Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


piątek, 29 maja 2015

Trzynastego wszystko zdarzyć się może

Przeglądając zakamarki twardego dysku mojego komputera natknąłem się niedawno na kilkanaście krótkich filmików, powstałych raz to przy okazji czegoś, raz znów zupełnie przypadkiem. Niektóre z nich wydały mi się na tyle dziwne, że aż warte uwiecznienia w ramach blogowego "kina studyjnego" ;)
 
Od razu uprzedzam, że nie robię sobie nadziei na nominację do Oscara.
 
1. Awaria tramwaju. Film trwa kilka sekund, ale ileż w nim emocji! Powstało toto kiedyś przy okazji stłuczki na ulicy Warszawskiej w Katowicach, którą chciałem (stłuczkę, nie ulicę) SFOTOGRAFOWAĆ dla kolegi, jako dowód, że nie spóźniam się do pracy z własnej winy. No i pomyliłem kamerę z aparatem...
 

 
2. Wjazd pociągu na stację, czyli malutki remake filmu braci Lumiere ;) Mam taką swoją ulubioną ławeczkę na drugim peronie w Bielsku. Mało kto na niej siada, bo mało kto o niej wie. A skoro już ja siedzę, a ON jedzie... 
 

 
3. Pozostajemy w tematyce pojazdów szynowych. Smalltown Boy grupy Bronski Beat w bliżej nieznanym mi amatorskim coverze i z wyeksploatowanym już na tym blogu do znudzenia filmikiem z przejazdu pomiędzy Szopienicami a Zawodziem. Voila!
 

 
Są tacy, którzy twierdzą, że wszystko czego potrzeba mi do szczęścia, to pociągi, góry i czekolada. No coś w tym jest, faktycznie, ale niestety o czekoladzie filmów nie mam...
 
4. Podejście na Stary Groń z Brennej. Plus minus w środku bardzo solidnej trasy z Wapienicy przez Błotny aż do Białego Krzyża. Samokrytycznie donoszę, że w komentarzu pomyliłem górę na którą podchodzę z inną pobliską, czyli Kotarzem.
  
 
5. Pomiędzy Starym Groniem a Grabową. Wszystko wskazuje na to, że to dalszy ciąg tej samej wycieczki, ale tu już filmik nagrywany nie moją kochaną Nokią a psychodelicznym nieco aparatem Praktica, który w przeciwieństwie do właściciela wszystko widział na... różowo :))
 
 
6. Skoro odlot, to na całego! Taką to etiudą w roku 2011 uczciłem upolowanie na Allegro trójpaku z moim ulubionym filmem... Paczka z Nostromo.
  
 
7. Idąc za ciosem zalicytowałem na kolejnej aukcji. Tym razem Gwiezdne wojny. Trailer profesjonalny inaczej, ha ha ha!
 

 
8. Noc w umarłym mieście, czyli pamiątka ze służby na terenie opustoszałego zakładu na chwilę przed jego wyburzeniem. Klimat był, nie da się ukryć. Czasem mrówki przebiegały po plecach, kiedy w oknach pustych budynków mignęło jakieś światełko... Rok 2010.


 
9. Zmieniamy nastrój. Coś optymistycznego, czyli... Wakacje psa Azora. W dobie gender mam nadzieję nikogo nie zdziwi, że Azor tak naprawdę jest Azorką. Co to więc za piesek, pardon, suczka? Ano właśnie, tego nikt nie wie. Przyjechała do zajezdni autobusowej w Katowicach w 2011 roku przywiązana przez kogoś do fotela. Najwidoczniej w ten mało wyrafinowany sposób usiłowano się jej pozbyć. Zamieszkała na portierni na której pracowało w porywach do dwunastu strażników (jednorazowo po dwóch) i tak jakoś się ułożyło, że każdy nadał jej inne imię. Dla mnie została właśnie Azorem.
 
 
10. My psy musimy się trzymać razem. Na jednym z odwiedzonych przeze mnie obiektów towarzyszem portierskich trudów był ten oto groźny wilczur Aris. Cała jednak jego groźność znikała w moment, jeżeli poczęstowało się go czymś dobrym albo rzuciło mu piłeczkę (jak Tofikowi ze słynnego skeczu kabaretu Ani Mru Mru). Kto jednak o tym nie wiedział, ten bał się dalej. Miało to swoje zalety w postaci np. nocnych telefonów od patroli jadących do nas na kontrolę "Ale prosimy, zamknijcie pieska na klucz!"
  
 
11. Nowy dworzec w Katowicach odwiedzony przeze mnie w miesiąc po otwarciu. I nadal niezmiennie będący raczej dworca parodią... (kto nie rozumie dlaczego, temu polecam wyszukanie w Internecie zdjęć tego, który zburzono).
 
 
12. Subtelne porno amatorno, czyli... Samiec Alfa
  

 
13. Absolutny debeściak. Krótki film o zalesianiu, czyli spotkanie jednego z moich starszych kolegów z nową służbową komórką...
 

wtorek, 26 maja 2015

sKurier* IV - happy end

Dwudziestego czwartego kwietnia złożyłem skargę na nieterminowe doręczenie przesyłki oraz podawanie nieprawdziwych danych w systemie śledzącym firmy kurierskiej DPD. Poniżej treść tej skargi.
 
Oczekuję od Państwa odpowiedzi pisemnej z wyjaśnieniami w związku ze skandalicznym podejściem do obowiązków Państwa pracowników. Przesyłka, która była w doręczeniu 22 kwietnia nie została doręczona, a kurier lub osoba wpisująca dane trackingu SKŁAMAŁY podając, że o 15:00 miała miejsce nieudana próba doręczenia. W tym czasie w domu były dwie osoby. Przesyłka była następnie w doręczeniu 23 kwietnia. Kurier nie odbierał dziesięciu (!!!) prób połączenia telefonicznego i nie pojawił się także z przesyłką mimo, że domownicy czekali CAŁY DZIEŃ (od 6:30 do 22:00!!!). W chwili kiedy piszę te słowa nadal na stronie trackingu jest zapis o rzekomym wydaniu WCZORAJ paczki kurierowi. Żadnej próby doręczenia nie było. Dwa razy po dziesięć minut próbowałem (wczoraj i dziś) dodzwonić się do Biura Obsługi DPD. Za drugim razem, dziś około 10:00 usłyszałem wreszcie, że mogę się UMÓWIĆ na doręczenie w poniedziałek, ponieważ taka jest procedura po dwóch nieudanych próbach doręczenia. Podkreślam, że nie było ŻADNEJ próby. Oczekuję wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Uważam, że powinni mi Państwo zwrócić 100% opłaty za przewóz (15 zł) ponieważ tydzień** [na doręczenie] to za długo nawet jak na pocztę, a co dopiero na kuriera.
  
