wtorek, 5 kwietnia 2011
Ślązak w dyskoncie
Satyryk by być zauważonym, a przede wszystkim skutecznym powinien umieć przerysowywać pewne ludzkie przywary w sposób, który zwróci na nie uwagę. Prawie tak samo postępuje pisząc swój tekst dziennikarz czy program wyborczy polityk. Obaj czasem muszą „przestrzelić”, aby choć część sedna sprawy została w naszych głowach. I my, obserwatorzy ich wszystkich powinniśmy wyłapywać te właśnie przerysowania, aby wyłuskać z nich to, co ważne i prawdziwe we właściwej formie i wymiarze. To chyba jest miara dojrzałości zarówno widza w kinie czy teatrze jak i obywatela w polityce.
Jarosław Kaczyński od kilkunastu dni jest na ustach i klawiaturach połowy Polski najpierw za sprawą swojej niefortunnej wypowiedzi o zakupach w Biedronce, a ostatnio za dokument, w którym jego partia zasugerowała, iż tzw. narodowość śląska jest de facto „zakamuflowaną opcją niemiecką”. Proszę zwrócić uwagę, że obydwie kwestie oceniane są dziś w oderwaniu zarówno od całości, z której pochodzą, jak i od meritum problemu, który moim przynajmniej zdaniem został celowo, choć z pewnym brakiem wyczucia przerysowany.
Tea time
Nie przypominam sobie abym popierał PiS czy któregoś z braci Kaczyńskich w jakimkolwiek momencie ich kariery politycznej. Nie skłamię także stwierdzając, że wiele osób z kręgów „okołopisowskich” śmieszy mnie bądź przeraża swoimi wypowiedziami czy stosunkiem do przeciwników politycznych, ale tutaj, w tych konkretnych sprawach przy dość mocnych i oczywistych zastrzeżeniach do formy muszę jednak PiS-owi właśnie czy też dokładniej jego prezesowi przyznać częściową rację. To dosyć ciekawe uczucie u kogoś, kto tą stronę sceny politycznej ocenia ostatnimi czasy nader krytycznie. Skoro jednak powstało, to powinno zostać opisane.
A więc temat pierwszy, czyli o „biedakach z Biedronki”. Uprzedzając czyjąkolwiek obrazę informuję, iż połowa zawartości mojej lodówki stamtąd właśnie pochodzi, co w zestawieniu z moim zeznaniem podatkowym już wystarcza by prezesowi Kaczyńskiemu przytaknąć, ale spróbujmy jednak ciut głębiej i ciut poważniej.
Czy Jarosław Kaczyński miał na myśli akurat portierów upijających się herbatą po 1, 90 zł za sto torebek? Przecież nie działał w imieniu konkurencyjnej sieci, a powiedział to, co wiele znanych mi prywatnie osób potwierdza na co dzień.
Kto z nas z własnej woli kupuje towary de facto bezmarkowe, gdy mógłby droższe i lepsze? Nikt. Czy zatem nie jest to tak, że mogąc wybrać pomiędzy Delicjami na przykład za 3, 60 zł paczka, a teoretycznie identycznymi ciastkami po 3, 70 za dwupak kupuję te drugie gdyż na dwie paczki oryginalnych musiałbym pracować godzinę? Ależ tak właśnie! Czy w związku z tym jest ten wybór efektem mojego kaprysu czy też biedy, która w ustach pana Kaczyńskiego tak zabolała co niektórych? Niestety, tu również prawidłowa jest odpowiedź be.
Można oceniać różnie sam pomysł „posłania prezesa na zakupy” w trakcie których wyraźnie sobie nie radził, ale chciał on jak mi się wydaje zwrócić uwagę na to jak duże mogą być obciążenia finansowe związane z czymś tak podstawowym jak produkty żywnościowe, które każdy chyba kilkakrotnie w miesiącu nabywa. I nie całkiem tak jakby chciał – zwrócił.
Do momentu zresztą, gdy rzecz cała sprowadzała się do oceny autentyczności i sensu wizyty PiS-owskiej wierchuszki w spożywczaku trzymałem stronę „reszty świata”, ale gdy przyciśnięty do muru Kaczyński wspomniał o „biedakach z Biedronki”, a wokół zawrzało, niespodziewanie sam dla siebie stanąłem w swoich poglądach po stronie prezesa.
