Łagodniej już poprzez rzadki las docieram do samotnego gospodarstwa i mijając je wychodzę na skraj urokliwej łąki, bardzo podobnej do tej widocznej spod dawnego pomnika MO za Błotnym w kierunku Łazka. Tylko że miłe oku widoki to jedno, a oznakowanie szlaku drugie. I tutaj znów jest z tym kiepsko, zwłaszcza dlatego, że w głębi lasu ścieżki rozwidlają się, krzyżują i prowadzą dosłownie w stu kierunkach, zaś nasz szlak jakby na przekór wiedzie dalej po prostu łąką, po czym mijając coś obrzydliwego zbudowanego z kontenerów a nazwanego chyba dla żartu ranczem łączy się z polną drogą.
Ach, prawda. Jeszcze ten szlak. Skąd taki na niego pomysł? Skopiowałem rozwiązanie z wycieczki na Magurę w czerwcu. Jako że nie przepadam jak napisałem na wstępie za wyprawami „jednoszczytowymi” wykoncypowałem sobie trasę dookólną, najpierw troszkę w bok (Fajkówka) i dopiero do celu. Na Magurze tym „bokiem” była Przełęcz Kołowrót. A gdy jeszcze doczytałem w starych książkach, że moja dzisiejsza droga jest jedną z najrzadziej wybieranych, zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia.
Las kończy się równie szybko jak się zaczął a na jego skraju droga się rozwidla. Szersza wiedzie prosto, a szlak po łuku zakręca pod górę w prawo. Resztki ściętych drzew z dali wyglądają jak cmentarne nagrobki, ale z bliska wydają się mieć swój urok. Urok innej planety. Piaszczystej, wysuszonej, gorącej. Pomarańczowej.
Przepraszam, ale chyba coś mi do oka wpadło…
Yeeeaaah!!!
Przedzierając się przez leżące w poprzek szlaku drzewo napotykam sympatyczną trzyosobową rodzinkę i wdaję się z nią w rozmowę. Mężczyzna w moim wieku wraz z najprawdopodobniej swoimi rodzicami idą na spacer z Wisły i jak każdy w ich położeniu zadają nieśmiertelne w górach pytanie; „A daleko to jeszcze?” Zgodnie z sumieniem odpowiadam: A chcecie państwo wiedzieć naprawdę czy tylko tak, żeby lżej było iść? I wszyscy parskamy śmiechem.
Maszerując przez chaszcze, pnie i błoto docieram wreszcie do „oficjalnego” już początku Białej Wisełki zaopatrzonego w stosowną tablicę i kolejne miejsce do odpoczynku. Korzystam, a jakże. Świstak raczy się Kuracjuszem, ja zjadłbym żelka, ale ktoś wyżarł. Wyjaśnimy to sobie w domu. Tymczasem zza pleców wyskakują mi ona i on, oboje około pięćdziesiątki.
ODJECHAŁ DZIESIĘĆ MINUT TEMU!
Mapa! Gdzie ja w ogóle…. no tak. Wystarczyłaby mi stacja Głębce, ale jedyna droga, którą do niej znam to szlak czarny przez Kozińce. Nie dam rady. Wisła Malinka? Nie mam zielonego pojęcia czy tam nie jest tak samo jak tu. Boję się sprawdzać. Przelatuję oczami coraz dalszy obszar szukając czegokolwiek znajomego i… znajduję! Przełęcz Kubalonka! Nad Jeziorem Czerniańskim, obok Zameczku i przez Szarculę. Bite pięć kilometrów! A wszystko to przez las(-y), przez górę, bez znaków i jeszcze drogą, którą nigdy nie szedłem. Miodzio!
Podnoszę się z ławki na której chwilowo przysiadłem, zarzucam plecak na ramię i z miną bohatera kina akcji skręcam w świderek pustą butelkę po mineralnej (nie próbowałem tego numeru ze szklaną, a Wy?).
Pora ruszać!
Dobra, co dwa.
