Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


poniedziałek, 27 maja 2013

Kredyt bez zwłoki*

Swego czasu wytoczyłem na tym blogu ciężkie działa przeciwko „cywilizacji żółtych karteczek” jak nazywam czasem naszą rzeczywistość, czyli wszelakim gotowcom, fejsbukom i innemu dziadostwu próbującemu zamieniać słowa i uczucia na kliknięcia. Jednym z kilku, ale zapewne decydującym impulsem ku temu był wysyp pseudo życzeń świątecznych jakimi zostałem obdarowany przez kontrahentów z Allegro, przyczyną poboczną zaś także chęć obrony tych wszystkich, którzy z różnych powodów mogliby dać się nabrać na ten planowy sentymentalizm.
 
Bo przecież rozejrzyjmy się… Codziennie na nasze konta mailowe nadchodzą listy w których tematach i treści wszystko jest wyjątkowe i tylko dla nas. Większe mieszkania, łatwiejsze kredyty, lepsze samochody, dłuższe penisy, krótsze umowy i tańsze wyjazdy.  
OK. Takie czasy, nie ma co wybrzydzać. I też nie sama reklama mnie irytuje, ale pewna jej forma, właśnie ta bliższa „życzeniom” od handlarza tuszem czy kogokolwiek podobnego.
 
„Drogi Marku**!
Pamiętając, że pięć lat temu kupowałeś w naszej stale rozwijającej się i oferującej szeroką gamę produktów oraz zniżki firmie pasek do zegarka za 3,99 PLN przesyłamy Ci tę oto niepowtarzalną i przygotowaną specjalnie dla Ciebie ofertę zakupu mieszkania w centrum Katowic. W dowód naszej pamięci o stałych klientach tylko do jutra do każdego zakupionego mieszkania dodajemy gratis pendriva 4 GB marki NoName.” 
 
To oczywiście przykład wymyślony i mocno przerysowany zarazem, ale oddaje styl. Pisze się po imieniu (proszę zwrócić uwagę jak często stosują tę formę również telefoniczne biura obsługi!), sugeruje, że oferta jest absolutnie indywidualną (przy nieśmiertelnym dopisku, że oferta nie jest ofertą w rozumieniu itd.), dodaje jakiś gadżecik i wzbudza co? Potrzebę odwdzięczenia się za tę pamięć np. dokonaniem zakupu. Oczywiście nie mieszkania, ale np. telewizora, telefonu czy nowej pralki.
No bo skoro oni tyle trudu i specjalnie dla nas…

Ile to wszystko warte można sprawdzić bardzo szybko zakładając konto mailowe z adresem innym niż imię.nazwisko@coś.tam lub choćby samo imię. Nagłówków w stylu „Witaj portiernia!”, Drogi portiernia!” i „Uwaga! Ten list jest tylko dla Portiernia!” naczytałem się już tyle, że przestały mnie śmieszyć.  
 
Trend o którym mowa  niestety narasta i w bardziej dopracowanej może formie pojawia się także poza Siecią, trafiając do naszych prawdziwych skrzynek pocztowych w postaci np. listów nadsyłanych przez banki. Około dekady temu taką korespondencją obficie raczył mnie przykładowo ówczesny Lukas Bank. I wszystko tam było super and only for me dopóki nie udałem się z takim zaproszeniem do jednej z jego placówek, gdzie już w pięć minut… kredytu mi odmówiono. Sam nie wymyśliłbym lepszej puenty jak ta, którą dopisało życie. Po powrocie do domu ze skrzynki wyjąłem kolejny TAKI SAM LIST!!!
 
O ile jednak wszystkie powyższe przypadki mogą co najwyżej śmieszyć lub irytować, to tego który zaprezentuję teraz w żaden już sposób zaakceptować nie mogę.
 
