Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


poniedziałek, 21 maja 2018

Odjazd w marzenie

Wyobraź sobie starą, na wpół już zarośniętą drogę, z której od dziesięcioleci nikt nie korzysta. Ta droga donikąd nie prowadzi, nie ma celu, nie ma wartości, nie ma swojego punktu przetargowego. Wszyscy mijają ją obojętnie, sądząc, że nie może im niczego zaofiarować. Setki samochodów każdego dnia przemykają przez pobliskie skrzyżowanie we wszystkich kierunkach, ale żaden tu nie skręca, nie zwalnia, nie zatrzymuje się nawet na sekundę.  Mamy do załatwienia tyle spraw, zdają się krzyczeć, tak bardzo nam się spieszy, musimy zdążyć! Na jutro, na dziś, natychmiast!

Przystań na chwilę. Spójrz. Spod trawy widać jeszcze kamienie, które wiele lat temu ktoś tutaj ułożył. Ktoś, kto wierzył, że do wyjątkowych miejsc nie mogą prowadzić proste drogi.
Zrób krok. Zejdź z asfaltu. Poczuj pod nogami nierówność i chropowatość, którą czas ledwie wygładził, ale nie zdołał odebrać jej kształtu. Przestąp na kolejny kamień, a potem na następny. Za Twoimi plecami opada teraz zasłona drzew. Spójrz przed siebie. Z naprzeciwka pod górkę wolno wspina się ciągnięty przez czarnego konia wóz z mlekiem. Kopyta i stalowe obręcze kół wybijają zgodny rytm, ten sam każdego dnia. Woźnica uchyla na Twój widok kapelusza. Obejrzyj się gdy Cię minie.  Na ostatniej bańce przysiadł ogromny żółty motyl, ledwie widoczny w promieniach słońca. Ciekawy świata wybrał się w podróż tam, dokąd może nie zaniosłyby go skrzydła.
Ale co to? Noc? Już noc zapadła. Tak szybko dzisiaj. Zza drzew błyska światełko. Nie bój się. To tylko lampa w rękach małego chłopca. Czeka tu na swojego ojca, który będzie wkrótce wracał z szychty w kopalni. Widzisz? Malec też się Ciebie przestraszył. Uśmiechnij się do niego, to przecież on jest odważniejszy stojąc tu samotnie w ciemnościach.

Zakręt. Droga opada teraz stromiej w prawo. Już świta.
Śmiechy, krzyki, odgłos kilkudziesięciu par ciężkich podkutych butów.
Śpiewają nierówno, ale głośno machając do Ciebie mimo irytacji dowódcy.

Lachen scherzen, lachen scherzen, heute ist ja heut'
Morgen ist das ganze Regiment wer weiß wie weit.
Das, Kameraden, ist des Kriegers bitt’res Los,
Darum nehmt das Glas zur Hand und wir sagen „Prost”.


Ale już cisza. Las staje się coraz ciemniejszy.

Ten żołnierz ma inny mundur, brudny i podarty, wyraźnie się boi, rozgląda, czeka na kogoś ukryty za wielkim pniem.
Jest! Ach, więc to ona!
Dziewczyna rzuca mu się w ramiona. Chyba bardzo długo się nie widzieli. Teraz i on śmieje się jak tamci... pięćdziesiąt lat wcześniej.

Gdzie jesteś?

Droga nagle się urywa.
W ogromnej tafli wody połyskuje słońce.

Przed Tobą plątanina leśnych ścieżek. Małych i dużych. Jasnych i pozarastanych. Tych zrytych końskimi kopytami i tych ubitych twardymi podeszwami skórzanych butów. Drogi do tęsknot, do marzeń, do łez i do uśmiechu. Drogi do domu i drogi w świat.

Jeżeli masz odwagę by zatrzymać się, gdy wszyscy idą, będziesz także mieć odwagę iść, gdy wszyscy się zatrzymują.

Ruszaj!

sobota, 19 maja 2018

Raport służbowy

Pamiętam doskonale dzień w którym po raz pierwszy w życiu ubierałem na swój portierski dyżur irytujący mnie wcześniej u innych firmowy czarny mundurek. Był nowy, pachnący, ładnie zaprasowany, świetnie skrojony (nie twierdzę, że od Hugo Bossa, ale skrót nazwy firmy pewne historyczne skojarzenia budził)  i po prostu dodający męskości. Dopiąłem ostatni guzik i niepewnie spojrzałem w lustro...
 
