Proszę – ostrożnie – zbliżyć się teraz do krawędzi gruntu… Pod nami bielejąca w słońcu kamienna ściana poprzerastana mchem. Rachityczne drzewka balansujące na pomarszczonych deszczami, śniegiem i wiatrem skalnych schodkach a przede wszystkim – to już bardziej WOKÓŁ niż POD – niczym nieograniczona przestrzeń. Pięknie, prawda? Ano pięknie.
Nam także udzielił się nastrój tego miejsca i postanowiliśmy zrobić tu sobie krótki postój żałując tylko, że PTTK nie postawiło nad skałą jakichś ław i stołów (a może i barierek!) lub choćby tylko małej tablicy informacyjnej. Pewnie by to zysków wielkich nie przyniosło, ale z pewnością podratowało nieco dobre imię tej organizacji…
Znad skały polna droga kieruje się w prawo pomiędzy dwa ogrodzone pastwiska. Tu również po obu stronach trasy napotykamy urokliwe pejzaże, ale pośród nich wzrok przyciąga już przede wszystkim znajdujący się dokładnie na wprost szczyt Kobylej (802 m n.p.m.) mający formę zalesionego pagórka. Niestety szlak nie doprowadza nas do jego najwyższego punktu, a tylko lekko się wznosząc po kilku minutach odbija w prawo i wychodzi z lasu na płaską zupełnie łąkę, która chyba każdemu, kto ją zobaczy, skojarzy się natychmiast z piłkarskim boiskiem. Na Polanie właśnie, bo tak się to miejsce oficjalnie nazywa, to kolejny dziś bardzo przyjemny punkt w którym można zrobić krótką przerwę, o tyle wygodną, że są tu nawet parkowe ławki. Kto stwierdziłby jednak, że nie ma na postoje ochoty, niech wie, że następna taka okazja trafi mu się dopiero pod schroniskiem na Soszowie, czyli bardzo daleko stąd.
Po dojściu do płytowo asfaltowej drogi idziemy nią w prawo mijając kilka gospodarstw, pasące się tu i ówdzie krowy i raz lasem raz znów łąkami prawie połogo docieramy po około kwadransie do Sałaszu Kobyla, czyli końca szlaku niebieskiego i jednocześnie drugiego dziś spotkania z żółtym, który pożegnaliśmy w Dziechcince. Nim właśnie podążymy dalej.
Droga znów się tu wznosi i lekkim łukiem wiedzie nas w lewo, oferując coraz to szersze i ciekawsze widoki najpierw tylko na Wielki Stożek, ale zaraz potem także Kiczory i całą panoramę innych szczytów otaczających Wisłę. Kto korzystał kiedykolwiek z trasy zielonej pomiędzy Stożkiem a doliną Łabajowa od razu dostrzeże, że momentami na tym odcinku obydwa szlaki są do siebie łudząco podobne a co za tym idzie tak samo atrakcyjne. Ale gdy już gotowi bylibyśmy uwierzyć, że właśnie Stożek stał się nie wiedzieć czemu bezpośrednim celem naszego marszu ścieżka zwraca się nagle znów w prawo i początkowo pomiędzy drzewami mijając mniejsze i większe gospodarstwa wywodzi nas wreszcie płasko łąką do styku z Głównym Szlakiem Beskidzkim na Małym Stożku (843, według innych źródeł 825 m n.p.m.,). Czas przejścia odcinka od Sałaszu na Kobylej do tego punktu, to około dwudziestu minut wolnym krokiem. Tutaj, obok dawnego przejścia małego ruchu granicznego żegnamy już definitywnie kolor żółty i kierujemy się w prawo czerwonym w kierunku Cieślara (918, według innych źródeł 920 m n.p.m.).
Polna droga najpierw płasko, potem już stopniowo się wznosząc doprowadza nas umiarkowanie męczącym podejściem na Cieślar. Do niedawna jedynym oznaczeniem jego wierzchołka była domowej roboty deseczka przybita na drzewie oraz kopczyk kamieni z pamiątkowymi wpisami turystów. Od mniej więcej dwóch lat, za nimi, jakby na wysepce otoczonej dwiema alternatywnymi ścieżkami szlaku czerwonego zamontowano też ozdobny słup (przypominający wbity w ziemię ogromny… przecinak) z wyrytą na nim nazwą i wysokością góry. Ale nie to jest tu najważniejsze. Najważniejsze są widoki, a te są wręcz imponujące, nadto zaś prawie dookólne. Z pewnością warto się tu zatrzymać, by się nimi nacieszyć. Także samo podejście oferuje nam wspaniałą panoramę na Wielki Stożek i Kiczory, zostające teraz w dali za nami. Proszę nie zapomnieć obejrzeć się co najmniej kilka razy za siebie!