I taki na pół zły, na pół załamany nagle wybucham śmiechem! Naprzeciwko mnie maszeruje rodzinka, którą mijałem pod Baranią Górą! Najwidoczniej zeszli czarnym szlakiem, podobno najłatwiejszym, bo prawie w całości prowadzącym drogą, którą zaopatruje się schronisko.
Przede mną skrzyżowanie. W prawo do Malinki, w lewo na Kubalonkę. Idę w lewo. Wijącą się serpentynami drogą dochodzę do słupka po jakby wyrwanej bramie… Napis głosi, że to rogatka z lat 30 wyznaczająca wjazd na teren rezydencji prezydenta Mościckiego. Uśmiecham się. Ciekawe czy Pan Prezydent w domu?
Jakie wrażenia? Naprawdę pozytywne. Zamek jest po prostu piękny. Ma klasę, jak cała II RP moim zdaniem. A wobec powyższego nawet to, że mój przemarsz był obserwowany przez rozmieszczone wzdłuż drogi kamery wydało mi się akceptowalne.
I cisza. Tylko mój oddech w mroku.
Zza drzew przebijają resztki dnia, jeszcze widać górskie szczyty… Coś w duszy mówi mi; Przecież to twoje góry! Te, które znasz, te które kochasz. Jesteś u siebie. Nie możesz się bać!
19:42.
Gdyby nie humorystyczne wtyczki, to bym padła przed czasem :) Chylę czoła. Dobij do 20stki i możesz robić za przewodnika :) Z taką elokwencją zrobiłbyś furorę :) Pozdrawiam !!!
OdpowiedzUsuńDo dwudziestki?
UsuńSugerujesz, że jestem nieletni? :DD
Dziękuję... że nie padłaś.
Mam nadzieję, że da się to czytać, bo faktycznie troszku przydługie ;)
Pozdrowienia!
Przede wszystkim gratuluję jubileuszu.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie tajemnicza Ewa. :D
Jak zwykle świetna relacja (warto było tak długo czekać) wyjątkowego deptacza. Cudne widoki, wspaniały humor, no i przygody, których oczywiście Ci zazdroszczę.
Pierwszy raz czytałam Twój nowy wpis wczoraj, w pociągu. Wracałam do domu z .. , nie ważne! Drugi raz wieczorem przed zaśnięciem, a trzeci raz dosłownie przed chwilą. Ja po prostu kocham Twoją zwyczajną, niezwyczajną twórczość tak samo, jak Ty kochasz twórczość POLDKA. Jesteś niepowtarzalny, jedyny taki „egzemplarz” – stuprocentowy człowiek ze wszystkimi zaletami i wadami, wrażliwy, otwarty i szczery aż do bólu. Tak trzymaj! Przesyłam Tobie i oczywiście Alojzemu serdeczne pozdrowionka.
Wasza, niezmiennie zauroczona wami fanka
Karolina
Dziękuję! Swoją drogą to ciekawe, bo tak: piąta wycieczka była pierwszą ekstremalną - ponad 19 kilometrów przy 30 stopniach upału, dziesiąta prowadziła przez śniegi po kolana, a piętnasta - jak widać. Strach myśleć, co będzie przy dwudziestej! ;)
UsuńA propos Ewy :) Tajemniczej, jak twierdzisz. Jest to pewna sympatyczna osóbka, którą przekonuję do gór, a przynajmniej próbuję przekonywać, bo żadne zdjęcia ani teksty nie zastąpią bycia tam "live".
Relacja jako słowo pisane powstała w kilka godzin na dwa razy, ale czas pomiędzy wycieczką a opisem faktycznie coraz dłuższy.
Ale po pierwsze nie mam w zwyczaju publikować czegoś co trzy, cztery dni, a po drugie ogranicza mnie praca, obowiązki domowe itp. Nawet sam czas wolny to też bywa za mało. Trzeba mieć jeszcze spokój ducha, a o ten bywa trudno.
