Wielokrotnie już na tym blogu i poza nim zdarzało mi się apelować lub może dokładniej; marzyć o bardziej ludzkim podejściu do biznesu i większej dozie empatii jaka moim zdaniem zmieniłaby na korzyść wszelakie stosunki pracodawców z pracownikami, kupujących ze sprzedającymi oraz abonentów z operatorami i kogo tam jeszcze z kimkolwiek. Krótko pisząc abyśmy ponad słupki Excela potrafili wynieść swoje i innych człowieczeństwo.
Nie może być chyba lepszego potwierdzenia słuszności moich słów niż historia, jaka przydarzyła mi się w ostatnich dniach.
Postanowiłem sprzedać stary komputer. Sprzęt ani drogi ani wyjątkowy, ot typowa kompletna maszyna pod Windowsa xp.
Wystawiłem skrzynię na Allegro i zamieściłem parę ogłoszeń w darmowych serwisach. Cena uczciwa, przedmiot sprzedaży w niezłym stanie, a do tego jako bonus licencja na oprogramowanie i ono samo. Nie przesadzę pisząc, że gdybym to ja miał go kupić, to nie wahałbym się ani sekundy. Niestety, potencjalni kupujący bynajmniej nie pchali się drzwiami i oknami i nawet typowych maili w stylu „mogę panu dać [tutaj kwota]” nie uświadczyłem w swojej skrzynce ani razu do końca aukcji. Z ogłoszeniami zresztą nie było lepiej. Trochę pytań o kartę graficzną, trochę o twardy dysk i mimo pozornego zainteresowania paru osób nadal bezruch.
Obniżyłem cenę, dodałem mysz i nowiutką klawiaturę. Kilka dni i znów zero odzewu.
Obniżyłem cenę po raz kolejny zabierając tym razem dla równowagi peryferia. Też nic. Klątwa jakaś.
Ogłoszenia wygasły, aukcja się skończyła. Potem druga. W desperacji wystawiłem trzecią znów ucinając parę groszy aż do granicy jakiejkolwiek opłacalności.
I buch! Następnego dnia komputer się sprzedał. Nabywcą okazał się pewien starszy pan z Chorzowa. Kulturalnie umówiliśmy się na spotkanie, szybko dobili targu i zadowoleni rozeszli w swoje strony. Powiedziałbym nawet że rozeszli z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, bo zdanie: Wie pan, ja przechodzę z Pentium II 400 MHz i 128 MB ram i to będzie dla mnie rakieta! autentycznie mnie wzruszyło. I teraz ważne. Przed sfinalizowaniem transakcji poinformowałem kupującego, że czasem blokuje się plastik przycisku power w obudowie i że trzeba go w związku z tym naciskać mocniej.
Następnego dnia otrzymałem maila. Innego. Bez powitania i podpisu. Bez pozdrowień i wstępów.
„Komputer jest zepsuty! Nie działa. Włączył się raz, a potem już nie chciał. Oczekuję że mi go pan natychmiast naprawi albo odda pieniądze. Jeżeli nie, to złożę skargę do Allegro i jeszcze w inne miejsca”
Jakie to jest to trudne słowo na określenie mojego stanu umysłowego w takiej chwili? Konsternacja! O właśnie!
Komputer nie może być niesprawny a tym bardziej mieć problemów z włączaniem, bo nigdy ich przecież nie miał, więc…
Oddzwaniam.
Z drugiej strony napotykam mur złości, pokrzykiwań, gróźb i uwag już nie tylko pod adresem sprzętu, ale i mnie samego, co sprawia, że dla świętego spokoju choć zły, to jednak proponuję osobistą pomoc przy uruchomieniu zestawu w domu kupującego.
Wieczorem znajduję w skrzynce kolejny mail. „G… mnie obchodzi, że coś nie działa! Jak płacę to ma działać! Jesteś zwykłym oszustem i naciągaczem!”
Nic mnie tak nie wkurza jak pisanie do mnie per ty poza blogiem.
„Szanowny Panie! Nie jesteśmy i z pewnością nigdy nie będziemy na ty, więc proszę się liczyć ze słowami! Komputer jest sprawny, być może zacina się przycisk w obudowie, mnie to jednak nigdy nie przeszkadzało. Kwestia wprawy. Przyjadę i wszystko wyjaśnimy.”
Nie ma co ukrywać, jestem wściekły. Po trzech aukcjach i pięciu czy sześciu ogłoszeniach w różnych serwisach sprzedałem swój ukochany sprzęcik za cenę ledwie minimalną, a tu jeszcze trafił mi się jakiś zrzęda!
Ale nic. Obiecałem to jadę.
Łatwo nie jest. Maile i rozmowa (?) telefoniczna siedzą w głowie i nakazują zabierać co swoje i kazać się miłemu panu wypchać. Szczególnie gdy wybrzydza kupując komputer z Windowsem za cenę bardziej niż korzystną.
Atmosfera zatem cokolwiek nerwowa, rozmowa trudna, ale zaczynamy. Oczywiście uruchamiam sprzęt bez przeszkód. Instaluję z płytki aktualizacje, uruchamiam po raz kolejny, a potem znowu i jakby nie patrzeć za każdym razem odpala bezproblemowo. Zapada cisza...
Starszy pan zaczyna mnie przepraszać za swoje słownictwo, a jego żona dodatkowo objeżdża go za choleryczny charakter. Po chwili zaczynamy rozmawiać normalnie.
Czy mógłbym skonfigurować Internet, zainstalować dobrego antywira, przeglądarkę i parę innych rzeczy? Za opłatą ma się rozumieć?
Mógłbym. W końcu komputery to coś, co kocham. Nie kryję, że opłaty również.
Siedzę zatem, instaluję, dostrajam. Rozmawiamy, żartujemy. Jak ludzie. Teraz już jak ludzie. Okazuje się że summa summarum ani ja jego nie chciałem oszukać, ani on mnie obrazić.
Wychodzę po około dwóch godzinach. "Co łaska" zarobiłem tyle, że zwrócił mi się nie tylko dojazd, ale i wszystkie obniżki ceny począwszy od pierwszej aukcji, zaś mój niedawny adwersarz zyskał tanio (bo wie pan ile bierze za samo przyjście prawdziwy informatyk?) i szybko optymalnie skonfigurowany sprzęt, którego zalety poznaje teraz z wypiekami na twarzy.
Wszyscy są uśmiechnięci. A przecież jeszcze gdy przyjechałem...
Myślę, że obu nas ta historia czegoś nauczyła.