 
25 maja 2015 otrzymałem mailem odpowiedź następującej treści:

Dotyczy: przesyłki o numerze: [...]
Numer szkody: [...]

Szanowny Panie,
W odpowiedzi na otrzymane zgłoszenie reklamacyjne dotyczące przesyłki o wyżej wymienionym numerze, niniejszym pragniemy przeprosić za wszelkie niedogodności oraz podziękować za zgłoszenie.
Jest nam ogromnie przykro, że tego typu sytuacja dotknęła Państwa. Zdajemy sobie sprawę jak ważnym czynnikiem dla Klienta jest doręczenie przesyłki zgodnie z oczekiwaniami klienta. Dlatego zawsze staramy się wykorzystywać wszelkie uwagi i informacje od Klientów w celu ulepszenia serwisu DPD Polska.
Po wnikliwym przeanalizowaniu przedmiotowej sprawy postanowiliśmy uznać Państwu reklamację w całości i przyznać odszkodowanie w wysokości 15,00 złotych.

UZASADNIENIE:

Z uwagi na fakt, że opóźnienie w doręczeniu wyżej wskazanej przesyłki nie budzi wątpliwości,
postanowiono jak na wstępie. Jednocześnie informujemy, iż kwota odszkodowania w wysokości 15,00 złotych zostanie Państwu przekazana na rachunek bankowy w terminie 30 dni.
Prosimy o podanie danych do przelewu.
 
 
Podstawą prawną powyższego rozstrzygnięcia jest:
w odniesieniu do przesyłki kurierskiej (Przesyłką kurierską jest przesyłka listowa będąca przesyłką rejestrowaną lub paczka pocztowa, przyjmowana, sortowana, przemieszczana i doręczana w sposób łącznie zapewniający bezpośredni odbiór przesyłki pocztowej od nadawcy, śledzenie przesyłki pocztowej od momentu nadania do doręczenia, doręczenie przesyłki pocztowej w gwarantowanym terminie określonym w regulaminie świadczenia usług pocztowych lub w umowach o świadczenie usług pocztowych, doręczenie przesyłki pocztowej bezpośrednio do rąk adresata lub osoby uprawnionej do odbioru, uzyskanie pokwitowania odbioru przesyłki pocztowej w formie pisemnej lub elektronicznej.” – zgodnie z art. 3 pkt 19 Ustawy z dnia 23 listopada 2012r. Prawo pocztowe):· art. § 88 ust. 4 pkt 4) Ustawy z dnia 23 listopada 2013r. Prawo pocztowe: „4. Z tytułu niewykonania lub nienależytego wykonania usługi pocztowej nie będącej usługą powszechną przysługuje odszkodowanie: (…) 4) za opóźnienie w doręczeniu przesyłki pocztowej w stosunku do gwarantowanego terminu doręczenia - w wysokości nie przekraczającej dwukrotności opłaty za usługę (…)”.



MOIM ZDANIEM

Cóż, powie ktoś, że piętnaście złotych to żadne pieniądze, ale też nie pieniądze są w takich sprawach sednem. Rzecz w egzekwowaniu swoich praw i uświadamianiu tym wszystkim, którzy nie realizują SWOICH OBOWIĄZKÓW lub realizują je nieprawidłowo, że muszą prędzej czy później ponieść tego konsekwencje. Choćby takie jak tu - symboliczne.

===


* - "s" w tytule oznacza oczywiście "super"
** - spodziewałem się, że sprawa potrwa jeszcze dłużej...

wtorek, 19 maja 2015

Wiślańskie kółko turystyczne

Ze szlaku niebieskiego pomiędzy stacją kolejową w Głębcach a przełęczą Łączecko dostrzec można ponad doliną Łabajowa charakterystyczną, masywną, częściowo tylko zalesioną górę z kilkoma budynkami na wysoko położonej polanie. To Kobyla, szczyt w pobliżu którego prowadzą dwie trasy łączące dzielnicę Wisły Dziechcinkę z Małym Stożkiem i zarazem Głównym Szlakiem Beskidzkim na odcinku Barania Góra – Czantoria. Dziś poznamy jak wieść niesie ciekawszą z nich. Zapraszam.
 
WYCIECZKA DWUDZIESTA CZWARTA
19 października 2014
WISŁA DZIECHCINKA – KOBYLA –  PRZEŁĘCZ BESKIDEK – WISŁA UZDROWISKO
 
Autor pod szczytem Wielkiego Soszowa - zdjęcia autorstwa A.B.
 
Przystanek kolejowy Wisła Dziechcinka z którego rozpoczynamy nasz marsz wygląda dokładnie tak, jak przeciętnie zaawansowany beskidzki deptacz mógłby go sobie wyobrażać. Tor biegnie łukiem po zboczu góry, peron zatapia się w roślinności i właściwie gdyby szyny zamienić na ścieżkę, to już można by poczuć się jak na jakiejś polance w połowie podejścia. Malutka ta stacyjka powstała wraz z linią do Głębiec i do lat 90 XX wieku posiadała jeszcze drewniany domek pełniący funkcję kasy i poczekalni. Niestety później obiekt ów został najpierw opuszczony a później zdewastowany przez „oczywiście” nieznanych sprawców i wreszcie około roku 2000 podpalony. Tym to sposobem Anno Domini 2014 mamy tu już tylko goły peron pośród lasu. Szkoda. Kto chciałby jednak zobaczyć co stracił niech wyjrzy przez okno ZANIM do Dziechcinki dotrze. Podobny budyneczek znajduje się do dziś na przystanku Wisła Obłaziec, czyli dwie stacje wcześniej.

A skoro już o kolei mowa, to proszę wybaczyć, ale nie mogę się oprzeć pewnej, że się tak dosyć oryginalnie wyrażę retrospektywnej dygresji przedwstępnej. Otóż jedną z moich pod każdym względem najlepiej wspominanych wycieczek jest ta, której charakterystycznym elementem było dwukrotne (rano i popołudniu!) pomylenie przeze mnie pociągów i potem szaleńczy bieg do właściwego składu. I jeżeli miałby to być jakiś znak, to jest przepraszam, ZNAK, to przyznać muszę że i dwudziesta czwarta zaczęła się niezgorzej. Albowiem, choć trudno może w to uwierzyć, pociąg który przywiózł Agatę i mnie do Wisły wyjechał z Katowic Ligoty niezapowiedziany, nie z tego toru, nie z tego peronu i jeszcze bez jakichkolwiek napisów informujących o stacji przeznaczenia zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz! Cudownie, prawda? Do tego widok tłumku biegnącego na łeb na szyję najpierw do tunelu, a potem drugim peronem do już, już zamykających się drzwi przypomniał mi jako żywo najlepsze (?) lata PRL-u. Ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze. I przy okazji niejako zasadę „pierwszego potu”, o której opowiadałem w poprzedniej relacji mieliśmy za sobą już na starcie. Z tą drobną różnicą jednak, że był to zimny pot na widok ruszających bez nas wagonów…