O Boże...
Wyglądałem świetnie!
 
Oto ja, pierwszy w naszej uczelni, którzy podjął na wszystkich możliwych frontach walkę przeciwko przekazaniu cywilnych portierów do jakiejś tam ochrony, także pierwszy założyłem ochroniarski uniform, gdy już stało się jasne, że ani związki zawodowe ani nasi przełożeni palcem nie kiwną by przeciwstawić się decyzji "żelaznej kanclerz". Wczoraj biegałem po kampusie z listami zbiorowymi, wysyłałem petycje do mediów, ministerstw, Inspekcji Pracy i kogo tam jeszcze, tłumaczyłem, wyjaśniałem, pobudzałem do walki, a dziś szedłem wyprostowany po korytarzu napawając się stukotem butów...
 
Zdziwione a częściej zgorszone wręcz miny i komentarze moich koleżanek i kolegów rekompensowało mi w dużej mierze nagłe po "zmilitaryzowaniu" przejście z odwiedzającymi uniwersytet policjantami z dzień dobry na cześć oraz wcale głośne westchnienie pewnej ładnej pani, gdy zobaczyła mnie któregoś wieczora w niebieskiej koszuli poprawiającego na jej widok krawat. Marsowa mina, surowy głos, sztywniejsza postawa, stopniowo rodzące się przekonanie o posiadaniu jakiejś wyimaginowanej władzy. Zachorowałem.
 
Setki tysięcy koleżanek i kolegów po fachu przechodziło to wcześniej lub przechodzi obecnie, a nie ma się co łudzić, że na nich historia się zakończy. Choroba pagonowa jak ją sobie nazwałem będzie trwała jeśli nie zawsze, to przynajmniej dopóty, dopóki istnieć będą miejsca w których choćby najmniejszą władzę nad innymi otrzymywać będą osoby, które nie mają władzy nad samym sobą. Każdy z nas spotkał w swoim życiu takich "zainfekowanych". To, żeby trzymać się tylko ochrony, ci na przykład portierzy, którzy gonią po parkingach, galeriach handlowych czy szkołach z nieśmiertelnym jak sama branża "Eeee, kolego! Tam nie wolno!", to także ci, którzy próbują nam grozić, gdy nie mają do tego podstaw, szarpią się z nami, krzyczą, wchodzą w niepotrzebne dyskusje, a jednocześnie nie potrafią czegokolwiek wyjaśnić czy załatwić NAPRAWDĘ. To wreszcie i przede wszystkim jako ich najbardziej wyrazista medialnie i skondensowana forma słynny nocny portier z filmu Kieślowskiego, który zainspirował mnie do stworzenia tytułu tego bloga.
 
Można powiedzieć, że jak każda choroba i ta ma swoje stadia. Gdy wczorajszy hydraulik albo kierowca dziś w mundurze twierdzi, że przyczepa kempingowa to posterunek a spacer wokół budowy i obsikanie drzewa w kącie to patrol, możemy mu to wybaczyć. Gdy wściekły emeryt tłumaczy nam wymachując rękami, że tu parkować nie wolno - także, bo tutaj w każdym przypadku granicą jest zwyczajna ludzka kultura a punktem odniesienia konkretna sytuacja. Nasza i jego. Są jednak przypadki bardziej delikatne, a zarazem groźniejsze.
 
Mężczyzna sprawdza detektorem dziesiątki osób wchodzących i wychodzących z pewnej instytucji. Czasem gdy jest zmęczony sprawdza wyłączonym, żeby było szybciej. Większość i tak tego nie zauważy. Czasem go włącza i kontroluje naprawdę. Ludzie wyjmują wtedy pęki kluczy, portfele, telefony i co tam ciekawego mają. Unoszą lekko ręce i sprawdzani są po raz kolejny. I następny, i dalej. Taśmówka.
 
