Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


piątek, 30 marca 2012

Kwestionariusz Marcela P.

Za zgodą pisemną Sophie oraz nader milczącą martwego jak kłoda Marcela Prousta pozwoliłem sobie powielić bardzo sympatyczne coś z bloga na przykład (choć prawdziwy oryginał ma ponad sto lat!) dołączając oczywiście najzupełniej własne odpowiedzi.

---

1. Co byś w sobie zmienił, gdybyś mógł?
 Wszystko, poza marzeniami.

 2. Co uważasz za swoje największe osiągnięcie?
 Najpierw sobie kogoś wymyśliłem, a potem okazało się, że naprawdę istnieje.

 3. Gdzie byś chciał żyć?
W snach.

4. Kto jest twoim ulubionym bohaterem literackim?
 Józef Makowski z "Wehrmachgefolge".

 5. Którzy ludzie są twoimi bohaterami?
 Tacy, którzy szczerze w coś wierzą i o coś walczą niezależnie od szans na wygraną.

 6. Jaką cechę najbardziej podziwiasz u mężczyzn?
 Jestem jak najdalszy od podziwiania jakichkolwiek mężczyzn za cokolwiek z góry założonego jako ich cecha "ogólnogatunkowa".

 7. Jaką cechę najbardziej podziwiasz u kobiet?
 Bajkowość.

 8. Czego się najbardziej lękasz?
 Zapomnienia.

 9. Jaki jest obecny stan twojego umysłu?
 Jest jak wiosenne pole budzące się do życia.

 10. Jakie jest twoje ulubione zajęcie (sposób spędzania czasu)?
Zwiedzanie zakurzonych strychów ludzkich pragnień.

 11. Z którą postacią historyczną najsilniej się utożsamiasz?
Leopold Staff ! "Poldek" forever! :)

12. Którą z żyjących osób najbardziej podziwiasz?
Elvisa Presleya :))) Żartuję oczywiście. Nikogo.

13. Jaką najcenniejszą rzecz posiadasz?
 Wrażliwość.

 14. Kiedy i gdzie czułeś się najszczęśliwszy?
 Gdybym powiedział, że taka chwila już się wydarzyła, to po cóż miałbym żyć?

15. Co najbardziej cię wyróżnia?
 Autentyczność.

 16. Jakiej cechy najbardziej w sobie nie znosisz?
 Niewiary.

 17. Jakiej cechy nie znosisz u innych?
 Fałszu.

 18. Jaka jest twoja największa ekstrawagancja?
Myślenie.

19. Dokąd odbyłeś swoją ulubioną podróż?
Bywa tak, że najważniejszą w życiu podróż odbywamy wyciągając do kogoś dłoń.

20. Czego najbardziej nie lubisz w swoim wyglądzie?
Że przesłania duszę.

21. W jakich sytuacjach kłamiesz?
Stając wobec kłamcy.

23. Których słów lub zwrotów nadużywasz?
Nie dam rady.

24. Czego najbardziej nie lubisz?
Życia zaplanowanego.

 25. Co najbardziej cenisz w przyjaciołach?
 ---

26. W jaki sposób chciałbyś umrzeć?
Jeżeli spełnią się wszystkie moje marzenia, to śmierć będzie tylko nic nie znaczącą kropką zamykającą ostatni rozdział.

27. Gdybyś po śmierci miał powrócić, jako człowiek lub zwierzę, kim lub czym, twoim zdaniem, byś się stał?
Zapewne nietoperzem.

28. Gdybyś miał powrócić, jako przedmiot, co byś wybrał?
 Byłbym Twoim ulubionym kubkiem.

 29. Jakie jest twoje życiowe motto?
 Za złudzenia płaci się drogo, ale i tak niektórzy dają napiwki.

30. Kto wywarł na ciebie największy wpływ?
 Miłość.

środa, 28 marca 2012

Demotyportier 14





==================

Bonus :)


wtorek, 27 marca 2012

Proste słowo dziękuję

Napisałem w swoim dorosłym życiu wiele skarg, monitów i donosów w irytujących mnie i innych sprawach rozmaitych, ale staram się także zauważać to, co lepsze od średniej i taką swoją ocenę w odpowiednich miejscach również wyrażać. Tym samym kierowałem się dziś dziękując za leczenie listem, którego kopię po usunięciu danych prywatnych przedstawiam poniżej. Może to tylko słowa, ale jeżeli po ich przeczytaniu ktoś się uśmiechnie, to spłacę choć część długu jaki zaciągnąłem gdy dzięki czyjemuś zaangażowaniu mogłem uśmiechnąć się ja. Czasem nawet spod maski tlenowej...