Czy zatem nie obraża mnie nazwanie biedakiem? Ani trochę. Obraża mnie to, że ktoś płaci mi grosze, wtyka śmieciowe umowy i uznaje za coś równie ważnego jak biurko w spisie inwentarza, a że w efekcie tego wszystkiego trafiam do akurat takiego sklepu i dokonuję akurat takich zakupów jest tylko dalszym ciągiem tego stanu rzeczy. I tu tkwi sedno.
Tak. Byłem wściekły, gdy rzucili się mnie bronić dziennikarze i handlowcy różnej maści, zgadza się, krew mnie zalewała, gdy socjologowie wraz z socjolożkami jęli na wyścigi zachwalać zakupy w dyskontach, jako wolny wybór i prawie efekt rosnącej zaradności rynkowej szarego Kowalskiego. A działo się tak dlatego, że przemawiała przez nich, być moze nieświadomie, obłuda. Coś, czego nie znoszę.
Ci sami dziennikarze milczą o tym, że w 2011 roku ktoś może jeszcze zarabiać miesięcznie 650 albo 800 złotych netto, ci sami obrońcy nie biją w tarabany, gdy „biedakom Kaczyńskiego” wciska się zlecenia i „dziełka” za psie pieniądze i we własnym ubraniu, bo tak taniej. Nie, tam ich nie ma.
Przyleźli tutaj żeby pokazać, że herbata po 1, 90 to pychota, którą wybieram jako znawca rynku i doświadczony, choć skromny przedstawiciel kapitalizmu.
A ja robię to, bo na tyle tylko mnie stać!
Chaja jak pieron
Taki tytuł pojawił się na ekranie TVN-owskich Faktów, jako ilustracja skierowania przez PO wniosku do prokuratury przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu za użyte w tekście „Raport o stanie Rzeczypospolitej” porównanie wyboru narodowości śląskiej do wybrania „opcji niemieckiej”.
Może na początek zacytuję ów pechowy akapit.
„Istnieje wiele przesłanek, by twierdzić, że kategoria Narodu nie jest podnoszona w programach i zasadniczych wystąpieniach przedstawicieli PO, choć mówi się tam o Polakach czy pozycji Polski. Z drugiej strony, PO w swoim przekazie mocno podkreśla znaczenie regionalizmów, czego szczególnym przykładem jest ostentacyjne akcentowanie przez Donalda Tuska swojej kaszubskości. Niedawno umieszczono, wbrew wyrokowi Sądu Najwyższego z 2007 roku, narodowość śląską w spisie powszechnym. Sąd Najwyższy słusznie bowiem wywiódł, że historycznie rzecz biorąc, niczego takiego jak naród śląski nie ma. Można dodać, że śląskość jest po prostu pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej. W PO nie budzą protestu postawy jawnie antypolskie, wręcz obrażające Polaków. Przykładem jest choćby długotrwała obecność w tej partii Kazimierza Kutza, którego publicystyka w wielu wypadkach jest jadowicie antypolska. Ważny jest też stosunek do Ruchu Autonomii Śląska, którego członkowie kandydowali z list PO, mimo że ta formacja jawnie odcina się od polskości. Jej szef Jerzy Gorzelik mówi wprost: jestem Ślązakiem, nie Polakiem, Polska nie jest dla mnie najważniejsza.”
Koniec cytatu.
Proszę zwrócić uwagę, że cały dokument ma ponad sto stron, a zaistniał w świadomości medialnej tylko dzięki temu fragmentowi, który pozwoliłem sobie zacytować powyżej. Niezależnie od jego oceny, a może być ona różna, uważam, że jest to dla całości wysoce krzywdzące, bo przenosi negatywny wydźwięk jakiejś części na resztę pracy w większości ogółowi nieznanej. Skoro jednak wojna toczy się o śląskość właśnie to przypatrzmy się i jej. Jako Ślązak myślę że mam tu pełne prawo do własnych ocen.
Pierwszy rzut oka – sprzeciw. Pisane to jest tendencyjnie, ostro i zbyt ocennie, ale gdy się wczytać, wyłagodzić i przeanalizować otrzymujemy być może nie tyle stan rzeczy ile pewien głos w sprawie, która powinna być ważna dla każdego.
Odrzucam zdanie o śląskości, jako zawoalowanej „opcji niemieckiej”, bo jest absurdalne gdy czytać je dosłownie, ale jak wynika z reszty tego fragmentu tekstu nie o dosłowność chodziło autorom, a o zrównywanie śląskości jako takiej z przynależnością do odrębnego narodu. I tutaj już mamy problem.
