Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


piątek, 30 lipca 2010

Bracia błaźniacy

Wczoraj wyjąłem ze swojej skrzynki pocztowej list. List ów (Uff…) wysłany przez Śląski Urząd Wojewódzki informuje mnie, że Miejski Zarząd Ulic i Mostów (w skrócie MZUiM – zawsze mi się kojarzyło z MUZEUM, ale dopiero, gdy zacząłem częściej jeździć po polskich drogach zrozumiałem, dlaczego…) zamierza poszerzyć moją ulicę. Prawdopodobnie jest to nomen omen ZNAK. Zupełnie jak z tym filmem na kasecie, co to wystarczyło go obejrzeć, żeby szybko zniknąć z tego świata. Niektórzy mówią, że był tam nagrany ostatni odcinek "Mody na sukces", ale nieważne, zostawmy to.

Otóż.
ŚUW w porozumieniu z MZUiM planują jak już napisałem poszerzenie ulicy. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że robią to już czterdzieści lat (znaczy planują), a samo poszerzenie ma mieć około metra. Średnia jakby szokująca.
Z tyłu tejże informacji jest lista adresatów. Sens całości jest z grubsza biorąc taki, że oni będą poszerzać drogę (wiem, wiem, dziadek mi opowiadał), a osoby z listy, jeśli nie żyją to mają dać znać, żeby było wiadomo.
Komu wysłać następną listę.

Spoko. Już łapię.

Opowiadałem już kiedyś o całej tej historii (link). Nasza ulica, nie dość, że boczna, krótka i na dodatek ślepa, ma być poszerzana. Pas, który trzeba odciąć z przylegających do niej działek ma w najgrubszym miejscu może dwa, a w najcieńszym około jeden metr szerokości. Nie jest to jednak takie proste, bo zakładając, że sprawa dotyczyłaby np. czterech posesji wcale nie otrzymujemy czterech właścicieli do poinformowania i spłacenia, a około według moich obliczeń… trzydziestu. Szczegóły tego rozbicia dzielnicowego pod linkiem powyżej.

A wracając do listu.
To, że wśród adresatów znalazłem swojego nieżyjącego od prawie dekady wujka z Gliwic nawet mnie nie zdziwiło (nie wiem jak tam reszta, bo połowy w życiu na oczy nie widziałem), ale jednak z pewnym nie ukrywam oszołomieniem skonstatowałem, że jest mnie dwóch.

Mam braciszka!
Yuhuuuuu!

Brat mój jest w tym samym wieku co ja i mieszka nawet pod tym samym adresem, a nadto ŚUW uważa, iż jest on wespół ze mną spadkobiercą części działki mojego ojca.

Ponieważ jednak po chwilowej euforii i późniejszej konsultacji z moją rodzicielką uzyskałem jasną informację, że ze wszystkich nieszczęść na tej planecie posiadanie drugiego egzemplarza mojej osoby jest jej jak najmniej miłe, nieco ochłonąłem i zacząłem analizować fakty na zimno (wujek wybaczy).

Urząd Wojewódzki uznał oto posiadane przeze mnie dwa imiona za dwa odrębne byty i stąd na podstawie być może odpowiednich paragrafów i podpunktów stworzył mi rodzeństwo.
Teraz pyta się owego rodzeństwa czy aby na pewno dziedziczy ono 1/3 z ¼ działki będącej w 1/8 przedmiotem planowego uszczuplenia o circa metr szerokości . W zasadzie słusznie pyta.

I teraz co ja mam zrobić?

Bo tak. Jak napiszę, że brata nie mam, mogą zacząć coś węszyć. Że niby jak to? Był, żył, imię miał, w kartotekach figurował, a teraz co?

Jak napiszę, że brat owszem jest i ma się dobrze to kto wie czy nie będę się z nim musiał sądzić (albo raczej on ze mną) o zachowek, a to mało atrakcyjne, żeby mi potem jakiś obcy facet łaził po domu i jeszcze dotykał mojego tego… no… jakże on się… Pentium III, że o klawiaturze nie wspomnę.

Rozważaną także chwilowo wersję, że brat może się zgodzić na poszerzenie drogi, a ja nie i w ten sposób zablokujemy całą inwestycję na kolejne cztery dekady odrzuciłem ze względu na swój ogólny patriotyzm i propaństwowość.

