Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


niedziela, 29 grudnia 2019

Pretensjonalnik 2

Z dnia na dzień, wcale nie od razu z racji wieku czy przewlekłych chorób, ale zupełnego przypadku, każdy z nas może wrócić do etapu życia, który jak do tej pory błędnie sądził raz na zawsze ma za sobą. Do pieluch mianowicie. Swoich, żeby nie było wątpliwości. Nie jest to z całą pewnością nic przyjemnego, ale cóż poradzimy, też bywa częścią naszego tu i teraz.

Gdzież te czasy, kiedy się w szpitalach leżało miesiącami? Gdy się ze szpitali a) par excellence wychodziło b) zdrowym? Sam pamiętam z lat niesłusznego ustroju jak to wyrostek robaczkowy z dodatkami w postaci skrętu kiszek i ospy w gratisie wyciął mi z życiorysu ponad miesiąc... Ale to przeszłość. Teraz leczy się szybko. I tak dnia pewnego transport sanitarny zwozi mi do domu i de facto "wysypuje" na tapczan wspomnianą w pierwszym poście bliską osobę połamaną jak opłatek wigilijny, opampersowaną, z temblakiem, stosem wyników badań i nadzieją że wiem co z tym począć. Dzień dobry, do widzenia, miłego dnia. I radź tu sobie teraz człowieku.

Pierwsza myśl to lekarz rodzinny i słowo klucz "wizyta domowa". Idę, zamawiam, jestem spokojniejszy. Dowiaduję się też, że i pielęgniarkę można zamówić w ten sam sposób, oczywiście również za darmo, ale uwaga, tylko do zastrzyków, zmiany opatrunków czy podawania kroplówek. Nie do pieluch czy pomocy w toalecie. 

Rozpoczyna się bieganina i szukanie po omacku. Apteki, przychodnie, papierki oraz papierki do papierków. Szok. Skąd niby szary człowiek ma się w tym rozeznawać?  Na mój gust w takie rozeznanie powinien zaopatrywać pacjenta i jego rodzinę właśnie szpital, ale ja to tam taki wiecie, bardziej idealista jestem. Życie wygląda inaczej. Szuka się z pomocą wujka Google i wszystkich możliwych znajomych, ale jednak najczęściej po prostu samemu. Ktoś wreszcie przy okazji rozmowy wspomina, że pieluchy są refundowane, tylko trzeba sobie załatwić pisemko od lekarza. Mam pierwszy stabilny punkt. Wizyta domowa - pismo - pieluchy. W praktyce okazuje się, że pomiędzy tym jest jeszcze NFZ, a ściślej nie wiedzieć komu i na co potrzebna wizyta w tejże instytucji celem podbicia i wprowadzenia do jakiejś wirtualnej kartoteki zlecenia z przychodni. Tu jednak czeka mnie miłe zaskoczenie. Pobyt w gmachu NFZ-tu trwa łącznie ze staniem w kolejce może kwadrans. Z podbitym zleceniem mogę już udać się do sklepu lub apteki i otrzymać górę pieluch za ułamek ich ceny. 

Szukamy dalej. Chory leżący, to chory wymagający doglądania. Jako, że dorosły, to może i mniejszego, ale jednak. Samo podstawienie pod nos jedzenia, picia i pilotów sprawy nie załatwia, zresztą wspomniane już dziś kilkukrotnie pieluchy, też nie są dla nikogo miłym przeżyciem, i to także dlatego, że poza wszystkim są jeszcze drastycznym naruszeniem prywatności, pewnych blokad psychicznych i masy temu podobnych. Jest potrzebna pomoc.

Agencji opiekuńczo pielęgniarskich mamy w naszym mieście mnóstwo. Tyle, że ceny są w nich stanowczo dalekie od moich przynajmniej możliwości... I tak to człowiek, który pracuje i nawet jakby zarabia, mieszkający z drugim człowiekiem w podobnej sytuacji, musi wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi stać się klientem Opieki Społecznej. No to się staje.

Najpierw Internet, znalezienie właściwego ośrodka, potem wizyta w nim, przejście przez kolejkę pełną różnych, naprawdę różnych ludzi, nierzadko poprzedzielanych policjantami i wreszcie przy uderzającym zewsząd poczuciu, że designersko przynajmniej a na pewno technologicznie mamy rok 1990 albo i wcześniejszy... umówienie się na wizytę domową. 

Wizyta zaś to spektakl sam w sobie. Pytania o długi, o komornika, o kuratora, o narkotyki, o alkohol i przemoc domową potęgują wrażenie absurdu. W pewnym momencie odczuwam nawet jakiś żal, że na wszystko odpowiadamy nie... Nic to, nieważne, takie moje skrzywione przemyślenia. Będzie opiekunka! To najważniejsze. Będzie też, po przeanalizowaniu dochodów, częściowa tylko za nią odpłatność. Minęły trzy dni. Wypłynąłem jak mi się zdaje na prostą.

