A skoro tak, to postanowiłem przyjąć wyżej wspominaną Agatę do mojej bandy i ruszać dalej w świat.
-To gdzie tam jest najładniej według ciebie? - zapytała mnie któregoś dnia.
-Myślę, że na Baraniej Górze i w jej okolicach.
-To idziemy na Baranią Górę!
-Ale…
-Żadne ale, idziemy.
Jest czwarty lipca, szósta czterdzieści siedem. To pierwsze zdjęcie. Nieczynny dworzec w Węgierskiej Górce. Właśnie odjechał przyjemnie klimatyzowany Elf, a dookoła nas, mimo wczesnej pory coraz mocniej przygrzewa słoneczko.
Który to już raz ta Węgierska Górka? Najpierw oglądałem ją jadąc aż na granicę – do Zwardonia latem 2013 roku, potem już jesienią, w październiku, ruszałem stąd na Fajkówkę i dalej na Baranią Górę, wreszcie w połowie marca 2014 przecierałem zaśnieżony jeszcze miejscami szlak czerwony przez Glinne, ten sam, którym i my za chwilę pomaszerujemy. Ciekawe jak też wygląda latem odcinek, na którym niżej podpisany między Magurką Wiślańską a Baranią właśnie „maszerował” na czworaka trzymając się… śniegu.
Ruszamy! Dla przypomnienia słów może kilka o trasie. Przechodzimy obok dworca po jego lewej patrząc od peronów stronie i lekkim łukiem (to ulica Kolejowa) dochodzimy obok słynnej odlewni żeliwa do skwerku z przystankiem autobusowym, pomnikiem Jana Pawła II i charakterystycznymi rzeźbami po drugiej stronie poprzecznie przebiegającej ruchliwej drogi (ul. Zielona). Dokładnie za przejściem dla pieszych stoi drogowskaz. W lewo zielony na Fajkówkę, w prawo czerwony na Baranią. Uprzedzając pytanie. Zarówno stopień trudności jak i atrakcyjności jest zbliżony, a cechą szczególną obu tras jest to, że są bardziej długie niż strome, choć i stromości się na nich spotyka.
Agata jako „zwierzę miejskie” (jak w starym dowcipie chciała, żebym zabrał w słoiku trochę spalin z Katowic żeby ją ocucić w górach) obfotografowuje domy, sklepy i urzędy, a ja pozując na starego wygę (bardziej to pierwsze niż to drugie) w swoim przynajmniej przekonaniu fachowo objaśniam gdzie i co wycieczka aktualnie ogląda. A więc Aleja Zbójników, Urząd Gminy, parking za nim i… uwaga, to ważne miejsce, tu właśnie, zaraz po minięciu parkingu, skręcić należy niepozornym chodniczkiem obniżającym się lekko w lewo.
Dawniej, jak już kiedyś opowiadałem szlak wiódł prosto do mostu drogowego i dopiero za nim skręcał na Trakt Cesarski, teraz jednak dochodzi doń przez tzw. Most Zakochanych, który jest przeznaczony tylko dla ruchu pieszego. Najkrótszy opis przebiegu szlaku czerwonego brzmiałby tutaj tak: od drogowskazu na ulicy Zielonej zaczynamy „rysować” ogromną jedynkę, której ramię doprowadza nas do rzeki. Po drodze zaś warto przyjrzeć się zarówno dobrze już stąd widocznym górom w dali, jak i bardzo nowocześnie zagospodarowanym terenom Bulwarów nad Sołą, przez które przechodzimy, a może i nawet przysiąść na którejś z licznych ławeczek. My na przykład przysiedliśmy bardziej wirtualnie, bo z wrażenia, na widok czegoś małego, białego i czworonożnego, co przybiegło nie wiadomo skąd i niczym słynny kot-przytulak z Orłowej (polecam – zwierzak mieszka na szlaku z Równicy na Trzy Kopce Wiślańskie!) zażądało głaskania. A okazało się przeuroczym puchatym pieskiem towarzyszącym tu jakiejś grupie prawdopodobnie kolonistów. Piesek ten jednak jak sądzę nie należy do stałego elementu trasy, wobec czego jego braku proszę nie uznawać za dowód pobłądzenia. Jeśli ulica Zielona jest za plecami, a Soła przed oczami, to wszystko idzie w dobrym kierunku. A propos kierunek – chodnikiem wzdłuż rzeki udajemy się w prawo, w stronę widocznego a przepięknego z każdej odległości mostu.
