Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


sobota, 30 października 2010

czwartek, 28 października 2010

Bal Wszystkich Świętych

Czy znicz za trzy złote wyraża mniej niż ten za dwanaście pięćdziesiąt? A wieniec? Czy jeśli kupię ten za dziesiątaka to będzie oznaczało, że jestem nieszczery, skąpy, ograniczony?
Jak to jest? Czy to w ogóle ważne?

Gdy jako dziecko chodziłem z rodzicami na cmentarz sprzątać groby z końcem października czy też pomodlić się nad nimi pierwszego listopada nikt nie zawracał sobie głowy ceną czegoś tak błahego jak lampka. No może jakiś nietypowy piękny kwiat wzbudzał zainteresowanie, ale znicze były traktowane po macoszemu. Przecież nie dlatego, że nie zależało nam na pamięci o naszych bliskich, że nie wspominaliśmy ich i nie żałowali, że już ich tutaj nie ma.  Skądże! Moje ciotki stały nad grobami po pół dnia, potem szły na mszę i wracały na cmentarz. Wieczorna kawa i ewentualnie coś mocniejszego w rodzinnym gronie było dopiero zakończeniem, ledwie epizodem w tej kilkudniowej historii.

Jej za to początkiem był dzień w którym braliśmy z tatą wózek, ładowali nań worek ziemi „od ogrodnika”, czasem kielnię, młotek i słoik z cementem i szli przygotować groby naszych babć i dziadków do dnia Wszystkich Świętych. A więc jakieś poprawki, gdy coś się przechyliło, wyrwanie paru chwastów, zgrabienie liści, mycie. Cała procedura. Bez patrzenia na zegarek, spokojnie, z namaszczeniem można by nawet powiedzieć jakkolwiek dziwnie to brzmi w takim miejscu.

Obok grobu dziadka był inny, bez tabliczki, ze starym spróchniałym zielonym krzyżem. Zwykły kopczyk. Nikt nigdy nie zapalał na nim zniczy, nie przynosił kwiatów, nie sprzątał. To był „mój grób”.  Mój „ktoś”, do dziś i już pewnie nigdy nie dowiem się kto. Ileż godzin wtedy o nim myślałem mając nadzieję, że staję się dzięki niemu lepszym (aczkolwiek nadal dziesięcioletnim) człowiekiem...

Gdy tylko skończyliśmy u babci i dziadka brałem grabki i worek na liście i zabierałem się do porządków u „ktosia”. Pierwszego listopada też oczywiście miałem dla niego znicz i modlitwę.
Po kilku latach grób zniknął. Przekopano go i nie został żaden ślad. Ba, nie wykorzystano nawet miejsca, bo gdy zajrzałem tam którejś jesieni na miejscu zielonego krzyża były już tylko śmiecie pościągane z okolicznych grobów i alejek.

Więc wspominanie. Spacery od grobu do grobu. Do bliższej i dalszej rodziny, do znajomych. Rozmowy z coraz to nowymi napotkanymi ludźmi. Znów bezczas. Oderwanie.

Oderwanie, ale i pamięć. Opowieści, żale, tęsknoty, czasem łzy.
Nie, do tego naprawdę cena znicza nijak się nie miała.

Od może dekady albo i dłużej te dni wyglądają zupełnie inaczej. Nie tylko w mojej rodzinie.
Bukiet, lampka, pięć minut, „W imię ojca…” i dalej, dalej…
Najlepiej przy tym, jeśli uda się nikogo znajomego nie spotkać, bo i po co? Nie mamy czasu. Ważne, że lampion jest ładny, a bukiet kosztował ho ho ho…
No może czasem się zatrzymamy, ale już po kilku minutach trzeba przecież iść. Bo Zdzisiek ma na rano, bo dziecko choruje, bo pies sam w domu, a może nawet w duchu: bo fajny film poleci…

I pędzimy. Gonimy nieosiągalne. Wydaje nam się, że zwolnić to przegrać, poddać się, odpaść. Wspominanie nie pasuje do naszych czasów.

