Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


czwartek, 5 września 2013

Długi ogon brontozaura

WYCIECZKA TRZYNASTA:
ZWARDOŃ - KAROLÓWKA - KUBALONKA
 
Korytarz pulmana zawsze kojarzył mi się z wagonem wąskotorówki. Wyobrażałem sobie, że to właśnie taki malutki, prawie zabawkowy, wąski pociąg zupełnie niezależny od przedziałów tuż za ścianką. Lubiłem zapach papierosowego dymu, świst powietrza przez półotwarte okna (Wracaj tu, bo się przeziębisz!) i nawet kolorowe tłumy podróżnych przepychające się z prawa na lewo i z lewa na prawo wraz ze swoimi walizami, plecakami i czym tam jeszcze. Można powiedzieć, że korytarz do przedziału miał się jak Jarocin do Sopotu, jeśli wiemy o czym mówię. Był klimat.
Na korytarzu się stało, siedziało, czasem i spało nawet. Korytarz jednoczył. Pamiętam z czasów moich podróży do Budapesztu zbiorowy wybuch śmiechu, gdy na którejś słowackiej stacji ktoś widząc pustkę za szybami usiłował dostać się do wagonu. A tu niespodzianka! Korytarz pełen, że igły nie wciśniesz, tyle że całe towarzystwo poprzytulane do siebie leży pokotem na podłodze!
-Zajęte! Ha ha ha!
 
-Przepraszam, można?
-Proszę, proszę – odsuwam się przepuszczając dziewczynę z ogromnym żółtym psem. No tak, znowu się zamyśliłem. Ale tak to już ze mną jest w autobusach i pociągach, że jeśli nie zasypiam, to przynajmniej wpadam nomen omen w „trans”. Piszę sobie w głowie swoje własne bajki. Zapominam o bożym świecie, choć przecież gdzieś tam kątem oka notuję wszystko co przelatuje za oknami. Polujące na polach koty, mgłę nad jeziorami, zdziwione spojrzenia saren, smutne zdewastowane stacje, budzące się podwórka i place i całą tę fascynująco pęczniejącą z każdym kilometrem zieloność. No i przecież także to, co najważniejsze – góry. Zawsze, gdy widzę je po raz pierwszy w którymś momencie podróży uśmiecham się jak dzieciak na widok karuzeli. Nawet mi czasem z tym głupio, ale nie potrafię inaczej.
No i właśnie teraz, proszę. Już je widać. Z każdą kolejną stacją coraz więcej i coraz bliżej. Pociąg mija Bielsko, potem Wilkowice, Żywiec, wreszcie „moje” Radziechowy, malutką miejscowość, która tak jakoś zapadła mi w serce i pamięć że właśnie myślę o niej per „moja”, i wreszcie dociera do terra incognita, czyli… Węgierskiej Górki. Nigdy wcześniej nie byłem ani tutaj ani na żadnej z kolejnych stacji. Nigdy nie podchodziłem stąd na żadną górę i może dlatego nieco na przekór jak to ja wybrałem od razu najdalszy z możliwych punkt startowy i najdłuższą zarazem z dostępnych mi dziś tras.
 

Proszę zerknąć na mapę. Linia kolejowa prowadząca z Bielska do Zwardonia pomiędzy Węgierską Górką a Zwardoniem właśnie odsuwa się od Beskidu Śląskiego i zbliża do Żywieckiego. Od razu widać, że to już inne góry. Wyższe, jeszcze bardziej zielone, znacznie mniej ludne. Kolejny level jakby to powiedział maniak gier komputerowych. Z prawie przyklejonym do szyby nosem przyglądam się wszystkiemu dookoła. Spodziewałem się serii miasteczek pokroju przynajmniej Pszczyny, a napotykam coraz skromniejsze przystanki, bo już nawet nie stacje przypominające mi te z kolejki objeżdżającej swego czasu Park Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Milówka, Laliki, Sól, Sól Kiczora i wreszcie… Zwardoń. Koniec trasy. Koniec Polski. Początek wycieczki.
 
Przejazd pociągiem z Katowic trwał dwie godziny i czterdzieści dwie minuty. Sporo. Mało ekspresowe tempo wynagradzają jednak piękne widoki po drodze i klimat  wielkiej przygody jaki tworzą obładowani sprzętem turyści będący od pewnego momentu głównymi jeśli nie jedynymi czasem pasażerami pustoszejącego z każdą kolejną stacją składu.
 
A zatem Zwardoń. Cóż to za miejsce? Encyklopedie mówią najczęściej, że bardzo znana i ceniona przez turystów i narciarzy wieś w gminie Rajcza.  Punkt stycznikowy szlaków Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, jedna z najwyżej położonych stacji kolejowych w naszym kraju (673 m. n.p.m.) i znane już od wieków przejście graniczne. Dodałbym tu jeszcze, że pierwszy pociąg zajechał do Zwardonia w 1884 roku, zaś w 1933 otwarto tu na wzór Dworca Tatrzańskiego w Zakopanem schronisko o nazwie Dworzec Beskidzki (od 2009 roku niestety nieczynne).  A co ciekawego oferuje Zwardoń „deptaczom” takim jak ja? Na przykład szlak na Wielką Raczę albo Rachowiec w Beskidzie Żywieckim lub też wybrany dziś jako trasa mojej trzynastej wycieczki kolor niebieski w kierunku Baraniej Góry.
 
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.