Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


środa, 29 czerwca 2011

Cytat na dziś




* - Napis na zdjęciu głosi(-ł) "Zachować czystość!"

---

Słowa są skrzydłami umysłu
- Helen Keller

piątek, 24 czerwca 2011

Odjazd w marzenie

Obok mojego miejsca pracy jest stary tunel. Oczywiście nie byłbym sobą gdybym korzystając z jakiejś dziury w płocie nie spróbował go ponownie odwiedzić. Ponownie, ponieważ byłem tu już ponad ćwierć stulecia temu…

Kiedyś jeździła tędy wąskotorówka, której jedynym śladem został jeszcze trzymetrowy odcinek szyn z paroma gnijącymi podkładami znajdujący się teraz jakieś dwieście metrów za mną.
Zaś tutaj gdzie betonowe płyty parkingu spotykają się z asfaltem firmowych uliczek w latach osiemdziesiątych była łąka. To przez nią wielkim łukiem przejeżdżał pociąg.

Nie było mnie tu gdy zrywano tory, nie było gdy zasypywano po nich ślady i układano płyty. Może było to dwadzieścia, a może dziesięć lat temu. Właściwie, to nawet nie jest to dla mnie ważne. Cieszę się tylko, że ostał się mój tunel.


Lata temu oświetlony, czysty i pomalowany, a dziś zszarzały, brudny, z butelkami i szmatami wewnątrz. Niepotrzebny, zapomniany, ślepy.

Od jego drugiej strony nie ma już nawet śladu nie tylko po torach, ale i po ich trasie. Wszystko zarosły gęste krzaki. Patrząc z góry wydaje się, że to zwykła dolinka pełna zieleni.

I dobrze. I tak ma być. Ja znam drogę...


Z dziecinną ciekawością zaglądam w mrok... Ależ tu pięknie!

Beton.
Beton, brud i śmiecie. Czym się tu ekscytować?

Symboliką.

Jeden świat, jedna rzeczywistość, jedne zasady i po chwili już drugie, zupełnie inne, w innym tu i teraz. Starczy kilkanaście sekund marszu.


To wcale nie musi być przejscie na zewnątrz.
Czy to nie w nas samych drzemią największe tajemnice?
Czasem tylko trzeba przedrzeć się przez oplatające nam nogi krzaki pragmatyzmu i dorosłości, a trafimy tam, dokąd inni całe życie bezskutecznie szukają drogi…

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Taśma kręci się, ty stoisz przy niej...

Poznałem niedawno dwoje moich rówieśników. Innych niż ja i innych od siebie poglądami i zainteresowaniami, o zupełnie odmiennych charakterach i chyba nawet nie czujących do siebie większej sympatii w żadnej konfiguracji koleżeńsko pracowniczej. Początkowo mnie to zdziwiło. Później uświadomiłem sobie, że to nie pozorna odmienność, a właśnie podobieństwo nas odpycha. Tym bardziej chyba, gdy z racji życiorysu, pozycji społecznej i perspektyw żadne z nas nie ma się czym pochwalić.

Ona, on i ja. Trójka ludzi, którzy nigdy wcześniej się nie spotkali, wychowali w różnych dzielnicach, skończyli różne szkoły i różnie też ułożyli sobie dorosłe życie.

Gramy. Różnie gramy. Kłamstwem, udawaną obojętnością, tumiwisizmem, wykreowanym z niczego poczuciem własnej wartości. Nieważne, gramy.

Przed innymi, tymi młodszymi i tymi, którzy mogliby być naszymi rodzicami stosujemy uniki albo maski, mamy sto tysięcy usprawiedliwień, uzasadnień, słów dużych i małych. Przed sobą gra nie ma sensu, bo w ręku każdego z nas są te same znaczone karty. TAK SAMO znaczone karty. I dopiero to uświadamia nam jak śmieszni jesteśmy.

Ona, on i ja. Trzy charaktery, trzy osobowości, trzy życia. A tylko błędy te same. Jakbyśmy odfajkowywali je punkt po punkcie z jakiejś niewidzialnej listy.

Może dwadzieścia pięć, może dwadzieścia albo piętnaście lat temu każde z nas szło jeszcze „głównym szlakiem”, miało jakieś plany, marzenia, a pewnie nawet część z nich właśnie wprowadzało w życie. Dziś jesteśmy portierami, sprzątaczkami, pomocnikami na budowach, kosiarzami trawników…

Wijemy się spełniając wobec siebie, świata i bliskich wciąż tylko wymagania minimalne, nie próbując nawet zawalczyć o te zalecane, czy tym bardziej wyższe.