A pędząc na złamanie karku zapominamy, że na końcu każdego życia też jest grób. Nasz grób. Który jeśli o to DZISIAJ nie zadbamy ktoś kiedyś również szybko ominie zasłaniając się wystawnością znicza za dwanaście piątka.


piątek, 22 października 2010

Syndrom dnia świstaka

Echo Miasta to darmowa gazeta rozdawana m.in. na ulicach Katowic. Czyta się ją zwykle w drodze do lub z pracy, w poczekalni jakiegoś urzędu albo w domu po zakupach. Mało prawdopodobne jest aby ktoś ją kolekcjonował, a jak pokazuje poniższy przykład warto, bo można w którymś momencie mieć dosyć intrygujące deja vu  bynajmniej nie sprowadzające się tylko do fragmentu, który pozwoliłem sobie powiększyć u dołu posta... 


Kliknij aby otworzyć na pełnym ekranie
Kliknij aby otworzyć na pełnym ekranie



Prawda,  że ciekawe?

Prawda, że ciekawe?

sobota, 16 października 2010

El sueño de la razón produce monstruos


Gdy rozum śpi...


...budzą się demony...


 




czwartek, 14 października 2010

Kobyłka u płota

Planowałem zacząć ten tekst od zwrotu „pewna polska platforma cyfrowa”, ale zmieniłem zdanie.

Cyfrowy Polsat, bo to o nim mowa, decyduje za nas, z jakiego sprzętu możemy legalnie korzystać odbierając jego programy. Bo nie jest to tak Droga Internautko i Szanowny Internauto, iżby legalność Twa zależeć miała od opłaconego abonamentu i podpisanej umowy, o nie. Tyś skazanym jest na jedynie słuszny dekoder miłościwie ci sprzedającego go Polsatu.

Ale do rzeczy. Lat temu iks dołączyłem do grona użytkowników telewizji cyfrowej właśnie za sprawą umowy podpisanej z CP. Umowa była bodajże na półtora roku, a dołączony do niej dekoder stawał się moją własnością już na starcie. Po okresie obowiązkowym nadal korzystałem i korzystam z oferty programowej tej platformy i nie powiem, chwalę ją sobie. Do tego stopnia, że oddawszy na złom dekadę temu poczciwy magnetowid VHS, a nie pałając miłością do setek płyt walających się po domu zapragnąłem móc rejestrować programy co ciekawsze na twardy dysk zwany w co bardziej uczonych kręgach HDD.

Traf chciał, że dekoder właśnie Cyfrowego Polsatu i właśnie z twardym dyskiem miał na zbyciu ktoś znajomy. Sprzęt był w stanie idealnym, pełnosprawny, z wszelkimi papierkami i po okazyjnej cenie. Przyznaję, że nie wiedziałem wtedy, iż stosowana, jako w pewnym sensie klucz deszyfrujący abonencka karta chipowa jest przypisana do konkretnego egzemplarza i przekonany byłem, że przełożenie jej podobnie jak karty sim w telefonie już umożliwi mi korzystanie z nowego urządzenia.

Byłem w błędzie. Karta nie zadziałała. Sprawdziłem starą kartę którą otrzymałem od znajomego. Ta funkcjonowała bez zarzutu, ale tylko przy programach niekodowanych. Zadzwoniłem do BOK Cyfrowego Polsatu i wyjaśniając w czym rzecz poprosiłem o pomoc.
-Nie ma takiej możliwości – usłyszałem od miłej pani – Karta przypisana do jednego odbiornika nie zadziała w innym.
-OK. Rozumiem, ale musi istnieć jakieś rozwiązanie, prawda? Może da się nabyć odpłatnie nową kartę albo aktywować ponownie tą z drugiego dekodera, a jednocześnie odłączyć moją? W końcu to tylko chip i koszty przeprogramowania go nie mogą być wielkie.
-Zapytam przełożonego.
-...
-Nie ma takiej możliwości – po krótkiej chwili powtórzyła konsultantka
-Zaraz, chwileczkę. Proszę mnie poprawić jeśli się mylę. Płacę abonament, tak? Dekoder jest moją własnością, prawda? Obydwa dekodery są sygnowane waszym logiem i pochodzą z Waszego kanału dystrybucji? W czym więc jest problem?
-Nie może pan przełożyć karty do innego sprzętu.
-Aha.

