Gdyby zapytać tak zwanego
przeciętnego Kowalskiego o grupy zawodowe najmocniej kojarzące mu się z
określeniem darmozjady, to prawie pewnym jest, że pracownicy ochrony
znaleźliby się w pierwszej trójce takiego rankingu może tylko walcząc jeszcze o
palmę pierwszeństwa ze strażnikami miejskimi i oczywiście… politykami.
Jaka jest bowiem powszechna
opinia o ochroniarzach? Zależy jeszcze, o
JAKICH ochroniarzach mówimy. Ci prawdziwi z licencjami i tym samym faktycznymi
uprawnieniami do skutecznego działania nie są oceniani najgorzej, choć często się
z nich żartuje. Summa summarum jednak już
ich praca, czyli np. konwojowanie transportów pieniędzy czy ochrona imprez masowych
przynajmniej pośrednio wzbudza jakiś szacunek. Co jednak z szarą większością "bezlicencyjnych",
liczoną w grubych dziesiątkach tysięcy, a towarzyszącą nam w urzędach, zakładach pracy,
szpitalach czy sklepach? Tu już jest zupełnie inaczej…
Stereotyp? Służę.
Nieciekawie pachnący pan w wieku różnym, intelektualnie poniżej
średniej, kulturalnie poniżej dna (Eee! Kolego! Gdzie leziesz?! Przepustka!) w przepoconym
quasi mundurku, z tapczanikiem pod oknem, telewizorem w szafce, i rocznikiem „Faktu”
pod biurkiem.
I jak takiego szanować? Słuchać? Traktować poważnie?
---
Jedna z wielu kamer jakie pomagają mi w pracy zarejestrowała
któregoś dnia taki oto obrazek. Po dużym placu na którego środku stoi murowany pawilon
spaceruje młoda kobieta z dzieckiem. Przy
czym co ważne dzieciak maszeruje sobie solo kilkanaście metrów przed nią. Idą tak najpierw obok otwartych hal warsztatu, potem wzdłuż gruzowiska pełnego wystających prętów, dalej pomiędzy
zaparkowanymi osobówkami i wreszcie tuż za plecami ekipy remontowej.
W każdym z tych miejsc starczy przypadek i kilka sekund, aby wydarzyła się tragedia...
Wiedząc, po prostu czując podskórnie jak zostanę
potraktowany robię to, za co biorę pieniądze. Chronię. Pardon! PRÓBUJĘ chronić.
-Dzień dobry
-…
-Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale mam do pani prośbę żeby
nie puszczała pani dziecka samego na taką odległość od siebie…
-Smyczy nie mam!
-…ponieważ jesteśmy na terenie zakładu pracy, jeżdżą
samochody, są otwarte kanały, gruzowisko, sama pani widzi…
-Chce pan mi mówić jak mam SWOJE dziecko wychowywać?!
-Chciałbym tylko żeby nie biegało samo po placu, ponieważ…
-Nie biega samo!
-Obiekt jest monitorowany. Pani spacer został zarejestrowany
i dlatego tutaj jestem…
-To proszę mi pokazać nagranie! Zresztą co mnie... Daj mi pan… Ja tu też dla rozrywki nie przyszłam!
(W tym czasie dzieciak bawi się w piasku o kilka metrów od wyrywających z
hukiem okna budowlańców…)
-Przyjęła pani do wiadomości co powiedziałem?
-Taaa... pewnie.
-Dziękuję.
Wracam na posterunek. Uzupełniam raport. Śledzę kamerą poczynania mojej nowej znajomej i już po kilku minutach dana mi jest kolejna surrealistyczna scenka. Oto pani jakby na pokaz przynosi z samochodu piłkę plażową i pomiędzy gruzowiskiem a dojazdem do hali TIR-ów urządza sobie z malcem mecz...
A co ja mogę? Nic. Jestem w końcu „gupi cieć”, prawda? Wykonuję żałosną pracę, noszę kretyńską koszulkę i wtrącam się, bo chcę kimś porządzić dla zaspokojenia swojego wypaczonego ego.
Kto tam takiego brałby poważnie.