A propos kondycji! O ile trasa z Cieślara na Soszów nie należy do trudnych, o tyle zejście ze szczytu do schroniska już troszkę tak. Nie jest wprawdzie kamieniste czy też ekstremalnie ostre (te akurat w Beskidzie Śląskim najczęściej są bardzo krótkie), ale jednak mocno się obniża i to na dość długim odcinku. Zresztą od jego pierwszej, widocznej z wierzchołka części znacznie poważniej prezentuje się kolejna, kończąca się po najpierw jeszcze ostrym zakręcie tuż przed stacją kolejki linowej. Co jasne, obie pokonywane w drugą stronę, też a raczej tym bardziej jeszcze wymagają niezłej wydolności fizycznej.
Zanim zejdziemy proszę spojrzeć sobie na wprost – ponad ścieżkę. Stąd właśnie, czyli ze szczytu Wielkiego Soszowa po raz pierwszy widzimy dziś tak dokładnie Czantorię z charakterystyczną wieżą i nieco niżej od niej maszt na polanie Stokłosicy. Za chwilę znów znikną przesłonięte lasem.
Jako się więc rzekło po dwuetapowym zejściu docieramy do schroniska pod Soszowem (792 m n.p.m.) by tutaj na całe 35 minut spocząć na ławach przed budynkiem oddając się długo wyczekiwanej konsumpcji tudzież kontemplacji. I jeśli o tym drugim mowa, to w największe zadziwienie wprowadził nas nieskrywany entuzjazm pań i panów w wieku różnym pojawiający się u nich masowo na widok dwuosobowej… drewnianej huśtawki, co ciekawe przez dzieci jakby nieco ignorowanej. Dzieci mają tu zresztą ciekawszą rozrywkę w postaci dużego kolorowego placu zabaw, znajdującego się kilkadziesiąt metrów dalej – tuż obok stacji wyciągu i trasy zjazdowej dla narciarzy. Tam też czekają na wędrowców kolejne stoły i ławy na otwartej przestrzeni oraz bufet. Ogólnie jest w czym wybierać, ale czy powinno być tego aż tyle w jednym miejscu, to już kwestia do dyskusji. Kolejne wędrówki uczą mnie niestety, że niektórzy bez "cywilizacji" nie uszliby nawet dziesięciu kilometrów, a jeśli już by uszli, to nie bardzo chyba wiedząc, po co…
My wiemy i dlatego choć nogi zaczynają już boleć ruszamy bez wahania w dalszą drogę. Najpierw płasko, polanką, potem lekko w górę w głąb lasu i w nim już bez praktycznie jakichkolwiek dalszych widoków, ale za to w czarującej atmosferze prawdziwej jesieni po ogromnym łuku w prawo.
Szlak pustoszeje tu nagle, a głośne rozmowy kolejnych grup turystów zastępuje już tylko szelest liści, szum wiatru i łagodne popołudniowe słońce. Wolnym krokiem w około pół godziny dochodzimy do Przełęczy Beskidek /Beskydske Sedlo/ (684, według innych danych 680 m n.p.m.) na której z czerwonego przesiadamy się na kolor czarny i nim skręcamy w prawo do Wisły Jawornika. Kto z Państwa szedłby tędy naszym śladem niech pamięta, że oznaczenia początku wspomnianego szlaku ani tym bardziej drogowskazu nie uświadczy. Sugerować należy się wyłącznie czeskimi tabliczkami na GSB i szukać ścieżki ZA NIMI (tak, by słupek mieć za plecami) – potem znaki są już rozmieszczone normalnie. Ciekawym jest jednak, że mimo iż chory ten stan zgłaszałem oddziałowi PTTK w Wiśle w marcu 2014 na podstawie obserwacji o pół roku wcześniejszych do dziś nikt nie znalazł środków na kawałek deski i trzy maźnięcia pędzlem… Najłagodniejsze określenie jakie przychodzi mi na myśl w takiej sytuacji to: żenada. Absolutna żenada. Ale dość o tym. Wracajmy na trasę. Ścieżka najpierw łagodnie, po chwili już dużo bardziej stromo schodzi przez las ku pastwiskom i łagodniejąc nieco w połowie zakręca w jakby gigantyczną literę C. Przed nami szeroka panorama doliny, ogromne połacie łąk i dość zabawnie na nich wyglądające „krzywe”, bo pasące się na stokach krowy. Krajobraz jak idealnych wakacji. Kolejny już dziś, a jeden z niestety ostatnich warty dokładnego obejrzenia a przede wszystkim sfotografowania.