Tymczasem tyle wspominek. Pora ruszać. Słupek z drogowskazami odnajdą Państwo zaraz przy zejściu z peronu, samo zaś zejście tuż obok wyblakłej tablicy z nazwą stacji. Spójrzmy. Mamy tu dwie trasy, o tyle ciekawie poprowadzone, że jedna jest jakby objazdem drugiej. Zacznijmy może od tej dłuższej, oznaczonej kolorem żółtym. Prowadzi przez Kobylą Sałasz na Wielki Stożek i z niego przez Kiczory i Młodą Górę do Jaworzynki Trzycatka. Niezły to moim zdaniem pomysł na osobną bardzo rasową wycieczkę (kto ma obawy, że za długą, może z Młodej Góry zejść zielonym wprost do Istebnej) i sądzę, że warto o niej pamiętać. My jednak ruszymy dziś szlakiem niebieskim, który powiedzie nas inną nieco, podobno atrakcyjniejszą trasą na Kobylą, by tam już za szczytem połączyć się dopiero z żółtym. 

Cóż więc teraz? Schodzimy gęsto osłoniętym roślinnością chodnikiem ku ulicy Sosnowej i nią oddalamy się chwilowo od torów. Lekko się obniżając droga ta doprowadza nas wkrótce do znacznie ruchliwszej już ulicy Dziechcinka (tu na wprost kościół Chrześcijan Baptystów), gdzie zwracamy się w prawo zostawiając za plecami (ważna informacja dla turystów korzystających z własnego środka transportu) rondo na którym stykają się drogi wojewódzkie nr 941 i 942, tj. odpowiednio trasy Harbutowice – Istebna i Bielsko-Biała – Wisła.

Po dalszych kilku minutach marszu dochodzimy do wiaduktu kolejowego będącego mniejszą kopią tego bardziej znanego - z Głębiec, a powstałego również przy okazji budowy linii Goleszów – Zwardoń* w 1932 roku. Obiekt ten ma trzy przęsła, ponad 68 metrów długości, 12,5 metra wysokości i jest, co warto zaznaczyć jako osobną zupełnie sugestię turystyczną, częścią śląskiego Szlaku Zabytków Techniki łączącego Częstochowę z… Cieszynem. 


Zaraz za wiaduktem – tu proszę zwrócić uwagę na zrekonstruowane w 1985 roku tablice upamiętniające jego powstanie - ścieżka niebieska przekraczając potok Dziechcinka zawraca pod trzecim przęsłem, by po chwili zacząć się wspinać w prawo. Szlak żółty prowadzi nadal prosto asfaltem. Jako ciekawostkę dodam, że do tego miejsca dotrzeć też można od stacji polną dróżką wzdłuż torów, jeśli się na samym początku trasy, czyli tuż po zejściu z peronu skręci w prawo i przejdzie malutkim tunelem, za nim już zwracając się w lewo.
 

Szlak wyprowadza nas teraz wznosząc się łukiem ku pierwszemu jak to piszą fachowcy wybitnemu punktowi widokowemu. Oddalając się nieco od zabudowań docieramy do rozległych łąk zza których roztacza się wspaniała, zwłaszcza w promieniach wschodzącego słońca panorama okolicznych szczytów. Agacie i mnie tego poranka obraz ten ubarwiła jeszcze dodatkowo swoją obecnością beztrosko skubiąca trawę sarna… Po prostu miód na duszę dla mieszczuchów! Wbrew pozorom nie jest to jednak całkowite już rozstanie z cywilizacją. Obok krzyża św. Andrzeja i charakterystycznej plastikowej szafy elektrycznej przekraczamy tory kolejowe, które tym samym napotykamy już dziś po raz trzeci i ulicą Ochorowicza w prawo wspinamy się już nieco ostrzej pomiędzy zabudowaniami. Na rozstaju (uwaga na znaki!), na którym nasza droga rozchodzi się aż na trzy inne kierujemy się na wprost i wreszcie docieramy do kolejnej połaci łąki, poprzez którą biegnie trasa zjazdowa i wyciąg narciarski Siglany (wg. innych danych Siglane). Szlak zakręca teraz wzdłuż ogrodzenia w prawo i obok ostatnich zabudowań wchodzi w zarośla, pomiędzy którymi doprowadza nas do najwyższego punktu trasy narciarskiej. To dobre miejsce na pierwszy postój, przegryzienie czegoś, wzięcie głębszego oddechu a przede wszystkim sfotografowanie wszystkiego tego, co widzimy, zwłaszcza, że widać naprawdę sporo i ładnie. A to przecież dopiero początek!  


Nasza ścieżka staje się tu ścieżką prawdziwą, wąską, momentami słabo widoczną a na dodatek pełną kałuż i błota, które zresztą są stałym elementem wspomnień większości turystów przemierzających te okolice. Idziemy początkowo po płaskim - polankami wśród traw i krzaków, potem już jednak nieco bardziej stromo pomiędzy coraz gęściej rosnącymi drzewami. A choć następne warte uwiecznienia panoramy napotkamy już kilka chwil później po prawej, kto zerknie w tym samym czasie w lewo szybko o nich zapomni. Tu bowiem pojawia się nagle nieprzystająca jakoś do Beskidu Śląskiego potężna skalna ściana… To wysoka na 12 a szeroka na około 60 metrów Krzakoska (a. Krzakowska) Skała, mekka wielbicieli wspinaczki, ale też po prostu bardzo atrakcyjny i specyficzny zarazem ozdobnik naszej wycieczki. Tym ciekawszy, że już za kilka minut znajdziemy się prawie zupełnie bezboleśnie na jej wierzchołku! 
 

Po męczącym nieco, ale na szczęście krótkim ostrzejszym odcinku dochodzimy do drogi wyłożonej betonowymi płytami na której zwracamy się w lewo i mając po prawej nieliczne gospodarstwa osiedla Kobyla docieramy do skraju urwiska. Widoki stąd są mimo skromnej przecież ciągle wysokości przewspaniałe i już dają pojęcie o potędze gór. Domy, ulice, osiedla – wszystko wydaje się tu jakąś makietą, dziecinną zabawką, nieledwie żartem. Jakby to zapewne powiedział Barack Obama – „W takich chwilach wszyscy jesteśmy Janosikami!
Hej!

Proszę – ostrożnie – zbliżyć się teraz do krawędzi gruntu… Pod nami bielejąca w słońcu kamienna ściana poprzerastana mchem. Rachityczne drzewka balansujące na pomarszczonych deszczami, śniegiem i wiatrem skalnych schodkach a przede wszystkim –  to już bardziej WOKÓŁ niż POD – niczym nieograniczona przestrzeń. Pięknie, prawda? Ano pięknie.