Kto wie dlaczego chorego leżącego, na dodatek z połamaną w kilku miejscach ręką i miednicą wypisuje się do domu i "wysypuje" na tapczan bez grama wprowadzenia współdomowników w sytuację i sposoby poradzenia sobie z nią? Kto wie dlaczego zgruchotane ramię z ilością stali godną wczesnych wersji terminatorów "zabezpiecza się" temblakiem a nie szyną czy gipsem? Kto wie, dlaczego mimo XXI wieku pomiędzy lekarzem i NFZ-tem musi biegać pacjent zbierający pieczątki? Kto wie wreszcie dlaczego i biedny i chory i alkoholik z wyrokiem wypełniają w MOPS-ie takie same dokumenty nawet starając się o zupełnie różną pomoc?

Kto wie...


-------------------------------------------------------


piątek, 27 grudnia 2019

Pretensjonalnik 1

Niedzielny wieczór

Bliska osoba nie wraca na noc do domu, choć wyszła po południu w założeniu na kilkadziesiąt minut. „Oczywiście” nie ma ze sobą dokumentów ani telefonu. Nikt nic nie wie, nie ma też jak zaginionej szukać, bo trasa jaką miała przebyć jest prosta, bliska i tak oczywista, że nie ma technicznej możliwości by po iluś godzinach niezależnie od tego co się mogło stać na niej była. Po nieprzespanej nocy pełnej koszmarów i wiary, że jednak wszystko wróci na swoje miejsce okazuje się, że zaginionej nadal nie ma.

Szpital

Piąta rano. Nocna i świąteczna pomoc medyczna. Kilka minut od naszego domu, na jednej trzeciej trasy jaką pokonać miała zaginiona osoba. Pani lekarka otwiera drzwi po moim trzecim dzwonku. Nic o nikim nie wie, w ciągu nocy nikogo nie było. Gdyby jednak był, też nie mogłaby mi o tym powiedzieć, bo przecież RODO zabrania. Dowiaduję się dodatkowo, że lekarz na nocnym dyżurze nie jest lekarzem ze szpitala w którym ten dyżur pełni i że konieczność hospitalizacji nie oznacza w żadnym przypadku automatycznego pozostawienia pacjenta właśnie w placówce, w której był przyjęty do zbadania.

Ten sam szpital. Izba Przyjęć.

Krótko i na temat. Nikogo nie było. RODO i tak nie pozwala udzielić informacji gdyby jednak był. 

112

Pan operator może przyjąć zgłoszenie zaginięcia, ale nie może udzielić informacji nt. tego czy ktoś w ciągu nocy miał wypadek i został odwieziony do szpitala lub na przykład zginął albo zmarł gdzieś na ulicy. I nie, nie chodzi już nawet o nazwisko. Nie można uzyskać informacji czy w ogóle karetki w naszym mieście transportowały w ciągu ostatnich dwunastu godzin kogoś np. z wypadku samochodowego w określonej dzielnicy lub będącego w określonym wieku… RODO.

Komisariat Policji

Nie można uzyskać żadnych informacji, ale można… na koszt państwa powozić się z patrolem po okolicznych szpitalach i wtedy ewentualnie…

Wreszcie policjant lituje się i pytając o wiek i dzielnicę wyszukuje w systemie interwencje z ostatnich godzin. Znajduje taką, która może w teorii dotyczyć zaginionej. Nie podaje mi żadnych danych poza namiarami szpitala i informacją o tym, że poszukiwana żyje, ale to już jest punkt zaczepienia.

Telefon do szpitala

Zdziwiona pani na Izbie Przyjęć. Czy ja nie słyszałem o RODO? Żadnych informacji się nie udziela. Proszę przyjechać. Nieważne, że ktoś kogoś szuka, że nie wie czy chodzi o skręcenie kostki czy amputację obu nóg. Nie ma mowy o odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Mimo propozycji podania przeze mnie wszelkich danych moich i osoby, której szukam. Od numerów PESEL po rozmiar butów. Nie. Bo RODO.

Dom

Szybkie pakowanie najpotrzebniejszych rzeczy, jeszcze szybsze załatwianie urlopu na żądanie. Jazda na ślepo do szpitala cały czas bez wiedzy co się właściwie stało i czy poszkodowana jest osobą o która mi chodzi.

Szpital

W szpitalu panuje epidemia grypy. Nie ma odwiedzin, nie ma odwiedzających na oddziałach. Nie można zobaczyć, podać, wejść.  Nie można podejść, pocieszyć, uspokoić. Bo grypa. Te ileś osób stykających się ze mną a potem ze sobą wzajemnie i z chorymi przy okazji grypy nie przenosi. Taki cud medycyny.
Wreszcie krótka rozmowa z lekarzem. Pierwsze konkretne informacje. Jest!

Wydarzenia opisane powyżej to ledwie osiemnaście godzin. Godzin w trakcie których strach, łzy, przerażenie dwóch bliskich sobie osób oddzielone były przez tak zwaną ochronę danych osobowych. Godzin w których tak dobrze znane z książek i filmów zdanie „Obdzwoniliśmy wszystkie szpitale” okazało się pozbawione jakiegokolwiek sensu w chorej rzeczywistości XXI wieku. Wreszcie last but not least godzin w których mój zawsze daleki od sympatii stosunek do Unii Europejskiej zmienił się z dezaprobaty w coś, czego w trosce o swój byt na Bloggerze nawet nie ośmielę się zdefiniować. 

Bo RODO.




Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.