Droga z polnej zamienia się wkrótce w płytową i już jako ulica Branców znów ocieniona lasem zakręca w lewo mając po prawej głęboki jar. W ten sposób stale się obniżając dochodzimy wreszcie do pierwszych zabudowań wyłaniających się zza drzew. Polecam tu dokładne przyjrzenie się okolicznej starej architekturze, bo ta, mimo, że najczęściej prosta, ma w sobie wiele ponadczasowego uroku. Poza tym ciekawe bywają także inne obrazki z wiejsko miejskiej codzienności Wisły w których powaga lat trzydziestych ubiegłego stulecia przeplata się płynnie z siermiężnością PRL-u i kolorową tandetą początków XXI wieku. Na szczęście odwrotnie niż to ma miejsce np. w Szczyrku tutaj ten ostatni świat ciągle jest jeszcze w mniejszości.
Szlak doprowadza nas po kilku minutach do ulicy Jawornik dochodząc do niej dokładnie vis a vis zejścia koloru niebieskiego z Soszowa ulicą… Soszowską (chciałbym widzieć rozpytującego o to niemieckiego lub angielskiego turystę!). Skręcamy w lewo i po chwili już miejskim zupełnie chodnikiem maszerujemy w stronę centrum. Dla zmęczonych dobra wiadomość – proszę po prawej wypatrywać przystanku autobusowego. Korzystając z niego a raczej z autobusów, które przy nim stają, dojechać możecie do dworców kolejowego i PKS ścinając sobie ostatni, w większości asfaltowy, ale mimo to niczego sobie jeśli chodzi o widoki odcinek. Odcinek, dodajmy to, niebieski, bo kolor czarny kończy się już za moment przy ulicy Jodłowej. Wiatę przystankową odnajdziemy zaś w głębi zatoczki, czy też może parkingu zaraz za charakterystycznym mostkiem, przez który przechodzi nasza droga.
Skoro cywilizacja, to cywilizacja. Mijamy bary, sklepy, wille z pokojami do wynajęcia, ale mimo to nadal mamy też piękne góry tuż ponad nami i jeszcze bliżej chłodny potok Jawornik nad który można w każdej chwili skręcić. Tak, tak. Macie Państwo rację. Dziwne to trochę. Potok Jawornik w Wiśle Jaworniku przy ulicy Jawornik. Ale za to przynajmniej łatwo tu trafić, nieprawdaż? A że ruch samochodowy jest mały, krajobrazy ciekawe, a nam przynajmniej trafiła się też bardzo dobra pogoda, to te kilka kilometrów więcej można/warto jakoś przeboleć. Zresztą co jakiś czas zabudowania ustępują jednak miejsca zieleni łąk. I w związku z tym jest pięknie.
Kiedy ulica którą idziemy skręci w prawo i przejdzie już ponad potokiem, a w dali zobaczymy również po obu stronach drogi kolejne biało niebieskie barierki należy „przygotować się do wysiadania”. Uwaga! Przez drugi most nie przechodzimy! Szlak skręca niepozornym chodnikiem tuż przed nim w prawo. I w tym momencie otoczenie zmienia nam się radykalnie. Wchodzimy w ciemny las mając po lewej stromą skarpę i płynącą w dole Wisłę, a po prawej stok góry, oddzielającej nas jakby klinem od doliny Jawornika, którą dopiero co szliśmy. Ta góra, a właściwie bardziej górka, to Czajka (572m n.p.m.).