Postanowiłem zatem po namyśle zostawić sprawy swojemu biegowi.

Brat mówi, że to dobra decyzja.

-------------------------------------


Wbrew tonacji tego posta całość opisywanych zdarzeń jest autentyczna!

wtorek, 27 lipca 2010

Demotyportier 5

Copyright by Portier 2010

sobota, 24 lipca 2010

Demotyportier 4

Copyright by Portier 2010

czwartek, 22 lipca 2010

Kup pan cegłę!

Znalazłem dziś w swojej skrzynce pocztowej ulotkę reklamującą tani węgiel i inne materiały opałowe wraz z gratisowym dowozem w promieniu 50 km. Jako że z przyczyn powiedzmy historyczno ekonomicznych nadal ogrzewam swój dom właśnie węglem i nawet przymierzałem się do dokupienia pewnej jego ilości bez wahania napisałem maila na adres biura.


Tutaj mała dygresja dla niewtajemniczonych. Węgiel kupić można nie tylko za pieniądze, ale i za tzw. talony, które są rodzajem dodatku do wynagrodzenia osób zatrudnionych w górnictwie, choć jak przypuszczam nie tylko ich. Taki talon to mała karteczka wielkości plus minus kostki masła upoważniająca posiadacza do odebrania bezpłatnie określonej ilości czarnego kruszcu. Oczywiście niektórzy wybierają już na początku opcję ekwiwalentu pieniężnego i im damy dziś spokój, ale reszta bierze talony jeśli nie dla siebie lub bliskich to po to, by je spieniężyć.

Przykładowy wygląd talonu
(proszę zwrócić uwagę na przeznaczenie środkowego z trzech bocznych kuponów)

Zasada jest z grubsza taka, że talon gwarantuje ilość węgla niezależną od wahań cen na rynku (odbierający pokrywa zawsze tylko koszt transportu) i jest ważny około roku lub dwóch, a zatem stanowi swoistą formę lokaty.
Nietrudno się domyśleć, że ktoś decydujący się na sprzedaż takowego dokumentu we własnym zakresie najczęściej spodziewa się zań kwot niższych niż te funkcjonujące przy zakupie węgla za gotówkę. I tak w chwili obecnej, gdy tona kosztuje około 600 zł to bon na tą samą ilość opału nabyć można przy odrobinie szczęścia za 480. Zawsze jednak dotyczy to wyłącznie wymiany bonu na gotówkę,  bo zakup węgla pozostaje barterem. Tyle tytułem wprowadzenia.

Tak więc wysłałem około godziny 17:10 maila z następującym zapytaniem:

Dzień dobry. Proszę o informację czy możliwy jest u Państwa zakup węgla częściowo za talony KWK […]. Chciałbym kupić 1,5 tony z czego na tonę mam kopalniany talon, a za pół tony wraz z dowozem całości do […] zapłaciłbym gotówką. […]
Jeśli taka transakcja byłaby wykonalna proszę o informację nt. ceny. [...] Pozdrawiam
[…]

Odpowiedź nadeszła już po godzinie.

Dzień Dobry
Istnieje możliwość rozliczenia talonu za stawkę, jaką oferuje skup na pod kopalnią...Cena za orzech II z […] to 620zł/t czyli łącznie za 1,5t zapłaciłby Pan 930zł Transport jest Gratis...Co do kwoty za talon ciężko jest mi udzielić ostatecznej ceny skupu, ponieważ juz dawno nie rozliczaliśmy talonów(swojego czasu było to ok.450zł, aczkolwiek nie jestem w temacie jak to wygląda na dzień dzisiejszy). [wytłuszczenie moje - Portier] W przypadku dostarczenia 1/2t jest to koszt 310zł plus 20zł za dowóz.
Pozdrawiam

Proszę teraz spojrzeć jak wygląda od środka mój ulubiony „biznes po polsku”. Zakładając, że zgodziłbym się na podane warunki mielibyśmy sytuację następującą (pomijamy te pół tony za gotówkę):

Daję kierowcy talon na tonę węgla, a on odbiera go na kopalni nie dopłacając ani grosza. Mnie za ten sam węgiel po około 20 minutach każe dopłacić 170 zł (i nie ma to nic wspólnego z opłatą za transport). Jeśli nawet byłoby odwrotnie, tzn. dostawca najpierw przywiózłby towar, a potem odebrał bon, to i tak fizycznie mógłby na jego podstawie odebrać tą samą ilość takiego samego węgla, którą przywiózł załóżmy z innego źródła! Za transport dopłaciłbym osobno, bo on nie ma tu nic do rzeczy.
A zatem...

