Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


środa, 26 czerwca 2013

Na web i na szyję

WYCIECZKA JEDENASTA: WILKOWICE - MAGURA - BYSTRA

Wilkowice-Bystra, a dokładniej stacja kolejowa o tej nazwie, podobnie jak Radziechowy-Wieprz współdzielona przez dwie odrębne gminy, to miejsce szczególne. Bez zbędnych dojazdów komunikacją miejską, przesiadek i poszukiwań można stąd zacząć nie tylko kilka różnych wycieczek w Beskid Śląski, ale i gdyby ktoś miał ochotę, wyruszając w przeciwnym kierunku, trafić do Beskidu Małego. Nie ma się wobec tego co dziwić, że pierwszym skojarzeniem, jakie już wiele miesięcy temu przyszło mi do głowy wraz z planem stopniowego poznawania coraz dalszych punktów na trasie linii kolejowej do Zwardonia była akurat ta miejscowość. I mało tego! Na przełomie marca i kwietnia, gdy mogło się jeszcze wydawać, że zima nigdy się nie skończy rozrysowałem sobie na jakimś karteluszku najprostszą z możliwych jak wtedy sądziłem, tę właśnie dzisiejszą trasę. Szybką, krótką i w gruncie rzeczy nieco ulgową. Ale za to idealną na wczesnowiosenne rozpoczęcie sezonu.
Czas pokazał jednak, że po pierwsze owo rozpoczęcie odbyło się gdzie indziej, bo w Radziechowach, po drugie zaś z pewnym pobłażaniem potraktowana marszruta z Wilkowic przeniesiona z kwietnia na czerwiec okazała się tą, która po raz pierwszy zmusiła mnie do wywieszenia białej flagi…
Ale zacznijmy od początku.
 
Nie wiem czy opowiadałem już jak to dawno, dawno temu wynalazłem Internet? Uhmm… Badania okresowe mam ważne, proszę nie robić takiej miny. Sam wynalazłem, nikt mi nie pomagał, ha ha ha. Otóż jako dzieciak wymarzyłem sobie urządzenie, coś na kształt dzisiejszego bankomatu, także jak on z wyświetlaczem, na którym po wetknięciu w odpowiednie miejsce monety lub banknotu będzie można przeczytać cóż też za nie dałoby się dostać. I oczywiście takie wybrane przez obsługującego przedmioty dostarczone zaraz jakimiś rurami wypadałyby potem z odpowiedniej klapki wprost do rąk! Mowa wtedy była rzecz jasna o takich najpotrzebniejszych sprawach, typu ciepłe (lub zimne) lody, miśki, pepsi, ciężarówa z przyczepą, scyzoryk czy sto plastikowych żołnierzyków (to ja chyba bardziej Allegro wymyśliłem niż Internet!), ale zostawmy to. Chodzi o pomysł, samą jakby to powiedział ze swoim cudownym akcentem towarzysz Gomułka „ideję”.
 
Albowiem ta to właśnie „ideja” staje mi znów przed oczami, kiedy nie całkiem dobudzony i niezupełnie jeszcze kompletnie ubrany kupuję bilet w góry. Ale nie na dworcu, skąd. W swoim pokoju, na swoim krzesełku, przed swoim komputerem. Wybieram, klikam, płacę szybkim przelewem i… włączam drukarkę. Jeszcze sekundka i oto jest. Science fiction w domu i zagrodzie.
 
A kiedy już się wydało bladym świtem plus minus piętnaście złotych, to jechać trzeba. Taka kupa szmalu nie może przepaść! No to jadę. Plecak, buciory, nóż, woda, apteczka, zestaw map, kanapki, czekolada, telefon, zapasowy telefon (dobry patent – polecam!), aparat fotograficzny i moro. Niestety nie Joanna, a tylko czapeczka. Wolałbym Joannę… yyy… nieważne.
 

wtorek, 11 czerwca 2013

ABC i tak dalej

...czyli okołobeskidzkich wspomnień
z dzieciństwa i młodości spora garść ;)
 
 ***
Kiedy 30 września 2011 roku po wielu latach przerwy wsiadałem znów do pociągu jadącego do Bielska miał to być tylko epizod, swego rodzaju dalszy ciąg wspomnieniowych odwiedzin w miejscach znanych mi i zapamiętanych z dzieciństwa i wczesnej młodości. Po spacerze przez osiedle na którym dorastałem, po wzruszającej do łez łazędze po umarłej kopalni Kleofas, a „chwilę” przed powrotem po kilku dekadach do szpitala w którym jako osiemnastolatek przeżywałem zauroczenie pewną pielęgniarką, znalazły się Beskidy.
Chciałem tylko na nie zerknąć, poszukać przeszłości i wrócić.  Ale o ile moje osiedle było już tylko pustą, de facto obcą mi skorupką, kopalnia strupieszałymi ruinami, a szpital w znanej mi wersji dobiegał właśnie końca swych dni za sprawą generalnego remontu, to w górach nikt nie kazał mi biec. Przeszłość trwała tam tak samo pewnie jak wtedy, gdy była teraźniejszością. To chyba dlatego już później przy każdej kolejnej wycieczce, nawet w zupełnie nowe, nieznane mi miejsca czułem się jak gdybym przechodził przez lustro, wprost do krainy zaczarowanego, słodkiego dzieciństwa, gdzie nic być nie musi, a wszystko może.
 
