Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


niedziela, 23 lipca 2023

Dwaj zimni dranie i ocieplanie

Co łączy kładzenie styropianu z wciskaniem kitu? Już tłumaczę. 

Jesienią piękną Roku Pańskiego dwa tysiące dwudziestego drugiego postanowiłem ocieplić sobie dom. Wstępnie zorientowałem się na czym rzecz polega, ile może kosztować, na ile lat zmieni moją dietę i po głębokim namyśle postanowiłem spróbować. Jako że w Internecie niestety odchodzi się od firmowych stron www na rzecz Facebooka lub tylko wpisów we wszelakich katalogach przedsiębiorców sprawa znalezienia potencjalnego wykonawcy łatwa nie była, ale z pomocą serwisu o nazwie Fixly po kilku dniach się udało. Pewnego popołudnia przed moimi drzwiami pojawiło się dwóch panów na których pierwszy widok nadzwyczaj szybko przeanalizowałem sobie w myślach czy aby nie jestem komuś winny jakichś pieniędzy, ale jako że nie znam nikogo kto byłby mi gotów je pożyczyć, a od tego zwykle się zaczyna, bez większego wahania otworzyłem... puszkę Pandory.

-Tak, pewnie. A tu się zrobi uskok. Żaden problem.

-A kiedy panowie ewentualnie?

-Nawet od poniedziałku, bo akurat mamy okienko a potem szykuje nam się duży bank (Wtedy pomyślałem o ocieplaniu, ale po zakończeniu całej historii, o czym się Państwo za chwilę przekonają już nie jestem taki pewien, ha ha ha).

-A ile?

-Tak jak mówiliśmy. Albo i taniej jak pan kupi w naszej zaprzyjaźnionej hurtowni. Mamy tam upusty i da się załatwić darmowy transport. To jak, pisze się pan? To są trzy dni roboty.

-Tak! Jasne! Możecie zamawiać co trzeba.

Panowie zamówili. Mailem dostałem szczegółowe, a w żadnym wypadku nie szokujące wyliczenie materiałów i robocizny a po jego zaaprobowaniu dwa dni później przesłano mi fakturę pro forma z hurtowni. Transport na niebagatelną odległość 35 kilometrów miałem za darmo! Jeszcze nie wierzyłem, że jestem taki skuteczny w wynajdywaniu tanich, szybkich i bez wątpienia fachowych sił roboczych, ale już, już, zaczynałem się tym chwalić wśród znajomych. 

-Czekaj, czekaj - mówili - Za chwilę się okaże, że gościu w życiu ocieplenia nie robił!

Istniała taka obawa, więc kładłem uszy po sobie. Niepotrzebnie. Umówionego dnia o umówionej porze pod dom podjechała ogromna ciężarówka wypełniona styropianem, klejami, tynkiem i masą drobiazgów. Papiery były w porządku, dostawa i rozładunek w gratisie, a gdy w minutę później pojawili się moi fachowcy czułem się już kandydatem na najlepszego "HR-owca" na wschód od Cabo da Roca, I gdyby był to HR-owiec tygodnia, to pewnie tak właśnie by było...

Praca ruszyła żwawo. Skuto uszkodzone tynki, zdemontowano parapety, zagruntowano ściany, a wszystko szło jak podręczniki nakazują, więc nie miałem powodów do niepokoju. Panowie, jak się dowiedziałem ojciec i syn, wbrew pierwszemu nieciekawemu wrażeniu nie tylko doskonale się orientowali w robocie, ale pracowali sumiennie i czasem nawet jakby za długo. Nie było do czego się przyczepić. Po gruncie przyszedł czas na klej i styropian i mogłem w jak najbardziej pozytywnym szoku oglądać moje krzywe, przedwojenne ściany wyprostowane jak spod lasera. Po prostu zupełnie inny dom. Do tego zachowano wszelkie uskoki i zaokrąglenia budynku jedynie go pogrubiając, ale nie zmieniając, a przecież dokładnie o to mi chodziło.