Wspominałem na tym blogu o pewnej organizacji promującej się (?) m.in. hasłem „Stop wariatom z centrali!”, (obecnie już jakże innym: „Autonomia to sprawdzona droga!”) które to hasło mnie osobiście, jako polskiego obywatela obraża, a nadto tolerującej na swoich forach (przynajmniej w czasie publikacji tamtego wpisu) głosy tyleż czasem agresywne, co absurdalne. Pisałem o tym wtedy i piszę dziś, bo o ile sama działalność takiego ruchu i krzewienie przezeń ducha śląskiej odrębności kulturalnej czy językowej są czymś ważnym i potrzebnym, o tyle budowanie (?) zrębów narodu na niechęci do „innych” jest już wysoce nie na miejscu.
Niemieckość w śląskości? Trudna kwestia. Paradoksalnie potwierdzająca jak daleka droga dzieli odrębność od narodowości. Zgadza się, są pewne akcenty niemieckości, moim prywatnym zdaniem wstawiane jako plomba tam, gdzie samej śląskości by brakło. Nie bardzo np. rozumiem proporczyki czy naklejki z napisem Oberschlesien zamiast (i owszem, dlaczego nie) Gurny Ślunsk. Ale to drobiazgi. Rzecz idzie o wymowę całości. A wymowa ta bywa bardzo różna, jeśli poza stronami powiedzmy "głownego nurtu" odwiedzi się także inne podobnej treści, a przede wszystkim wczyta w ich zawartość. A więc o niemieckości pojawiającej się czasem gdzieś w tle można dyskutować, choć na pewno nie jest ona automatycznym wynikiem deklarowania się przez kogokolwiek Ślązakiem. Dla mnie i myślę, że po części także dla autorów dyskusyjnego dokumentu bardziej ważne jest jednak to, o czym wspomniałem wcześniej – budowanie odrębności na niechęci.
Przykład? Służę.
To tylko głos z forum. Naturalnie nie musi się z nim zgadzać redakcja danej strony, w porządku, ale on tam nadal jest. I nadal jest czytany. A zatem zostaje w umysłach i kojarzy się z danym serwisem.
Pora wrócić do tematu.
Nie zgadzam się bezkrytycznie z ujęciem sprawy śląskości w dokumencie PiS i z pewnością nie uważam Ślązaków za „krypto Niemców”, ale z drugiej strony (znów) podkreślam, że poprzez wgrany schemat „Kaczyński plecie bzdury” zamiast dyskutować o ważnym i niewątpliwie trudnym problemie zamykamy się w wojence na słowa (pewien dziennikarz nazwał dziś PiS „skinami w garniturach”), która do niczego poza chwilową rozrywką nie prowadzi. Znów jak tydzień temu „biedronkowiczów” tak teraz Ślązaków wszyscy nagle bronią i kochają. Bo zły prezes chce ich zjeść.
Proszę wybaczyć zestawienie tych dwóch kwestii, ale niezależnie od tego czy robi się zakupy w tanich sklepach czy też szczerze wierzy w odrębność narodową swoją i swoich bliskich trzeba być bardzo naiwnym by liczyć na takich obrońców.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Na razie odniosę się do pierwszej części, czyli zakupów Pana Kaczyńskiego. Wizytę Jarosława Kaczyńskiego w dyskoncie spożywczym Biedronka odbieram podobnie, jak niegdyś wizytę jego śp. Brata na warszawskiej Pradze. Wielcy (?) politycy pragnęli pokazać jak "bratają się z ludem". Tylko lud był nierozumny i nie przyszedł wykąpany, ogolony i w odświętnym garniturze, lecz taki, jaki jest naprawdę, na co dzień.
OdpowiedzUsuńJarosław Kaczyński swoją wypowiedzią o tym, że chyba tylko biedacy kupują w Biedronce pokazał dobitnie, że osiągnął już wyższy poziom abstrakcji i jako polityk nie ma bladego pojęcia o tym, jak żyją zwykli ludzie - Polacy, jego rodacy, w tym samym kraju.
Nie chodzi o to, że robisz zakupy w Biedronce, bo zarabiasz 800 złotych. Chodzi o to, że Jarosławowi Kaczyńskiemu - a śmiem twierdzić, że i większości jego parlamentarnych kolegów również - WYDAJE SIĘ, że ci "biedni", którzy są zmuszeni do robienia zakupów w najtańszych sklepach i do wybierania tamże najtańszych produktów, zamiast tych, które naprawdę chcieliby kupić, że TACY LUDZIE, TO UŁAMEK SPOŁECZEŃSTWA, że jest ich niewielu.
