czwartek, 19 maja 2011
Pracownik jako przeszkoda do osiągania zysków
Pensja minimalna wzrosnąć ma od stycznia 2012 do kwoty 1500 zł brutto. Jest to informacja od około miesiąca pojawiająca się w serwisach internetowych i gazetowych sekcjach gospodarczych. Jednych cieszy, innych nie, ale co ciekawe, tutaj ci cieszący się raczej nie należą do grupy beneficjentów owej podwyżki. Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie.
Pisałem swego czasu jak (przynajmniej w latach 2007 – 2009) radziła sobie ze wzrostem wynagrodzenia minimalnego firma ochroniarska Solid Security. Najkrócej rzecz ujmując dawała ona swoim pracownikom pensję miesięczną stałą – za pełny etat, oczywiście w formie płacy minimalnej, a następnie ustalała swoją „wewnętrzną” stawkę 5 zł za godzinę, której na żadnym dokumencie nie było. Pracownicy byli „przekonywani” do brania nadgodzin (nawet kobiety pracowały tam w tym czasie do ponad 300 godzin w miesiącu, a już 240 było standardem– Śląski Uniwersytet Medyczny lata 2007-09), a ich wynagrodzenie rozliczano mnożąc godziny razy 5 zł właśnie. Z uzyskanej kwoty najpierw składano pensję minimalną, a resztę wypłacano na zlecenie. Reszta ta nie była wcale, jakby się należało spodziewać, zapłatą za godziny ponad normę, a tylko dosłowną właśnie resztą z głównej kwoty. Gdyby jednak ktoś był bardzo naiwny i liczył swoje nadgodziny dzieląc sumę ze zlecenia mógł czasem spostrzec, że pracuje za 1,5 – 2,0 zł netto. Ba! Mógł nawet jak ja osiągnąć wynik minus 30 zł, co już jest kuriozum absolutnym. Długo by opowiadać KLIK!
Spotkałem się od tego czasu z wieloma sposobami na takie „ograniczanie kosztów”. Jedni pracodawcy dają zlecenia i umowy o dzieło tam, gdzie stuprocentowo spełnione są warunki umowy o pracę (a logiczne, że takie zlecenie czy dzieło płatne jest NIŻEJ niż pensja minimalna), inni każą pracować nadgodziny tylko za wolne do wybrania, a jeszcze inni zlecenie ubarwiają abstrakcyjną umową o pracę na np. 1/16 czy 1/32 etatu. I pewien jestem, że na tym nie koniec, tym bardziej, że w odwodzie zawsze pozostaje „umowa dżentelmeńska” jak to określił pewien mój niedoszły pryncypał, a nazywając sprawy po imieniu praca na czarno.
Jak więc widać samo podwyższanie pensji minimalnej tworzy pewnego rodzaju ekonomiczno moralne placebo dla rządzących, ale prawie wcale nie musi oznaczać polepszenia losu najniżej zarabiających. Chociażby dlatego że JUŻ osiągnęliśmy sytuację w której posiadanie jakiejkolwiek umowy o pracę bywa formą stabilizacji ekonomicznej, a to przecież nonsens, gdy mówimy o dochodach rzędu 1000 zł na rękę!
Co jednak z tymi, którzy zamiast tysiąca zarabiają w majestacie prawa 800, 700 albo 650 zł?
Co konkretnie poza nieśmiertelnym kursem obsługi wózka widłowego ma im do zaproponowania Polska? Obawiam się, że niewiele. Nawet Kodeks Pracy, dzieło tak dziś lekceważone, już ich nie dotyczy. Właściwie to nic ich nie dotyczy.
Kto przy tym uważa, że takie osoby to wyłącznie lenie, alkoholicy i bumelanci niechaj spróbuje przeżyć miesiąc za 800 zł minus 90 na bilet do „pracy” w której się człowiek stara jak może żeby kiedyś dostać tą upragnioną umowę, bo w przeciwieństwie do swojego pracodawcy wierzy jeszcze w sprawiedliwość...
Do czego zmierzam? Do tego otóż, że pensja minimalna to rzecz bardzo ważna, ale od lat wypaczona. Nie jej wysokość bowiem ma największy wpływ na status życia ludzi najniżej uposażonych, a wyłącznie jej realna dostępność jako najniższego progu funkcjonowania pracownika. Nie trzeba być przecież jasnowidzem, aby zrozumieć, że gdy kwota 1500 zł okaże się dla kogoś zbyt dużym wydatkiem bez wahania zamieni ją na zlecenie czy „dziełko” za psie grosze, powołując się przy tym z wielkim oburzeniem na swoją (sic!) trudną sytuację czy też absurdalność podwyżki.
I tym samym rzesza ludzi pracujących za niewolnicze pensje spoza przepisów KP nie tylko się nie zmniejszy, ale wręcz może urosnąć.
Może na koniec należałoby podkreślić jeszcze jedno. W Polsce pensja minimalna uważana jest przez wielu za rodzaj łaski, docenienia czy wręcz awansu dla najsłabszego pracownika, gdy tymczasem zarówno ona sama jak i zwłaszcza sztuczne jej umniejszanie świadczą bardziej o klasie pracodawcy. Kto bowiem będąc przedsiębiorcą i tworząc stanowisko pracy nie jest w stanie tak zorganizować i prowadzić swojej firmy, aby móc wypłacać W NAJGORSZYM RAZIE najniższe dozwolone prawem wynagrodzenie lub też, kto jego wypłacaniem lub nie próbuje ratować kondycję ekonomiczną zakładu stanowczo nie nadaje się do roli menadżera i powinien wrócić do handlu skarpetkami na targowisku.
