Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


wtorek, 30 kwietnia 2013

Matyska

 
Ponad niewielką miejscowością Radziechowy, na szczycie góry Matyski pobłyskuje z daleka ogromny Krzyż Milenijny. Można dotrzeć do niego idąc ulicami Główną i Św. Marcina od stacji PKP Radziechowy Wieprz, a później skręcając w lewo turystycznym szlakiem niebieskim. Do miejsca w którym rozpoczyna się ów szlak dojeżdża także autobus linii nr 5 z Żywca.
 
Rozpoczynając swoją dziesiątą samotną wycieczkę w góry postanowiłem i ja odwiedzić słynną Golgotę Beskidów...

 
A poniżej filmik HD 720 z serwisu You Tube



wtorek, 23 kwietnia 2013

Trailer

Autoreklama z duuużym przymrużeniem oka.


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Towarzystwo Unikania Robót

Czy ktoś pamięta jeszcze powiedzonko „robota musi się rodzić”? Ja prawie o nim zapomniałem, a przypomniał mi kolega, który wciąż stosuje ową maksymę na co dzień i nieźle mu się z tym wiedzie. (Nie, nie ma do nich przyjęć, też pytałem.)
 
Już pierwsze skojarzenie ze wspomnianą sentencją sprawiło, że parsknąłem śmiechem. Jeszcze minutę wcześniej nawet nie pamiętałem, że coś takiego w ogóle mi się przytrafiło, a tu nagle  pootwierało się w mojej głowie kilka przykurzonych szufladek i właśnie tym co w nich znalazłem postanowiłem się dziś z Wami podzielić. Od razu jednak zaznaczę, że anegdotki te będą nieco odbiegały od wyżej wspomnianego hasła kierując się bardziej w stronę obijactwa sensu stricto niż nieporównanie ambitniejszego „wymyślania sobie roboty”.


LEMONIADOWY JOE
 
Nie całkiem w zgodzie z porządkiem chronologicznym pozwolę sobie zacząć właśnie od przygody która tak mnie po latach rozśmieszyła.
Było to dawno, dawno temu, kiedy zaczynałem dopiero swoją pierwszą w życiu pracę. Zaczynałem jak wszyscy chyba wtedy fizyczni od… ganiania do sklepu. Pytanio stwierdzenie „No, kto tu jest najmłodszy?” wyjaśniało wszelkie wątpliwości.
 
Znał więc człowiek siłą rzeczy wszystkie dziury w płocie, tajne przejścia, sposoby na strażników (czyli ówczesnych ochroniarzy) i w przeciwieństwie do wiedzy fachowej w tym akurat mógł zdawać egzamin nawet w środku nocy. Ale wszystko do czasu. Któryś z moich kolegów pragnący jednocześnie mieć pełny stan brygady i pełny stan baku zaproponował mi abym dosyć długie do tej pory spacery do sklepu (a wydłużane przeze mnie oczywiście celowo) skrócił radykalnie wnosząc napitki przez… główną bramę naszej kopalni. Jak? Ano zwyczajnie – w butelce po półtoralitrowej oranżadzie. Dobrano mi nawet odpowiedni smak – brzoskwiniowy, którego kolor mógł mieć w powszechnym mniemaniu dosyć szerokie spektrum odcieni.

I faktycznie, zadziałało! Wchodziłem z butelką w ręce tuż przed nosem wartowników a nikt nawet przez moment nie pomyślał, że różowy płyn wewnątrz NIE JEST napojem gazowanym. 

Operacja cała wyglądała tak. Kupowałem dwa famfaramfam (czyli wina marki wino) i przelewałem je za budką trafo :) do przyniesionej w ukryciu za koszulą butelki po oranżadzie. Dwa razy 0,75 = 1,5 litra. Rachunek był prosty. Potem już tylko szkło do kubła, „napój” w rękę i fru! I pewnie proceder cały trwałby miesiącami gdyby nie pechowy przypadek.

Wszystko miałem opanowane. No wszyściuchno. Sklep, sprzedawczynie, ceny, trasę, minę, nóż do korków i nawet mini lejek (sic!), ale niestety nie odpowiedź na pytanie: No i co? wypowiedziane przez naszego majstra DOKŁADNIE W CHWILI, gdy zaczynałem przelewać jedno w drugie!
 
Skubany wracając skądś zobaczył mnie maszerującego ze sklepu wprost za osiedlową rozdzielnię i cóż... po prostu podążył na paluszkach za mną...

Dziś mnie to wszystko śmieszy, ale wtedy dla siedemnastolatka był to stres wręcz kosmiczny. Pierwsze tygodnie pracy i taka wpadka! Wina oczywiście musiałem oddać (Dokładnie jedno, a to drugie, już otwarte - wylać) i na długie miesiące stałem się dla reszty oddziału „Lemoniadowym Joe”. Na szczęście, jako że czasy były jednak nieco inne niż obecnie, żadnych konsekwencji nie poniosłem.


DZIEŃ ŚWISTAKA
 
Przykładem wcześniejszym, jeszcze z zawodówki niech będzie inna historia. Podczas trwającego w przyszkolnym internacie remontu wywoziłem wraz z kolegą gruz z przekuć na drzwi i okna. Nie da się ukryć, że jazda zdezelowaną taczką po ciemnych korytarzach pełnych różnych nieprzewidywalnych przeszkód za każdym razem trochę trwała. Przy którymś z kolejnych pomieszczeń uświadomiliśmy sobie, że nie damy rady skończyć zadania w ramach (jak nam to nakazano) jednej dniówki.
-Syp tam! – mój towarzysz prawie przewrócił mnie wraz z ładunkiem ciągnąc taczkę do sali obok.
-Opieprzą nas!
-Chcesz tu siedzieć do trzeciej?
-No nie…
 
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.