Po takim pokazie prośbę o zaliczkę przyjąłem jako coś najzupełniej oczywistego. Co prawda z fakturą za materiały dawało to już ładnych kilka wypłat, a i czas roboty sporo się wydłużył, ale w końcu materiał leżał a robotnicy wręcz przeciwnie (to już któraś firma w moim domu i nikt nie pije, ja nie wiem...) więc wypłaciłem ile należało żeby sprawę szybko zakończyć. 

Zaczęło się kołkowanie. Tak jak sobie zażyczyłem, pięć kołków na płytę styropianu, według niektórych sporo za dużo. Ale płacę i wymagam. Wymagam i mam. Do czasu...


-Dzisiaj nie przyjedziemy, bo pada.

-Jasna sprawa.

Trzy dni później. 

-I jak tam, panowie? Będziecie dziś?

-Tak, przepraszamy za opóźnienie, już jesteśmy w drodze.

-Spoko.

Pół godziny później.

-Mieliśmy stłuczkę. Nie dojedziemy dziś. A jesteśmy już prawie u pana.

-Jaką stłuczkę?! Co się stało? 

-Aaa... stuknął nas jeden taki na czerwonym przed skrzyżowaniem. Będziemy jutro, tylko skołujemy auto.

-No właśnie, bo miałem pytać. Już pora pomyśleć o blacharce na dach, bo deszcze, śniegi, a woda wlatuje za styropian... Zapłaciłem za to.

-Wszystko już czeka. Tylko trzeba większe auto. Bez obaw.

Wieczór. Dzwoni obcy numer...

-Halo?

-Dobry wieczór, to ja (pan starszy, ojciec, nazwijmy go tutaj seniorem), z telefonu żony. Musimy prosić pana o zaliczkę jeszcze raz, bo auto będzie z wypożyczalni.

-Uzgadnialiśmy JEDNĄ zaliczkę i resztę po robocie.

-Nie mamy auta, a z wypożyczalni inaczej nam nie dadzą. Weźmiemy, będziemy pojutrze, skończymy robotę do piątku i zapominamy o sprawie. Blacharka czeka, pogoda jest...

-Zrobię przelew rano. A nie możecie jutro czymś też dojechać i cokolwiek ruszyć? Miało być trzy dni, na umowie jedenaście a mamy już trzeci tydzień...

-Dobra, wezmę auto od kolegi i dojedziemy. Ten tynk chce pan wymienić? Bo przemarzł na placu a jeszcze można go oddać. 

-Za dopłatą?

-Nie. Oddajemy i bierzemy tyle samo, tylko inny kolor. Domieszają nam z katalogu.

-I w tym tygodniu tynk i blacharkę załatwicie?

-Tak.

-Dobra.

"Pan ojciec" faktycznie się pojawił, zabrał tynk i pojechał. I znów zapadła cisza. Dzień, drugi, trzeci. Dzwonię do syna (oczywiście JEGO syna).

-Ja żadnej drugiej zaliczki nie brałem.

-Niech mi pan tu bajek nie plecie, na pana konto przelałem, przecież mieliście stłuczkę rzekomo.

-A to pan musi z ojcem. Ja o żadnej stłuczce nic nie wiem. On jechał na wesele wczoraj.

-Jak na wesele? Przecież mi pisał, że blachy ma już na aucie?!

-To niech pan z nim rozmawia.


Tutaj zrobię przerwę i wyjaśnię szczególik. Jak pisałem panowie to ojciec i syn. Ojciec jest bardziej fachowcem od konkretów, syn ma na siebie firmę i jest oficjalnie szefem. Podpisaliśmy umowę, termin wykonania, zgodę na pierwszą zaliczkę. Druga jak z tego wynika była na czyjś... prezent ślubny...

Dzwonię do seniora. Nie odbiera. Po kolejnych próbach wyłącza telefon. Dzwonię do juniora, ta sama sytuacja. Widać mają to w genach.

Nastał grudzień, za oknem sypie śnieg, pomiędzy goły styropian i mur także, bo blacharki jak nie było tak nie ma. Fragmenty zaprawy na styropianie ładnie się na mrozie kruszą i spadają... Panowie milczą, ja wręcz przeciwnie, klnę na czym świat stoi, ale niewiele to daje. 