Kliknij aby powiększyć
--------------------


 Dyrektor [---]
Szanowna Pani!
Z największą przyjemnością składam na Pani ręce podziękowania za jakość pracy i zaangażowanie jakim wykazuje się personel [---]

Byłem pacjentem [---] trzykrotnie, w [---],[---] i 2012 roku i moja jak najbardziej przychylna opinia o tej placówce pozostaje niezmieniona. O ile w [---] roku był to jeszcze [---], pachnący nowością i z bez wątpienia będący wtedy na dobrym światowym poziomie, który już tym wzbudzał szacunek i sympatię, o tyle w [---] moja ocena była wynikiem już tylko realnej skuteczności i fachowości personelu, w tym przypadku akurat Izby Przyjęć, gdzie udzielono mi pomocy, której nie uzyskałem wcześniej w moim rodzinnym mieście, a pobyt w marcu 2012 na oddziale [---] raz jeszcze potwierdził i ugruntował wszystkie wcześniejsze opinie, jakie miałem, czego wyrazem niech będzie to podziękowanie.

Każdy pacjent, tak jak po prostu każdy człowiek ma zawsze jakieś zastrzeżenia do różnych spraw, z którymi się styka i nie ma na to sposobu, ale ważne jest by umieć odpowiednio je klasyfikować i nie przekładać chwilowych negatywów na ocenę szerszą, głębszą, a przede wszystkim dotykającą sedna.

W szpitalu takim sednem jest standard leczenia oraz wspomniana już fachowość personelu. W obu tych kategoriach [---] w pełni zaspokoił moje oczekiwania, ale nie napisałbym tego listu, gdyby nie zaistniał także trzeci powód, niezmienny od dnia pierwszej mojej styczności z Państwa placówką.  

Tym powodem jest empatia, cierpliwość i nierzadko także poczucie humoru, których wartości w takim akurat miejscu nie sposób chyba przecenić. Tym wszystkim wykazywała się znakomita większość personelu z którą miałem okazję się zetknąć i za te właśnie „nierefundowane przez NFZ” a przecież bardzo ważne aspekty leczenia raz jeszcze Pani i całej załodze szpitala ze szczególnym uwzględnieniem Oddziału [---] oraz Bloku Operacyjnego serdecznie dziękuję. 

Z wyrazami szacunku
[---]
-Katowice

poniedziałek, 19 marca 2012

Czy szpital ma prawo wymagać druku RMUA?

Jeśli mamy ważną książeczkę ubezpieczeniową lub kartę chipową - NIE!

Ale zacząć chyba powinienem od wyjaśnienia. Na Śląsku od ponad dekady nie stosuje się papierowych książeczek ubezpieczeniowych w takim kształcie, w jakim pamiętamy je z lat wcześniejszych, czasów PRL albo… znamy z reszty kraju. Zamiast tego w użyciu jest karta chipowa z grubsza rzecz ujmując podobna do typowej karty bankomatowej. Na przykład taka jak ta na zdjęciu.

---
Ważne. Jeżeli trafiłeś na ten tekst i jesteś osobą spoza Śląska, to w Twoim przypadku dokumentem potwierdzającym prawo do leczenia w miejsce karty jest oczywiście książeczka ubezpieczeniowa . Cała reszta bez różnic.

Rzecz jasna nie trzeba jej podbijać w zakładzie pracy i nikt też nie wpisuje nam do niej chorobowego, bo w teorii przynajmniej wszystko odbywa się absolutnie elektronicznie i nomen omen bezosobowo. Czasem jednak proza życia bierze górę i okazuje się, że ów wspaniały futurystyczny wynalazek staje się formą nie do końca wypełnioną treścią.  I z takiego chyba założenia wyszły władze szpitala, do którego udawałem się siódmego marca umieszczając na swojej stronie internetowej informację, że obowiązkowym do przyjęcia pacjenta dokumentem jest oprócz skierowania, karty (lub książeczki) także dowód osobisty (tu pełna zgoda) oraz… druk RMUA, czyli „potwierdzenie odprowadzenia przez pracodawcę składek na ubezpieczenie zdrowotne i społeczne”.