Co Portier robi w takich razach to już wiadomo. Pisze list. Do BOK Polsatu oczywiście.
------
Proszę o wyjaśnienie mi następującej kwestii.

[Tutaj opis sprawy jak powyżej i potem:]

Pytanie jest krótkie. Dlaczego?

Nie zadawałbym go gdyby był to sprzęt spoza oferty Polsatu, choć wiem, że i takie z odpowiednim modułem są w stanie odbierać Wasze programy, ale tutaj chodziło o wymianę dekodera na inny również z Waszym logo. Uważam to za delikatnie mówiąc nonsens i bezzasadne ograniczanie praw abonenta. Idąc dalej w ten absurd mógłbym zapytać czy rekomendujecie Państwo jakieś określone typy telewizorów? Prawda, że głupie pytanie? Dlaczego więc ktoś narzuca mi jaki mam mieć odbiornik satelitarny, a jakiego mi mieć nie wolno?

[Tutaj w oryginale moje imię, nazwisko i adres]
------
Dziś wieczorem otrzymałem odpowiedź.
------
Witam

Uprzejmie informuję, że karta jest przypisana do posiadanego dekodera i stanowi jego integralną część, w związku z powyższym nie będzie ona działała z innym dekoderem.

Wyjaśniam, że w przypadku chęci przerejestrowania dekodera jego właściciel powinien przesłać listem na adres Cyfrowego Polsatu prośbę o zmianę danych abonenta. Prośba powinna zawierać: 
- dane pozwalające na identyfikację  (np. id kontraktu, nr karty, nr dekodera),
- kopię dokumentu potwierdzającego tożsamość nowego abonenta (np. dowód osobisty),
- dane korespondencyjne nowego abonenta.
Po otrzymaniu w/w prośby Cyfrowy Polsat prześle do dotychczasowego właściciela dekodera Porozumienie Dotyczące Przeniesienia Praw I Obowiązków Z Umowy Programowej.
------
Nie należę do osób szczególnie lotnych, jednakże nawet przy stuprocentowym obciążeniu mojego procesora nie jestem w stanie połączyć odpowiedzi z pytaniem w sposób, który sugerowałby, że dotyczą siebie nawzajem. Polsat pisze o PRZENIESIENIU UMOWY połączonym z przepisaniem dekodera (po co mi druga umowa?!), a ja o ZAKUPIENIU UŻYWANEGO SPRZĘTU Z DRUGIEJ RĘKI od osoby której więź z CP rozluźniła się już daaawno, a która po prostu prywatnie pozbywa się zbędnego urządzenia.

O swoim odczuciu nie omieszkałem zresztą  poinformować Pana Konsultanta:
------
Mam nadzieję, że rozumie Pan iż przesłana mi odpowiedź NIE ODNOSI SIĘ W ŻADEN SPOSÓB DO ZAPYTANIA jakie do Państwa skierowałem.

Proszę nie odpisywać. Sprawa została przekazana do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów

Pozostaję z poważaniem.
------
Słowo się rzekło.

poniedziałek, 11 października 2010

sKurier* II

Dzień pierwszy - wtorek
Sprzedający z pewnego „znanego serwisu aukcyjnego” przesyła mi informację o nadaniu mojego poniedziałkowego zakupu przesyłką kurierską. firmą kurierską. Mam złe przeczucia...

Sprawdzam numer listu przewozowego: "paczka jest wprowadzona do systemu i oczekuje na realizację”

Dzień drugi – środa
Kontroluję tracking. „Katowice - przesyłka została załadowana na samochód dystrybucyjny o 7:28”.
Nic nie piszą o wykorzystaniu teleportacji, ale faktem jest, iż paczka moja drogę z Gdyni do Katowic pokonała w sposób mi nieznany.

Dlaczego WIEM, że kurier nie dojedzie? Nie pytajcie.

