czwartek, 10 stycznia 2013
W hołdzie pogodnemu patriocie
Wśród polityków Drugiej
Rzeczypospolitej o których pamiętamy raczej rzadko się Go wymienia. Jest jako
symbol całej prawie tamtej epoki Józef Piłsudski, jest także takiż sam symbol
polityki zagranicznej Józef Beck, są jeszcze Gabriel Narutowicz, Roman Dmowski,
a bardziej obeznani dodadzą Wincentego Witosa, Macieja Rataja, Stanisława
Wojciechowskiego, Władysława Grabskiego, Ignacego Daszyńskiego czy Edwarda
Rydza Śmigłego. Najdłużej urzędujący polski prezydent pozostaje mimo wszystko w
ich cieniu, w cieniu na który z pewnością nie zasłużył.
Ignacy Mościcki. Kim był? Jaki
był?
Do niedawna miałem w głowie na
Jego temat tyle chyba co większość mi współczesnych. Niewiele. Poza rolą
polityczną i działalnością naukową (wymienianych zwykle w jednym zdaniu, jako
słowa klucze) raczej nic albo bardzo mało. Ogólniki z książek, filmów, kronik.
Gdzieś w głowie także zdjęcie sympatycznego, niewątpliwie bardzo dostojnie i
przystojnie zarazem wyglądającego starszego pana, jako symbol kolejny.
A przecież kojarzony niezmiennie
z Wrześniem 1939 roku, ucieczką do Rumunii i internowaniem tam Prezydent
sprawował swój urząd przez trzynaście lat, o trzy lata dłużej niż bliższy nam
historycznie Aleksander Kwaśniewski! Musi mieć siłą rzeczy zatem na swoim
politycznym koncie coś więcej niż znaną chyba każdemu odezwę do narodu w dniu
rozpoczęcia wojny! I ma. Ma całkiem sporo. A poznając jego życie i działalność
można nie tylko nieraz się zadziwić, ale i nabrać szacunku. Do człowieka,
naukowca, polityka, ale przede wszystkim do Polski, którą współtworzył, a za
której ułomności i przegrane nader często się Go obwinia.
Urodził się 1 grudnia 1867 roku w
Mierzanowie w dzisiejszym województwie mazowieckim. Miał szóstkę rodzeństwa.
Po skończeniu gimnazjum (najpierw w Skierbieszowie, potem w Zamościu) oraz tzw.
szkoły realnej w Warszawie studiował chemię na uniwersytecie w Rydze, który
ukończył w 1891 roku. W 1892 poślubił Michalinę Czyżewską. Początkowo
związany światopoglądowo z ruchem narodowym zwrócił się jednak w stronę organizacji
socjalistów i był współpracownikiem II Proletariatu uczestnicząc nawet w
przygotowaniach do (niezrealizowanego) zamachu na generał-gubernatora Warszawy.
Wobec groźby aresztowania wyjechał wraz z żoną do Londynu, gdzie kontynuował
studia, ale także imał się prostych, aczkolwiek dość oryginalnych zajęć w
rodzaju… produkcji kefiru, pomocy w zakładzie fryzjerskim czy też rzeźbienia w
drewnie albo inkrustowania. W latach 93 - 99 pięciokrotnie został ojcem
(pierwsze dziecko – córka - zmarło krótko po urodzeniu).
W 1897 roku przeniósł się do Szwajcarii i tam kontynuował karierę
naukową miedzy innymi studiując uzupełniająco w Fryburgu fizykę i matematykę, a
później także współpracując przy tworzeniu i rozwoju fabryki kwasu azotowego w
spółce Société de l’Acide Nitrique wykorzystującej zresztą autorską metodę Mościckiego.
Wynalazł i opatentował nowe
modele kondensatorów, z których zysk (prawa patentowe) przekazał jednak jako
rekompensatę radzie nadzorczej wspomnianej fabryki, gdy okazało się, że w
Norwegii wynaleziono tańszy sposób produkcji kwasu niż ten, który miano wdrażać
według jego pomysłu.
Wreszcie zatrudnił się w Société
Générale des Condensateurs Electriques gdzie zaprojektował wiele modeli
kondensatorów i bezpieczników, które były później przez lata jeszcze stosowane
masowo w całej Europie, a następnie powrócił po negocjacjach do firmy z której
wcześniej odszedł i tam kontynuował prace nad pozyskiwaniem azotu z atmosfery.