Z pozoru żaden problem. Każda firma, w tym także moja wydaje takie druczki na poczekaniu. Ale, ale! Nie ma tak łatwo! Dokument jest ważny 30 dni od miesiąca za który faktycznie opłacono składki. W moim konkretnym przypadku, gdy zakład wypłaca wynagrodzenie dziesiątego i również dziesiątego może sprezentować mi ów druk oznacza to, że siódmego marca mam albo nieważny według szpitala RMUA za styczeń wystawiony 10 lutego albo też brakuje mi trzech dni do uzyskania potwierdzenia za luty właśnie…

I wtedy w mojej głowie budzi się Pomysłowy Dobromir, który pamięta, że gdzieś tam kilka tygodni temu czytałem rozmowę z rzecznikiem prasowym śląskiego oddziału NFZ stwierdzającym jasno i wyraźnie, że karta chipowa jest jedynym dokumentem potwierdzającym fakt posiadania lub nie ubezpieczenia.

Fragment artykułu z GW

Najpierw jeszcze próbuję po dobroci i telefonuję na Izbę Przyjęć opisując sytuację. Uzyskuję kulturalną acz zdecydowaną odpowiedź, że RMUA jest wymagany od każdego pacjenta.
A może jeszcze dwóch żyrantów i zdolność kredytowa?!
Niedoczekanie!

Dwudziestego ósmego lutego piszę skargę do NFZ wskazując na materiał z Gazety Wyborczej i jednocześnie oficjalną stronę internetową szpitala które stoją ze sobą w sprzeczności i proszę o wyjaśnienie sytuacji.

Siódmego marca o godzinie 10:15 pokazuję pani w Izbie Przyjęć skierowanie od lekarza, dowód osobisty oraz kartę chipową. Zostaję przyjęty.
-A co z tym? – pytam wyjmując potwierdzenie ubezpieczenia.
-Tego już nie potrzeba.

Aha.

Druku RMUA nie zażądano ode mnie ani w chwili przyjmowania, ani w żadnym innym momencie pobytu w szpitalu, łącznie z dniem wypisu i wystawiania chorobowego. Miałem jakieś podejrzenia, bo pamiętałem doskonale rozmowę z (kilkoma) paniami z Izby i ich zdeterminowanie do uzyskania ode mnie tego zaświadczenia, ale sprawa wyjaśniła się dopiero po powrocie do domu, gdzie czekał już na mnie mail z NFZ…

Fragment poniżej

I oto proszę jakimś cudem od marca szpital już tego druku nie wymaga!

Nie chcę się chwalić, bo żadne to bohaterstwo, ale z pewnością nie byłem pierwszym pacjentem postawionym przed takim jak opisany problemem. A jednak to dopiero mnie trzeba było (wkurzyć) żeby zastopować biurokratyczne ciągoty szpitalnej machiny.
To szary Portier musiał zapytać: A niby dlaczego?

I co byśta ludzie beze mnie zrobiły? J

sobota, 17 marca 2012

Powrót z Silent Hill

 Bilet do Silent Hill TUTAJ

---

-Proszę iść po białej linii
-Proszę iść po białej linii

Dwa obrazy przed moimi oczami błyskawicznie nakładają się na siebie. I pasują! Po raz pierwszy w życiu pasują idealnie. Ja tutaj WTEDY i ja tutaj DZIŚ. Granatowy dres i zielona torba podróżna. Takie same. Nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki, a przecież… właśnie moczę w niej nogi po długiej podróży przez dziesięciolecia.

Wróciłem. Wszechświat zatoczył koło. 

Z lubością prawie dotykam obrzydliwych płytek na ścianach przebieralni i gładzę grubo lakierowaną boazerię nad nierealnie archaiczną szpitalną leżanką. Przeszłość wydaje się bezpieczna, bo nic już mnie w niej nie zdziwi.

Poza tym, że wciąż trwa.