Wąski chodnik staje się wkrótce asfaltową dróżką a potem drogą. Jesteśmy na ulicy Lipowej. Z osiedla Zdejszy dołącza tu do nas jedna z najnowszych tras Beskidu Śląskiego – wytyczony w 2012 roku szlak zielony z Soszowa również jak nasz prowadzący do dworca kolejowego Wisła Uzdrowisko. W tym też miejscu towarzyszące nam dotąd koryto rzeki oddala się, a my niedługo później również jakby w ślad za nim przechodzimy malutkim tunelem pod torami kolejowymi, za którymi w prawo w kilka minut dochodzimy do centrum miasta, by tu zakończyć wycieczkę.
Zdawałoby się… pół świata, a to tylko siedemnaście kilometrów. Ale za to jakich!
Punkty do wyszukania na mapie:
Wisła Dziechcinka, Krzakoska Skała, Kobyla, Mały Stożek, Wielki Stożek, Cieślar, Soszów, przełęcz Beskidek, Czantoria Wielka, Wisła Jawornik.
Stopień trudności:
średni.
Up & Down:
Od dworca kolejowego lekko w dół, potem płasko, od wiaduktu kolejowego stale wznosząco, miejscami ostrzej do Krzakoskiej Skały. Dalej zmiennie z przewagą płaskiego aż do podejścia na Cieślar. Podejście raczej łagodne, równie łagodna lekko zmienna trasa na Soszów, następnie dłuższe ostrzejsze zejście do schroniska i znów zmiennie z przewagą płaskiego. Jeden poważniejszy spadek przed przełęczą Beskidek, z niej stale w dół, początkowo stromo, później dużo łagodniej aż do Jawornika. Reszta trasy praktycznie połoga.
Atrakcje widokowe:
Wiadukt w Wiśle Dziechcince, Krzakoska Skała i widoki z niej, praktycznie cały odcinek (!!!) od Kobylej aż do schroniska pod Soszowem, środkowa część zejścia z przełęczy Beskidek.
Schroniska, żywność, odpoczynek:
Sklepy i bary w Wiśle, schronisko pod Soszowem, tam także fastfood w budynku stacyjnym kolejki.
Komunikacja:
Do i z Wisły kolej, jako opcja z Jawornika do centrum miasta - autobusy.
Opis marszruty:
Ze stacji w Dziechcince do Sałaszu Kobyla szlak niebieski, dalej żółty do Małego Stożka i czerwony (GSB) do przełęczy Beskidek. Kolor czarny z Beskidka do Jawornika i niebieski z Jawornika do Uzdrowiska.
Odległość:
ok. 17 km. Nasz czas przejścia (po odliczeniu postojów) 6 ½ godziny.
Opinia:
Wycieczka dość długa, bardzo atrakcyjna widokowo, z jednym trudnym odcinkiem zejściowym Soszów – schronisko pod Soszowem i dwoma znacznie jednak krótszymi przed i za Beskidkiem . Dużo możliwości skrócenia lub zmian.
Możliwości zmian:
1. Podejście do Sałaszu Kobyla szlakiem żółtym, 2. Podejście z Małego Stożka na Wielki Stożek szlakiem żółtym i zjazd kolejką do Łabajowa, 3. Zejście z Soszowa do Wisły szlakiem zielonym lub niebieskim, 4. Zjazd kolejką z Soszowa do Wisły, 5. Podejście z przełęczy Beskidek na Wielką Czantorię (bardzo trudne!) i zjazd kolejką ze Stokłosicy do Ustronia Polany (opcja dla najwytrwalszych), 6. Zakończenie trasy w Wiśle Jaworniku i dojazd do Uzdrowiska autobusem.
Świetna wycieczka :)!
OdpowiedzUsuńTak! To była taka prawdziwa złota polska jesień. Piękne kolory, ciepło, ale bez gorąca, wspaniałe widoki. A poza tym uwielbiam Wisłę z przyległościami, nie wiem dlaczego, ale tam jest mi najprzyjemniej. No, hotelu Gołębiewski nie trawię, ale to chyba jak większość :)
UsuńPiękny wpis i bajeczne zdjęcia(!), wszystko plastyczne i takie "dookólne":). Czy krowa z filmiku wyraziła zgodę na publikację wizerunku?;)
OdpowiedzUsuńMiłego wieczoru!
617;)
Wyższa matematyka :D
UsuńWitam i pozdrawiam.