Robi się coraz cieplej, więc zatrzymujemy się na chwilę nad wodą, a potem po obfotografowaniu okolicy i przegryzieniu czegoś słodkiego ruszamy przez Most Zakochanych ku „cysorce” (przepraszam, ale takie zdanie budzi u mnie dziwne skojarzenia przyczynowo skutkowe), czyli Traktowi Cesarskiemu. I tutaj znów w lewo i zarazem po raz pierwszy „oficjalnie” pod górę. Piszę „oficjalnie”, ponieważ pierwsze wzniesienie terenu to… taras widokowy zaraz za, a raczej powyżej mostu. Jeśli się nie ma kondycji można tu zawsze zagrać wielkiego estetę i przysiąść, aby nacieszyć oczy widokami a przy okazji nie dostać zawału. My stajemy tu również dla zrobienia zdjęć z gatunku „każdy, zawsze” i prawie zaraz pochrupując sucharami ruszamy dalej w kierunku fortu Waligóra, do którego jednak, o czym proszę pamiętać, szlak oficjalnie nie prowadzi – trzeba zejść nieco w dół nieznakowaną ścieżką tuż przed miejscem, gdzie nasza trasa zakręca łagodnie w prawo.
Agata pędzi więc zdigitalizować w swoim wielkomiejskim zachwycie każdy metr sześcienny żelbetu, a ja uspokajam oddech, bo choć jak pamiętam z mojej marcowej tu bytności, chwilę za zakrętem skończyła mi się czekolada, a to znaczy, że było naprawdę ciężko, to jednak dziś dochodzi jeszcze tropikalna temperatura, której mocny przedsmak mimo wczesnej pory już mamy.
Szlak wznosi się nieprzerwanie i wiodąc nad coraz głębszą doliną (w kategoriach beskidzkich – przepaścią nawet momentami) doprowadza nas do sympatycznej kapliczki na drzewie i ostatnich zabudowań w otoczonym zielenią i czarującymi widokami siodle.
-Ale pięknie… - słyszę przy akompaniamencie trzaskania migawki. Uśmiecham się.
-No widzisz. Mówiłem.
No właśnie. Jesteśmy na szlaku czerwonym. Niby nic takiego, ale to Główny Szlak Beskidzki, podobno duma naszego kraju ciągnąca się aż daleko w Bieszczady, więc jednak coś więcej niż jakaś tam ścieżka od stacji do schroniska. I wyobraźmy sobie, że chcąc pokazać zagranicznemu turyście piękno polskich gór zabieramy go na spacer, żeby wysoko na trasie napotkać PĘDZĄCĄ CIĘŻARÓWKĘ! Ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, niech wie, że jest to tak niewyobrażalnie żenujące i głupie, że aż smutne.
Solidarnie dzieląc się żelkami ruszamy w ślad za raźno maszerującą rodzinką teraz już jakby łagodniej się wznoszącą ścieżką by po chwili napotkać… kolejny samochód. Tym razem już wprost na szlaku. Mniejszy co prawda, ale jednak. Skąd on tutaj? Ano starczy się zatrzymać, wsłuchać i w moment wszystko staje się jasne. Mały dostawczak to zaplecze ekipy, która wysoko na stoku ścina drzewa. Pnie ściągają do drogi konie, na szczęście dla przyrody, na nieszczęście dla nich samych, bo jest tam naprawdę bardzo stromo, ciężarówką zaś zwozi się to po pewnie załadowaniu jakimś dźwigiem w dół do miasteczka.
Skręcamy błotnistym traktem w prawo i wreszcie docieramy do czegoś naturalnego - kilku cudownie szumiących źródełek tuż przy szlaku a nieco wyżej za nimi polany z widokiem na Beskid Żywiecki i Węgierską Górkę daleko już w dole pod nami… To jedno z najpiękniejszych miejsc naszej wycieczki, ale i w ogóle jedna z lepszych panoram w Beskidzie Śląskim. Oddychamy głęboko i cała złość znika tak samo szybko jak się pojawiła. Tu przynajmniej te góry są nadal takie, jakimi były i być powinny.