Sto siedemdziesiąt złotych za nic!

Nie wiem jak to się księguje, ale sam pomysł jest przedni. Coś w stylu sprzedania Kolumny Zygmunta. Przynajmniej koszty własne są podobne.
Muszę przyznać, że irytacja w jaką wprawiają mnie tego rodzaju doświadczenia sprawi niedługo, że przestanę cenzurować imiona, nazwiska i nazwy firm bądź instytucji...

wtorek, 20 lipca 2010

Myśli tombakowe

Lepiej być sobą będąc nikim niż być nikim będąc z pozoru kimś

Historia ludzkości to spełnienie wiary w niemożliwe

Nie ma ludzi doskonałych, niektórzy tylko doskonale takich udają

Naiwność to szczerość zamknięta w klatce

Największym dylematem jest czy wybrać życie w zgodzie z sobą czy w zgodzie z innymi

Jeśli nawet miłość i nienawiść zaślepiają to ta pierwsza daje przynajmniej różowe okulary

Do władzy przez wiedzę, do wiedzy przez pokorę

Miarą tego, kim jestem jest to, kim nigdy nie będę

Lepsze szczere łzy niż fałszywy uśmiech

Najsprawniej myślimy wtedy, gdy musimy wytłumaczyć się z naszej bezmyślności

Za złudzenia płaci się drogo a i tak niektórzy dają napiwki…

Nim ocenisz – zrozum, nim zrozumiesz – poznaj, nim poznasz – nie oceniaj

Miłość jest legendą do mapy naszego życia

Dlaczego chcąc żyć jak człowiek trzeba zachowywać się jak świnia?

Czasem tylko w marzeniach stąpamy twardo po ziemi

Nadzieja. Szklana kula u nogi.

Zanim spalisz za sobą wszystkie mosty, sprawdź czy nie jesteś na bezludnej wyspie

i druga wersja:

Choćby spalić za sobą wszystkie mosty, dym nie przesłoni dróg, które do nich prowadziły

---------------------------------------------
copyright by Portier 2002 - 2005

niedziela, 18 lipca 2010

Twoj hajmat - moja ojczyzna II

Poniżej zrzut ekranu z kolejnymi napisami we flashu pojawiającymi się po wejściu na stronę www pewnej organizacji postulującej autonomię dla Śląska. Mam tylko jedno pytanie.

KTO jest wariatem z centrali?

No kto?

Twoj hajmat - moja ojczyzna

Jestem Ślązakiem. Mieszkam w Polsce.

Nigdy nie dzieliłem ludzi na Hanysów i Goroli (w uproszczeniu: tubylców i przyjezdnych), nigdy nie zastanawiałem się, którzy z nich mają i czy mają w ogóle większe prawo do czegokolwiek. Oceniam świat, jako pewien stan istniejący plus konkretnych ludzi w nim. I jedno i drugie można chcieć zmieniać i poprawiać, ale zawsze zacząć należy od akceptacji sytuacji już zastanej, bo inaczej jest się zwykłym wywrotowcem.

Patrząc na swoją przeszłość znajduję w niej wszystkie odcienie swojego regionu. Urodziłem się i mieszkam od dziesięcioleci w Katowicach, mój ojciec był Ślązakiem z dziada pradziada, mama pochodzi z centralnej Polski. W domu mówiło się językiem potocznym, ale bez gwary, a drugiej strony w kontaktach z dalszą rodziną zawsze ta gwara się pojawiała. Mój dziadek był polskim kolejarzem, który w czasie wojny w obawie o los swojej rodziny podpisał niemiecką volkslistę. Ojciec był w wojsku wartownikiem przed rezydencją tow. Gomułki, a w 1980 roku został członkiem Solidarności. Mama należała do ZSMP…
Od Sasa do Lasa.
Mógłbym tak długo.