Zwróć uwagę, że potraktowana na trzeźwo jest to po prostu historia o facecie, który poszedł se na jedną górę, potem z niej zszedł, a na końcu uciekł mu autobus ;DD
Ale ja nie boję się być raz dzieckiem, raz nastolatkiem, raz prostym portierem, a raz starszym dystyngowanym panem. Stąd opowiadanie jest pozszywane z takich łatek ;))
Alojzy śpi sobie teraz spokojnie w szafie udając zwykłą pluszową zabawkę... Nikt nie uwierzyłby, że chodzi po górach, żywi się żelkami i potrafi mówić. To taka nasza mała świstakowa tajemnica. Pst!
Dwudziesta będzie równie interesująca i pełna przygód jak wszystkie poprzednie. To leży w samym człowieku, w jego naturze, w tym jak patrzy na otaczający go świat, jak chce go widzieć i przeżywać. Tak sobie myślę, że Ty ze światem jesteście za pan brat i dlatego jestem pewna, że każda następna Twoja wyprawa w góry będzie kolejnym bestsellerem. :D
UsuńI tu masz stuprocentową rację. Góry na żywo to jest to! Magia nie mająca sobie równych. Skoro rozkochałeś mnie w górach, to myślę, że i Ewę Ci się uda w nich rozkochać. :) W każdym bądź razie życzę wam obojgu tego. Powiedz jej ode mnie, ze warto jest dać sobie i górom szansę. Ja już za nimi tęsknię.
Z małą poprawką – jest to historia o niezwykłym facecie. :D A z tym pisaniem, to masz rację, różnie to bywa, szczególnie gdy oprócz bloga ma się również inne zajęcia i pracę.
Tak! I właśnie to jest Twoim atutem – bycie sobą w każdej sytuacji.
Jak to nikt? Ja wierzę. :D Nie wydaje Ci się, że szafa dla zdobywcy szczytów górskich to jest nieodpowiednie miejsce? Biedny Alojzy, pewnie jest mu tam ciemno i smutno i nawet poskarżyć się nie może, bo o ile dobrze Cię poznałam, to wyciągnąłeś mu baterie, żeby milczał. :) Przynajmniej ucałuj go ode mnie i przytul żeby mu było mniej smutno.
Spokojnego snu życzę wam obu
Karolina
Na razie w głowie czeka do opowiedzenia szesnasta. Miejmy nadzieję, że nie będzie czekała zbyt długo :) Kolejnej przy bardzo jesiennej już aurze raczej w tym roku nie przewiduję. No chyba żeby...
UsuńI nieważne są tak naprawdę ani jubileusze ani znane lub nieznane nazwy szczytów, metry nad poziomem morza czy kilometry długości trasy. Ważne jest to, że gdzieś tam człowiek staje, rozgląda się i... jest szczęśliwy. Tak najprawdziwiej.
I tylko to się liczy.
Ewa jak sądzę sama sobie tu zajrzy i przeczyta co napisałaś, a co do Alojzego, to alternatywa jest taka - albo ja jemu baterie albo on mi zawartość lodówki, ha ha ha.
A poważnie: w domu świstak musi być schowany, bo nasz kot strasznie się go boi. Wiesz, wielkość podobna, kolor podobny, futro podobne i bidok potem pod łóżko ucieka :).
Pozdrowienia
Ależ relacja! Czytałam ją gorączkowo, uwieszona pod sufitem zatłoczonego pojazdu mechanicznego, trzymałam kciuki, żebyś zdążył... Jak już zasnąłeś, taka oto mnie refleksja naszła niewybredna, że powinnam inaczej popatrzeć na kwestie podróżowego fartu. Tyle że, cóż z tego, że udaje mi się wsiąść, a jak nie udaje to i tak za 4 do 10 minut, zależnie od dnia i linii, przyjedzie następny. Zawsze przyjeżdża. Marna pociecha. Takich gór, miejsc i asfaltów jak Ty - nie widziałam. Więc po licho mi komunikacyjny fart, skoro gór, miejsc i asfaltów niewidzenie tak mnie uboży...
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję.