Rządzącym nami politykom, jak Jarosław Kaczyński, wydaje się, że my wszyscy pracujemy w biurach, do pracy jeździmy samochodami, kupujemy drogie garnitury i perfumy. Dwarazy do roku spędzamy wakacje za granicą i nie czekamy do lekarza. Bieda to margines społeczeństwa. Jarosław Kaczyński NIGDY NIE ZOBACZY, że Biedronka, to najbardziej oblegany sklep na osiedlu, bo najtańszy!
To dlatego palnął co palnął. Ani śp. Lechowi Kaczyńskiemu, ani Jarosławowi nie wyszło bratanie się z ludem. I nigdy nie wyjdzie.
Ja też kupuję w Biedronce. I chwała Bogu za nią, bo nie wiem, jak bym sobie inaczej poradziła...
Może zacznę od małego dementi. Nie napisałem że zarabiam 800 zł. :DD
OdpowiedzUsuńTo tak dla porządku.
A co do Kaczyńskiego, to można oczywiście zakładać, że wszystko co robią politycy przed kamerami jest jakąś tam grą, ale może akurat to nie było? Moim zdaniem chciał pokazać (jak to napisałem) jak dużym obciążeniem dla domowego budżetu może być wcale nie jakaś super gatunkowa żywność. Jak to zrobił i czy miało to sens to inna kwestia, ale (znów się powtórzę) mnie bardziej obrazili ci "dobrzy", którzy rzucili się tłumaczyć jak to ludzie wybierają dyskonty, bo kierują się rachunkiem ekonomicznym.
Dochodami się kierują! Możliwościami! Czyli de facto tym właśnie, o czym powiedział J.K.
W gwoli wyjasnien Kaczynski byl w osiedlowym sklepie na zakupach, a nie biedronce. O biedronce natomiast wspomnial slynne zdanie "ze biedronka jest dla biedakow" na pytanie: Dlaczego wlasnie w owym sklepie nie zrobil zakupow.
OdpowiedzUsuńOczywiste jest, ze czlowiek, gdy moze dokonac wyboru miedzy czyms dobrym i czyms bylejakim wybierze cos dobrego, jezeli jednak ten sam czlowiek zerknie do swego portfela czy kieszeni w spodniach i uzmyslowi sobie, ze pozwolic to on sobie moze jednak tylko na to co bylejakie, to w zaleznosci od niezbednosci danej rzeczy wybierze ta bylejaka albo przejdzie obok zawiedziony. Dyskont to wolny wybor?
To z wolnego wyboru ludzie jezdza z jednego konca miasta na drugi, by tam nabyc 1 kostke masla, nastepnie jadac na drugi koniec miasta tylko po to by kupic 1 kg cukru i jeszcze pare rzeczy, ktore w gazetce reklamowej sa w przecenie od 16.04 do 20.04. I leca, biegna, kto szybciej, kto pierwszy ten lepszy...a jak sie spoznie, to bedzie trzeba zrezygnowac z korejs z tych rzeczy. Po co isc do sklepu, ktory jest po drugiej stronie ulicy jak mozna odbyc podroz po pare produktow na koniec miasta ? :).
Co do samej wizyty Kaczynskiego w sklepie, uwazam, ze jest to zwykla gra polityczna, trafiajaca do tej "biedronkowej" czesci spoleczenstwa majaca na celu zwiekszenie poparcia przed wyborami. Donek tez obiecywal tanie panstwo, druga Irlandie, i co do tego drugiego to mu sie udalo, nasz kraj tez jest juz bankrutem pograzajacym sie w kryzysie.
Przykro mi, ale ja po prostu politykom nie wierze:)
PS.
Legalnosc Windowsa tez skomentuje :D
Nie napisałem, że Kaczyński był w Biedronce, a tylko odniosłem się do jego wypowiedzi nt. tej sieci. Sformułowanie o wolnym wyborze było z mojej strony sarkazmem, albowiem jest logicznym, że mogąc nabyć coś lepszego wybiera się lepsze, a nie mogąc nabyć... itd
OdpowiedzUsuńByć może to gra polityczna, nie mam podstaw, by temu nie przytaknąć. Proszę jednak zauważyć, że JK okazał się pierwszym polskim politykiem który kwestię tą poruszył, a właściwie pierwszym który poruszył OBIE wspomniane w poście kwestie, tak zawsze z daleka omijane przez innych.