 *** 
Bielsko-Biała w tych wspomnieniach to właściwie tylko okolice dworca. Sam budynek od pierwszego spotkania wydający mi się sympatycznym, gmach BPBP naprzeciwko, oczywiście dworzec autobusowy, estakada i przystanek „mojej” ukochanej ósemki. Dlaczego ukochanej? Może dlatego, że zawsze wzruszał mnie napis „Szyndzielnia” na tabliczce, a teraz wyświetlaczu. Wydawał się jakiś nierealny w porównaniu z różnymi „osiedlami”, „pętlami” i wszystkim podobnym. I choć w każdym mieście są takie dziwne nazwy (w Katowicach był kiedyś autobus „zatytułowany” „Wesoła kopalnia Lenin”) to jednak ta spodobała mi się najbardziej ze wszystkich.

Na tym przystanku od lat wszystko jest (dla mnie) niezmienne. Zimny, czasem chmurny poranek, ludzie, wcale nie turyści, zwykli codzienni szarzy ludzie wracający do domów z zakupami, szumiące z dala pociągi i wreszcie….
-Jedzie!
-Masz bilety?
 
Czasem wstydzę się spojrzeć w oczy współpasażerom, bo moje prawie że wzruszenie może wydać im się śmiesznym, ale tak samo dwadzieścia osiem lat temu jak i dziś z nosem przyklejonym do szyby przeżywam całym sobą niedługą przecież w sumie podróż, by wreszcie na cichym, otoczonym lasem i górami placyku obok dolnej stacji kolejki linowej wysiąść i rozejrzeć się za każdym razem nie umiejąc pochłonąć naraz tego piękna.

Prosta, prozaiczna wręcz trasa od szczytu Szyndzielni poprzez Klimczok do Szczyrku jest dla mnie również wyjątkowa z wielu względów. To tędy po raz pierwszy w życiu szedłem z ojcem na górską wycieczkę, to tędy szła lat ileś wcześniej także z nim moja mama („A wiesz jak mnie kolana bolały!?”), to też tutaj deptał z podobnie jak ja pierwszego dnia kwaśną miną jego brat. Wszyscy my nieco "na siłę" ciągnięci w Beskidy. Ale czar działał. Z bratem jeździł mój tata jeszcze wiele razy (w tym na rowerach z Katowic do Wisły na przykład!), mama do dziś wspomina panoramy z Klimczoka, a ja…
A ja zrozumiałem dopiero niedawno, że wśród wielu spraw małych i dużych w których oczekiwań ojca nie spełniłem jest ta jedna przynajmniej z której na pewno gdyby żył byłby szczęśliwy. Pokochałem jego góry. A może należałoby napisać; zrozumiałem.

środa, 5 czerwca 2013

Kwestie formalne

Wykorzystując po raz milionowy swój filmik z przejazdu pociągiem pomiędzy Szopienicami a Zawodziem wzbogaciłem go o warstwę muzyczną i niniejszym zapraszam do zerknięcia tudzież posłuchania tak zmiksowanej całości poniżej. Wykonawcą utworu jest... rosyjska grupa Stoner Train.
 
Na You Tube dostępna jest także zmieniona wersja filmu z dziesiątej wycieczki w Beskidy, zaś na Dysku Google mój subiektywny po nich (o mało co) przewodnik w formacie PDF.
 
Smacznego!
 
 

Kliknij w obrazek poniżej aby przejść
do pobierania darmowej książeczki "Zadyszka za dyszkę"!
 

wtorek, 4 czerwca 2013

Oranżeria

Czasem rozmawiając z kimś o tym co mnie irytuje, opisując to na blogu lub interweniując gdzieś zdarza mi sie słyszeć, że się czepiam, że przesadzam, że przecież błądzić jest rzeczą ludzką oraz (nie wiem dlaczego coraz częściej, ha ha ha!), że na starość robię się zmierzły.

Ale taki już jestem, sorry Winnetou. Nie wymagam od świata więcej jak tylko zgodności obietnic z rzeczywistością albo... milczenia, gdy się czegoś zrobić nie może, czy też nie potrafi.

Moja dzisiejsza opowiastka związek ma z Orange, operatorem telekomunikacyjnym z którego usług (wcześniej pod marką Idea) korzystam nieprzerwanie od 1999 roku i którego od plus minus 2007 oceniam raczej słabo, mimo szczerej nadziei, że kolejnym razem będzie inaczej.

Taki kolejny raz (i kolejny nieudany) miał miejsce kilka dni temu, a związany był z przedłużeniem umowy abonenckiej. Rzecz cała zaczęła się od dokonania przeze mnie wyboru odpowiedniego aparatu, wysokości abonamentu i czasu trwania zobowiązania, a następnie złożeniu zamówienia na dostarczenie przesyłki. Jako że decydując się na konkretny model telefonu przeszukiwałem najpierw strony producentów, serwisy testujące oraz oczywiście You Tube, miałem jako taką wiedzę na temat tego, co kupuję. Przyszłość pokazała, że większą niż pracownicy "pomarańczowego" Biura Obsługi.
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.