A gdzie tam do niej!
Chwila lasu i ponownie przechodzimy przez wysypaną kamieniem drogę. Tuż przed nią po lewej napotykamy ukrytą w cieniu i przykurzoną nieco kapliczkę a zaraz potem wszystko cichnie wreszcie i znika. Teraz już tylko góry.
Przyglądam się badawczo jak też moja towarzyszka znosi trudy marszu i widzę, że coraz częściej nadrabia miną. Upał też robi swoje. Pora najwyższa na prawdziwą przerwę, ale najpierw jeszcze strome i tatrzańsko kamieniste podejście na Glinne osłodzone tylko przepięknymi widokami po lewej. Las kończy się tu nagle jak ucięty nożem i oto przed sobą widzimy już Baranią, Magurki, Skrzyczne i nawet Jezioro Żywieckie. Z prawej zaś mijamy niepozorną ścieżynkę na Czerwieńską Grapę, czyli ostatnią, a wspomnianą już wcześniej szansę przesiadki na szlak zielony.
Stawiam sprawę otwarcie widząc po minie mojej towarzyszki, że zasada o wracających zawsze siłach jednak działa.
-Możemy zejść tędy do Radziechów, ale jeśli dasz radę proponuję iść tam – pokazuję palcem górkę niedaleko – to Magurka Radziechowska. Z niej możemy iść szlakiem zielonym do Ostrego koło Żywca i tam już mamy busy.
-Dobra, spróbujmy!
No to próbujemy. Jest o tyle łatwiej, że wysoko i bez większych wzniesień w pobliżu. Widoki i atmosfera tego miejsca też robią swoje. Niby się jest zmęczonym, ale chce jeszcze. Znam to.
Kolejne „Ale tu pięknie” w ustach Agaty brzmi dla mnie jak najwyższe wyróżnienie. No w końcu to ja „odkryłem” Halę Radziechowską dla świata, ha ha ha.
Szlak prowadzi nas łagodnie w lewo (tu wspaniały widok na daleką jeszcze Baranią Górę!) przez rozległe pastwiska, potem jednak zwraca się nagle w prawo i wznosząc pomiędzy coraz wyższymi zaroślami dociera wijącymi koleinami do… no właśnie, jeszcze nie szczytu, choć można tak pomyśleć. To tylko drogowskaz oznaczający punkt zetknięcia z kolorem zielonym. Przed nami oddzielone imponującą doliną Skrzyczne. Majestat w pełnej krasie.
-To tutaj. Jeśli chcesz, tędy możemy zejść do Ostrego.
-A co jest dalej na czerwonym?
-No… Najpiękniejsze widoki, zupełnie płaska, spacerowa trasa pomiędzy obiema Magurkami. Właściwie zaczyna się zaraz za tymi tam krzaczkami.
-To idziemy.
No tak. Z jednej strony o taką reakcję mi chodziło, z drugiej niepokoi mnie świadomość, że wybierając dalszy marsz pozbawiamy się jakiejkolwiek możliwości wcześniejszego zejścia (pomijając zejście z tego świata, czyli to które akurat pominąć bym wolał).
-Ale żebyś wiedziała, że to daleko…
-Dawaj, idziemy!
Ostatnie tęskne spojrzenie na schodzącą stromo ścieżkę zieloną i cóż, maszerujemy w lewo. Chwila dosłownie jeszcze pośród zarośli i nagle czuję się jak piłkarz wychodzący z tunelu na boisko. Ogarnia nas ogrom przestrzeni nieosiągalny w żadnym innym miejscu Beskidu Śląskiego poza może samym szczytem Baraniej. Ogarnia i aż przygniata zmysły. Dosłownie nie wiadomo, gdzie spojrzeć. Ale gdziekolwiek się spojrzy jest pięknie. Zwalniamy kroku. Strzelają migawki aparatów. Ponad nami pełne słońca niebo. To właśnie takie góry, jakie kocham. I jeszcze ta cienka ścieżka, którą idziemy. Ścieżka na której, co także uwielbiam, widzi się swoją przyszłość o jakąś godzinę do przodu…
Mijamy kopczyk kamieni oznaczający szczyt Magurki Radziechowskiej, bez tego prawie nieodczuwalny, bo wokół płasko jak na stole, potem kolejne wychodnie skalne i wreszcie na ostatnim odcinku przed Magurką Wiślańską przysiadamy pod jedną ze skał przypominającą daszek przystanku autobusowego, aby odpocząć chłonąc widoki na bardzo głęboką tu dolinę pomiędzy nami a Skrzycznem.