Oto „niebędąca ofertą w rozumieniu…” propozycja kredytu z Santander Consumer Banku. Treść typowa. Dla wybranych klientów, ograniczony czas trwania, „Szanowny Panie Wojciechu!”, zapraszamy itd.
Po prostu Francja - elegancja.
 
 
 
Pojawia się jednak pewien problem. List adresowany jest do mojego ojca, a ten od ośmiu lat leży w grobie. Chyba nie będzie zainteresowany.

 
================
 
 
* - zwłoki w tytule nie oznaczają zwłok w rozumieniu patomorfologicznym
** - wszystkie imiona w tekście zostały zmienione 
 

wtorek, 21 maja 2013

Ciecie śmiecie

Gdyby zapytać tak zwanego przeciętnego Kowalskiego o grupy zawodowe najmocniej kojarzące mu się z określeniem darmozjady, to prawie pewnym jest, że pracownicy ochrony znaleźliby się w pierwszej trójce takiego rankingu może tylko walcząc jeszcze o palmę pierwszeństwa ze strażnikami miejskimi i oczywiście… politykami.
 
Jaka jest bowiem powszechna opinia o ochroniarzach? Zależy jeszcze, o JAKICH ochroniarzach mówimy. Ci prawdziwi z licencjami i tym samym faktycznymi uprawnieniami do skutecznego działania nie są oceniani najgorzej, choć często się z nich żartuje. Summa summarum jednak już ich praca, czyli np. konwojowanie transportów pieniędzy czy ochrona imprez masowych przynajmniej  pośrednio wzbudza jakiś szacunek. Co jednak z szarą większością "bezlicencyjnych", liczoną w grubych dziesiątkach tysięcy, a towarzyszącą nam w urzędach, zakładach pracy, szpitalach czy sklepach? Tu już jest zupełnie inaczej…
 
Stereotyp? Służę.
Nieciekawie pachnący pan w wieku różnym, intelektualnie poniżej średniej, kulturalnie poniżej dna (Eee! Kolego! Gdzie leziesz?! Przepustka!) w przepoconym quasi mundurku, z tapczanikiem pod oknem, telewizorem w szafce, i rocznikiem „Faktu” pod biurkiem.
I jak takiego szanować? Słuchać? Traktować poważnie?
 
---
 
Jedna z wielu kamer jakie pomagają mi w pracy zarejestrowała któregoś dnia taki oto obrazek. Po dużym placu na którego środku stoi murowany pawilon spaceruje młoda kobieta z dzieckiem.  Przy czym co ważne dzieciak maszeruje sobie solo kilkanaście metrów przed nią. Idą tak najpierw obok otwartych hal warsztatu, potem wzdłuż gruzowiska pełnego wystających prętów, dalej pomiędzy zaparkowanymi osobówkami i wreszcie tuż za plecami ekipy remontowej.  
W każdym z tych miejsc starczy przypadek i kilka sekund, aby wydarzyła się tragedia...
 
Wiedząc, po prostu czując podskórnie jak zostanę potraktowany robię to, za co biorę pieniądze. Chronię. Pardon! PRÓBUJĘ chronić.
 
-Dzień dobry
-…
-Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale mam do pani prośbę żeby nie puszczała pani dziecka samego na taką odległość od siebie…
-Smyczy nie mam!
-…ponieważ jesteśmy na terenie zakładu pracy, jeżdżą samochody, są otwarte kanały, gruzowisko, sama pani widzi…
-Chce pan mi mówić jak mam SWOJE dziecko wychowywać?!
-Chciałbym tylko żeby nie biegało samo po placu, ponieważ…
-Nie biega samo!
-Obiekt jest monitorowany. Pani spacer został zarejestrowany i dlatego tutaj jestem…
-To proszę mi pokazać nagranie! Zresztą co mnie... Daj mi pan… Ja tu też dla rozrywki nie przyszłam!
(W tym czasie dzieciak bawi się w piasku o kilka metrów od wyrywających z hukiem okna budowlańców…)
-Przyjęła pani do wiadomości co powiedziałem?
-Taaa... pewnie.
-Dziękuję.
 