Około 16:10 kontaktuję się z BOK.
-Dostarczamy paczki do siedemnastej. Jak nie dojedzie to wtedy będziemy się martwić – oświadcza mi konsultantka.
Faktycznie, zacząłem się martwić za wcześnie, ale za to proroczo. Oczywiście, że nie dojechał.

Sprawdzam tracking około 18:30.
„Przesyłka awizowana o 18:15”
/Tutaj w moim wykonaniu słowa powszechnie uznawane za obraźliwe./
Oczywiście nie było na mojej ulicy żadnego kuriera, a w skrzynce awiza, ale klawiatura wszystko zniesie.

Telefon na infolinię (od ostatniego spotkania wydłużyli godziny pracy do 19:00!)
-No niestety nie mogę panu pomóc. Proszę zadzwonić do oddziału w Sosnowcu.
-A tam pewnie nikt nie odbierze, prawda?
-Nie, dlaczego? Odbiorą. Pracują do dziewiętnastej.
Dzwonię. Nie odbierają. Pracują do dziewiętnastej. Jest osiemnasta czterdzieści.
Wyciągam z czeluści mojego komputera maile z ostatniego spotkania z cudowną firmą sKurierską i nie zastanawiając się długo piszę do dobrze mi już „znanej” pani Agnieszki**:

Dzień dobry
Piszę do Pani, ponieważ pozostawiłem sobie maile sprzed kilku miesięcy, kiedy to miałem wątpliwą przyjemność korzystania z usług Państwa firmy. Jak się okazuje moja przezorność na coś się przydała.
Tym razem jest to przesyłka nr  1469*****
Nadana w Gdyni w dniu wczorajszym tj. 5 października
Przyjęta przez [----]  o 13:28
Załadowana na samochód dystrybucyjny w Katowicach 6 października o 7:28
Awizowana o 18:15

Zastrzeżenia powiedziałbym tradycyjne:
-pomiędzy przyjęciem do realizacji, a załadowaniem na samochód w Katowicach status przesyłki na stronie www nie aktualizowany
-przesyłka nie została doręczona, mimo iż znajduje się od co najmniej 12 godzin w tym samym mieście co jej odbiorca
-zapis o awizowaniu jest KŁAMSTWEM. Przesyłka nie była awizowana, kurier nie dojechał do mojego miejsca zamieszkania.
-brak informacji telefonicznej ze strony bądź kierowcy bądź przedstawiciela Państwa firmy o OPÓŹNIENIU Z WASZEJ WINY

Proszę wybaczyć ton tego listu, ale korzystam z usług kurierskich dosyć często od kilku już lat, a nigdy nikt poza Wami nie doręczał przesyłki później niż na drugi dzień (ostatnio trwało to pięć dni!). Może warto przypomnieć, że pensje Państwa pochodzą z wpłat za usługę od takich między innymi klientów jak ja. Na stronie prawie każdej firmy tracking jest aktualizowany co kilka godzin wraz z zaznaczeniem transportu z miasta nadawcy do miasta odbiorcy w nocy. Kierowca zaś po to ma telefon i dane adresata by dzwonić, jeśli go nie zastał lub gdy z jakiejś przyczyny nie jest w stanie doręczyć paczki w terminie.
Liczę na szybkie rozwiązanie "problemu" i odpowiedź

(Tu w oryginale moje imię i nazwisko)

Zasypiam jak to się mówi w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Dzień trzeci - czwartek

Sprawdzam tracking około ósmej rano - nihil novi. Dzwonię na numer oddziału katowickiego (w Sosnowcu). Nikt nie odbiera. Dzwonię na infolinię - "aktualnie wszyscy konsultanci są zajęci". Po trzech minutach rezygnuję.

Druga próba około dziewiątej. Cud!
-Zaraz napiszę maila w pana sprawie do Sosnowca. Oddzwonią.

Pani pisze, oni (teoretycznie) dzwonią, paczki nie ma.
Po dwunastej odpisuje pani Agnieszka:

Witam!

Pańskie sugestie zostały przekazane spedytorowi oddziału. Przesyłka będzie wydana ponownie do doręczenia w dniu jutrzejszym.