W 1912 roku przyjął zaproszenie
Politechniki Lwowskiej i wrócił do Polski, gdzie został mianowany profesorem
zwyczajnym technologii chemii nieorganicznej i elektrochemii technicznej. W tym
samym roku nadano mu tytuł doktora honoris causa. Zajmował się projektowaniem
aparatury chemicznej, pracował nad metodami otrzymywania kwasu azotowego, cyjanków,
produktów naftowych. Efektem tych prac były kolejne patenty.
W 1916 zorganizował Instytut
Badań Naukowych i Technicznych "Metan", wydający m.in. własny
miesięcznik, a w 1922 już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości został
mianowany dyrektorem kombinatu związków azotowych w Chorzowie. Sama fabryka
wybudowana przez Niemców jeszcze w czasie wojny została wobec przyłączenia
Śląska do Macierzy opuszczona i częściowo zdemontowana. Polskiej kadry
fachowej było jak na lekarstwo, dokumentacji również brakowało, zaś w Niemczech
oficjalnie głoszono, że Polacy zakładów nie uruchomią, bo nie dadzą rady
pokonać wszystkich trudności. Sprawa stała się więc tym samym nie tylko problemem
przemysłowym, ale i przy okazji polityczno propagandowym.
I tutaj Ignacy
Mościcki zaskoczył wszystkich. Mimo pewnych problemów zwerbował do pracy załogę,
zapewnił jej gwarancje odpowiedniego wynagrodzenia, zadbał o urządzenie przyzakładowej
szkoły i specjalnego sklepu i angażując się w sprawę całym sobą doprowadził w
ciągu dwóch tygodni (!!!) do wstępnego rozruchu! Cały kombinat funkcjonuje zresztą
do dziś, podobnie jak inne „dziecko” Prezydenta – stworzone już od podstaw przez
Polaków Zakłady Azotowe w Tarnowie Mościcach (obie fabryki są współcześnie
jedną firmą).
Ostatnim etapem pierwszego okresu
działalności naukowej Mościckiego (kontynuował ją także po 1939 roku) było
objęcie w 1925 roku stanowiska rektora Politechniki Lwowskiej, zamienionego
jednak bardzo szybko na kierowanie Katedrą Elektrochemii Technicznej
Politechniki Warszawskiej.
Na swoim koncie w połowie lat
dwudziestych miał Ignacy Mościcki – naukowiec – ponad 60 prac naukowych w kilku
językach oraz 40 patentów.
Czwartego czerwca 1926 roku
został zaprzysiężony na stanowisku trzeciego prezydenta Odrodzonej Polski. Miał
wtedy niespełna 59 lat.
Na pytanie skąd wziął się w
polityce odpowiedź jest prosta. Był w niej nieprzerwanie od czasów studenckich.
Nie zasłynął wprawdzie ani walcząc piórem ani tym bardziej karabinem, ale miał
w sobie i tworzył wokół patriotyzm inny, bardziej może spokojny i powszechny
niż te wtedy się ścierające, odrobinę chyba także z natury rzeczy
technokratyczny, a moim prywatnym zdaniem tak czy owak w znaczeniu jak
najbardziej pozytywnym wyprzedzający swoją epokę.
Dość wspomnieć może o zdarzeniu
jakże charakterystycznym, kiedy to wracając do pracy w Société de l’Acide
Nitrique zastrzegł sobie Ignacy Mościcki prawo decydowania o zezwoleniu na
wykorzystywanie swoich patentów na terenie Rosji i Austro-Węgier chcąc mimo
świadomości utraty przez to ogromnych rynków zbytu zachować swoją wiedzę i
pracę dla Ojczyzny w której restytucję zawsze wierzył.
Jeszcze będąc w Londynie
zaangażował się mocno w działalność Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich,
a także uczestniczył w obradach Kongresu II Międzynarodówki jako członek
polskiej delegacji. Później, około 1917 roku pracował na rzecz konsolidacji partii
i organizacji niepodległościowych w Lidze Niezawisłości Polskiej, zaś dwaj jego
synowie zaciągnęli się do Legionów. Przez lata przyjaźnił się ze swoim
rówieśnikiem - Józefem Piłsudskim.
