Pewien mój znajomy zmienia pracę. Wybiera się do jednej z firm specjalizujących się w sprzedawaniu ludziom rzeczy niekoniecznie im potrzebnych za niekoniecznie adekwatne do wartości pieniążki.
Rozmawialiśmy przy okazji o mechanizmie takiej sprzedaży i w związku z nim o moralności, jeśli można użyć tak wielkiego słowa samego sprzedającego, czyli potencjalnie między innymi owego znajomego w nowej roli.
Usłyszałem słowa proste, a jednak dobitne.
„Jeżeli zarobię tyle, że będę mógł żyć tak jak chcę i tak jak marzę, to co za różnica czy robiąc przecież coś legalnego będę świadom, że naciągam klienta na chłam?”
Mocne. Na pierwszy rzut oka (i ucha) brutalnie prawdziwe. Sprzedaż jest zgodna z prawem, towar także, a że jego wartość, (bo tu tkwi kruczek) nijak się ma do ceny, to już problem klienta. Ja idę dalej.
Zdarzają mi się takie rozmowy po których zapada w pamięć jedno zdanie, konkretny pogląd, jakaś ściśle wymierzalna emocja. Tak jest i w tym przypadku. Te kilka słów o "odłączalnej" moralności skłoniło mnie do szerszego przemyślenia kwestii gry fair w codziennym życiu.
Niewiele jej znalazłem, zapewne dlatego, że przez każdego jest inaczej definiowana. Moim zdaniem mieści się w niej i płacenie abonamentu RTV, o którym niedawno pisałem i oddawanie przysłowiowego już grosika w sklepie i nawet zachowywanie dla siebie czegoś, co ktoś mówi nam w sekrecie. Mówiąc krócej jest to według mnie dokładnie wszystko, co sprawia, że z ludźmi z którymi nie musimy walczyć nie walczymy.
Ciężko, ale miło być uczciwym. Inna sprawa czy ktoś może powiedzieć, że jest takim ZAWSZE i bezwarunkowo. Ja z pewnością nie mogę, bo bym skłamał, a nie kłamię, gdyż takie mam zasady (proszę, jaka piękna kwadratura koła).
Gdyby w tej ogólnej uczciwości chodzić miało wyłącznie o kontakty handlowe i inne oficjalne, to może i dałoby się z tym żyć, bo wiadomo, raz się przegra, raz wygra, ale sądzę, że może i częściej stajemy przed dylematem „grać czy nie grać” w sferze najzupełniej prywatnej, bardzo szeroko rozumianej zresztą, czego efektem w wersji hard bywają rozbite małżeństwa, niekochane dzieci, zostawieni samym sobie rodzice i katowane za nasikanie na dywan zwierzaki. W wersji soft to mogą być choćby czyjeś łzy. Łzy kogoś, kto okazał się głupi (?), bo nam uwierzył, a przecież wiedział…
„Zebranie się przedłużyło.”
„Tęskniłem, ale nie mogłem zadzwonić.”
„Nikomu tego nie powiem.”
„Jestem pierwszym właścicielem.”
„Będę tam. Słowo.”
„Nie posiadam innych dochodów."
„Oczywiście, że pamiętam.”
„Nie zostawię cię w chorobie.”
„Zawsze mówię prawdę.”
"Kocham Cię"
etc.
Wnioski?
Może właśnie tak trzeba? Może tak ma być?
Gryźmy więc, kopmy, przeciskajmy się łokciami. Omijajmy przepisy, żerujmy na naiwnych, zostawiajmy słabych, chorych i przegranych. Idźmy do przodu. TKM!
Wieczorem w zaciszu własnej łazienki zapłaczemy sobie jaki to świat jest wredny.
A od rana zaczniemy uwredniać go bardziej.
A jednak mimo iż jestem młoda, pochodzę z tego nowoczesnego, wszystkowiedzącego pokolenia wolę jednak pozytywne wartości. Dlatego tak na prawdę nigdy nie powiedziałam nikomu (oprócz mamy i brata), że kocham, nie umiem kłamać, bo po chwili przyznaję się, gdyż mi przykro. Jednocześnie jednak nie mam wiary w ludzi... I to jest smutne. Jakoś przygnębił mnie Twój post Portierze.
OdpowiedzUsuńNie chciałem Cię przygnębić, zresztą nie odważyłbym się napisać, że nie przygnębia to i mnie, ale obawiam się, że takie właśnie są realia. Często przenosimy tzw. wyścig szczurów z pracy czy szkoły na dom, znajomych i całe nasze życie. Musimy mieć to co inni, musimy być tam gdzie inni, musimy myśleć tak jak inni, musimy, musimy, musimy...
OdpowiedzUsuńDalszym ciągiem tego jest właśnie że zaczynamy traktować dziewczynę, żonę, matkę, dziecko, sąsiada, kolegę i wszystko dookoła jak część gry. Gry w której liczy się tylko nasz sukces, a nie jego faktyczny koszt dla tych, których spotkaliśmy na swojej drodze.
C est la vie.
PS. Wypomnij mi jeszcze raz wiek, to mimo Twojej urody kopnę Cię w kostkę :DD
Tak! Również zauważyłam to, że zaczynamy traktować ludzi nie jak istoty żywe, które myślą i czują, a jak pionki w grze, w której to my jesteśmy głównymi bohaterami i wszystko kręci się wokół nas...