Nam także udzielił się nastrój tego miejsca i postanowiliśmy zrobić tu sobie krótki postój żałując tylko, że PTTK nie postawiło nad skałą jakichś ław i stołów (a może i barierek!) lub choćby tylko małej tablicy informacyjnej. Pewnie by to zysków wielkich nie przyniosło, ale z pewnością podratowało nieco dobre imię tej organizacji… 


Znad skały polna droga kieruje się w prawo pomiędzy dwa ogrodzone pastwiska. Tu również po obu stronach trasy napotykamy urokliwe pejzaże, ale pośród nich wzrok przyciąga już przede wszystkim znajdujący się dokładnie na wprost szczyt Kobylej (802 m n.p.m.) mający formę zalesionego pagórka. Niestety szlak nie doprowadza nas do jego najwyższego punktu, a tylko lekko się wznosząc po kilku minutach odbija w prawo i wychodzi z lasu na płaską zupełnie łąkę, która chyba każdemu, kto ją zobaczy, skojarzy się natychmiast z piłkarskim boiskiem. Na Polanie właśnie, bo tak się to miejsce oficjalnie nazywa, to kolejny dziś bardzo przyjemny punkt w którym można zrobić krótką przerwę, o tyle wygodną, że są tu nawet parkowe ławki.  Kto stwierdziłby jednak, że nie ma na postoje ochoty, niech wie, że następna taka okazja trafi mu się dopiero pod schroniskiem na Soszowie, czyli bardzo daleko stąd. 


Po dojściu do płytowo asfaltowej drogi idziemy nią w prawo mijając kilka gospodarstw, pasące się tu i ówdzie krowy i raz lasem raz znów łąkami prawie połogo docieramy po około kwadransie do Sałaszu Kobyla, czyli końca szlaku niebieskiego i jednocześnie drugiego dziś spotkania z żółtym, który pożegnaliśmy w Dziechcince. Nim właśnie podążymy dalej.


Droga znów się tu wznosi i lekkim łukiem wiedzie nas w lewo, oferując coraz to szersze i ciekawsze widoki najpierw tylko na Wielki Stożek, ale zaraz potem także Kiczory i całą panoramę innych szczytów otaczających Wisłę. Kto korzystał kiedykolwiek z trasy zielonej pomiędzy Stożkiem a doliną Łabajowa od razu dostrzeże, że momentami na tym odcinku obydwa szlaki są do siebie łudząco podobne a co za tym idzie tak samo atrakcyjne. Ale gdy już gotowi bylibyśmy uwierzyć, że właśnie Stożek stał się nie wiedzieć czemu bezpośrednim celem naszego marszu ścieżka zwraca się nagle znów w prawo i początkowo pomiędzy drzewami mijając mniejsze i większe gospodarstwa wywodzi nas wreszcie płasko łąką do styku z Głównym Szlakiem Beskidzkim na Małym Stożku (843, według innych źródeł 825 m n.p.m.,). Czas przejścia odcinka od Sałaszu na Kobylej do tego punktu, to około dwudziestu minut wolnym krokiem. Tutaj, obok dawnego przejścia małego ruchu granicznego żegnamy już definitywnie kolor żółty i kierujemy się w prawo czerwonym w kierunku Cieślara (918, według innych źródeł 920 m n.p.m.). 


O ile na szlaku niebieskim nie spotkaliśmy dziś żadnego turysty, na żółtym w drugiej jego części widzieliśmy już kilku, tak tutaj mijamy ich dziesiątki i nie jest to absolutnie sytuacja wyjątkowa. Proszę zwrócić uwagę, że w okolicy umiejscowiono aż cztery wyciągi krzesełkowe (Wielki Stożek, Soszów, Stokłosica, Mała Czantoria) co daje wspaniałe możliwości planowania krótkich, dość lekkich wycieczek czy wręcz spacerów pomiędzy stacjami, lub też podjazdu i zejścia do Ustronia albo Wisły. Powinny o tym pamiętać zwłaszcza osoby zaczynające dopiero wędrowanie po górach, ale także turyści bardziej doświadczeni, gdyż i dla nich w razie pogorszenia pogody czy samopoczucia jest to rozwiązanie wręcz wymarzone. O atrakcyjności widokowej tego odcinka wycieczki dwudziestej czwartej nawet nie wspominam, bo jest... permanentna. No ale też nie ukrywajmy, czegóż innego można by się po Głównym Szlaku spodziewać? Niech zresztą o jego wyższej klasie zaświadczy nieco nietypowo i to, że jest jedynym chyba w Beskidzie Śląskim w przeważającej części wyposażonym w... kubły na śmieci. Niby drobiazg, a cieszy, prawda?

Polna droga najpierw płasko, potem już stopniowo się wznosząc doprowadza nas umiarkowanie męczącym podejściem na Cieślar. Do niedawna jedynym oznaczeniem jego wierzchołka była domowej roboty deseczka przybita na drzewie oraz kopczyk kamieni z pamiątkowymi wpisami turystów. Od mniej więcej dwóch lat, za nimi, jakby na wysepce otoczonej dwiema alternatywnymi ścieżkami szlaku czerwonego zamontowano też ozdobny słup (przypominający wbity w ziemię ogromny… przecinak) z wyrytą na nim nazwą i wysokością góry. Ale nie to jest tu najważniejsze. Najważniejsze są widoki, a te są wręcz imponujące, nadto zaś prawie dookólne. Z pewnością warto się tu zatrzymać, by się nimi nacieszyć. Także samo podejście oferuje nam wspaniałą panoramę na Wielki Stożek i Kiczory, zostające teraz w dali za nami. Proszę nie zapomnieć obejrzeć się co najmniej kilka razy za siebie!


 
Panorama z Cieślara - autor Edward Moskała
(Aby powiększyć otwórz w nowym oknie środkowym przyciskiem myszy)
 
Po chwili oddechu na szczytowej polance rozpoczynamy łagodne dość zejście szeroką ścieżką w kierunku Wielkiego Soszowa (886 m n.p.m.). Po lewej towarzyszy nam las, po prawej niezmiennie wyśmienite, sięgające horyzontu krajobrazy. Do kolejnego szczytu docieramy tym sposobem bez większego wysiłku (dopiero na ostatnich kilkudziesięciu metrach lekko pod górkę) w około dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut. I sądzę, iż dobry to moment  aby przypomnieć, że na całym odcinku GSB od Stożka do Czantorii dominują czeskie oznaczenia szlaków opisujące też polskie znaki czerwone, ale tym się głównie od naszych różniące, że podające wszelkie odległości w kilometrach, nie w godzinach i minutach. Jak już kiedyś pisałem, jest to moim zdaniem rozwiązanie lepsze, bo zachowujące obiektywną wartość informacyjną niezależnie od naszej kondycji.