Pan ojciec wreszcie się pojawia. Bez dużego samochodu, bez blach, ale za to z pomocnikiem. Twierdzi, że pokłócił się z synem, ich drogi zawodowe się rozeszły, ale on, człowiek honoru, mi to skończy. Ok. Coś zaczyna się dziać. Kołkowanie styropianu, naciąganie nań siatki, zaciąganie klejem...

-A co z kołkami ponad oknami? Miał pan mieć rusztowanie warszawskie? Gdzie ta blacharka? Śnieg leci za styropian i jak zacznie topnieć to go oderwie? Miały być trzy dni! Ma pan kalendarz?!

-Wszystko opanujemy.

I znowu znika. Znika też pomocnik. Sprawdzając świeże ślady po kołkowaniu odkrywam, że powyżej okien fachowcy WYDŁUBALI w styropianie dziurki w które włożyli okrągłe zatyczki wiedząc że po zaciągnięciu klejem i zmianie temperatury będzie to wyglądało jak zakołkowane. Jedna zatyczka, druga, szósta, dziesiąta. Ktoś tu komuś wciska kit.

Śnieg sypie, idą Święta. Mam ładnie wyprofilowany styropian, ładnie odmarzający na nim klej i wszystko powyżej dwóch metrów bez kołków, bo panowie zrobili sobie rusztowanie z konstrukcji paczek styropianu który im potem schowałem oraz mojej starej drabiny a ani jedno ani drugie nie pozwoliło zakołkować reszty...

Zaczynam mieć pewne podejrzenia. Sprawdzam w Internecie firmę. Na Fixly już jej nie ma. Konsultantka zapytana jak mam wystawić negatywną opinię i ostrzec innych odpowiada, że nie mam już takiej możliwości. Szukając dalej dowiaduję się, że pan junior założył swoją firemkę (UWAGA!) na dwa tygodnie przed zawitaniem do mnie, a pan senior podobnych firemek miał i ma kilka...

Dzwonię do hurtowni zapytać czy już namieszano nowy tynk i co z transportem. 

-Ale pan zwrócił tynk, nie dał do zmiany...

-JA ZWRÓCIŁEM?!

-No tak, pan (...) przywiózł i zdał do magazynu. Jesteśmy na czysto.

-Dobrze. Czyli mogę za te pieniądze kupić inny teraz?

-Za jakie pieniądze? Myśmy wypłacili gotówkę.


Głęboki oddech. Liczenie do dziesięciu. Nie pomaga. Może dlatego, że to nie dziesięć złotych a ładnych parę tysięcy.

Mailem dostaję fakturę korygującą. Faktycznie kasę wypłacono. Pytanie dlaczego nie mnie? Zaczynamy styczeń. Dom wygląda jak ruina, ściany w zaciekach, zaprawa odmarznięta. Panowie nie odbierają telefonów. Piszę pismo do hurtowni informując, że jej działanie ma znamiona paserstwa i zostanie zgłoszone na policję. Przyjęto zwrot materiału od osoby która nie była kupującym, nie miała upoważnienia kupującego, paragonu ani faktury. Równie dobrze mogła tynk ukraść gdzieś z budowy obok. A hurtownia wypłaciła. Ciekawe jak się takie numery księguje...

Po dwóch dniach otrzymuję przelew zwrotny za tynk. Przynajmniej tyle.

Styczeń. Pogoda iście kwietniowa. Słońce, ani śladu opadów, po prostu wiosna. Pan starszy włącza telefon i krótko, bez rozdrapywania ran zobowiązuje się podjechać i robotę zakończyć. Pojawia się następnego dnia z trzema kolegami. Syn nie może, bo jest chory. Trudno. W trzy godziny siatka jest zaciągnięta klejem a styropian uszczelniony WRESZCIE od góry pianką. Już widać że tylko parapety, blacharka i tynk. Ale ekipa po tym jednym jedynym dniu "przyspieszenia" znów znika, a ja dostaję w międzyczasie kolejny mail z hurtowni która informuje mnie, że przesyła pozostałe faktury korygujące... Jakie pozostałe???