Albo do jego zamiatania. Na zlecenie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Ciężko się z Tobą nie zgodzić...masz po prostu rację. Pozostaje nam jedynie życzyć sobie by więcej pracodawców miało klasę...
OdpowiedzUsuńUhmmm...
OdpowiedzUsuńOraz aby uznali wreszcie pracowników za wartość, a nie (właśnie) przeszkodę na drodze do sukcesu. Nic lepiej nie dopinguje do wydajnej i uczciwej pracy jak identyfikacja z firmą. Tego się przecież zleceniem za grosze nie załatwi.
Pozdrawiam.
Dodam jeszcze- wartościowy pracownik to ten dobrze opłacany!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A tu już się nie zgodzę. Są zawody i funkcje (jak moja na przykład), gdzie wiara w dobre zarobki byłaby dowodem oderwania od rzeczywistości. Pracownik powinien być uczciwie traktowany, a opłacany adekwatnie do stanowiska i umiejętności, zawsze jednak w zgodzie z prawem.
OdpowiedzUsuńCzy to się bowiem komuś podoba czy nie, długo jeszcze istnieć będą portierzy, zamiatacze ulic, robotnicy budowlani czy sprzątaczki. I może oni nie zawsze znają mądre słówka i modne książki, ale są ludźmi tak samo jak ci nad nimi, zaradni i wykształceni.
Bez względu na pracę jaką wykonują powinno ich być stać na godne życie. Weź rodziny, gdzie są małe dzieci. Jeśli ojciec pracuje a matka siedzi w domu to jak się pytam mają żyć za ten 1500? A co dopiero za niższe stawki. Ale ludzie żyją. Ręce opadają i smutno się robi. Wolałabym, żebyś nie miał racji:(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To jest 1500 brutto, a więc jednak nie to za co ów biedak miałby żyć faktycznie. I oczywiście jest to mało, ale przyznaję, są takie prace za które (w limicie godzin) płacić powinno się tylko tyle. Zawsze jednak z poczuciem dla obu stron, że to stan tymczasowy i że może być chociaż ciut lepiej.
OdpowiedzUsuńUkłony!
No tak. Zawsze ktoś może powiedzieć - mógł się uczyć. Ale patrząc na to co dzieje się teraz, ilu bezrobotnych magistrów chodzi po ulicach, to płaca powinna być godna nawet za wynoszenie śmieci. Bo ktoś to robić musi. Ale masz rację. Powinna być proporcjonalna do umiejętności czy trudności. Zawsze jednak wystarczająca, by nikt nie głodował. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie to jedna z moich zasad, które będę realizował po wygranych wyborach prezydenckich. :))
OdpowiedzUsuń"Człowiek-Praca-Godność"
Inna sprawa, że dosyć często spotykam ludzi, którzy uważają, że skoro mają niskie zarobki, to nie muszą się starać, a tylko być i oddychać ;) Tym sposobem ich koło się zamyka.
Nie należy ich jednak za to winić. Jakby nie było- byt kształtuje świadomość.
OdpowiedzUsuńPisząc o dobrze wynagradzanym pracowniku nie miałem na myśli, że każdy, bez względu na zajmowane stanowisko powinien zarabiać "kokosy". To przecież niemożliwe. Chodzi mi o to, by nawet człowiek, który sprząta ulice mógł spokojnie za swoją pensję przeżyć miesiąc. To marzenie, ale daje sobie rękę uciąć, że wtedy mielibyśmy czystsze ulice...
Cóż, jest w tym sporo racji, bo wina leży po obu stronach. Z jednej mamy pracodawców żerujących na pracownikach, a z drugiej pracowników uważających, że za 1000 na rękę nic więcej poza byciem w pracy robić nie muszą.
OdpowiedzUsuńA propos jeszcze żerowania. Rozmawiałem ostatnio z panią, która nie dość że pracuje na umowę o dzieło, to jeszcze fizycznie jej nie ma, bo "będzie chyba pod koniec miesiąca". I ta pani ma grafik, ma godziny pracy, ma określonego przełożonego, zakres obowiązków itp. a mimo to komuś się wymyśliło dać jej "dziełko".
Idę po relanium. :)
Jesteśmy przed kolejnym etapem, kiedy ma wzrosnąć płaca minimalna. Mimo wszystko działa to w większych i poważniejszych firmach, bo wiele pozostanie przy zleceniówkach, nad którymi należałoby popracować prawnie.
OdpowiedzUsuńZlecenie zostało stworzone jako umowa uzupełniająca, chwilowa, zastępcza, a stosowane jest jako tańsza wersja umowy o pracę tam, gdzie spełnione są wszystkie jej wymagane przez KP warunki. I to jest właśnie sedno problemu.
UsuńLink do strony komercyjnej usunięty. Sorry.
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Ten tekst nabiera szczególnej aktualności przy chorych pomysłach obecnie rządzących podwyższania minimalnej do 4000 zł...
Usuń