Nikt nie wie wszystkiego. Nikt nie jest w stanie wszystkiego zrozumieć, wszystkiego się nauczyć, poznać odpowiedzi na wszystkie pytania i zagwarantować sobie dożywotniej nieomylności. Naszą miarą, jako ludzi i obywateli jest to tylko na ile próbujemy się stać lepszymi, na ile podnieśliśmy swoją „wartość” w stosunku do punktu wyjścia. Całe życie uczymy się życia. Nie tylko formułek i wykresów, ale i uczciwości, sprawiedliwości, miłości, rozsądku, smutku, tęsknoty, złości i żalu. To bardzo trudna, żmudna i nie zawsze skuteczna nauka.

Jedną z podstawowych jej zasad jest odpowiedzialność. Odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, ale także odpowiedzialność za swoje otoczenie w tym szczególnie za jego własny… brak odpowiedzialności.

Jestem Ślązakiem. Mieszkam w Polsce.

Pisałem już kiedyś o śląskim nacjonalizmie (link), który pod płaszczykiem troski o tradycję i kulturę głosi półgębkiem tezy, jeśli nie nawet o „polskich okupantach” (zdarzało się na niejednym forum) to bardzo często o „przybyszach z Polski” a co najmniej o „Śląsku i Polsce”, jako o dwóch organizmach.

Tego się oczywiście nie mówi wprost. To jest głębiej. Trzeba poszukać, poczytać, włożyć w to trochę czasu. Ale że jest, nikt nie zaprzeczy. I czasem jest w tym niechęć przy której skinheadzi na paradzie gejów to kółko różańcowe.
Takiego „patriotyzmu regionalnego” się boję. Nie, nie boję się ludzi, dla których mówienie lub godanie określa wartość człowieka niezależnie od tego CO mówi albo CO godo. Boję się tego rodzaju podejścia do samookreślenia. Podejścia, które ma historyczne konotacje tak złe, że nawet nie warte wspomnienia.

Nie życzę sobie zatem nazywania mnie „przybyszem” na ziemi, na której się urodziłem. Nie życzę sobie nazywania mnie Polaczkiem, ani dzielenia np. miejsca urodzenia moich rodziców na Śląsk i Polskę zamiast (jeśli już) na konkretne regiony.

Jestem Ślązakiem. Mieszkam w Polsce.
Jestem Polakiem. Mieszkam na Śląsku.

Jestem człowiekiem. Tak jak Ty.
-------------------------------------------------
Kliknij środkowym przyciskiem myszy
aby otworzyć obrazek w nowej karcie przeglądarki

sobota, 17 lipca 2010

Cor ultimum moriens

Jego ciało leżało osobno. Siła wybuchu i zderzenia, które zniszczyły samolot, odrzuciły go dalej niż innych. Resztki kadłuba dogasały stercząc u końca drogi upadku znaczonej dwustumetrowym pasem ściętych wierzchołków drzew. Wokół wraku szerokim kołem leżały rozrzucone szczątki aparatury i wyposażenia samolotu. Jeden ze współpasażerów żył jeszcze, gdy go znaleziono, choć był śmiertelnie poparzony. Pozostałe ciała były zwęglone prawie nie do poznania.

Jego płomienie oszczędziły. Padając uległ złamaniu kręgosłupa i wgniótł sobie żebra. Odniósł też dwie rany; jedną większą, barku, drugą, mniejszą, pod brodą. Ale głowa i twarz nie wykazywały obrażeń. Spod rzadkich szaro blond włosów marsowo szkliły się bladoniebieskie oczy. Rysy: nos i zaciśnięte – jak za życia – usta pozostały niezmienione. Był bez marynarki. Nic też nie wskazywało aby miał założone pasy bezpieczeństwa w oczekiwaniu lądowania. Lekarze nie mogli uzgodnić czy poniósł śmierć na miejscu czy też żył jeszcze w chwili upadku.”

Dag Hammarskjold – sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych zginął w nie do końca do dziś wyjaśnionej katastrofie lotniczej 18 września 1961 roku.

Tak, to prawda. Ja też poczułem się dziwnie czytając ten opis akurat w 2010 roku. Ale to przypadek. Nie w nim tkwi sedno dzisiejszego posta. W ramach mojej prywatnej akcji ukulturalniania się ;) za pomocą wydawania niewypłacalnych poprzez bankomat kwot poniżej 10 zł na książki z Allegro trafiłem na dość gruby tomik pod tytułem

"Księga zamachów" autorstwa Władysława B. Pawlaka
Trafiłem nomen omen w dziesiątkę, bowiem książka ta nie dość, że jest świetnie napisana to jeszcze opowiada o tak różnych wydarzeniach i tak różnych osobach, że właściwie można ją śmiało traktować jak swoistą lekcję historii pierwszego sześćdziesięciolecia XX wieku.