OdpowiedzUsuńI gdzieżbym śmiała Ci wypominać wiek? Po Twoim komentarzu pod moim ostatnim postem trochę głupio mi zwracać się do Ciebie - "Ty","Ciebie". Ale my się chyba trochę lubimy więc mogę, nie? ;)
Możesz, możesz. Na szczęście mój wiek jest dużo niższy niż przypuszczalnie zakładasz. (Ale mimo to tajny) A tak zupełnie poważnie, to ja akurat zawsze dogadywałem się bez problemu zarówno ze starszymi od siebie (a takich głównie mam w pracy) jak i z dużo młodszymi. Z rówieśnikami bywało różnie.
OdpowiedzUsuńKurczę pieczone - w pysk! Wredny jest ten świat, bo trzeba być cwaniakiem, szczurem (zagnieździły mi się ostatnio w komórce, nie, nie w telefonie, może po to, bym się od nich uczyła) żeby jakoś przeżyć. Stąd to "miłe" powiedzonko: masz łeb i ch.. , to kombinuj.
OdpowiedzUsuńA propos szczurów, to jak myślisz Portierze, czy zostawianie im do towarzystwa na noc moich dwóch kanapowców (dumne koty rasy europejskiej) zmusi je do opuszczenia wspomnianego wyżej lokalu?
Tak poważnie, to może i zmusi, ale tylko pod warunkiem, że koty są stare i silne, bo jeśli mają np. rok - półtora, to mogą w starciu ze szczurem marnie skończyć. Mnie też jednego kota szczur zagryzł swego czasu. A sam szczur wziął się od pewnego kretyna zza płotu, któremu nie chciało się sprzątać wokół budy swoich psów.
OdpowiedzUsuńCo zaś się tyczy wyścigu szczurów, to nikt nikogo nie zmusza do uczestniczenia w nim. Często jest tak, że brakuje nam tej siły by (w przenośni) stać w miejscu gdy reszta przechodzi na czerwonym. Pytanie tylko gdzie jest granica naszej obojętności wobec wszechobecnego ogłupiania się nawzajem...
„Złota zasada postępowania” wg Ewangelii Mateusza 7:12 mówi: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy.”
UsuńNa jej podstawie uważam, że ta granica jest w nas samych. Od nas zależy czy ją przekroczymy czy nie, a nasze uczynki wymowniejsze są od tego co wypowiadają nasze usta. Jest super gdy te pierwsze są potwierdzeniem tego drugiego. No dobrze, a co wtedy, gdy zwykły śmiertelnik, mimo szczerych chęci nie zawsze może temu sprostać? Ano, nic! Ważne jest, moim zdaniem, samo staranie się i nie zniechęcanie gdy czasami nam jednak coś nie wyjdzie. Od czegoś w końcu mamy takie narzędzie jak wybaczanie sobie samym i innym. Błądzić jest rzeczą ludzką, byle nie za często i byle nie szukać w tej słabości usprawiedliwienia swojej hipokryzji. I to dotyczy wszystkich dziedzin życia, tak sądzę, począwszy od stosunków między ludzkich a skończywszy na przestrzeganiu prawa. Pozdrawiam.
Kocury przeżyły. Nie wiem jak ze szczurami. Ale sierściuchy pójdą jeszcze kilka nocy na... służbę.
OdpowiedzUsuńWyścig szczurów to coś obrzydliwego. Jednak nie można tym mianem określić tego, że pracodawca woli pracownika, który potrafi pracować na wielu stanowiskach (oczywiście nie naraz). Ale nie wszyscy możemy być takimi omnibusami.
Najczęsciej jednak to nie firma, a sami pracownicy nakręcają atmosferę np. donosicielstwem czy zwykłym wazelizniarstwem. I dochodzi do sytuacji w której leń nie wahający się donieść na kolegów staje się "pracownikiem dbającym o dobro firmy".
OdpowiedzUsuńZ tą pracą na kilku stanowiskach to też różnie bywa. Znam ludzi, którzy z jednej pracy jadą do drugiej, a bynajmniej nie są portierami, więc zarobki mają niezłe. A z drugiej... na fuchę. Efekt jest taki, że jakikolwiek czas dla siebie ma się tylko w niedzielę, a i to niecałą. No ale gdy wokół "kwitną" telewizory plazmowe, nowe auta czy meble, to kto myśli o takich drobiazgach jak spacer z rodziną...
Naiwny.
Chwała naiwnym! W nich cała nadzieja. ;))
Chodziło mi raczej o pracę u jednego przedsiębiorcy tylko, powiedzmy, na różnych urządzeniach. Miałam taką koleżankę, która "umiała" wszędzie pracować. Trochę to było na tej zasadzie, że była podpadnięta i nie mogła odmówić, a trochę tak, że sprytem uzupełniała to czego nie umiała. Ja tak nie potrafię. Muszę się na czymś znać, żeby to robić.
OdpowiedzUsuńProblem w tym, że (nie mówię, że wszędzie) zdarza się tak, że człowiek pracuje uczciwie, angażuje się całym sercem itd. a i tak "względy ekonomiczne" decydują gdy np. robi się redukcję.
OdpowiedzUsuńSam zapytałem kiedyś mojego szefa czy przypadkiem nie ma jakichś zastrzeżeń dyscyplinarnych czy fachowych do mojej osoby (a kończyła mi się umowa, więc pytanie było na czasie) i usłyszałem tylko, że to nie ma nic do rzeczy. Ha!
Z drugiej strony już jako anegdotę mogę dodać, że znam osobnika, który po "wpadce" w pracy "spłaca dług wobec firmy" donosząc na swoich kolegów. I żeby było weselej sam chwali się swoją "lojalnością" oczywiście nie mówiąc skąd się wzięła...
Świat jest doprawdy pełen zagadek...