W 1919 roku był tym, który nakłaniał
przebywającego podówczas jak wcześniej on sam w Szwajcarii Gabriela Narutowicza
do powrotu i pracy dla kraju. „Polska nie powstaje na nowo co roku!” – miał
powiedzieć wahającemu się, co też podobno ostatecznie go przekonało.
Obaj przyszli prezydenci znali
się i obaj też w swoich szwajcarskich czasach pielęgnowali w domach patriotyzm.
We wspomnieniach różnych ludzi jawią się nam jako swoiści ambasadorowie
przyszłej Polski, nieco poetycko, ale bynajmniej nie bez zdecydowanej woli i
wiary w przyszłość.
Mimo wszystko nie da się
zaprzeczyć, że obejmując urząd był Mościcki postacią dość enigmatyczną
politycznie, bez zaplecza, przynależności partyjnej czy chociażby wojskowych
doświadczeń, a za wszystko wystarczyć mu musiało zaufanie, poparcie i przyjaźń
Piłsudskiego. Tym samym dla wielu wydawał się na poły marionetką Marszałka, na
poły zaś tylko „osobą reprezentacyjną”, trochę nie na miejscu, zaś on sam, przynajmniej w pierwszej kadencji nie
potrafił jeszcze swoimi działaniami skutecznie takich opinii odmienić.
Nie znaczy to jednak by nie robił
nic. Jego wizja prezydentury jak już pisałem mnie przynajmniej wydaje się nieco
zbyt… pogodna, nieprzystająca do nerwowości przełomu lat dwudziestych i
trzydziestych i poprzez to, bądźmy szczerzy, nie dla wszystkich wtedy akceptowalna.
Romantyczny technokrata?
Myślę,
że to dobre określenie Jego osobowości.
Promował budowę Zakładów
Azotowych w Tarnowie (1928-1930), potem jego oczkiem w głowie był Centralny Okręg
Przemysłowy, na co dzień zaś interesował się bardziej problemami gospodarczymi
niż swarami i ówczesnymi formami „wojny
na górze” firmując bez zająknięcia swoim nazwiskiem wszystkie prawie decyzje
polityczne podejmowane faktycznie przez Piłsudskiego.
Temu jednak obrazowi Jego
osoby sugerującemu zimny pragmatyzm, apolityczność (sic!) i powagę przeczą wszakże
elementy nieco dla czasów II RP nietypowe.
Na przykład życie osobiste. Oto w
rok po śmierci żony Michaliny oświadczył się swojej… sekretarce, o 29 lat
młodszej od niego Marii Nagórnej, do tej pory zresztą przynajmniej de iure
mężatce. Gdy ta, początkowo zaskoczona obrotem sprawy, przez tydzień nie dawała
odpowiedzi Prezydent chodził jak struty. Niecodzienny to, aczkolwiek w gruncie
rzeczy nieco wzruszający, bo zrozumiały dla każdego chyba obrazek. Na szczęście
wszystko skończyło się dobrze, oświadczyny zostały przyjęte, poprzednie
małżeństwo Marii unieważnione, nowe zawarte, a „druga Pierwsza Dama” nie tylko
szybko odnalazła się w swojej roli, ale i wiernie towarzyszyła Mościckiemu do
końca życia wbrew złośliwym komentarzom i plotkom towarzyszącym całej sprawie.
Był też Prezydent prywatnie człowiekiem
raczej spokojnym i nieco sentymentalnym. Jeszcze w Szwajcarii chadzał na
samotne spacery po górach w trakcie których przemyśliwał różne problemy, nie
przepadał za publicznym przemawianiem (sic!), kochał przyrodę (choć nie
przeszkadzało Mu to być niezgorszym myśliwym), lubił podróżować, jeździł na
nartach. Budził jak świadczą wspomnienia tych, którzy Go znali jakąś naturalną sympatię,
zapewne częściowo ze względu na swój „ojcowski” wygląd, ale także przez pogodę
ducha, naturalność i stronienie od wszelkich radykalizmów.
Pewnej nocy w początkach pełnienia
urzędu zdarzyło mu się na przykład wdać się w rozmowę z dyżurującym akurat adiutantem,
którego odprowadził prawie jak dziecko za rękę współczując jak można sądzić zupełnie
szczerze trudów nocnej służby.
