowienia. Odkładając ją na swoją, a nie biblioteczną półkę zatrzymujemy te uczucia na zawsze i możemy wrócić do nich, gdy poczujemy taką potrzebę. Tego nie da nam ani biblioteka ani .pdf przy niezaprzeczalnych, choć odmiennych od siebie plusach jednego i drugiego rozwiązania. Książka ma w sobie magię. Coś wyraża, coś odkrywa, coś nam przekazuje. Jest malutkim kawałkiem świata. Warto mieć go na wyciągnięcie ręki.
Jeżeli tutaj, na blogu, po miesiącu albo roku dojdę do wniosku, że chciałbym coś zmienić, wystarczy kilka kliknięć, a tam, wśród nierzadko pożółkłych kartek świat nadal jest takim, jakim był pięć, trzydzieści czy sto lat temu.
Jak już kiedyś wspominałem poza jednym wyjątkiem (link) nie czytam beletrystyki, książek jak mówię „wymyślonych”. Cenię ich pomysłowość i styl, ale ani jedno ani drugie nigdy nie zastąpi życia. Co nie znaczy, że nie można opowiadać fikcją o prawdzie. Można. Z tym, że ja za takim rozwiązaniem nie przepadam.
Przeciętny człowiek zresztą jest w stanie świadomie wybrać, jakiego rodzaju doświadczenie (mam na myśli formę oczywiście, nie cel) pragnie przeżyć zagłębiając się w lekturę, bo chyba mało kto czyta coś, o czym albo o czego autorze nie wie dokładnie nic. Trzymam się więc raczej zasady, że lepiej być pozbawionym królewien na wieżach i gadających kotów na przykład, a poznać coś, co da się w miarę dokładnie ulokować w miejscu, czasie i historii.
Skoro jednak powiedziałem, że książka jest fragmentem określonej rzeczywistości, najczęściej zresztą już nam dalekiej, to staję często przed dylematem, co zrobić, gdy czytam o czymś, co dziś już uznane jest za błąd, nadinterpretację czy wręcz kłamstwo. Ano nic. Brnąć dalej, poznawać, rozważać punkty widzenia albo nawet… dobrze się bawić.
Wertuję więc na przykład tomiska wydane w płytszym i głębszym komunizmie, w których, jak w starym dowcipie, prawdziwa jest czasem tylko data druku i… nie akceptując wyrażanych w nich poglądów czy uzasadnień poznaję właśnie albo inny punkt widzenia na coś (nieważne, że błędny) albo samą technikę manipulowania rzeczywistością. Przy czym należy zauważyć, że to drugie niejako automatycznie pobudza do szukania wiedzy dzisiejszej i konfrontowania jej z zastaną w starych publikacjach. Nikt chyba nie zaprzeczy, że trochę niechcący można się tym sposobem sporo nauczyć.
Pomyślałem sobie w związku z powyższym, że skoro bez użycia niedozwolonych środków farmaceutycznych udało mi się przebrnąć przez „Krótki kurs WKP(b)” (cena 4 złote plus autentyczne radzieckie korniki) i nadal żyję, jest to znak ;) abym na tym blogu co jakiś czas dzielił się swoimi odczuciami po lekturze książek które stanęły na drodze mojego (allegrowego najczęściej) żywota.
Ten post niechaj pełni rolę przedmowy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Książki to też takie światy, które człowiek sam sobie wybiera wedle własnego uznania i upodobania, a nie takie, które kreślą jego własne życie i w pewien sposób nie ma od nich ucieczki. Książki, moi najwspanialsi przyjaciele od dzieciństwa, posiadają duszę - składa się na nią wyobraźnia i emocje zarówno piszącego jak i czytającego. Prawdziwa uczta i magia dla serc i umysłów ludzkich. A pomysł, by opowiadać nam, nieśmiałym czytelni(cz)kom bloga tego fascynującego, o przeczytanych książkach uważam za pomysł trafiony, by nie powiedzieć genialny. Albowiem Szanowny Autor ma tę iskrę bożą, która może zapalić lampion zaciekawienia i zainteresowania w drugie osobie:-))
OdpowiedzUsuńAmen.
Byle by się książki nie zajęły ;)
OdpowiedzUsuńSzacunek dla gospodarza jeśli potrafi przebrnąć przez takie pozycje jak ta powyżej. Będąc na studiach poznałam wspaniały środek usypiający a mianowicie książkę "Ekonomia polityczna socjalizmu". Jeszcze "Ekonomię polityczną kapitalizmu" choć pisaną przecież tendencyjnie dało sie jakoś przetrawić, to tę pierwszą - nijak. I na egzamin poszłam "nieobznajomiona". Teraz może bym poczytała i pośmiała się ale mi się nie chce. Wolę czytać tego bloga.(Trochę sie podlizałam?)
OdpowiedzUsuńNawet bardziej niż trochę :) Zrobiła nam się z tych komentarzy cała korespondencja. Bardzo się cieszę.
OdpowiedzUsuń