 ---

Zostawiam za sobą izbę przyjęć i wolnym krokiem idę na pierwsze piętro. Teraz w lewo, prosto i znów w lewo. Jestem na miejscu. Dziś to inny już oddział, a ja nie jestem tutaj turystą, a zwykłym pacjentem, ale mimo to, gdy otwieram drzwi do… wspomnień wzdłuż kręgosłupa wędrują mi mrówki.

Posterunek pielęgniarek. Za nim w głębi pokój socjalny. Ileż razy przechodziłem tym korytarzem żeby tylko móc na nią spojrzeć! Jak długo układałem sobie w głowie parę prostych słów chcąc podarować czekoladę, która gdyby jej przesłanie zamienić na skład byłaby najbardziej wyrafinowanym melanżem smaków i smaczków, jaki tylko ludzki umysł jest w stanie pojąć...

-Pan do przyjęcia?
-Co?! Yyy… Tak. Tak.

Wspomnienia przez moment stały się tak bliskie, że poczułem potrzebę spojrzenia na drzwi „swojej” sali jakbym spodziewał się zobaczyć tam siebie.
Mógłbym być dziś swoim własnym ojcem…
Boże, ile to już lat.

Będę leżał gdzie indziej, ale nadal jednak na tym samym co wtedy miejscu. Przez ułamek sekundy jak zimny powiew przebiega mi przez głowę iluż to ludzi zmarło w tym łóżku od tamtego dnia…

Duchy.

Duchów nie ma. To tylko nasze myśli, którym sami w rozpaczy pozwoliliśmy na zbyt wiele.

A jednak wieczorem zaczynam czuć jakąś dziwną aurę tego szpitala. Może podświadomie spodziewałem się jakichś różnic, których tu nie ma? I więcej nawet, może nie tyle brak różnic, ile nagromadzenie podobieństw jest tutaj tą szparą w drzwiach przez którą ONI wracają…

Duchy.

Czy to nie dziwne, że pomijając tylko nazwiska i imiona, cała reszta, w tym wygląd i cechy charakteru, sposób mówienia, poziom intelektualny moich sąsiadów są żywą (?) kopią ludzi leżących na ich miejscach dziesiątki lat temu? Ten tuż obok jest starszy, ciężko schorowany, leżący po raz kolejny na tym samym oddziale. Prosty, spokojny, ciepły jak dziadek albo dobry wujek. Tamten drugi to inteligent, ma jasne poglądy i bogatą wiedzę, grywa w szachy i czytuje klasykę, a jednocześnie nosi w sobie odrobinę dziecięcego poczucia humoru dzięki któremu z miejsca się dogadujemy.
Ale czy oni wiedzą, że jest mi tak łatwo, tylko dlatego, że już ich „znam”?

Tak. Miałem zaraz popędzić do mojej dawnej salki i wymyślając na poczekaniu jakąś historyjkę sprawdzić czy mój list z przeszłości leży schowany za panelami sufitu. Nie idę. Ogarnia mnie niepokój. A gdyby moja dłoń tam za płytą…
Ech, nieważne. 
---
Mijają dni. Robię badania, czekam na zabieg, ale wciąż wydaje mi się, że ten świat jest tylko makietą postawioną szybko i nieudolnie na ciągle żywej tu przeszłości.

Dziś jest piątek. To wtedy pierwszy raz ją zobaczyłem. Ciekawe czy dziś też będzie?
-Dobry wieczór panowie. Tableteczki. 
Inna twarz, inne włosy, ale głos, sylwetka…
Zaczynam pleść brednie.
Tylko dlaczego przyszła w ten sam dzień o tej samej porze co tamta przed wielu laty i dlaczego też jak ona jako jedyna nosi fartuch innego koloru?

---

W niedzielny poranek wyruszam na spacer. Szpital jest o tej porze wyludniony. Sklepiki jeszcze nie pracują, gości nie ma, wszędzie panuje półmrok i cisza. Pozwalam się jej pochłonąć. Jeden, drugi, trzeci korytarz. Jakieś przychodnie pozamykane na cztery spusty. Można tak iść aż do nieskończoności. Więc idę. Piętro w dół, potem w lewo, znów prosto i znów w lewo. W małej kapliczce starszy pan modli się żarliwie na głos. Nie widzę go zaglądając do środka, ale pewnie siedzi w rogu. A może siedział KIEDYŚ? Może to tylko echo w mojej głowie?