Prezydenta oficjalnego oceniano jak
wspominałem wyżej nienajlepiej. Przynajmniej w gronie innych polityków. Bywał
przedmiotem niewybrednych żartów jako z pozoru bezwolny pionek w planach Piłsudskiego
i nie zawsze był przez „elity” traktowany poważnie. Taki też jego obraz
w dużej mierze dotrwał do naszych czasów, ale moim zdaniem nie jest słuszny.
W tamtej
Polsce, w tamtych realiach mózgiem był i musiał być Marszałek, który że pozwolę
sobie tu na współczesne określenie był po prostu „zwierzęciem politycznym”.
Pozorny zaś bezwład Mościckiego wcale nie musiał być bezwładem, mógł na
przykład pełnić rolę swego rodzaju filtra czy wręcz tłumika wielokrotnie „nieuczesanych”
ocen i decyzji Piłsudskiego. Wydaje mi się, nawet sądząc z lektury fragmentów
autobiografii Prezydenta, że obaj panowie taki układ akceptowali, a i Polsce
niczego złego on nie przyniósł.
Względna samodzielność, czy też
jak chcą niektórzy próby usamodzielnienia, trudne z racji braku wymiernego
zaplecza politycznego przypadły dla Ignacego Mościckiego na czas drugiej
kadencji. Nieco paradoksalnie można dodać, że bardziej przekonać On musiał czy
też przyzwyczaić do takiej samodzielności swoje bezpośrednie otoczenie niż
społeczeństwo jako ogół. Pomijając bowiem nieco przerysowywaną „służbową
podległość” w czasie pierwszej kadencji oraz mały skandalik obyczajowy jakim było
drugie małżeństwo w powszechnym odczuciu nie budził raczej Mościcki reakcji negatywnych.
Wręcz przeciwnie, w swoich podróżach po kraju, które zawsze sprawiały Mu dużo
radości spotykał się z wyrazami sympatii nie tylko od rodaków, ale i
przedstawicieli mniejszości narodowych, co z pewnością nie było dla polityków
II RP czymś codziennym.
Opisując z konieczności bardzo
pobieżnie sylwetkę Prezydenta nie sposób nie wspomnieć o „chrześniakach”, akcji
bardzo nowoczesnej i pomysłowej jak na tamtą epokę. Otóż w 1926 roku Ignacy Mościcki
ogłosił, że będzie ojcem chrzestnym dla każdego siódmego syna w rodzinie o
rdzennie polskich korzeniach i niemającej zatargów z prawem. [Za Wikipedią:]
Chrześniacy mieli przywilej bezpłatnej
nauki, stypendia, bezpłatne przejazdy i opiekę zdrowotną oraz książeczkę
oszczędnościową PKO wkładem 50 zł, fundowanym przez Prezydenta na samodzielny
start w życiu. W sumie „synów chrzestnych” było około pięciuset.
Zanim jednak do tego doszło był
ów niesławny most w Kutach i opisywana tyle razy ewakuacja rządu, sztabu
generalnego i prezydenta z Polski.
„To już jasne, że idziemy w sieć,
ale innego wyjścia nie widzę. Walczyć nie mamy czym, a poddać się nie możemy” –
powiedział Mościcki siedemnastego września 1939.
O 21:45 kolumna samochodów
przejechała most na Czeremoszu.
30 września 1939 roku w rumuńskim
Bicaz prezydent Polski Ignacy Mościcki ustąpił ze stanowiska. W grudniu tego
samego roku, wykorzystując posiadane od lat obywatelstwo Szwajcarii wyjechał do
tego kraju już jako prywatna osoba. Podkreślam ostatnie dwa słowa, albowiem nie
wiedzieć czemu państwowa telewizja w jednym ze swoich kanałów tematycznych powtórzyła
jesienią 2012 program publicystyczny z czasów PRL, w którym o Prezydencie
powiedziano ze słabo ukrywaną wzgardą między innymi to, że „w decydujących dla Polski chwilach wyciągnął
z kieszeni szwajcarski paszport”. Bardzo przykre to słowa.
Co mógł zrobić internowany w obcym kraju, opuszczony, by nie rzec mocniej
przez sojuszników (jak zresztą my wszyscy wtedy) siedemdziesięciodwuletni Ignacy
Mościcki tam, gdzie nie dało rady kilkaset tysięcy żołnierzy?
Nie mógł zrobić nic.