I kogo to obchodzi, że czasem jest nam tak bardzo wstyd? 

---------

niedziela, 19 czerwca 2011

wtorek, 14 czerwca 2011

sobota, 11 czerwca 2011

Przypływ

Miasto jest proste. Wszystko tu ustaliliśmy i zalali asfaltem. Każdy dom, każde słowo, każdy człowiek ma swoje miejsce, cel i sens. To bardzo ułatwia życie.
Ale marzenia przetrwały i co noc, jak mgła próbują wedrzeć się do naszego świata od strony niczym nieskrępowanej ciemności, w której nawet szelest może być krzykiem.

Na granicy tych dwóch jestestw stoi moja portiernia.

Gdy z ulic znikną ostatnie autobusy, a sklepy zabłysną neonami, z mroku wyłonią się nasze sny. Na długie godziny wezmą we władanie wszystko to, w co tak łatwo jest wierzyć na rozgrzanym słońcem rynku wielkiego miasta. Wedrą się do naszej świadomości i obrócą w niwecz to wszystko, co tak pracowicie ułożyliśmy za dnia.
Aby oszukać samych siebie.

Wyjdę im na spotkanie. Stanę naprzeciw tajemnicy, rozłożę ręce i będę chłonął noc.
Niechaj się stanie!

---

Nie widziałem go wchodzącego. Stał tuż przy drodze dokładnie przed moimi drzwiami i wpatrywał się w śpiące budynki.
-Pan do pracy? Skąd się pan…
-Nie. Czekam na autobus. Muszę dojechać.
-Tu… tu nie ma żadnych autobusów. Przystanek jest tam po lewej, zaprowadzę pana.
-Ale ja chcę stąd.
-Tutaj nic nie pojedzie. Chodźmy.
Odwrócił się do mnie i spojrzał przez przyciemnione okulary.
-Chodźmy.

Dopiero teraz zauważyłem, że nie może być pracownikiem firmy, której pilnuję. Nigdy go tu nie widziałem. Miał może siedemdziesiąt lat, siwe włosy i niemodną, aczkolwiek niegdyś zapewne szykowną marynarkę. Spod szkieł spoglądało na mnie zmęczone oko. Jedno, bo drugi oczodół był pusty i martwy. Zrobiło mi się dziwnie…
-Chodźmy – powtórzyłem.

---

Zapadała coraz głębsza ciemność. Na placu nie było już prawie nikogo, nocna zmiana pracowała w halach, a na parkingu spały auta.
Opuściłem wzrok na zeszyt raportowy, a w kilka chwil później za szybą przesunął się jakiś cień. Wyjrzałem za okno – nikogo. Zerknąłem na parking – pusto.

Stał na zakręcie, znów wewnątrz firmy, patrzył na starą rozdzielnię jakby działo się tam coś ciekawego.
Natręt. Często mamy tu takich.

-Proszę pana! Przecież mówiłem, że tu nie ma przystanku!
-Ale ja muszę…
-Gdzie pan jedzie? Do Katowic czy Sosnowca?
-Do Katowic
-Pójdziemy. Tam ma pan przystanek autobusowy, a po prawej tramwajowy. Dopiero dziesiąta, zaraz coś pojedzie.
Wyszliśmy wolnym krokiem.
Starszy pan zatrzymał się na parę sekund i jakby rozejrzał.
-Bardzo panu dziękuję.
-Za to mi płacą
Uśmiechnął się
-Trafię dalej – dodał

---

Ale wrócił znowu.
Była druga w nocy gdy z kolegą po raz kolejny patrolowaliśmy teren. Stał prawie w tym samym miejscu co pięć i cztery godziny temu. Nie robił niczego złego. Nie kradł, nie wchodził dalej na zakład, nie awanturował się, nie był pijany, z całą też pewnością nikt nie uznałby go za włóczęgę. Pod pachą trzymał skórzaną teczkę.
-To bardzo ważne dokumenty.
-Jakie dokumenty.
-Bocznica kolejowa. Projekt bocznicy.
-Bocznicy?
-Tak. Muszę jeszcze obejrzeć tutaj wszystko i posprawdzać.
-Teraz? O czym pan mówi?
-Jestem projektantem. Tutaj mam projekt. Pracuję w Separatorze, zna pan? – zwrócił się do mnie
-Znam. Ale pan… Pan teraz nie pracuje?
-Teraz nie. Teraz jest noc. Lubię noc. Można wszystko przemyśleć, podjąć ważne decyzje.
-Ale ja pytam… Pan JUŻ nie pracuje przecież?
-Nie – odparł jakby z niechęcią – Pracowałem czterdzieści lat.
-To co pan tu robi?
-Myślę, rozważam, liczę gwiazdy…

Poczułem mrówki na plecach.