Jako, że pracujemy w systemie zmianowym, proszę kierować maile na ogólny adres oddziału: [...]
Pozdrawiam

[...]

Taka bardziej czarna polewka można powiedzieć, ale nic. Czekam dalej. Dzwoni telefon. Pani Hania.
-Dzień dobry! Hanna [...] z firmy [...]. Dzwonię, żeby powiedzieć, że pana sugestie zostały przekazane spedytorowi i paczka zostanie doręczona jutro. Zresztą koleżanka pisze już panu maila.

Aha! Chcą mnie zaspamować! ;)

Pani Agnieszka po raz drugi kilka chwil później. Mail:

Witam ponownie
Kurierowi został przekazany Pański numer telefonu. Jutro kurier będzie kontaktował się z Panem w celu ustalenia godziny doręczenia.
Pozdrawiam
[...]


Nie wiem dalibóg, nawet z poprawką na moją wrodzoną zrzędliwość dlaczego przesyłka, która nie była awizowana tylko zignorowana w środę nie może trafić do doręczenia automatycznie w czwartek, ale może się czepiam. Może oni się starają tylko im nie wychodzi.
Stanowczo się starają.
Pół godziny później. Telefon. Pan Jakub.

-Dzień dobry. Dzwoni Jakub [...] z firmy [...]. Pragnę odpowiedzieć na pańskiego maila. Paczka zostanie doręczona jutro, a kurier ma pana numer.
-Wie pan co? - nie wytrzymuję - W tej sprawie miałem już parę maili i drugie tyle telefonów, a wolałbym po prostu paczkę za którą zapłaciłem.
-No tak, ale wczoraj kurier nie stanął na wysokości zadania chyba.
-Kurier wczoraj nie dojechał na moją ulicę. Nie było go tu, niczego nie awizował, a na stronie www podana jest nieprawda. Kłamstwo po prostu.
-Aha... - pan Jakub jest chyba nowy w branży bo słychać jak bardzo brakuje mu teraz zaklęć z żółtych karteczek na monitorze. - Mówi pan że to nie było awizowane?
-Nie było!
-Coś musiało nie wypalić. Jutro już na pewno. Bardzo panu dziękuję.
-Do usłyszenia - sam nie wiem dlaczego uśmiecham się wygłaszając ta formułkę. Chyba kurcze jakiś niedowiarek ze mnie.

Godzina dwudziesta. Dla pewności sprawdzam tracking. Bez zmian oczywiście.

Dzień czwarty - piątek

Zaglądam na sKurierską stronę www o 8:20. Nothing.
Wracam o 9:00.
„Katowice - przesyłka została załadowana na samochód dystrybucyjny o 8:21”. Kierowca ten sam co poprzednio... Uaaa... Będzie się działo!

16:00. Się nie dzieje. Absolutnie nic, a dostawy trwają przecież tylko do 17:00!
Dzwonię na infolinię.
-Numer do kierowcy? No niestety, nie mogę panu pomóc... Musi pan dzwonić do oddziału w Sosnowcu albo podam panu numer do dyspozytora.
Podaje. Notuję. Dziękuję.

Dzwonię. Cisza. No to oddział sosnowiecki. Cisza. No to dyspozytor. No to oddział... itd itp.
Po około pięciu minutach gdy temperatura mojego telefonu, że o właścicielu nie wspomnę bliska jest wrzenia w Sosnowcu wreszcie ktoś odbiera...
-Aaaa... Nie mam tu przesyłki o takim numerze...
(Podaję numer trzykrotnie aż wreszcie pani stwierdza, że to pewnie w innym programie ma)
-Bo ja się tu muszę z programu na program przełączać, wie pan. Dam panu może numer do kierowcy.
Daje.

Zapisuję, dziękuję, dzwonię.  
-Ale ja przecież... Ja mam samochód zepsuty. Na kanale stoi. Nie ma szans żebym dojechał. - dobiega mnie z drugiej strony słuchawki

/Tutaj w moim wykonaniu słowa powszechnie uznawane za obraźliwe./
/I jeszcze raz/
/I jeszcze!/

Dział reklamacji. 16:30

-Dzień dobry. Nazywam się [...] Czy dodzwoniłem się do działu reklamacji?
-Nie... Musi pan w poniedziałek po ósmej.