Nie zdradził, nie uciekł, nie
zawiódł. Tylko przeżył, a za to winić nikogo nie można.
Wraz z Marią trafili najpierw do Fryburga,
potem zamieszkali w Genewie. Profesor – Prezydent kontynuował między innymi próby
zminiaturyzowania opatentowanego przez siebie w latach trzydziestych „aparatu
do wytwarzania górskiego (zjonizowanego) powietrza” oraz podjął pracę w
zakładach Hydro-Nitro. W 1943 roku stan Jego zdrowia gwałtownie się pogorszył,
dręczyły Go wieści z kraju, sytuacja materialna i samotność.
Zmarł 2 października
1946 w wieku 79 lat i został pochowany w Versoix koło Genewy. Na Jego grobie ustawiono
tylko prosty drewniany krzyż z inicjałami I.M.
Maria Mościcka zmarła w 1979
roku.
W 1993 roku z inicjatywy
prezydenta Lecha Wałęsy i prymasa Józefa Glempa prochy Ignacego Mościckiego i
Jego małżonki sprowadzono do ojczyzny i pochowano z pełnym ceremoniałem w krypcie
prezydenckiej bazyliki archikatedralnej św. Jana w Warszawie.
***
„Spotkałem” Prezydenta dwukrotnie.
Tam, gdzie wcale bym się nie spodziewał. Na górskich szlakach Beskidów.
Pierwszy raz, gdy dowiedziałem się, że imponująca zapora na zbiorniku Wielka
Łąka w Wapienicy nie tylko nosi Jego imię, ale także jest autentycznym, do dziś
funkcjonującym kawałkiem Drugiej Rzeczypospolitej, w którego uruchomieniu sam
Mościcki brał udział (polecam zdjęcia w Narodowym Archiwum Cyfrowym). Drugi –
gdy schodząc z Wielkiego Stożka niebieskim szlakiem do Wisły (gdzie zresztą
stoi do dziś zameczek wybudowany specjalnie dla głowy państwa) i odkrywając tam
widoki o wiele piękniejsze niż podczas całego marszu od szczytu Czantorii schodziłem jak się okazało Jego ulubioną trasą spacerową…
Pomyślałem wtedy odrobinę z przymrużeniem oka, że ktoś, kogo
fascynowały te same miejsca co i mnie z pewnością jest wart poznania, pamięci
i szacunku.
Nie pomyliłem się.
=============
Janina Królińska
"Uśmiech pana prezydenta"
Idzie cichy, pogodny z zadumaną twarzą,
Chylą się przed Nim głowy. A fanfary grają.
O witajże nam witaj, miły Gospodarzu!
Uśmiecha się Gospodarz: Polskę w nim witają.
Słucha dźwięku kilofów i głośnego szumu
Śmig, prujących powietrze w błękitach, w przestworzu.
Uśmiecha się radośnie, z rodzicielską dumą,
Widząc, jak w łunie świateł staje Nowy Chorzów!
Patrzy na modry Bałtyk w okrętowych dymach
I na Gdynię różową od porannej zorzy.
I uśmiecha się Jego mądremi oczyma
Polska, która pracuje, buduje i tworzy.
A czasem, gdy wśród tłumów radosnych przechodzi,
Nad płową główką dziecka schyli się, wzruszony
I uśmiechnie się nagle, najcudniej, najsłodziej
Do tej Polski, co po nas przyjdzie zbierać plony...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Prawie cały miesiąc się nie odzywałeś. Ale jak coś napiszesz, to napiszesz! Ja tylko tak skromniutko: dzięki za tyle wiedzy.
OdpowiedzUsuńMasz rację, przerwa była najdłuższa w historii, ale czasem na pierwszym planie trzeba (choćby się nie chciało) postawić codzienność. Był czas, nie było spokoju na pisanie.
UsuńA tutaj cóż, oczywiście posiłkowałem się w wielu momentach książkami, encyklopediami i Internetem, ale że "przyrządzenie całości" jest w pełni moje, to przyznać muszę, że chyba po 1939 nikt Mu tak nie słodził ;))
Pozdrowienia
Piękny wpis :)! Kawał historii i wzruszający prywatny, górski (i bielski) wątek :)... Podziwiam.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję ;))
UsuńA propos wzruszeń. Kiedy zbierając materiały dotarłem do słów napisanych po śmierci prezydenta przez Eugeniusza Kwiatkowskiego (wicepremiera, ministra i inicjatora budowy portu i miasta Gdyni)miałem prawie łzy w oczach.
