Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


piątek, 5 czerwca 2015

Do widzenia, Panie Prezydencie!

Pięć lat temu z pełnym przekonaniem oddałem na Pana swój głos zarówno w pierwszej jak i w drugiej turze wyborów. Wydawał mi się Pan wtedy kimś, kto łącząc pomostem swojej osobowości, doświadczenia i poglądów myślenie propaństwowe Lecha Kaczyńskiego z otwartością na świat Aleksandra Kwaśniewskiego jest właśnie takim jak być powinien - idealnym kandydatem. Kandydatem narodowej zgody, na którą tak często się Pan powołuje. Mało tego! Niewykluczone, że byłem też pierwszym człowiekiem w Polsce, który potraktował myśl o Pańskim starcie w wyborach poważnie, na długo przed tym zanim przekonał się do takiego rozwiązania ówczesny pewny kandydat PO Donald Tusk. Mówiłem wtedy: Na Tuska na pewno nie zagłosuję, ale gdyby tak wystartował marszałek Komorowski...
 
Dotrzymałem słowa. Zagłosowałem. I gdyby dziś było tamto umowne "wczoraj" rozumiane jako zetknięcie moich przekonań z propozycjami i osobami ówczesnych kandydatów oraz ogólną sytuacją polityczną zagłosowałbym ponownie. Także na Pana.
 
 
Nie zrobiłem tego jednak ani 10 ani 24 maja 2015 roku.
 
Dlaczego?
 
Ponieważ zawiódł mnie Pan. Może nie jakoś tam wielko - szumnie - historycznie, ale tak po prostu, po ludzku. Mam więc w sobie żal, zbyt duży by go przełamać. O to na przykład, że mając nie być, był Pan jednak tym nieszczęsnym "strażnikiem żyrandola". O "maszynkę do podpisywania", której wrażenie Pan sprawiał przez te wszystkie lata i o kontrast jakim była w porównaniu z nimi Pana sztuczna nadaktywność po przegranej pierwszej turze. O pięć lat bez zakończenia sprawy katastrofy smoleńskiej. O Gruzję chociażby, którą pozostawiliśmy samą sobie małpując w tym USA, które nas z kolei wystawiły do wiatru po Kiejkutach albo obietnicach tarczy antyrakietowej. O prawie bezkrytyczne popieranie Platformy Obywatelskiej i unikanie najmniejszych z nią tarć. O wiek emerytalny, dzięki któremu wozić nas, leczyć albo ratować nasze mienie będą schorowani, starzejący się ludzie, którym tylko statystyka dodała kondycji. O kotyliony może jeszcze, choć to przykład bliski anegdocie, ale dobrze, o kotyliony także, o kotyliony których dzięki Pana prezydenturze nie znoszę już, bo wydają mi się kpiną z wyborców i dziecinną zabawą w jakiś sztuczny eurospokopatriotyzm. Nie mój.
 
Wierzyłem, że będzie to inna prezydentura. Naprawdę wierzyłem. W Pana samodzielność, w chęć współpracy dla dobra Polski z każdym, w tym także z otwartymi politycznymi przeciwnikami w partiach czy związkach zawodowych, w pochylenie się nad losem szarego Kowalskiego, nie tylko tego od dwóch tysięcy, ale także tego od tysiąca lub jeszcze mniej czy wręcz w ogóle bez grosza. Albo bez ZUS-u - jak ja. W twórcze łączenie polskiej tradycji,  dumy oraz interesów z nowoczesnością Europy. Przede wszystkim zaś w to, że będzie Pan jak to sobie nazywam "ambasadorem państwa wobec jego obywateli", bardziej, mimo wszystkich złych z tym słowem skojarzeń "ojcem narodu" niż tylko urzędnikiem. Był Pan urzędnikiem. Spokojnym, przewidywalnym, partyjnym i poprawnym politycznie. Jak dla mnie stanowczo za poprawnym wobec wyzwań czasu i miejsca.
 
 
 
 Naprawdę żałuję, Panie Prezydencie. Tym razem nie.
 
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.