Dzień piąty - sobota

Wolna.

Dzień szósty - niedziela

Wolna jak najbardziej.

Dzień siódmy - poniedziałek

Tracking. Godzina 8:55: „Katowice - przesyłka została załadowana na samochód dystrybucyjny o 7:28”.
Godzina 9:05. Telefonuję.
-Aaa... Tak, pamiętam. Dziś już na sto procent będę, tylko nie wiem o której.
-Ok. No to czekam. Dziękuję. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia.

Godzina 14:00. Paczka dociera do adresata.



---------------------------------------------


* - s oznacza "super" rzecz jasna
** - Wszystkie imiona zostały zmienione

wtorek, 5 października 2010

Szaroświat umarłego czasu

Wyobraź sobie, że Twoje życie to złudzenie.

Wyobraź sobie, że za drzwiami, które za chwilę otworzysz nie ma TERAZ nic, a COŚ pojawi się dopiero, gdy naciśniesz klamkę. Jakby ktoś zmieniał dekorację tuż przed Twoim przyjściem.  Tworzył DALSZY CIĄG.

Myślałeś kiedyś, gdzie trafisz, jeśli któreś z wielu drzwi w swoim życiu otworzysz o sekundę za wcześnie?

Wyobraź sobie miejsce, w którym czas nie istnieje. Szare, mokre, ponure.  Ulice bez nazw, autobusy bez tras, ludzi bez życia. Wlokące się po spękanych brudnych chodnikach postacie w których oczach jest tylko nicość.
Krzyczysz? Aagggghhhhhhh…
Tutaj nie ma krzyku.
Tutaj nie ma już nic poza trwaniem. Dzień, rok, wiek.

Szaroświat.

On też wyszedł z domu o jeden krok za szybko. Na chwilę, może kilka godzin. Za szybko.
Szaroświat pochłonął go jak bagno. Wessał. Zabrał mu życie.
Przez osiemnaście lat błąkał się po nim szukając wyjścia. A może wcale nie szukając?

Przez osiemnaście lat tutaj umarł, został zapomniany, wykreślony, usunięty ze świadomości. Choć przecież był. Tuż obok. Za jednymi z tych drzwi, których nie wolno Ci otworzyć o niewłaściwej porze.

Albo Ona. Przez czyjąś zapewne nieuwagę trafiła do miejsca w którym była dawno temu. Zbyt dawno by teraz bezkarnie tam wracać.

Twoje marzenia. Przeżyć coś jeszcze raz. Zobaczyć kogoś jeszcze raz.

Wyobraź sobie…

Wracasz TAM. Jesteś.
Wydaje Ci się, że WIESZ i ROZUMIESZ, ale nie dociera do Ciebie, że NIE MOŻESZ. Ten świat już się przeżył. Ci, którzy mieli odejść, odeszli. Ci, którzy mieli umrzeć, umrą. Co miało się rozpaść i tak się rozpadnie. Jeszcze raz. I znowu. Jak na zapętlonym filmie.

A Ty stoisz drżąc i widzisz tylko to, czego nikt już nigdy nie odmieni.

Ona zdążyła się cofnąć. Z pozoru nic się nie zmieniło. Ale szarość jak trupi jad przeżarła jej pamięć i sny. Przesączyła się do nich.

Dwa światy. Ona tu, dzisiaj, i ona TAM, w DAWNO MINIONYM.
Druga strona lustra. Za blisko, by ją ignorować. Za boleśnie, by w nią uwierzyć.

A gdy dojdzie się do końca początku żadna odpowiedź nie da nam już niczego. Ci, którzy mieli odejść, odeszli. Ci, którzy mieli umrzeć, umrą. Co miało się rozpaść i tak się rozpadnie. Jeszcze raz. I znowu. Jak na zapętlonym filmie...