Mamy tu zarówno postacie większości znane jak prezydent Gabriel Narutowicz, John F. Kennedy, Adolf Hitler, Mahatma Gandhi czy arcyksiążę Ferdynand, od którego cała rzecz się rozpoczyna, jak i inne, jakby bardziej pokryte już kurzem historii i raczej słabo dziś kojarzone jak admirał Francji Vichy François Darlan, hitlerowski namiestnik w Protektoracie Czech i Moraw Reinhard Heydrich czy dominikański dyktator Rafael Leonidas Trujillo. Różni ludzie, różne państwa, rozmaite systemy władzy i jeden wspólny punkt. Wszyscy oni byli ofiarami zamachów na swoje życie. Swoistą ironią losu jest tutaj fakt, że jedynym z tej grupy, który je przeżył był Adolf Hitler…

A więc podróż w czasie. Od Sarajewa tuż przed pierwszą wojną światową, poprzez po(pierwszo)wojenną Warszawę, hitlerowskie Niemcy, okupowaną Czechosłowację i francuski Algier, New Delhi, Rodezję Północną aż do Dominikany i Stanów Zjednoczonych. Za każdym razem pojawiamy się tuż przed zamachem, aby potem dopiero poznać wydarzenia go poprzedzające i samych głównych bohaterów. Szybko, prawie jak w dobrym filmie akcji, a jednocześnie na tyle dokładnie, aby zrozumieć kto, skąd i dlaczego wziął się w tym właśnie miejscu i czasie.

I jak najlepszy nauczyciel, który potrafi sprawić by zamierzchłe już czasy ożyły w naszych głowach na nowo pełnią kolorów, tak ten tom pozwala nam prawie dotknąć dramatów, które decydowały o losach nie jednego przecież czy kilku ludzi, ale zawsze milionów. Wielka, poważna, pouczająca i zmuszająca do zastanowienia nad wszelkim radykalizmem lekcja.

piątek, 9 lipca 2010

sKurier*

Dzień pierwszy - poniedziałek
Sprzedający z pewnego „znanego serwisu aukcyjnego” przesyła mi informację o nadaniu mojego piątkowego zakupu przesyłką kurierską. Sprawdzam numer listu przewozowego: "paczka jest wprowadzona do systemu i oczekuje na realizację".

Dzień drugi – wtorek
Rano kontroluję tracking ponownie – bez zmian. Zdarza się – myślę i spokojnie czekam na dostawę. Bezskutecznie. Około 20:00 po stwierdzeniu, że status paczki się nie zmienił piszę maila do biura obsługi. „Otrzymałem informację od mojego kontrahenta, że w poniedziałek 5 lipca została nadana przesyłka do mnie. Na Państwa stronie numer tej przesyłki (xxxxxxxxx) opisywany jest od wczoraj niezmiennie, jako wprowadzona i oczekująca na realizację. W związku z nieoficjalnym standardem, jakim jest dostarczanie przesyłek kurierskich na drugi dzień pragnę zapytać, co dzieje się z moją paczką, skoro w Państwa systemie od wczoraj jej status się nie zmienił, a nie została mi też doręczona. „