Pusty korytarz, ładna, młoda dziewczyna. Detektor jakimś cudem włączony. Piszczy. Komuś innemu nasz bohater poleciłby wyjąć zawartość kieszeni i sprawdził go jeszcze raz. Jej, na oczach kilku obojętnie pracujących niedaleko mężczyzn poleca zdjąć sweterek i podnieść ręce do góry. Nie jak reszta petentów, o trzydzieści centymetrów od ciała, ale wyprostowane, wysoko nad głowę. I jeszcze stanąć z boku, blisko, bliziutko...
I nie komentować, skoro inni nie komentują.
 
Ochroniarz? Portier? A skądże!
Cieć.
 
***
 
Moja choroba pagonowa zaczęła się i skończyła dawno temu na poczuciu wyprzystojnienia po założeniu mundurka. Jakieś tam miny i ton głosu na szczęście nigdy nie przeszły na jakość i technikę mojej pracy. Mimo zmilitaryzowania nadal pisałem skargi na łamanie prawa, wydawałem gazetki, walczyłem o sprawiedliwość. Dziesiątki osób mogłyby to potwierdzić. Na każdym z wielu obiektów jakie w swojej karierze poznałem słyszałem pochwały. Za skuteczność, kulturę i samodzielność, nie za wymądrzanie się i pomiatanie innymi. Tym samym, mimo, że od 2016 roku jestem już kimś innym, to duchowo zawsze już będę portierem. Jedynym który rzeczywiście zaistniał w Internecie i tym, który słówko Portier wprowadził do Wikipedii. To zobowiązuje.
 
Odnalazłem przełożonego tego pana w miejscu które tego dnia odwiedziłem. Złożyłem na niego oficjalną skargę. Mam nadzieję, że zaboli.
 
Ma boleć, cieciu!


EPILOG Z CZERWCA 2018

Obecnie służbę pełni obsada damsko męska. Mężczyzna ma prawo kontroli tylko mężczyzn, kobieta, tylko kobiet. Nieskromnie uważam, że zmiana ta nie nastąpiłaby bez mojego udziału...

sobota, 12 maja 2018

Potrzymaj mi piwo, Sebuś!

Bez głębszej analizy takie oto małe januszowo sobotnio grillowe spostrzeżenie.
 
Jest ci sobie gazetka naszego świętego narodowego marketu portugalskiego, a w niej kiełbaska dwojga imion spakowana do jednej torebki. Rzecz nie powiem, dobra, pomysłowa, a przede wszystkim pozwalająca znacznie urozmaicić posiłek bez płacenia za dwie różne wędliny. Przynajmi na piwo zostanie dla tate. Wszystko gitara, ale nie do końca albowiem proszę spojrzeć:
 
Zarówno na stronie internetowy jak i we gazetce papirowy i elektroniczny mamy kochani wy moi cóś takiego, łoo.
 
 
 
 
Znajdujemy toto kiełbase (najczęściej pomiędzy płynem do płukania a dżemem z krewetek, żeby było ciekawiej) i kupujemy. Jak prawdziwi janusze płacimy gotówką i to taką po złotówce "żeby się pozbyć".
 
 
Wieczorkiem Grażyna zaparzy nam herbatki w szklankach co to je w 88 kupilim w tym sklepie, co go już nie ma, tam, koło tego, co zlikwidowali jak Balcerowicz na nas napadł. Sebuś zapuści tate Modern Talking Szeri szeri lejdi (głośniej daj, niech wiedzą, że mamy Kasprzaka!) i powspominamy stare dobre czasy przy kanapeczkach z pomidorkiem i wędli...
 
KURŁA!
KUUUUUUUUUUUUUUUUURŁA!!!!!
 
No bo tak.
Tu wszysko w porządku, co nie?
 


 Ale już tutaj wcale...

 
Te dżeronimy jedne z martinsami na spółe nas Grażyna oszukały!

 
We reklamie dali że sto gram, we gazetce, że sto, na paragonie, że sto i nawet na opakowaniu zaznaczyli, że 96% mięsa z kurczoka i 100 gram kiełbasy z czegoś tam co przechodziło obok rzeźni jak robili. Na pierszyraz wygląda to też jak 100 g opakowanie i 96 - procent mięsa w mięsie. A tymczasem prawda jes okrutna...


 
 
Jak tu żyć, Grażyna, jak żyć? Wszyskie przeciwko nam!



 
 
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.