A pisał on tak: "Zapomniany uczony i organizator Chorzowa, twórca instytutu Badawczego, wielki odkrywca, zepchnięty z piedestału dostojeństwa prezydent Polski, złożony został w ziemi, na której przed 50 laty rozpoczynał swój wspaniały staż twórczego, pracowitego, ofiarnego życia. Myślał, pracował, radował się i cierpiał w samotności. Los nie szczędził mu podobnie jak i jego poprzednikom na stanowisku prezydenta wielu dotkliwych ciosów i tragicznego zakończenia".
***
Historia magistra vitae...
Witaj,
OdpowiedzUsuńMyślałem że nie dam rady przeczytać bo chce mi się spać, ale dałem i było warto, w trakcie się nawet obudziłem ! Jak zwykle pełna klasa, trzyma w napięciu. Co do Mościckiego to pamiętam, że moja babcia mówiła zawsze o nim z dużą dumą w głosie. Ciekawe gdzie dziś w polityce znalazł by swoje miejsce ?
Pozdrawiam i dobranoc portierze
Rafał
Witam sąsiada! :)
UsuńTrzeba przyznać, że wszyscy trzej przedwojenni prezydenci mieli klasę której po wojnie próżno by szukać (vide przypadek skrajny: tow. Bierut) i z każdego z nich mamy pełne prawo być dumni.
A dziś? Dziś Polska i świat wyglądają zupełnie inaczej, polityka też jest inna i obawiam się, że niekoniecznie inna in plus. Ostatnim powiewem "przedwojnia" był chyba śp. Ryszard Kaczorowski, nota bene według mnie odrobinę do Mościckiego podobny. Przekazując w 1990 roku insygnia władzy Lechowi Wałęsie zamknął tym samym pewną epokę, o czym świadczy chociażby nazywanie czasem właśnie Jego ostatnim prezydentem II RP.
Dziękuję za odwiedziny, poczytanie i komentarz. Pozdrowienia.
Zgadzam się z Jurkiem - pełna klasa! Ja zwyczajnie uwielbiam czytać Twoje Portierze, pełne życia i obrazów wpisy. Chyba polubiłam Ciebie tak, jak Ty Poldka. Przesyłam Ci duży uśmiech i pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńKarolina
Bardzo dziekuję! Zapraszam Cię zatem do przekopania bloga wszerz i wdłuż, bo jest tu tego trochę. Każdy komentarz mile widziany (i "odkomentowywany" :)) z mojej strony).
UsuńPolecam jeden z pierwszych wpisów jeszcze z 2009 roku pt. Tajemniczy ogród.
Hmmm, a ja jestem sceptyczna wobec Mościckiego. Czytałam ostatnio książkę K. Janickeigo "Pierwsze Damy II Rzeczypospolitej", obraz Prezydenta jaki się z niej wyłania jest zgoła inny, dużo mniej pochlebny. Oczywiście jest to publikacja jednego autora, i to bardziej biografia Michaliny, a potem Marii Mościckiej, jednak zdołał mnie jakoś uprzedzić do tego człowieka.
OdpowiedzUsuńPoza tym pomysł, który opisujesz (z tym 7 dzieckeim w rodzinie) też mnie przeraził, no bo co to znaczy - rdzenny Polak? Przecież II RP to był tygiel narodowościowy, ludzie mający korzenie żydowskie, niemieckie, austriackie, rosyjskie, ormiańskie mieszkali w tym kraju, czuli się i byli Polakami. Później w czasie wojny za tą Polskę ginęli, ale przypuszczam że endeckie towarzystwo II RP za Polaków by ich nie uznało.
W każdym bądź razie polecam Ci tę książkę Janickiego, choćby po to, żeby z nią polemizować, jeśli będziesz miał taką ochotę.
Pozdrawiam :-)
Książkę znam, to znaczy wiem, że takowa istnieje, czytałem też wywiad (o Mościckim właśnie) z jej autorem. Wątpię, żeby mnie przekonał i to wątpię właśnie po przeczytaniu owego wywiadu. Obraz jaki się z niego wyłania jest bardziej jednoznaczny niż najskrajniejsze opinie drwiące z Prezydenta jeszcze przed wojną.