-----------------------------------------

„Dom II” oraz „List”
z tomiku „Jakim prawem” autorstwa Jerzego Urbana (!!!).


piątek, 1 października 2010

Pętla po kielichu

Sprawa przebudowy, a raczej wyburzenia katowickiego dworca PKP od kilku już lat rozgrzewa emocje mieszkańców stolicy Śląska i chyba nie tylko ich. Trudno zresztą być komukolwiek obojętnym, gdy rzecz tyczy się radykalnych zmian w centrum wojewódzkiego miasta, a nadto wiąże z ogromnymi wydatkami oraz wielomiesięcznymi utrudnieniami w funkcjonowaniu wszystkich form komunikacji od pieszej począwszy.

O ile jednak sama konieczność działania wydaje się oczywista (obecny dworzec pochodzi z 1972 i mówiąc łagodnie nie wygląda najlepiej) o tyle jego kierunek nie każdemu może się podobać.

Koncepcja przyjęta do realizacji zakłada praktycznie budowę całkowicie nowego budynku NA MIEJSCU istniejącego dworca i ewentualne bądź zachowanie, bądź też tylko odtworzenie charakterystycznych betonowych „kielichów” będących swoistym znakiem rozpoznawczym dzisiejszego kompleksu. Od jakiegoś zresztą czasu cała dyskusja niechcący zeszła wyłącznie do sprawy owych słupów, jak gdyby uciekając od sedna, jakim jest w moim odczuciu kwestia wizualna, technologiczna i poniekąd marketingowa, a w tym także niebagatelny przecież wymiar finansowy.

(foto:  gazeta.pl)

Nie kryję, iż jestem zdecydowanym przeciwnikiem nowego dworca, którego kształt i podobieństwo do dziś istniejącego wydają mi się bardziej parodią niż nawiązaniem, zaś sam pomysł umieszczenia w bezpośrednim sąsiedztwie galerii handlowej (o kształcie dmuchanego materaca) irytuje.  Czy takie poglądy dowodzą jednak iżbym  jak to sugeruje w swoim artykule „Pociąg do kielicha” (Wiadomości PKM - wrzesień 2010) Jerzy Filar należał go "garstki mieszkańców" zafascynowanych betonem? Nie sądzę.

Generalnie koncepcja szklano aluminiowych baraków o urodzie przeciętnego marketu jest mi obca, co nie znaczy, że nie do zaakceptowania w określonych sytuacjach i przeznaczeniu, do których bynajmniej dworców nie zaliczam, ale problemem jest także coś innego, zdaje się pomijanego przez pomysłodawców zmian. Ciągłość historyczno architektoniczno symboliczna, o której tutaj zapomniano.

Nie da się zaprzeczyć, że dobiegający czterdziestki, niedomyty i nigdy chyba nie remontowany budynek nie nadaje się na wizytówkę miasta i w bardzo wielu aspektach odbiega od tego, co skłonni bylibyśmy uznać za standard, ale jednak chcąc nie chcąc jest symbolem (!) Katowic na równi z identycznie przecież brudnym i do tego również pochodzącym z początku lat 70 XX wieku Spodkiem. O tym jakoś mało się mówi.

Gdyby wybrać kilka rozpoznawalnych dla Katowiczan budynków i pokazać je mieszkańcom innych regionów kraju obawiam się, że poza właśnie Spodkiem, dworcem, Superjednostką i może Skarbkiem niewielkie mielibyśmy prawdopodobieństwo na prawidłowe rozpoznanie ich lokalizacji. Jedynym zaś nowym obiektem mającym szansę na znalezienie się w tym gronie mogłaby być Biblioteka Śląska. Jak na tak duże miasto nie jest to wynik powalający.

Nie oszukujmy się. Budynki jakich w Polsce i Europie jest tysiące jakkolwiek byłyby nowoczesne i błyszczące są tylko seryjną produkcją, która nikogo na kolana nie rzuca, a jeśli już to bardziej samym zaawansowaniem technologicznym niż urokiem, a przecież z tych dwóch czynników tylko drugi opierać się może upływowi czasu.