Z każdego korytarza odchodzą jakieś mniejsze, już dawno straciłem orientację. Idę w tym półmroku popychany zimnym przeciągiem sam nie wiem dokąd. Oto puste biura, wybebeszone szafki, niemyte latami okna. Na ścianach odłażące płaty starej farby. A jeżeli TO właśnie jest prawdziwe oblicze przeszłości, to czego w niej szukam i po co?

---

Pora odwiedzin. Siedzimy na prawie symbolicznie w tej sytuacji zespawanych ze sobą krzesełkach w takim samym jak mój poranny pustym ciemnym korytarzu, który za dnia jest poczekalnią gabinetów lekarskich. Rozmawiamy.

Od zawsze rozmawiamy w półmroku. Szczerze mówiąc nigdy nie zastanawiałem się głębiej nad tym, dlaczego. Sądziłem, że po prostu oboje tak lubimy. Dziś już wiem, że to z naszych słów rozpala się jakiś płomyczek, magiczne światełko, prawie latarnia morska wskazująca właściwy kierunek myślom.

Bo przeszłość już była.

Godzina, półtorej, dwie. O wszystkim i o niczym.
Jakby na lodowym polu postawić namiot i rozpalić tuż obok ogień. Płomienie unoszą się coraz wyżej i wyżej, strzelają iskrami, zmieniają kolory i kształty.

Spoglądam na niebo. Kiedy ogień sięgnie gwiazd  i zespoli się z nimi wstanie nowy dzień. Nowy słoneczny dzień. Przeszłość już była. Wszystkie słowa zostały powiedziane.

Obraz zwija się i kłębi. Znikają nazwiska i twarze, znika sympatyczna pielęgniarka  i moi koledzy z sali. Wszyscy zmieniają się w śmiesznie pękające teraz bąble na starej filmowej kliszy.

Ich świata dawno już nie ma.

---

Właśnie zbieram się do wyjścia. Przez okno zagląda wiosenne słońce. Wczoraj miałem zabieg, zapomniałem Wam powiedzieć. A schodząc dziś po ubrania do depozytu zerknąłem przez przypadek na piętro na którym dopiero co skończył się remont. Wszystko tam lśni nowością, wszystko jest inne. Dziwne, że nie zauważyłem tego wcześniej. Za rok najdalej dwa tak będzie już w całym budynku. Przeszłość w szpetnych szarych segregatorach trafi do któregoś z tych ciemnych pomieszczeń, do których nikt nigdy nie zagląda. Nie warto jej opłakiwać.

A jeżeli czyta te słowa ktoś, kto za dzień czy dwa trafi na łóżko w mojej sali, to powiem mu, że na pewno nie będzie się nudził, bo spotka tam dwóch bardzo fajnych gości. Absolutnie niepowtarzalnych.

Jak każdy oddech w naszym życiu.



-------------------------------------------------------



 13.03.2012

czwartek, 15 marca 2012

Plagiat czy przypadek?









Dwie książki różnych autorów opisujące proces norymberski. Pierwsza, polska, wydana w 1961 roku, druga będąca tłumaczeniem z niemieckiego z 1979. Ta sama konwencja - najpierw opis przygotowań do procesu i sylwetki oskarżonych, potem poprzez proces opowiedziana historia lat 1933 - 1945 (w polskiej książce - 1939).
A wewnątrz mnóstwo identycznych akapitów z których drobny fragment przedstawiam powyżej. Najbardziej charakterystycznym przykładem podobieństw jest rozdział o wojnie hiszpańskiej.

Od razu zaznaczam, że kwestie dokumentów, dialogów postaci historycznych itp w sposób logiczny nie podlegają dyskusji, ale co zrobić z identycznie skonstruowanymi zdaniami, puentami czy całymi akapitami tekstu autorskiego? 

Z przyjemnością przyjmę w komentarzu każdą informację na temat tego dziwnego stanu rzeczy.