Dzień trzeci – środa
Około południa otrzymuję lakoniczną odpowiedź od pani Agnieszki**: „Witam. Przesyłka jest dzisiaj w doręczeniu. Pozdrawiam. Agnieszka (…) „ Status rzeczywiście się zmienił i ni stąd ni zowąd paczka znalazła się nie tylko na Śląsku, ale i w samochodzie kuriera. „Przesyłka załadowana na samochód dystrybucyjny”.
No to OK. Czekamy.
Czekamy.
Dwudziesta. Kuriera ani śladu, nikt do mnie nie telefonuje, więc dzwonię ja. Na infolinię.
Po standardowej informacji, że oczywiście są najlepsi i nagrywają co mówię popełniam że użyję internetowej gwary poczwórnego ROTFL-a. „Infolinia czynna od ósmej do szesnastej”.
Do szesnastej!!!
Sprawdzam tracking. „Przesyłka awizowana o godzinie 19:51” No super. Mamy niewidzialnych kurierów… Otwieram skrzynkę na listy. Ha! Mamy też niewidzialne awiza!
Nie ma co, technika poszła do przodu.
Piszę maila do pani Agnieszki: „Witam ponownie. Powiem krótko. Jesteście Państwo najsłabszą firmą kurierską, z jaką się spotkałem. Tracking na stronie www to jakaś totalna abstrakcja (najpierw dwa dni nic, a potem od razu przesyłka w doręczeniu, mimo , że nadal jej nie ma ), infolinia działa do 16:00, co samo w sobie jest wyrazem poczucia humoru, ale najgorsze jest to, że mimo kolejnego dnia opóźnienia nikt nie czuje się w obowiązku nawet zadzwonić do mnie aby sprawę wyjaśnić i przeprosić. Paczka została nadana w poniedziałek, a dziś mamy środę. Myślę, że w takiej sytuacji należy mi się zwrot co najmniej części opłaty za usługę. Liczę na szybkie wyjaśnienie sprawy i dostarczenie paczki.”

Dzień czwarty – czwartek (bo jakżeby inaczej)
Pani Agnieszka odpisuje dziś wcześniej, ale nadal trzymając się „żółtych karteczek” znad monitora: „Witam! Przesyłka zostanie dziś ponownie przekazana kurierowi do doręczenia. Jeśli chodzi reklamacje i ewentualny zwrot kosztów - proszę przesłać odpowiednie dokumenty ( do pobrania na naszej stronie internetowej (…) w zakładce "reklamacje" ) Pozdrawiam.”
Ripostuję po kilkunastu minutach stukając nerwowo w klawiaturę: „Witam. Proszę o telefon z dokładną informacją o przewidywanym czasie dostawy. W Państwa systemie jest informacja o rzekomym awizowaniu tej przesyłki wczoraj ok 19 50, co jest nieprawdą gdyż kuriera nie było. Podkreślam: kurier xxxx NIE DOJECHAŁ WCZORAJ DO MNIE A ZATEM NIE MÓGŁ ZOSTAWIĆ I NIE ZOSTAWIŁ AWIZA. Nadto przyjętym zwyczajem jest telefon do odbiorcy w sytuacji, gdy nie ma go w domu. Jeśli paczka ma dojść dziś chciałbym znać plus minus porę dnia abyśmy wreszcie zamknęli ta sprawę.”

Nie czekając na odpowiedź pani Agnieszki wybieram numer infolinii. Wita mnie lekki trance plus głos lektora informujący, że aktualnie wszyscy konsultanci są zajęci. Po pięciu minutach rezyguję. Numer oddziału śląskiego. To samo tylko na nagraniu zaoszczędzili. Cisza. Drugi numer. Cisza. Nikt nigdzie nie podnosi słuchawki. Wybieram numer podstawowy w centrali firmy i oto staje się cud. Ktoś czyni mi zaszczyt i odbiera. Pani jest grzeczna i miła choć jakby ciut mało oryginalna...
„Zaraz napiszę maila w pana sprawie"
No to czekam. Po niecałej godzinie pani faktycznie oddzwania. „Już wszystko załatwione, Kurier doręczy dziś paczkę. Ma pana numer telefonu i będzie dzwonił”
No skoro tak to bardzo się cieszę.
O dwudziestej radość jakby mi przechodzi. Kuriera ani śladu, telefon milczy, tracking bez zmian. Że infolinia śpi to już wiem, pozostaje mi zatem pani Agnieszka. ”Witam. Chyba Pani nie zaskoczę pisząc, że PRZESYŁKI NADAL NIE OTRZYMAŁEM. Niestety, ale uspokajające maile mi jej nie zastąpią. Za coś Państwu zapłaciłem o ile pamiętam. Nawet w swoim regulaminie piszecie o dostawie na drugi dzień. Paczka była wysłana w poniedziałek. Powtórzę się:
-na infolinii 801 (...) około 8:30 rano nikt nie podnosi słuchawki chyba przez 5 minut. Próbowałem dziś dwa razy.
-na numerze podanym pod Pani mailem również nikt nie odbierał (jw)
-kierowca jedzie do mnie od wtorku, ale jakoś nie dojechał mimo "zaklęć"
-tracking na stronie www to fikcja, a zapis o awizacji przesyłki jest nieprawdą
-pracownica (xxxx) w (…) do której udało mi się dodzwonić dziś rano (czw) stwierdziła, że interweniowała i wszystko już jest OK, kurier ma paczkę i mój numer, ale na słowach się kończy
-prosiłem w drugim mailu o telefon do mnie celem dokładnego wyjaśnienia sytuacji, ale zignorowała Pani tą prośbę
-proszę przesłać mi mailem numer telefonu kierowcy”

Na netykietyczne "pozdrawiam" nie starcza mi już tym razem cierpliwości.