Bynajmniej nie popieram "Donka" czy PO, tak samo zresztą jak nie jestem zwolennikiem PIS. Popieram lub nie pewne postawy, pewne kierunki w polityce polskiej, oraz idąc głębiej owszem, także konkretne osoby, ale zawsze bez skupiania się na kolorze ich legitymacji.
Wierzyć politykom? Już Big Cyc twierdził że nie warto. Przynajmniej tym z branży elektrycznej. Ale komuś wierzyć musimy, bo zakładanie, że każdy "wyżej" żyje tylko po to aby ssać krew z tych pod nim byłoby demagogią. Zresztą nic nie stoi na przeszkodzie, aby ci, którzy nie wierzą w czyste intencje innych sami spróbowali poprawić choć kawałek świata.
Witam na blogu i zapraszam do częstszych odwiedzin, a także zerknięcia do starszych wpisów. Pozdrawiam.
Ja myślę, że każde takie „zainteresowanie się” biedą jak w przypadku JK, jest podyktowane, niestety, ale jedynie własnym interesem polityka. W przeciwnym wypadku nie demonstrowałby on tego w świetle reflektorów i fleszy by coś z tym fantem zrobić. Każdy polityk, to też jest tylko człowiek z dokładnie takimi samymi potrzebami jak przeciętny Kowalski. Nie spadł z księżyca i nie przebudził się nagle ze snu zimowego, by nie zdawać sobie sprawy z tak oczywistych rzeczy jak bieda wśród Narodu, którego śmie nazywać siebie reprezentantem.
OdpowiedzUsuńMoże jestem w tej ocenie zbyt radykalna, ale skoro jakiś człowiek decyduje się być politykiem i reprezentantem swoich wyborców w parlamencie, to w żadnym wypadku nie może sobie pozwolić na późniejsze izolowanie się od nich i od rzeczywistości w jakiej oni żyją. To, za przeproszeniem, jest polityków zasranym obowiązkiem, by być na bieżąco zorientowanymi jak się sprawy mają i na bieżąco reformować, poprawiać, polepszać, rozwijać i zapobiegać, a nie nagle okazywać czymś oczywistym jakieś specjalne zainteresowanie tylko w okresach przedwyborczych by nabić sobie plusów.
Kiedyś byłam zwolenniczką PiS-u, dzisiaj nie widzę w żadnej z obecnych partii i pośród ich reprezentantów dojrzałych, poważnych polityków, którym naprawdę zależy na Polsce i Polakach. Obecnie twierdzę, że wszyscy oni to tylko żądni władzy karierowicze zajęci głównie sobą. Zaprzepaścili Polskę i historia ich z tego rozliczy. Zrobili z Polski plastikowe okno wystawowe i to zadłużone powyżej uszu, w którym jako główną i atrakcyjną ofertę towarową postawili swój własny Naród – tania siła robocza tylko u nas. Powinni odpowiadać przed trybunałem za handel żywym towarem. Basta!
Pozdrawiam
Karolina
Jeżeli przy okazji mówienia o tym co ważne dla kraju ktoś, w tym przypadku JK buduje swoją karierę, to mnie osobiście w niczym to nie przeszkadza. Niech buduje, niech zyskuje, niech ma. To tylko pan Pawlak w 1992 usiłował udawać "prostego chłopa" przesiadając się wraz z rządem z Lancii do Polonezów. I tamto owszem, było smieszne, a to tutaj cóż. Nikt przed nim nie odważył się o tych sprawach powiedzieć wprost. Nie mówi się ani w polityce ani w mediach o tym że ludzie pracują za zasiłek dla bezrobotnych (przykładowo 200 godzin pracy za 700 zł netto), ani o tym że pod śląskość taką czy inną podszywają się czasem ekstremiści i polityczni gracze najniższego lotu. On to powiedział. Nieudolnie, kulawo, ale powiedział. I jak za nim na co dzień nie przepadam, tak tu przyznałem rację.
UsuńCo zaś się tyczy polityków i państwa oraz ich roli wobec nas - obywateli, to odpowiedziałem Ci już jakie mam na ten temat zdanie we wpisie z 10 kwietnia 2011 roku.
Pozdrowienia