----
dodane 16 marca 2012:
----
Na moje zapytanie skierowane do ZAIKS-u w Katowicach otrzymałem (po godzinie!) odpowiedź sugerującą zwrócenie się bezpośrednio do wydawcy, co też uczyniłem, ale tylko w przypadku książki z 1979 (KiW), ponieważ wydawnictwo Śląsk, które wypuściło Kulisy wielkiej zbrodni już nie istnieje. Ewentualną odpowiedź oczywiście także tutaj zamieszczę.

środa, 7 marca 2012

10:00

Moja góra jest wysoka, stroma, groźna. Kiedy się spogląda z dołu, jeszcze z codzienności, wszystko na niej wydaje się niejasne, dwuznaczne. Wystarczy jednak zrobić kilka kroków, a mgła się rozpływa. Wyschnięte, martwe łąki i pomiędzy nimi droga. Tylko ta jedna.

Są takie chwile w życiu, kiedy coś ważnego co ma się nam przydarzyć dziś lub jutro, umysł oddziela grubym murem od wszystkiego co ma być później. Idziemy niby do przodu, ale już tylko do TEGO DNIA, TEJ GODZINY. 

Codzienność kurczy się jakby przepychana zdarzeniami przez gigantyczny lejek. Odpadają sprawy jeszcze wczoraj ważne. Niezapłacone rachunki, cieknący kran i skrzypiące drzwi. Ludzie. Bezimienni, znani z widzenia, znani z pracy, spokrewnieni, najbliżsi. Już nie ma zakupów do zrobienia ani ciekawego filmu wieczorem. Jest tylko narastający szum w uszach i samotność.

Spoglądam w dół. Miasto. Życie. Pęd.
Daleko.
Już nie TU.

TU jest zimne, ciche, proste. Jak dłoń starego człowieka ścierająca łzę z mojego policzka.
Za chwilę wyjdę po drugiej stronie rzeczywistości. 

Teraz, póki jeszcze mogę się obejrzeć, póki zbliżające się do siebie ściany pozwalają dostrzec jeszcze choć kawałek tego, co za mną, jak ostatni skrawek wszystkiego zdejmuję z siebie nić Ariadny - dwa najprostsze, najważniejsze słowa.

Kocham Cię. 

Świat ma dziś kolor stali za mgłą.

piątek, 2 marca 2012

Karate po polsku



Cyfrowy Polsat: Termin płatności upływa w dniu [...]. Aby zapobiec wyłączeniu programów prosimy o dokonanie wpłaty [...]

Taką informację sms odczytałem już po raz kolejny na ekranie swojego telefonu komórkowego. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że o groźbie wyłączenia sygnału przypomina mi się miesiąc w miesiąc na dziesięć dni przed wymaganym terminem uregulowania należności.

Z całym swoim wrodzonym obiektywizmem przyznać muszę, że tego rodzaju praktyki (wcale nie twierdzę, że stosowane tylko przez tego jednego operatora) kłócą się jakoś ze słodkimi jak miód reklamami i głosikami pań konsultantek polecających nam dodatkowe promocyjne pakiety w super cenach.  Skąd zatem takie pomysły na wyrabianie marki i przywiązania do operatora?
Najlepiej zapytać u źródeł...


Chyba już kiedyś wspominałem, że w biurach obsługi wszelkiego rodzaju informacja nie jest sprawą pierwszoplanową... Liczą się słowa.
Trzy konkretnie. Ble, ble, ble.


 ----------------------

Powie ktoś, że to nic, można skasować i zapomnieć. OK. Wyobraźmy sobie zatem portiera zatrzymującego eleganckiego pana, który udaje się właśnie na spotkanie w celu omówienia dużego kontraktu w budynku, którego tenże portier pilnuje...

-Proszę pana!
-Przepraszam, spieszę się, o co chodzi?
-Gdyby pan chciał tu wejść w nocy przez płot, to mogę pana wylegitymować, a w razie stawiania oporu zatrzymać i obezwładnić do czasu przyjazdu patrolu interwencyjnego.
-Co?!
-W tym celu w razie konieczności użyć także przymusu bezpośredniego.
-Jak?! Co ty człowieku?!
-Nic. Tylko gdyby pan w nocy, przez płot... A teraz witamy serdecznie w naszym biurowcu! Życzę wszystkiego dobrego.

 :)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.