Wracam na posterunek. Uzupełniam raport. Śledzę kamerą poczynania mojej nowej znajomej i już po kilku minutach dana mi jest kolejna surrealistyczna scenka. Oto pani jakby na pokaz przynosi z samochodu piłkę plażową i pomiędzy gruzowiskiem a dojazdem do hali TIR-ów urządza sobie z malcem mecz...
 
A co ja mogę? Nic. Jestem w końcu „gupi cieć”, prawda? Wykonuję żałosną pracę, noszę kretyńską koszulkę i wtrącam się, bo chcę kimś porządzić dla zaspokojenia swojego wypaczonego ego.

Kto tam takiego brałby poważnie.

 

piątek, 17 maja 2013

Koty Ligoty

Z pozdrowieniami dla Ali, Abigail i wszystkich innych kociolubów mój współdomownik Rudy oraz sąsiad z drugiej ulicy - kot Paput.

-Hmm... A co ty robisz na moim podwórku?
Skąd się tu wziąłeś?
 

-Ja?


-Nie wiem... Chociaż czekaj...


-No tak! Jestem przybyszem z kosmosu!
 

-Jam jest Paput Maximus, superkot z Drogi Mlecznej!
 
 
===================================
 
Kot będący głównym bohaterem historyjki powyżej jest moim najukochańszym zwierzakiem na tej planecie. Zapewne w dużej mierze przez swoją oryginalność.
 
Nie miauczy ani nie mruczy. Nie przychodzi na "kici-kici" (na "chodź, napijemy się herbatki" albo coś podobnego - zawsze!). Nie bawi się z innymi kotami, wybierając raczej samotne polowania na liście albo szyszki. Krótko mówiąc jest outsiderem żyjącym własnym życiem.
 
Nazwałem go Paputem ze względu na białe "buciki" na łapkach, ale tak naprawdę nikt nie wie jak ma na imię, gdzie mieszka, jakiej jest płci czy wieku. Kosmita i tyle.
 
Od dwóch albo trzech lat regularnie odwiedza nasz ogród. Robi obchód wszystkich kątów, czasem walnie się w trawę na godzinkę i znów znika. Przez cały ten czas udało mi się go pogłaskać może z sześć razy a dwa razy nawet ponosić. Poza tym jest nieuchwytny.
 
Przez całą zimę Paputa u nas nie było. Początkowo ze względu na aurę wydawało się to nawet zrozumiałe, ale jednak tyle miesięcy i nic? Nawet śladu łapek na śniegu? Domyślając się z grubsza gdzie mieszka wpatrywałem się w mijane co rano podwórka oczekując że stanie się cud, ale cudu nie było. Wreszcie nadeszła wiosna, pojechałem pierwszy raz w góry, a potem równie premierowo skosiłem trawę i zaczęło docierać do mnie że zaczarowanego kota już nigdy nie zobaczę.
 
Któregoś dnia wracając o świcie z pracy znów pomyślałem o puchatym przyjacielu, który często doganiał mnie na ulicy i odprowadzał noga w nogę pod samiutką furtkę. Zrobiło mi się strasznie, strasznie smutno...
 
Kiedy minąwszy zakręt stanąłem już przed swoim domem zobaczyłem na chodniku czekającego na mnie... Paputa!
 
Kilka dni później zrobiłem te zdjęcia. Nie macie pojęcia jak się cieszę, że "kosmiczny kot" znów do nas zagląda.
 