Panowie zanim oddali tynk o którym wiedziałem sprzedali sobie kilka wiaderek wcześniej kiedy jeszcze ani nie było mrozu ani przerw w pracy. Sprzedali też grunt, listwy i trochę innej drobnicy. Sprzedali w tej samej hurtowni w której ja to kupiłem. Sprzedali praktycznie w dwa tygodnie po zaczęciu robót.

I znów pismo do hurtowni. Sąd, policja, paserstwo, odpowiedzialność, opinie w Internecie. Do wyboru, do koloru, do krwi ostatniej. Mija doba i pojawia się kolejny przelew. Wszystko co ukradli mi tatuś z synusiem wróciło w formie pieniędzy. Ale robota dalej stoi.

Musiałem dokupić klej i narożniki. Dokupiłem. Pomierzyłem, wyliczyłem, schowałem w garażu wszystko co już nie było potrzebne. Styropian, kołki, zaślepki, siatkę. Wszystko co można ukraść. 

Któregoś ranka telefon od juniora żebym kupił klej bo zaraz będą.

-Przecież klej jest. A co się stało, że nagle pan dzwoni?

Cisza, stłumione przekleństwo.

-Pomyliłem się, to nie do pana miałem.

-Zaraz, zaraz! Czyli wy robicie gdzie indziej a ja mam bur... (bałagan) od kwartału?!


Mija kolejnych kilka dni. Pojawia się senior z pomocnikiem. Widzę ich irytację gdy spostrzegają, że cały niepotrzebny już na obecnym etapie materiał jest pod kluczem. W ramach "zemsty" albo może treningu kradną mi... kielnię, a na żądanie pokazania wiertarki którą rzekomo kołkują twierdzą, a właściwie senior twierdzi, że nie może jej teraz (w środku dniówki) znaleźć... A co do kielni to jestem dziwny, czepiam się i w ogóle, ale proszę, proszę, jest i kielnia.

-Tam był jeszcze pędzel.

-Oddaj panu pędzel.


Jest marzec. Po dwóch czy trzech dniach udawania że coś się dzieje a nadal bez rusztowania (pochowałem wszystko na czym można stanąć), parapetów czy blacharki panowie znikają. Tym razem definitywnie. Sprytnym też sposobem innego dnia rano kiedy w domu jest tylko mama zabierają resztę gratów i tylem ich widział.


Szukam dalej i natrafiam na kolejnych ciekawych ludzi. Pan z innego miasta żąda za skończenie pracy więcej niż senior z juniorem za całość. Polecam mu się oddalić. Inny z kolegą twierdzi, że ogarnie temat w dwa, trzy dni, ale mam załatwić oświetlenie, bo będzie robił od 16:00 do 22:00, ponieważ rano... pracuje. I wreszcie wisienka na torcie. Zwyczajny z pozoru facet, widać, ze obeznany, bez kosmicznych cen, chorych pomysłów i targowania. Będzie jutro. 

Nie ma go. Telefon wyłączony. Smsy nie dochodzą. Piszę "O co chodzi, przecież uzgodniliśmy cenę i zakres?" Nic. Cisza.

Po dwóch dniach oddzwania. 

-Sorry że tak wyszło, ale byłem "na dołku" i dopiero teraz mnie puścili (sic!)

-Gdzie pan był?!

-Zamknęli mnie na czterdzieści osiem za takiego kumpla, ale już jestem, możemy robić.

-Chyba nie jestem zainteresowany.

Połowa marca. Na spacerze po innej dzielnicy spotykam kilkunastoosobową ekipę dociepleniową sprzątającą plac po zakończonej robocie. Krótka rozmowa z właścicielem i w ciągu circa dwóch tygodni mam wszystko. Osadzone rewizje, kratki, daszek, rury spustowe, blacharkę i parapety.

Od połowy listopada do końca marca. Robota oceniana przez wszystkich, których napotkałem na trzy do sześciu dni. Tyle, że moja była w wersji z przygodami.

Uprzedzając pytania. Tak. Na razie tynk się trzyma. Ja chyba też.

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.