Cóż więc przemawia według mnie za starym (aczkolwiek niewątpliwie radykalnie odremontowanym) dworcem jako lepszym rozwiązaniem dla miasta?

Po pierwsze owa symbolika. Czterdzieści lat. Oldskul. Od wczesnego Gierka i dni burzliwego rozwoju regionu, jako nomen omen lokomotywy polskiej gospodarki, poprzez szarą siermiężność lat 80 i tandetnie kolorowe lata 90, aż po świat dzisiejszy, jakże inny przecież. Stałe wpisanie się kompleksu dworcowego w coś, co ośmieliłbym się nazwać „duszą” miasta, a co najdobitniej wyraża się chociażby poprzez odremontowane przywróceniem do stanu przedwojennego kino Rialto. Stałość, która nie przeszkodziła w tym, aby zarówno wspomniane kino, jak i Spodek na przykład bezproblemowo funkcjonowały odnowione i doładowane technologią wewnątrz bez udziału jednakże buldożerów od frontu.

Po drugie marka. Ten budynek ma styl, wymowę, wizję. Jest ciężki, brutalny, twardy, to fakt. Można by nawet powiedzieć, że twardy i prosty jak górniczy trud, który od setek lat był podstawą rozwoju tej ziemi, ale to już licentia poetica. Ten styl po prostu się broni. Przez swoją oryginalność i siłę wyrazu. Stabilność to słowo klucz. A gdyby tą stabilność uwspółcześnić byłby to już stabilny rozwój – wypisz, wymaluj hasło idealne dla całej metropolii.

Po trzecie mierność nowego projektu. Paradoksalnie nowa propozycja mogła by przebić się do ludzkiej świadomości szybciej gdyby totalnie burzyła obraz dzisiejszy. Gdyby miała podobną siłę jak to co jest, ale absolutnie inaczej ukierunkowaną. Gdyby jak walnięcie pięścią w stół stwarzała nową wizję, prowadziła dokądś i porywała. Dmuchany materac nie porywa donikąd. Dworzec imitujący inny dworzec tym bardziej. Estetykę ogólną zmilczę.

Po czwarte oczywiście pieniądze. Nie wspomniałbym o nich, bo każdy wie, że i remont i budowa czegoś nowego kosztują i kosztować muszą, choć z pewnością sumy są różne, ale przypadkiem właśnie to ostatnie sprawiło, że pozwolę sobie jednak na mały przytyk.

Te same Wiadomosci PKM, w których dziś odsądza się od czci i wiary zwolenników pozostawienia starego (?) (mamy jeszcze jeden – starszy, dwie ulice dalej) dworca opublikowały w roku 2006 buńczuczny tekst pt. „Odliczanie przed budową”, w którym zapowiadano powstanie na Zawodziu, jednej z dzielnic mojego miasta nowoczesnej bazy autobusowej oraz centrum przesiadkowego. W zamyśle do samych Katowic dojeżdżać się miało tramwajami, zaś tutaj w warunkach bliskich idealnym podróżni mieli przesiadać się z autobusów kończących swój bieg.  „Budowa zakończy się najpóźniej za trzy lata” (w 2009 roku) – zapowiada autor.
 
Aż korci zapytać – i cóż tam słychać w Centrum Przesiadkowym?

Ano niewiele. Mamy zarośniętą chaszczami pętlę tramwajową z lat 70, dwa przystanki, z których tylko jeden jest zadaszony i ulicę na której w nocy widoczność przypomina stan mojego konta bankowego, a zatem oscyluje wokół zera…
Nie znam szczegółów, ale biorąc pod uwagę opisany całokształt gotów jestem założyć że sprawa rozbiła się o pieniądze. Czy pomylę się twierdząc dalej, że zamiana wyburzenia dworca na jego generalny remont zwolniłaby sumy umożliwiające przynajmniej teoretycznie (w sensie kwot, bo prawnie mogłoby to być bardziej zagmatwane) utworzenie jednak owego centrum na Zawodziu?

No chyba, że czekamy aż stare tory tramwajowe zapadną się do reszty i od razu zrobimy sobie metro. W końcu jest NOWOCZEŚNIEJSZE.

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.