A propos kondycji! O ile trasa z Cieślara na Soszów nie należy do trudnych, o tyle zejście ze szczytu do schroniska już troszkę tak. Nie jest wprawdzie kamieniste czy też ekstremalnie ostre (te akurat w Beskidzie Śląskim najczęściej są bardzo krótkie), ale jednak mocno się obniża i to na dość długim odcinku. Zresztą od jego pierwszej, widocznej z wierzchołka części znacznie poważniej prezentuje się kolejna, kończąca się po najpierw jeszcze ostrym zakręcie tuż przed stacją kolejki linowej. Co jasne, obie pokonywane w drugą stronę, też a raczej tym bardziej jeszcze wymagają niezłej wydolności fizycznej. 


Zanim zejdziemy proszę spojrzeć sobie na wprost – ponad ścieżkę. Stąd właśnie, czyli ze szczytu Wielkiego Soszowa po raz pierwszy widzimy dziś tak dokładnie Czantorię z charakterystyczną wieżą i nieco niżej od niej maszt na polanie Stokłosicy. Za chwilę znów znikną przesłonięte lasem. 


Jako się więc rzekło po dwuetapowym zejściu docieramy do schroniska pod Soszowem (792 m n.p.m.) by tutaj na całe 35 minut spocząć na ławach przed budynkiem oddając się długo wyczekiwanej konsumpcji tudzież kontemplacji. I jeśli o tym drugim mowa, to w największe zadziwienie wprowadził nas nieskrywany entuzjazm pań i panów w wieku różnym pojawiający się u nich masowo na widok dwuosobowej… drewnianej huśtawki, co ciekawe przez dzieci jakby nieco ignorowanej. Dzieci mają tu zresztą ciekawszą rozrywkę w postaci dużego kolorowego placu zabaw, znajdującego się kilkadziesiąt metrów dalej – tuż obok stacji wyciągu i trasy zjazdowej dla narciarzy. Tam też czekają na wędrowców kolejne stoły i ławy na otwartej przestrzeni oraz bufet. Ogólnie jest w czym wybierać, ale czy powinno być tego aż tyle w jednym miejscu, to już kwestia do dyskusji. Kolejne wędrówki uczą mnie niestety, że niektórzy bez "cywilizacji" nie uszliby nawet dziesięciu kilometrów, a jeśli już by uszli, to nie bardzo chyba wiedząc, po co…

My wiemy i dlatego choć nogi zaczynają już boleć ruszamy bez wahania w dalszą drogę. Najpierw płasko, polanką, potem lekko w górę w głąb lasu i w nim już bez praktycznie jakichkolwiek dalszych widoków, ale za to w czarującej atmosferze prawdziwej jesieni po ogromnym łuku w prawo. 



Szlak pustoszeje tu nagle, a głośne rozmowy kolejnych grup turystów zastępuje już tylko szelest liści, szum wiatru i łagodne popołudniowe słońce. Wolnym krokiem w około pół godziny dochodzimy do Przełęczy Beskidek /Beskydske Sedlo/ (684, według innych danych 680 m n.p.m.) na której z czerwonego przesiadamy się na kolor czarny i nim skręcamy w prawo do Wisły Jawornika. Kto z Państwa szedłby tędy naszym śladem niech pamięta, że oznaczenia początku wspomnianego szlaku ani tym bardziej drogowskazu nie uświadczy. Sugerować należy się wyłącznie czeskimi tabliczkami na GSB i szukać ścieżki ZA NIMI (tak, by słupek mieć za plecami) – potem znaki są już rozmieszczone normalnie. Ciekawym jest jednak, że mimo iż chory ten stan zgłaszałem oddziałowi PTTK w Wiśle w marcu 2014 na podstawie obserwacji o pół roku wcześniejszych do dziś nikt nie znalazł środków na kawałek deski i trzy maźnięcia pędzlem…  Najłagodniejsze określenie jakie przychodzi mi na myśl w takiej sytuacji to: żenada. Absolutna żenada. Ale dość o tym. Wracajmy na trasę. Ścieżka najpierw łagodnie, po chwili już dużo bardziej stromo schodzi przez las ku pastwiskom i łagodniejąc nieco w połowie zakręca w jakby gigantyczną literę C. Przed nami szeroka panorama doliny, ogromne połacie łąk i dość zabawnie na nich wyglądające „krzywe”, bo pasące się na stokach krowy. Krajobraz jak idealnych wakacji. Kolejny już dziś, a jeden z niestety ostatnich warty dokładnego obejrzenia a przede wszystkim sfotografowania.


Droga z polnej zamienia się wkrótce w płytową i już jako ulica Branców znów ocieniona lasem zakręca w lewo mając po prawej głęboki jar. W ten sposób stale się obniżając dochodzimy wreszcie do pierwszych zabudowań wyłaniających się zza drzew. Polecam tu dokładne przyjrzenie się okolicznej starej architekturze, bo ta, mimo, że najczęściej prosta, ma w sobie wiele ponadczasowego uroku. Poza tym  ciekawe bywają także inne obrazki z wiejsko miejskiej codzienności Wisły w których powaga lat trzydziestych ubiegłego stulecia przeplata się płynnie z siermiężnością PRL-u i kolorową tandetą  początków XXI wieku. Na szczęście odwrotnie niż to ma miejsce np. w Szczyrku tutaj ten ostatni świat ciągle jest jeszcze w mniejszości.

Zdjęcie z serwisu Google Street View

Szlak doprowadza nas po kilku minutach do ulicy Jawornik dochodząc do niej dokładnie vis a vis zejścia koloru niebieskiego z Soszowa ulicą… Soszowską (chciałbym widzieć rozpytującego o to niemieckiego lub angielskiego turystę!). Skręcamy w lewo i po chwili już miejskim zupełnie chodnikiem maszerujemy w stronę centrum. Dla zmęczonych dobra wiadomość – proszę po prawej wypatrywać przystanku autobusowego. Korzystając z niego a raczej z autobusów, które przy nim stają, dojechać możecie do dworców kolejowego i PKS ścinając sobie ostatni, w większości asfaltowy, ale mimo to niczego sobie jeśli chodzi o widoki odcinek.  Odcinek, dodajmy to, niebieski, bo kolor czarny kończy się już za moment przy ulicy Jodłowej. Wiatę przystankową odnajdziemy zaś w głębi zatoczki, czy też może parkingu zaraz za charakterystycznym mostkiem, przez który przechodzi nasza droga.

Skoro cywilizacja, to cywilizacja. Mijamy bary, sklepy, wille z pokojami do wynajęcia, ale mimo to nadal mamy też piękne góry tuż ponad nami i jeszcze bliżej chłodny potok Jawornik nad który można w każdej chwili skręcić. Tak, tak. Macie Państwo rację. Dziwne to trochę. Potok Jawornik w Wiśle Jaworniku przy ulicy Jawornik. Ale za to przynajmniej łatwo tu trafić, nieprawdaż? A że ruch samochodowy jest mały, krajobrazy ciekawe, a nam przynajmniej trafiła się też bardzo dobra pogoda, to te kilka kilometrów więcej można/warto jakoś przeboleć. Zresztą co jakiś czas zabudowania ustępują jednak miejsca zieleni łąk. I w związku z tym jest pięknie.