Według planu mamy iść teraz na Baranią a z niej na Przysłop i potem czarnym szlakiem pod Zamek Prezydenta. Ale to przecież jakieś trzy godziny lekko licząc. A jest już dobrze po trzynastej… Do tego zmęczenie… Hmm…
Co zrobiłbym sam? Pewnie jednak szedłbym dalej. Z przerwami, ale do końca. Nauczyłem się już odpowiednio rozkładać siły i jakoś wiem, gdzie i na co mogę sobie pozwolić. Ale nie jestem pewien czy mam prawo oczekiwać tego samego od Agaty…
-Tam gdzie ten płotek jest szczyt. Zrobimy porządną przerwę, zjemy coś i zerknę na mapę. Chyba mam pewien pomysł…
Idziemy. Ostatnie metry przed szczytem są coraz trudniejsze, ale mimo to gdyby nie ciut za szybkie tempo, jakie sobie narzuciliśmy (nazywam to „przegryzaniem się przez podejście” i bynajmniej nie pochwalam) nie odczuwałoby się go aż tak mocno. Ale skoro tam będzie jedzonko…
Jesteśmy! Magurka Wiślańska. Trochę jakby z bocznej drogi wjechać na autostradę. Odcinek pomiędzy Skrzycznem a Baranią o każdej porze roku jest zaludniony, więc nie dziwota, że i dziś, mimo upału ciągną tędy tłumnie wędrowcy.
Nieważne.
Ale, ale! Na Cienkowie jest przecież kolejka linowa!
Po krótkiej naradzie postanawiamy zmienić plany. Zdjęcia oddalonego stąd już tylko o godzinę drogi szczytu Baraniej muszą nam wystarczyć. Schodzimy zielonym w kierunku Malinowskiej Skały. SCHODZIMY, to najważniejsze.
Dżizas Krajst! Bić i patrzeć czy równo puchnie! Wrrr…
Przy drogowskazie zatrzymujemy się jeszcze na chwilkę ciesząc oczy i obiektywy panoramą przed nami i niepozorną ścieżką pomiędzy drzewami schodzimy w lewo w kierunku Cienkowa. Zejście to początkowo dość ostre łagodnieje zaraz i lekkim trawersem prowadzi nas w towarzystwie licznych strużek przecinających szlak w stronę lasu poprzez „pustynno podobne” zbocza. Z drugiej strony doliny spogląda na nas Barania Góra.
Tam mieliśmy dziś być… Hmm… Trochę żal. Może kiedy indziej się uda?
Zdjęcie. Zdjęcie, a może tylko obrazek wyryty w pamięci. Młoda dziewczyna myje twarz w ściekającym z górskiego zbocza strumyczku. Ufamy matce przyrodzie, choć tak wyrodnymi jej dziećmi bywamy…
I znów mrok lasu, chłód, wilgoć. Ale króciutko. Po lewej charakterystyczny korzeń w kształcie… głowy łosia, który zapamiętałem ze swojej poprzedniej tu bytności (to moja trasa Wisła Głębce – Skrzyczne z 2012 roku) i oto jesteśmy na „afgance” jak nazwałem sobie pylistą drogę, którą teraz już bardzo wygodnie maszerujemy przyglądając się widokom po drugiej stronie doliny.
-Już niedaleko. Pewnie tam gdzie się rozjaśnia.
-Mówiłeś to ze trzy razy!
-Bo trzy razy się rozjaśniało! Nie wiem, długo coś…
Nareszcie jest! Najpierw łąka, pierwsze spojrzenie na zabudowania Wisły Malinki, potem dwa krótkie, ale bardzo strome zejścia i już niezaprzeczalnie, acz o wiele za późno według mnie - Cienków. Charakterystyczna wijąca się szczytem droga, ogromne pastwiska, nieliczne gospodarstwa i przeuroczy widok na Jezioro Czerniańskie. Oraz owce. Udało nam się natrafić nie tylko jak mnie samemu w 2012 roku na krowy, bo są i te, ale także, a może przede wszystkim na stado owieczek, które oczywiście zaraz ujmujemy fotograficznie na sto sposobów. Tym chętniej, że niektóre pozują wręcz wzorowo.