Dzień piąty – piątek
Z samego rana telefonuję do pani z centrali kurierskiej (dzwoniła z komórki – teraz mam ją na widelcu). Odbiera po drugiej próbie. Oczywiście ona rozumie moje zdenerwowanie (żółta karteczka na monitorze, nieprawdaż?) i już zaraz postara mi się pomóc. Pisząc maila…
Taaa… Maili ci u nas dostatek, ale…piszta piszta, nic sie nie hamujta.

Tymczasem wstała już pani Agnieszka: „Proszę o wyciągnięcie konsekwencji wobec kuriera i wydanie przesyłki do doręczenia. Pozdrawiam” pisze do pana Janka przesyłając mi kopię.
Sprawdzam tracking. Przesyłkę wiezie od godziny 8:18:53 pan Mieczysław, zamiast wcześniejszego pana Pawła od niewidzialnego awiza.
11:00 – zaczynam pisać ten tekst.
11:40 – Pan Mieczysław dzwoni do drzwi wraz z moją paczką na której warstwa kurzu jest porównywalna grubością tylko z ceną za usługę kurierską „z gwarantowaną dostawą na drugi dzień”

* - literka s w tytule oznacza oczywiście "super" ;)
** - Imiona bohaterów (?) zostały zmienione.


poniedziałek, 5 lipca 2010

Dzień dobry, Panie Prezydencie!

Mamy nowego prezydenta.
Cieszę się, bo Bronisław Komorowski to mój kandydat. Nie tylko dlatego, że dwukrotnie oddałem na niego swój głos, ale także dlatego, że wstępnie „desygnowałem” go do tej roli jeszcze w grudniu 2009, gdy nikt chyba nie wątpił, że to Donald Tusk wystartuje w wyścigu do pałacu.

Cieszę się także z tego, że wreszcie pojawił się polityk optymistyczny, którego przez dwadzieścia lat bardzo Polsce brakowało. Polityk, który postawił na uśmiech, bezpretensjonalność i pokorę wobec własnych potknięć. Na przekonanie, że czas dzielenia na swoich i „onych” minął, a uparte wskrzeszanie go jest dowodem anachronizmu. Na nadzieję, że nie jesteśmy narodem innym od wszystkich dookoła i że niekoniecznie zły urzędnik czy przepis określać powinny nasz stosunek do państwa, jako całości. Na patriotyzm nowoczesny, moim zdaniem w tym momencie dziejowym będący idealnym połączeniem tradycji ze współczesnością. Idealnym, bo wyważonym i nieodstręczającym jakimkolwiek radykalizmem.

Od lat i ja tak właśnie myślę.

I cieszę się także tym, że u każdego z dziesiątki kandydatów zauważałem poglądy i propozycje mi bliskie, które szczerze akceptowałem. To też jak nieskromnie sądzę dowód odpowiedzialności za swój głos i jednocześnie dojrzałości politycznej. Nie byli i nie są moimi wrogami, są tylko politykami, których program odpowiadał mi mniej.
Dziękuję:
-Markowi Jurkowi za wartości chrześcijańskie
-Jarosławowi Kaczyńskiemu za patriotyzm
-Januszowi Korwin-Mikkemu za indywidualizm
-Andrzejowi Lepperowi za poczciwość
-Kornelowi Morawieckiemu za Solidarność
-Grzegorzowi Napieralskiemu za autentyczność
-Andrzejowi Olechowskiemu za pragmatyzm
-Waldemarowi Pawlakowi za niezłomność
-Bogusławowi Ziętkowi za idealizm

Każdy z nich to Polska. Każdego szanuję.
Wybrałem Bronisława Komorowskiego.

Dzień dobry Panie Prezydencie!

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.