Kiedy ulica którą idziemy skręci w prawo i przejdzie już ponad potokiem, a w dali zobaczymy również po obu stronach drogi kolejne biało niebieskie barierki należy „przygotować się do wysiadania”. Uwaga! Przez drugi most nie przechodzimy! Szlak skręca niepozornym chodnikiem tuż przed nim w prawo. I w tym momencie otoczenie zmienia nam się radykalnie. Wchodzimy w ciemny las mając po lewej stromą skarpę i płynącą w dole Wisłę, a po prawej stok góry, oddzielającej nas jakby klinem od doliny Jawornika, którą dopiero co szliśmy. Ta góra, a właściwie bardziej górka, to Czajka (572m n.p.m.).

Zdjęcie z serwisu Google Street View

Wąski chodnik staje się wkrótce asfaltową dróżką a potem drogą. Jesteśmy na ulicy Lipowej. Z osiedla Zdejszy dołącza tu do nas jedna z najnowszych tras Beskidu Śląskiego – wytyczony w 2012 roku szlak zielony z Soszowa również jak nasz prowadzący do dworca kolejowego Wisła Uzdrowisko. W tym też miejscu towarzyszące nam dotąd koryto rzeki oddala się, a my niedługo później również jakby w ślad za nim przechodzimy malutkim tunelem pod torami kolejowymi, za którymi w prawo w kilka minut dochodzimy do centrum miasta, by tu zakończyć wycieczkę.

Zdawałoby się… pół świata, a to tylko siedemnaście kilometrów. Ale za to jakich!
---
* - Ze względu na wybuch wojny trasę doprowadzono tylko do stacji w Głębcach...


 



Punkty do wyszukania na mapie:
Wisła Dziechcinka, Krzakoska Skała, Kobyla, Mały Stożek, Wielki Stożek, Cieślar, Soszów, przełęcz Beskidek, Czantoria Wielka, Wisła Jawornik.

Stopień trudności:
średni.

Up & Down:
Od dworca kolejowego lekko w dół, potem płasko, od wiaduktu kolejowego stale wznosząco, miejscami ostrzej do Krzakoskiej Skały. Dalej zmiennie z przewagą płaskiego aż do podejścia na Cieślar. Podejście raczej łagodne, równie łagodna lekko zmienna trasa na Soszów, następnie dłuższe ostrzejsze zejście do schroniska i znów zmiennie z przewagą płaskiego. Jeden poważniejszy spadek przed przełęczą Beskidek, z niej stale w dół, początkowo stromo, później dużo łagodniej aż do Jawornika. Reszta trasy praktycznie połoga. 

Atrakcje widokowe:
Wiadukt w Wiśle Dziechcince, Krzakoska Skała i widoki z niej, praktycznie cały odcinek (!!!) od Kobylej aż do schroniska pod Soszowem, środkowa część zejścia z przełęczy Beskidek.

Schroniska, żywność, odpoczynek:
Sklepy i bary w Wiśle, schronisko pod Soszowem, tam także fastfood w budynku stacyjnym kolejki.

Komunikacja:
Do i z Wisły kolej, jako opcja z Jawornika do centrum miasta - autobusy. 

Opis marszruty:
Ze stacji w Dziechcince do Sałaszu Kobyla szlak niebieski, dalej żółty do Małego Stożka i czerwony (GSB) do przełęczy Beskidek. Kolor czarny z Beskidka do Jawornika i niebieski z Jawornika do Uzdrowiska.

Odległość:
ok. 17 km. Nasz czas przejścia (po odliczeniu postojów) 6 ½ godziny.

Opinia:
Wycieczka dość długa, bardzo atrakcyjna widokowo, z jednym trudnym odcinkiem zejściowym Soszów – schronisko pod Soszowem i dwoma znacznie jednak krótszymi przed i za Beskidkiem . Dużo możliwości skrócenia lub zmian.

Możliwości zmian:
1. Podejście do Sałaszu Kobyla szlakiem żółtym, 2. Podejście z Małego Stożka na Wielki Stożek szlakiem żółtym i zjazd kolejką do Łabajowa, 3. Zejście z Soszowa do Wisły szlakiem zielonym lub niebieskim, 4. Zjazd kolejką z Soszowa do Wisły, 5. Podejście z przełęczy Beskidek na Wielką Czantorię (bardzo trudne!) i zjazd kolejką ze Stokłosicy do Ustronia Polany (opcja dla najwytrwalszych),  6. Zakończenie trasy w Wiśle Jaworniku i dojazd do Uzdrowiska autobusem.
====



 

piątek, 15 maja 2015

sKurier* IV

Coś czego z całego serca nie znoszę, to odwalanie komunistycznej fuszerki w kostiumie kapitalistycznego profesjonalizmu. Na przykład profesjonalizmu znanej firmy kurierskiej...


21 kwietnia 19:57
- przyjęcie przesyłki w oddziale DPD w Olsztynie.

22 kwietnia 6:40
- przyjęcie przesyłki w oddziale DPD w Katowicach.

22 kwietnia 9:32
- wydanie przesyłki do doręczenia.

I tu zaczynają się schody...

22 kwietnia 15:00
- wpis na stronie trackingu DPD: przesyłka niedoręczona - adresat nieobecny (NIEPRAWDA!)

23 kwietnia 9:02
- wydanie przesyłki do doręczenia.

23 kwietnia 19:24
- 10 minut mojego wiszenia na słuchawce z nadzieją na połączenie z biurem obsługi - bezskutecznie.


23 kwietnia 19:55
- pisemna skarga do DPD poprzez formularz kontaktowy.

24 kwietnia 7:15
- kolejna pisemna skarga poprzez formularz kontaktowy, tym razem także z żądaniem ukarania kierowcy.

24 kwietnia 7:40 (godzina wpisywania tych słów)
- nadal zapis o przesyłce w doręczeniu.


24 kwietnia 7:58
- Biuro Obsługi odpowiada "gotowcem" na moją pierwszą skargę. Treść listu brzmi: Szanowni Państwo, Państwa wiadomość została przesłana do odpowiedniego oddziału celem wyjaśnienia. Prosimy oczekiwać informacji zwrotnej. Z poważaniem Daniel [...]
 
24 kwietnia 10:03
-po dziesięciu minutach oczekiwania rozmowa z konsultantką biura obsługi. Mogę umówić się na doręczenie paczki w poniedziałek 27 kwietnia, ponieważ taka jest procedura po dwóch nieudanych próbach dostarczenia.  Kurier jest na zastępstwie (???) i się nie wyrabia. Dlaczego nie pobrał przesyłki dziś? Odpowiedź jak wyżej - były dwie próby. A że prób nie było, to już pani nie wie jakim cudem. Dlaczego kurier nie odbiera telefonów? Dlaczego fałszuje dokumentację (on lub osoba ją prowadząca?) Brak odpowiedzi. Mogę złożyć skargę. I umówić się na poniedziałek. Umawiam się. Składam.