-Jedzie! Jedzie!
O tak! Ile by nie kosztowało, wiem już, że pieszo nie pójdziemy. A że kosztuje sześć złotych od osoby, czyli darmo prawie, radość jest tym większa.
-Powrotne też sobie państwo życzą? - pyta kasjer.
-Nie! – odpowiadamy zgodnym chórem. Na dziś wystarczy.
Szwajcaria. Czekolada. Cisza. Jesteśmy z Agatą jedynymi pasażerami. Jeszcze klaśnięcie zatrzasku poręczy i oto już szybujemy wolniutko ponad łąkami. A dokoła jak okiem sięgnąć nikogo, tylko dzwoniące dzwoneczkami krowy spacerują gdzieś pod naszymi stopami.
Szszszszsz…. Szumi cisza. Dryń, dryń – odpowiadają jej dzwoneczki.
Góry, słońce, wolność.
Trasa: Węgierska Górka PKP - Glinne - Magurka – Hala Radziechowska – Magurka Radziechowska - Magurka Wiślańska – Gawlasi - Cienków.
Punkty do wyszukania na mapie: Węgierska Górka, Glinne, Hala Radziechowska, Magurka Wiślańska, Barania Góra, Gawlasi, Cienków, Wisła Nowa Osada, Wisła Malinka.
Stopień trudności: średni.
Up & Down: Od dworca kolejowego równo, od Mostu Zakochanych stale wznosząco, miejscami bardziej stromo aż do Glinnego, dalej w dół i znów do góry na Magurkę, lekko opadająco do Hali Radziechowskiej, potem wznosząco do Magurki Radziechowskiej, dalej do Wiślańskiej raczej płasko, lekko wznoszący ostatni, krótki odcinek. Z Magurki szlakiem zielonym w dół, później prawie płasko, od zejścia przed Zielonym Kopcem szlak w przeważającej części łagodnie opadający, w środkowej (droga „afganka”) praktycznie płaski. Lekkie bardzo krótkie podejście do stacji kolejki na Cienkowie.
Atrakcje widokowe: Most Zakochanych i widoki z niego, panorama z punktu widokowego ponad mostem, fort „Waligóra”, charakterystyczny zakręt przy podejściu na Glinne i potem do zejścia przed Zielonym Kopcem właściwie wszystko. Panoramy z zejścia przez Cienków. Widoki z kolejki linowej.
Schroniska, żywność, odpoczynek: Sklepy i bary w Węgierskiej Górce oraz Wiśle. Na całej trasie nie ma schronisk (ewentualnie przy zmianie wg. propozycji nr 5 - schronisko na Przysłopie).
Komunikacja: Do stacji PKP Węgierska Górka koleją lub autobusem. Z Wisły Malinki autobus do centrum. Stamtąd połączenia kolejowe i autobusowe.
Opis marszruty: Od stacji PKP stacji PKP Węgierska Górka szlak czerwony (GSB) do Magurki Wiślańskiej, dalej zielony do zejścia przed Zielonym Kopcem (Gawlasi) i żółty aż na Cienków.
Odległość: Ok. 18 km. Nasz czas przejścia (po odliczeniu przerw) 7 godzin.
Opinia: Trasa raczej długa, średnio trudna, bez możliwości skorzystania ze schronisk czy innych punktów żywieniowych i zadaszonych miejsc odpoczynku. Niezalecana dla dzieci, osób słabszych i starszych.
Możliwości zmian: 1. Podejście od Radziechów szlakiem niebieskim na Halę Radziechowską. 2. Zejście do Radziechów szlakiem niebieskim (możliwość odwiedzenia Matyski) 3. Zejście do Ostrego szlakiem zielonym z Magurki Radziechowskiej. 5. Marsz na Baranią Górę i zejście szlakiem czerwonym na Przysłop i czarnym w okolice Zamku. 6. Marsz z Magurki Wiślańskiej szlakiem zielonym przez Zielony Kopiec i zejście żółtym do Ostrego przed Malinowską Skałą. 7. Zakończenie trasy w Wiśle Nowej Osadzie szlakiem żółtym z Cienkowa bez korzystania z kolejki.