UsuńWiesz, ja sam już tam wyjąc ze zmęczenia (a w lesie zawyłem na głos zupełnie serio) wiedziałem, że jednocześnie przeżywam coś zabawnego, w klimacie "Podróży za jeden uśmiech" na przykład. Jest co wspominać, jest co opowiadać, jest za czym tęsknić.
Bo tak naprawdę to ja nie lubię gór. Po prostu z nich mam bliżej do marzeń, a to bez nich nie potrafię żyć.
Taka moja skrzywiona natura :)
Pozdrawiam serdecznie
ładne o tych marzeniach; muszę przemyśleć, skąd ja mam bliżej do marzeń...
OdpowiedzUsuńWymyśliłem sobie teraz, że z marzeniami, to jak z latawcem schowanym gdzieś na pawlaczu naszego życia. Najpierw musimy odważyć się po niego sięgnąć, nawet jeśli wydaje nam się to dziecinne, a potem już tylko znaleźć właściwą górę i złapać wiatr...
UsuńI nie warto czekać, bo któregoś dnia może nam już nie starczyć sił by się na nią wspiąć.
===========
Muszę zjeść Snickersa, bo zaczynam tu gwiazdorzyć :DD
zjadłeś? lepiej? ;)
OdpowiedzUsuńa poważnie - fajnie mieć marzenia jak latawce, które da się puścić
Choć bywa że i latawiec jest kulą u nogi.
Usuń=======
Jeszcze jeden batonik poproszę! ;)
Oj, umknęła mi ta wycieczka choć ostatnio zaglądałem do Ciebie :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wypad, widokowy. Wieża na Baraniej już trochę straciła na znaczeniu, bo teraz sporo lasów ubyło, a pamiętam jeszcze jak się lasem szło i szło i dopiero z wieży były jakiekolwiek widoki...
Ja też tak właśnie czytałem w starych przewodnikach, że las i las... i byłem zdziwiony, bo tam pustynia. Ale to chyba pierwsze miejsce, gdzie takie właśnie pustkowie podnosi atrakcyjność. Mnie w każdym razie zauroczyło.
UsuńI jeśli tylko zdrowie pozwoli wrócę jeszcze kiedyś na Baranią, bo przecież jeszcze schronisko na Przysłopie muszę zobaczyć!
A na razie cóż, jeszcze jedna wycieczka do opowiedzenia i raczej zima...
Zimą też tam się całkiem fajnie chodzi, polecam. Zazwyczaj odcinek Skrzyczne -Barania jest dobrze przetarty a zimowe widoczki poezja.
OdpowiedzUsuń(jeżeli nie uznasz tego za reklamę:) ) zerknij na zdjęcia z trasy Ostre- Skrzyczne- Malinowska- Ostre.
http://www.zuziawdrodze-galerie.cba.pl/skrzyczne032012/
Piękne, zimowe krajobrazy.
W piękne krajobrazy nie wątpię, w przetarcie szlaku jednak trochę tak. Moja wycieczka dziesiąta, bądź co bądź kwietniowa i z ponad dwudziestoma stopniami wokół to było na odcinku na i z Zielonego Kopca tonięcie w nietkniętym ludzką stopą śniegu po kolana. Na zdjęciach w galerii tego za bardzo nie widać, ale to byłoby na dłuższą metę dość męczące. Za to zejście z Malinowa do Szczyrku (które zawsze jest trzecioligowym szlakiem - wiem) to już był horror :))
UsuńWątpię, żeby poniosło mnie tam w zimę, no chyba że na spacer przez Wisłę do zapory albo żółtym z Istebnej do Koniakowa. Ale tęsknię za górami już dziś, a akurat spadł pierwszy śnieg w Katowicach...
Pozdrowienia
Piszę oczywiście o zdjęciach z mojej galerii.
UsuńWiadomo, zima to zima i różnie można trafić. Przy roztopach czy po świeżych opadach zazwyczaj jest kaszana, jednak w tych stabilniejszych okresach na prawdę nie jest ciężko.
OdpowiedzUsuńTrzeba spróbować :)