 
24 kwietnia 10:43
-składam skargę w formie odpowiedzi na porannego maila z biura obsługi. Oto jej treść: Oczekuję od Państwa odpowiedzi pisemnej z wyjaśnieniami (nie szablonu z dołożonym podpisem jak to coś poniżej) w związku ze skandalicznym podejściem do obowiązków Państwa pracowników. Przesyłka, która była w doręczeniu 22 kwietnia nie została doręczona, a kurier lub osoba wpisująca dane trackingu SKŁAMAŁY podając, że o 15:00 miała miejsce nieudana próba doręczenia. W tym czasie w domu były dwie osoby. Przesyłka była następnie w doręczeniu 23 kwietnia. Kurier nie odbierał dziesięciu (!!!) prób połączenia telefonicznego i nie pojawił się także z przesyłką mimo, że domownicy czekali CAŁY DZIEŃ (od 6:30 do 22:00!!!). W chwili kiedy piszę te słowa nadal na stronie trackingu jest zapis o rzekomym wydaniu WCZORAJ paczki kurierowi. Żadnej próby doręczenia nie było. Dwa razy po dziesięć minut próbowałem (wczoraj i dziś) dodzwonić się do Biura Obsługi DPD. Za drugim razem, dziś około 10:00 usłyszałem wreszcie, że mogę się UMÓWIĆ na doręczenie w poniedziałek, ponieważ taka jest procedura po dwóch nieudanych próbach doręczenia. Podkreślam, że nie było ŻADNEJ próby. Oczekuję wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Uważam, że powinni mi Państwo zwrócić 100% opłaty za przewóz (15 zł) ponieważ tydzień czasu to za długo nawet jak na pocztę, a co dopiero na kuriera.
 
 
23 kwietnia 11:20
-biuro obsługi odpowiada: Szanowni Państwo, serdecznie przepraszamy za zaistniałą sytuację. Wszelkie skargi na kurierów prosimy składać poprzez formularz reklamacji na stronie www.dpd.com.pl w zakładce Moje DPD lub poprzez kontakt telefoniczny z Działem Interwencji pod nr 22 577 55 77. Z poważaniem Milena [...]

 24 kwietnia 12:36
-skargę identyczną jak powyżej przekazuję przez odpowiedni formularz na stronie firmy kurierskiej.

24 kwietnia 12:43
-odpowiedź biura obsługi sam już nie wiem na który wpis :) Szanowny Panie, Najmocniej przepraszamy za zaistniałą sytuację. Korespondencja została przekazana do oddziału realizującego doręczenie w celu wyjaśnienia z kurierem poniższej sytuacji. Przesyłka pozostała w dniu dzisiejszym w magazynie oddziału doręczającego, w związku z czym nie mamy możliwości zrealizowania dostawy w dniu dzisiejszym. Prosimy o złożenie reklamacji. Z poważaniem Emilia [...]

Tutaj nasunęła mi się myśl, że skoro tyle różnych osób proszących mnie usilnie o złożenie skargi pracuje w biurze a tak mało jest kurierów rozwożących paczki, to pora chyba na jakąś porządną atestację stanowisk  :) Ale nic, gramy dalej...

25 kwietnia 5:38
-informacja o zarejestrowaniu oficjalnej skargi/reklamacji


27 kwietnia 11:03 (godzina wpisywania tych słów)
-na stronie trackingu pojawiła się ponownie (zdublowana z takim samym wpisem z czwartku!) informacja o wydaniu przesyłki do doręczenia.
 
27 kwietnia 11:50
-doręczenie przesyłki.

 
29 kwietnia 8:22
-DPD uznaje moje zastrzeżenia za reklamację...
 
 
13 maja 11:49
-...po czym odkrywczo stwierdza, że adresat (ten sam adres i nazwisko!) to nie ja. Niby racja, ale skoro można "obcemu" podawać tracking, odpowiadać na jego pytania w biurze obsługi i uznawać pismo za reklamację, to już można było i odpowiedzieć. A tak co? Mamy tradycyjne "A u was to biją Murzynów!"
Na szczęście po moim kolejnym mailu reklamacja zostaje jednak zakwalifikowana do rozpatrzenia. Czekamy...
 
 
ZAMIAST EPILOGU
 
W chwili publikowania tego posta (piątkowy wieczór) otrzymuję informację, że kolejna paczka na którą oczekuję na podstawie wpisu o wydaniu jej dziś kurierowi do doręczenia została właśnie zwrócona do magazynu (?!), a samo doręczenie przełożono na poniedziałek...
 
-----CDN-----
 
* - "s" w tytule oznacza oczywiście "super" ;)
 
 
 
 
W POPRZEDNICH ODCINKACH sKURIERSKIEJ SAGI:
 


Kot z Orłowej po raz trzeci

Jak donosi Abigail "ekspedycja ratunkowa" dotarła dziś do kota na Orłowej i w obecnej chwili znajduje się on już pod opieką lekarską. Mimo bowiem podania na miejscu środka przeciw kleszczom i innym insektom oraz zakropienia oczu, stan ogólny a przede wszystkim wiek zwierzęcia zdecydowały jednak o zabraniu go z góry w celu dokładniejszego przebadania.
 
Jak mi przekazano równolegle podjęte zostały starania o poinformowanie właścicielki kota o jego losie i uświadomienie jej że po prostu powinna o niego dbać. Jest to o tyle ważne, że na Orłowej są jeszcze dwa inne koty, co prawda młodsze, ale równie zapuszczone.
 
Jeżeli nie pojawią się jakieś komplikacje mruczek powinien wrócić na swoją górę w początkach przyszłego tygodnia. Z pewnością będzie jednak potrzebował zarówno lekarstw jak i karmy. Sama pomoc weterynaryjna jakiej teraz jest poddawany także kosztuje.
 
Futrzak jak już pisałem jest bardzo grzeczny i kocha ludzi. Pora udowodnić mu, choćby drobnym wsparciem finansowym, że z wzajemnością...

 
 Stowarzyszenie Humanitarno – Ekologiczne
„Dla Braci Mniejszych” Bielsko-Biała

MultiBank - 46 1140 2017 0000 4202 1012 0220
z dopiskiem "dla kota z Orłowej"

  
---
 
Dalszych wieści o kocie z Orłowej proszę szukać na blogach prowadzonych
przez Abigail, która dysponuje informacjami z pierwszej... łapy ;)
 
 

czwartek, 14 maja 2015

Kot z Orłowej - nowe wieści

Bardzo dziękuję wszystkim odwiedzającym, linkującym oraz przekazującym dalej własnymi słowami prośbę o pomoc dla kota z Orłowej. Największe podziękowania mam tu oczywiście dla Abigail, która po moim tekście nie tylko nagłośniła sprawę najmocniej, ale też od razu zdeklarowała się, że kotu pomoże. Pojawiło się także kilka innych osób gotowych do wsparcia mruczka. Zaręczam im wszystkim, że zwierzak zasługuje na to po stokroć.
 