  
 
 
 

środa, 8 maja 2013

Heartbreak Ridge

WYCIECZKA DZIESIĄTA:
RADZIECHOWY- SZCZYRK SALMOPOL
 
Na zapomnianej malutkiej stacyjce zatrzymał się właśnie przykurzony pociąg. Z ostatniego pulmana mrużącego w porannym świetle zdziwione czerwone lampy wyskakuje na peron jeden jedyny pasażer. Jest tutaj obcy. Nikt go nie zna, nikt nie oczekuje. Rzucając krótkie spojrzenie za odjeżdżającym zarośniętym torem składem poprawia stary wojskowy plecak i wolno rusza skrajem pustej o tej porze asfaltowej drogi w kierunku miasteczka…

  ---

Przez całą zimę dziesiątki, a może setki razy wyobrażałem sobie tę pierwszą wiosenną wycieczkę, wertowałem przewodniki, notowałem swoje pomysły, dokupowałem kolejne mapy, rysowałem mniej lub bardziej racjonalnie rozłożone trasy. A gdy nadszedł dwudziesty piąty kwietnia wszystkie przygotowane wcześniej plany rzuciłem w kąt i wybrałem miasteczko, a właściwie wieś, która zaciekawiła mnie swoim oddaleniem od znanych szczytów i masowo pokonywanych szlaków. Już przed dwudziestu laty pisano, że droga, na którą się decyduję jest zapomniana i niedoceniana. Gdy tylko przeczytałem te słowa wiedziałem już, że innej nie chcę.

A zatem do rzeczy.

Punkt rozpoczęcia mojej dziesiątej wycieczki w Beskid Śląski to Radziechowy, a dokładniej Radziechowy-Wieprz, stacja kolejowa na trasie Bielsko-BiałaZwardoń, oddalona od Katowic o niecałe dwie godziny jazdy pociągiem. Chcącym pójść moim śladem mogę od razu podpowiedzieć by gdy tylko pociąg ruszy z Żywca zaczęli zbierać manatki, ponieważ od wysiadania dzieli ich wtedy jakieś plus minus pięć minut. Punktami orientacyjnymi niech będą widziane po prawej najpierw budynki browaru, a potem jeziorko. Zaraz za nimi spodziewać się należy przystanku. Dla urozmaicenia po lewej stronie.

Tutaj ważne zastrzeżenie. Ta wycieczka jest moją pierwszą z włączonym dosyć długim odcinkiem nieznakowanym. Szlaku turystycznego de iure początkowo po prostu nie ma, choć moim zdaniem powinien być – czarny – łącznikowy. Kto więc chciałby swój marsz rozpocząć bardziej oficjalnie ma prostą alternatywę – dojazd ze stacji autobusem miejskim linii 5 do ostatniego przystanku w Radziechowach. Kierunek jazdy to, że się tak wyrażę „za pociągiem”, czyli gdy staniemy twarzą do Drogi Krajowej 69 biegnącej wzdłuż torów, je same mając za plecami - po prostu w lewo. Wybierający jak ja wersję pieszą podążają w tym samym kierunku mijając przydrożny krzyż i wypatrując nieco dalej budynku najpierw banku a później gminy Radziechowy. Przy nich skręcić należy z drogi, którą do tej pory szliśmy w prawo na ulicę Główną i nią maszerować już cały czas prosto.

Czy warto pokonywać te pierwsze kilometry na nogach? Zależy czego się szuka. Jeżeli sennego spokoju i autentycznych podmiejsko wiejskich klimatów nieskażonych komercją, od jakiej roi się np. w Szczyrku, to z pewnością tak. Mnie w każdym razie się spodobało. Kilkanaście bardzo ciekawych i starych zarazem domostw, ustrojone kwiatami kapliczki, szumiący tuż przy drodze potok Wieśnik, urokliwy kościół Św. Marcina, beczące w zagrodach owce i wylegujące się na asfalcie koty to tylko niektóre z powodów, by autobus sobie darować. Nie od rzeczy będzie tu dodać, że w swego rodzaju wzruszenie i zakłopotanie zarazem wprawiały mnie miejscowe dzieciaki maszerujące rankiem do szkoły i w ogromnej większości grzecznie mówiące mi dzień dobry. Jakieś to inne takie, ale przecież bardzo miłe.







Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.