UsuńPowtórzę tylko, że z natury rzeczy tej klasy naukowiec, z takimi osiągnięciami zwyczajnie nie mógłby być ani popychadłem Piłsudskiego ani tym bardziej tylko "mężem swojej żony". Chyba, żeby założyć, że (jak to często mówię przy swojej pracy) "mózg zostawiał w szatni" :)
Co do chrześniaków. Pomysł był genialny i nawet dziś zwłaszcza biorąc pod uwagę statystyki narodzin mógłby go ktoś w jakiejś formie wskrzesić dla naszego wspólnego dobra. Przecież tam właśnie chodziło o pielęgnowanie polskości. To było sedno.
Z jednej strony miało nas być więcej, a z drugiej wyróżnienie samo w sobie dawało zaczątek jakiejś indywidualnej dumie z bycia Polakiem.
Mówiąc o tym musimy pamiętać, że była to inna Polska niż dziś, inne też były standardy polityczne (w znaczeniu kierunków niż klasy, żebyśmy się dobrze zrozumieli) i to bardziej był pragmatyzm niż mruganie do nacjonalizmu.
Teraz ten tygiel. Rozumiem, że masz na myśli nie mniejszości narodowe sensu stricto, a bardziej ludzi mających wspólne polsko - inne korzenie. Przecież nie stali się przez to obywatelami drugiej kategorii, nikt nie odebrał im prawa do czegokolwiek, nikt nie zarzucił a priori nielojalności (a jak z nią w indywidualnych przypadkach bywało w 1939 to już inna historia), więc nie wiem skąd Twoje "przerażenie"?
Temat endecji jako kierunku politycznego jest bardzo szeroki. Ma ta formacja na koncie rzeczy jednoznacznie złe jak podżeganie do zabójstwa Narutowicza, a potem pochwalanie tego czynu, prymitywny antysemityzm czy jakbyśmy to powiedzieli "granie Polską", ale mimo to ma też dla naszej ojczyzny niemałe zasługi i po prostu była wtedy potrzebna jako antidotum na lata zaborów.
Patriotyzmu (dobrze rozumianego oczywiście, czyli np. takiego jak u Prezydenta) nie można się wstydzić ani za niego przepraszać. Dziś także. Nie można go też zastąpić kochaniem wszystkich i wszystkiego dookoła, bo byłoby to z założenia nieszczere.
Co do drugiego komentarza, to aczkolwiek jest to tylko żart, w dodatku powtórzony, to jednak żart z byłej głowy państwa i zamieszczając go pod takim wpisem zaprzeczałbym sam sobie, a zatem wybacz, nie opublikuję go.
OdpowiedzUsuńCzytając tego posta można przez chwile zapomnieć o rzeczywistości. Czekam na ksiażkę. temat nieważny, ważne że będzie się czytać jednym tchem :) Przy okazji, nie bedąc miłośnikiem historii ( jakoś w liceum nauczycielka mnie do niej zraziła, swoją nieumiejętnością przekazu ), dowiedziałam się trochę o człowieku, o którym słyszałam gdzieś i gdzieś czytałam wzmiankę. Jestem historycznym ignorantem, bo bardziej interesuje mnie tu i teraz, ale takie posty, mogę czytać :)
OdpowiedzUsuńAle to nie zasługa wpisu, tylko człowieka. Zapomnianego, traktowanego często z pobłażaniem czy wręcz pogardą, a przecież mądrego, wspaniałego Polaka, wielkiego nowoczesnego patrioty i naukowca z którego pomysłów korzystamy do dziś.
UsuńWykopałem na Allegro jego autobiografię i bałem się trochę otwierając ją po raz pierwszy, czy to moje zdanie o nim się potwierdzi, czy nie wystawiłem mu tej laurki tutaj nieco na wyrost. Okazało się, że zaskoczył mnie jeszcze bardziej. Książka jest świetnie napisana, pełna ciekawych wspomnień i doświadczeń. Najbardziej zapadła mi w pamięć opowieść prezydenta o tym jak w młodości przemycał czterdzieści kilogramów ołowianych czcionek do drukarni na pasie schowanym pod ubraniem. Mówi tam też o swoich studenckich wędrówkach przez północno wschodnią Polskę i wielu innych, czasem drobnych sprawach, które w sumie dają obraz człowieka prawdziwie fascynującego.