Planowana na dziś przez wyżej wymienionych jak ją sobie nazwałem "ekspedycja ratunkowa" została przełożona na jutro ze względu na pogodę, ale samo to że będzie już jest sukcesem. Jeżeli "obiekt X" się pojawi, to otrzyma leki i zależnie od swojego stanu i "sytuacji mieszkaniowej" albo zostanie zmobilizowany do większego zainteresowania kotem sam tylko jego właściciel albo też zwierzak zostanie zabrany do zbadania i ew. leczenia.

Z tego co mi przekazano, a na czym bardzo mi zależy nie jest przewidziane zabranie kota z gór na stałe, np. do schroniska lub tzw. adopcji. Uważam, że to bardzo dobrze, bo zaangażowanie futrzatego w swoją pracę świadczy najlepiej, że bez niej by cierpiał. To jest kot górski i w górach powinien pozostać. Tym bardziej, że ma tam swojego przyjaciela - kundelka, którego pokazałem na zdjęciach z zeszłego piątku. Moim marzeniem byłoby aby stał się też SŁAWNYM górskim kotem i mógł już zawsze liczyć na pomoc i przychylność wszystkich odwiedzających Orłową.
 
 Kot na szlaku - mapa w skali 1:25000
 
Najprawdopodobniej wstępną pomoc uda się uzyskać ze strony kociej fundacji z Bielska Białej. Jeśli tak będzie postaram się podać później link z namiarami dla umożliwienia wszystkim zdalnym sympatykom kota wpłacenia jakichś datków na jej konto. Sam także deklaruję tu oficjalnie, że to zrobię, oczywiście, jeżeli ekspedycja się powiedzie.
 
Myślę i nie piszę tego jako żartu, że kot powinien być sponsorowany choćby tylko pro forma właśnie przez PTTK lub władze gminne jako maskotka i żywa (oby jak najdłużej) reklama Beskidu Śląskiego.
 
Na koniec wiadomość najważniejsza chyba. Kot został rozpoznany przez pewnego dawnego mieszkańca Brennej, który odezwał się i także zgłosił swój akces do wyprawy. Tym samym wzrasta szansa na odnalezienie prawdziwego właściciela i długofalową pomoc dla futrzaka.
 
Mam nadzieję, że wykorzystując tu fragment zdjęcia uzyskanego jak większość dziś informacji dzięki uprzejmości Abigail nie naruszam niczyjej poza kocią prywatności, ale nawet gdyby tak było, podkreślam, że robię to w wyższym (813 m n.p.m.) celu - dla sławy i dobra najdziwniejszego górskiego przewodnika jakiego dane mi było poznać. 
 
Fragment starszego zdjęcia na którym na 98% znajduje się kot z Orłowej, a dzięki któremu został też rozpoznany przez autora tej fotki, który skontaktował się mailowo z Abigail.
 

piątek, 8 maja 2015

Pomóżmy kotu z Orłowej!

Orłowa to góra i jednocześnie osiedle o tej samej nazwie na trasie szlaku niebieskiego pomiędzy Równicą a Trzema Kopcami Wiślańskimi. Docierają tam także ścieżki: zielona z Ustronia Polany i  żółta z Brennej. Nie jest to stanowczo szczyt z gatunku tych pierwszo czy nawet drugoligowych, gdyby oceniać tylko atrakcyjność wierzchołka czy widoki z niego. Ot góra jakich wiele. Ale nie do końca. Na Orłowej mieszka bowiem wyjątkowy kot, który tuż przy słupku drogowskazowym na podejściu od strony przełęczy Beskidek od lat wita z wielką atencją każdego turystę i który opisywany już był i fotografowany przez wielu wędrowców odwiedzających tę okolicę.
 
 
 
Zdjęcie z serwisu www.szlaki.net.pl autor: Aleksander Kwiatkowski
 
Napotkałem go i ja podczas swojej wycieczki ósmej i uwierzyć nie mogłem z jaką ufnością i sympatią ten stworek lgnie do mnie i cieszy się na widok kolejnego "gratisowego głaskacza". To było po prostu bardzo, bardzo przyjemne. Tym mocniej, że tak samo jak mnie za chwil kilka witał kolejnego pochodzącego od strony Równicy turystę. Napisałem wtedy z pełnym przekonaniem, że pogłaskanie tego kota przynosi szczęście w górach i do dziś w to wierzę.
 
 
Od tamtych odwiedzin na Orłowej minęło dwa i pół roku. Często zastanawiałem się co porabia sympatyczny górski duszek i obiecywałem sobie go jeszcze odwiedzić. Udało mi się to dzisiejszego przedpołudnia, ale nie było to spotkanie przyjemne.
 
Kot z Orłowej jest zaniedbany i chory. Ma zaropiałe oczy, kleszcze i kołtuny. Mimo tego jak wygląda nadal "pracuje", nadal wita turystów, nadal próbuje dać im uśmiech i dodać sił do dalszej wędrówki. Teraz jego towarzyszem jest kundelek z którym pilnują szlaku razem. Tam gdzie człowiek by odpuścił, tam małe zwierzaczki znajdują czas dla każdego. Mimo choroby.
 
 
Wspaniała pogoda, cudowne widoki, dobry humor, radość ze spotkania, wszystko to stało się nieważne, gdy zobaczyłem w jakim stanie jest ten biedny mruczek. Ten widok nie daje mi spokoju do teraz...
 
Proszę zatem, nie, nie proszę, błagam o pomoc każdego, kto może w jakikolwiek sposób sprawić by kot wrócił do zdrowia. Zwracam się tu szczególnie do osób znających właściciela lub sąsiadów właściciela kota, do mieszkańców Brennej, Ustronia lub Wisły, w tym zwłaszcza związanych z szeroko rozumianą pomocą weterynaryjną lub inną dla zwierząt (fundacje, schroniska itp.), do turystów, którzy bywali na Orłowej i spotkali małego bohatera a wreszcie do wszystkich kochających góry i... koty.
 
POMÓŻMY KOTU Z ORŁOWEJ!
 
On oddał nam większą część swojego życia,
my oddajmy mu choć chwilkę naszego!
 
 

***
Moim zdaniem kota nie ma potrzeby stamtąd zabierać, "adoptować" itp. Po prostu trzeba go zbadać, podać odpowiednie lekarstwa, wyleczyć. Ale on jest potrzebny tam, w górach, nam wszystkim beskidzkim deptaczom.
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.