Zdjęcia rzeczywiście jakieś takie bajkowe trochę. Ale to dobrze, bo tak właśnie czuję góry. A co do krów, to mam świadomość, że robienie im zdjęć to jakby lekka... wiocha :)), ale nic to, krowy są fajne. Chociaż pamiętam, że na którejś tam wycieczce (chyba Skoczów - Ustroń Polana) musiałem minąć jedną sam na sam na środku łąki i bałem się niesamowicie że obudzi się w niej dusza hiszpańskiego byka :))
Żeby większość szlaków miała górki z górki, to mogłabym tak chodzić co dwa tygodnie ::P Pogoda wtedy dopisała, cud miód. Ale widoki były bajeczne. Złożymy się na drona i może wtedy nie będziemy mówić, że na zdjęciach tej magii nie da się uchwycić.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten szlak, to była nagroda za te wszystkie początkowe trasy, na których wypruwałam sobie płuca :P I oby więcej podobnych tras w Twoim towarzystwie.
Pozdrawiam zza administracyjnej granicy !!!!!
Jest co najmniej kilka szlaków z górki (np. zaczynanych kolejką linową), ale to trochę jak z deserem przed obiadem. Niby o to chodziło, a jednak kurczę, czegoś brakuje. Takie widoki "zdobyte" własnym wysiłkiem, to nagroda, nie darowizna. A zatem warto. Powolutku, a do skutku.
UsuńNo i tutaj też mamy potwierdzenie starej prawdy, że w góry powinno się chodzić w kwietniu, maju, i potem od września do listopada. Zupełnie coś innego niż "sauna" w lipcu :)
PS. Keine grenzen! :P
Witam - W pierwszym akapicie ująłeś to "coś", clou, sens wędrówek górskich:) Widoki, czy też szczyty gór , ciekawe miejsca zdobyte sporym wysiłkiem, przy "litrach" wylanego potu to najlepsza nagroda. Natomiast co do drugiego akapitu - w letnie upały najlepsze są wycieczki w godzinach 17.00 - 19.30. Kilka razy o tych porach wędrowałem - i powiem, że aura jest cudowna - słońce chylące się ku widnokręgu, gra światła i cienia, upał już wtedy tak nie męczy - coś pięknego, polecam. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMuszę przeczytać jeszcze raz ;)) ale nie sądzę, żebym pochwalał tu gdziekolwiek widoki okupione wysiłkiem, raczej widoki po prostu. Kiedy się jest naprawdę wykończonym nic już nie cieszy ani nie interesuje. Miałem to np. idąc z Ustronia przez Czantorię i Stożek do Głębiec :))
UsuńNigdy zresztą nie planowałem żadnej trasy tylko dla jej długości czy stopnia trudności. Ma być ładnie, w miarę płasko i długo. Myślę sobie nawet, że te moje kolejne rekordy, od 16 do 25 kilometrów jednego dnia posłużyły mi tylko za punkty odniesienia ułatwiające dysponowanie potem własną wydolnością. Już wiem, że do 16 to spacer, do 18 wycieczka, do 21 porządna wycieczka, do 23,5 droga przez mękę, a 25 to ostateczność i to prawie na czworakach :)) Ale tak czy siak o końcowej ocenie decyduje atrakcyjność widokowa, nie marka trasy czy jej trudność. O takiej choćby Hali Radziechowskiej mało się mówi, a dla mnie to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie w życiu widziałem!
A z popołudniami racja, ale też trudno przecież byłoby zaczynać o 17 i iść dwie, trzy godziny jak piszesz. No chyba, że ma się gdzie spać albo posiada samochód, wtedy zgoda. Zaczynam o 15 i maszeruję do 21:30. Super.
Generalnie od czerwca do połowy września trzeba się chyba pogodzić z potem i litrami picia w plecaku. Najlepszy jest marzec i kwiecień, zwłaszcza takie suche jak w ub. roku. Zawsze to lepiej, gdy jest zimno a rozgrzewamy się marszem.
Pozdrowienia :)
Ostatni pociąg z Bielska Białej do Katowic odjeżdża o 22:23, więc możliwości są:) Mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy, gdzie w tym roku już byłeś? Kiedyś pisałeś, że w okolicach Jaworzynki. Ja niestety zaczynam dopiero od przyszłego tygodnia prawdopodobnie. Obydwoje z żoną mieliśmy niespodziewane perturbacje zdrowotne, i z wiosennych wędrówek nici.. żona w ogóle dopiero jesienią będzie mogła się wybrać. Zastanawiam się, gdzie się wybrać, im bliżej, tym bardziej jestem niezdecydowany. Grabowa - Stary Groń - Trzy Kopce, okolice Stożka - Kubalonki. Magurka Radziechowska - tak, ale samemu nie mam odwagi, bo między Skrzycznem a Węgierską Górką niedźwiedzie mają gawry, i to chyba niejeden:) Pozdrawiam
UsuńMusiałbyś mieć wyjątkowe szczęście/pecha (niepotrzebne skreślić) żeby w środku lata w Beskidzie Śląskim natrafić na niedźwiedzia. A już żeby Cię zjadł, to w ogóle :)) Tak że nos do góry, mapa w dłoń i do dzieła!
UsuńA co ja Ci mogę polecić? Hmm... To tak, jakbym miał komuś polecać jedzenie albo książkę. Każdy ma inny gust. Mnie podobają się w miarę długie a płaskie, szczytowe raczej trasy. Takie jak odcinek między Skrzycznem a Malinowską Skałą na przykład albo między Halą Radziechowską a Magurką Wiślańską. Nie wiem, co Ty wolisz. Znam np. takich, którzy jeśli góra ma osiemset ileś nawet jej wzrokiem nie dotkną, a co dopiero butem :)
Ale tak całkiem serio, żeby było ładnie i oryginalnie powiedzmy trzy propozycje ode mnie.
1. Górki Wielkie - Łazek - Wielka Cisowa - Błotny - Wapienica - piękne widoki, szlak oryginalny, rzadko uczęszczany, dość łatwy poza początkowym krótkim podejściem na Zebrzydkę i stromym zejściem na końcu z Palenicy do Zapory Mościckiego. Dojeżdżasz do Skoczowa busem lub pociągiem i stamtąd PKS do Górek Wielkich. Spod zapory autobus linii 16 do dworca w Bielsku.
2. Brenna Ośrodek Zdrowia (kolor czarny) - Stary Groń - Grabowa - Biały Krzyż. Męczące, ale nie dramatyczne podejście na Stary Groń a potem płasko, płasko, płasko i niebiańsko dookoła. Ciut pod górę przed Grabową i znowu decha aż do przełęczy. Widoki na medal! A na końcu PKS do Bielska - odjazd 15:15 :))
3. Olszówka Górna - czerwonym na Szyndzielnię (albo kolejką) i przez szczyt Klimczoka (lub obok niego - łatwiej) na przełęcz Kowiorek, dalej na Karkoszczonkę i z niej żółtym do Brennej. W wersji hard można iść na Kotarz, ale łatwo nie będzie :))
Co do Trzycatka, to okolica jest piękna, spokojna, powiedziałbym konserwatywna. Trójstyk, zwłaszcza rankiem jest jak ze snu (jedliśmy w marcu śniadanie na słowackiej stronie - cudownie!). Polecam Ci start ze Zwardonia, podejście na Sołowy Wierch, potem zejście z niego - cały czas szlakiem niebieskim - i na Rupience a właściwie chwilę przed nią zwrot w lewo na zielony do Jaworzynki. Trasa łatwa, w sporej części asfaltowa, ale widoki świetne. Pod koniec trochę górek ;) i wreszcie Jaworzynka. Zwiedzanie Trójstyku (kwadrans od przystanku PKS) i powrót autobusem do Wisły, Ustronia lub Skoczowa. BARDZO ORYGINALNA TRASA!
Pozdrowienia
Aha! Tras było już sporo od czasu wycieczki tu opisanej. Niektóre jeszcze w ub. roku, inne już w tym. Musiałbym zatrudnić kogoś, żeby mi to tu ładnie opisał, bo jak widać coś mi się poślimaczyło ostatnimi czasy.
Cześć. Udało mi się w ubiegłym tygodniu wybrać na pierwszą w tym roku wycieczkę:) Ostatecznie zdecydowałem się po raz trzeci w życiu odwiedzić Wielki Stożek głównie ze względu na ciekawość odnośnie szlaku czerwonego od strony Kubalonki. Więc od Głębiec szlakiem zielonym na Kubalonkę, dalej czerwonym do Przełęczy Łączecko, tutaj przeskok na szlak niebieski na Stożek, ze Stożka powrót czerwonym na Przełęcz i stąd niebieskim do stacji kolejowej. Tutaj przypomniały mi się Twoje wpisy o "Tajemnicy zejścia szlakiem niebieskim" co wzmogło moją koncenrtację:). Co do Twoich propozycji, to pozycję drugą, trzecią oraz Zwardoń - Trzycatek zostawiam na wycieczki z żoną w okolicach jesieni. Natomiast teraz myślę nad Twoją wycieczką Radziechowy - Biały Krzyż, oraz trasą Wisła Głębce - Cienków- Biały Krzyż. Jeszcze mam w głowie wypad w Beskid Mały i trasę B-B Mikuszowice - Magurka Wilkowicka-Czupel- Łodygowice. Pozdrawiam serdecznie i mimo wszystko czekam na kolejne opisy Twoich wycieczek i może drugą część książeczki:)
UsuńNo to nieźle się zakręciłeś :) Trasa wygląda jak klucz wiolinowy! Zielony poza domem z tekstami piosenek w oknach (widziałeś?) wiele nie oferuje, a bardziej wkurza, zwłaszcza gdy się idzie o metr od drogi, ale oficjalnie niby to w lesie. Potem czerwony... też na początku kicha - las i las, ale potem już lepiej, gdy zaczynają się pastwiska. Niebieski również jest leśny w sporej części, ale już jakby porządniejszy a na początku (ale przed budową tej głupiej drogi ) nazwałbym nawet bardzo ładnym. Czerwony przez Kiczory jest już bezsprzecznie świetny i w Twoim kierunku nietrudny (wspaniałe skałki na Kyrkawicy!) i co tam dalej mamy? Niebieskim do dworca? Miejscami bardzo ładnie i takie klimatyczne "pagóry" kiedy się już zejdzie z asfaltu w las.
UsuńNo to gratuluję w takim razie. Mam nadzieję, że pogodę miałeś znośną, bo nam też w ub. tygodniu słońce i robactwo mocno dały w kość. A trasa była (tyle mogę zdradzić) rekordowa i to nie tylko pod względem długości, ale i czasu trwania.
Co z blogiem i z opowieściami tego nikt nie wie. Niestety. Ale póki co, jest jak jest.
Pozdrowienia
Witaj. Czerwony od Stożka do Przełęczy Łączecko jest bardzo oryginalny:) Nie tylko walory widokowe decydują o tym, że dany szlak jest piękny. Natomiast od strony Kubalonki też jest bardzo fajny, ale do momentu zejścia do tej nowej drogi, która biegnie do Mraźnicy. Ogólnie Przełęcz Łączecko to teraz skrzyżowanie Łączecko, gdyż chyba budują tam drugą nitkę, w każdym razie roboty ciągle tam są prowadzone. Kiedyś to miejsce wyglądało inaczej. Klucz wiolinowy:):) Po prostu chciałem w jedną i drugą stronę iść szlakiem czerwonym (po raz pierwszy) więc tak wybrałem. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo i super. Najlepsze moje wycieczki to te wymyślone samemu, bez przewodników, blogów czy jakichkolwiek portali miejskich czy podróżniczych. Biorę mapę, coś tam sobie przemyślę, i potem dopiero sięgam po informacje, żeby wiedzieć, co mnie czeka a zwłaszcza jak tam z komunikacją. Ale tylko tyle. Chyba żadna moja trasa nie była wprost od kogoś albo skądś odpisana. A nieskromnie uważam, że zdarzyło mi się sporo bardzo oryginalnie poprowadzonych. Tak jak wczorajsza na przykład "kasująca" kolejny szczyt dotąd nieznany. Zostały mi jeszcze dwa. Jeden taki, od którego byłem dwukrotnie o 10 minut, więc prawie prawie, i jest to góra raczej z drugiej ligi (nie prowadzi tam żaden szlak), i jeszcze jedna która jest punktem na pewnym szlaku pomiędzy czymś tam i czymś tam. No ale chcąc mieć komplet muszę i tam kiedyś zajrzeć.
UsuńFantastycznie napisane! Ruszam w góry zatem
OdpowiedzUsuńDziękuję. Trasa rzeczywiście jedna z ładniejszych. Polecam.
Usuń