Rozmawialiśmy może dziesięć minut. Dziwna to była rozmowa. O świecie którego nie ma, a przynajmniej my nigdy go tu nie dostrzegliśmy. W pewnym momencie przyłoczeni dziwnością tej sytuacji zamilkliśmy.

-Ja tu przeszkadzam, prawda? – przerwał ciszę starszy pan.
-Nie, skąd… - odpowiedzieliśmy prawie równocześnie
-Muszę jeszcze iść do nich… Ustalić…
Jakby się obudził.
-Dobranoc panom
-Dobranoc

Wyszedł spokojnym krokiem zerkając co jakiś czas w niebo.
-Tutaj nie ma żadnej bocznicy – wydusiłem wreszcie – Ani nigdy nie było.
-Może to duch?
-Co? On? Coś ty! Jaki duch. Starszy chory człowiek.
-To gdzie on jest teraz?
-Na par… na parkingu…
-A widzisz go?
-Nie
-Pójdę sprawdzić.

Kolega ruszył tą samą drogą, którą dwie minuty temu pokonał nasz gość. Najpierw wyszedł za bramę, potem wszedł na zewnętrzny parking i rozejrzał się pośród nielicznych stojących tam o tej porze aut. Wrócił z dziwną miną.

-Nie ma go.
-Jak nie ma? Przecież to jest ogrodzone! Może ma tam auto? Może zasłabł i gdzieś tam leży?
-Tak? No to sprawdź sobie sam jak nie wierzysz!

Poszliśmy na parking razem. Nikogo. Nigdzie. Ani w samochodach, ani pomiędzy nimi. Dziur w płocie też żadnych. Stamtąd NIE DAŁO SIĘ WYJŚĆ INACZEJ NIŻ BRAMĄ. A on przecież nie wyszedł.

Po powrocie na portiernię nie mogliśmy przestać myśleć i mówić o starszym panu.
-Widziałeś tą marynarkę? Przecież to żywcem „wczesny Gierek”!
-A teczka?
-No to co? Duch? Duchów nie ma!
-Jego też nie!
-Jaka bocznica, jakie tory? Tutaj?

Dochodziła trzecia gdy na przystanku zatrzymał się pierwszy tramwaj. Z daleka niewiele było widać.
-Ktoś wsiada…
-On?
-Nie wiem, nie widzę…
-No jak… Musi być on, bo kto?
-Tak. Na pewno on.
-Na pewno.
Postać usadowiła się w fotelu pustego wagonu. Wydawało nam się, że spogląda jeszcze w naszą stronę...

Całą następną noc czekaliśmy na starszego pana nawet się do tego przed sobą nie przyznając. Nie przyszedł. Nie zdziwiłbym się gdybym zobaczył kiedyś w jakiejś starej książce jego zdjęcie. I chyba nie miałbym odwagi sprawdzić wtedy roku wydania…

---

Miasto jest proste. Wszystko tu ustaliliśmy i zalali asfaltem.
Ale marzenia przetrwały i co noc, jak mgła próbują wedrzeć się do naszego świata.

Nigdy ich nie zatrzymamy.



Wiosna w zimie

czwartek, 9 czerwca 2011

Mysza



Wcześniejsze posty z Myszą (nazywaną także Azorem) znaleźć można tutaj i tutaj.


sobota, 4 czerwca 2011

Last minute

Pierwszy i ostatni dzień wszystkiego zawsze są inne.

Oto sklep. Żaden tam słynny, symboliczny czy wielki. Nic z tych rzeczy. Powiedziałbym nawet, że odwrotnie, mały i raczej średnio popularny w okolicy. Odkąd pamiętam, a mieszkam niedaleko od 1993 roku, po prostu sobie był. Teraz znika, nie wiem dlaczego, bo jedyną informacją jest ta kartka.

Cieszę się, że właścicielka poczuła w sobie potrzebę, by ją napisać. Może i większość nie zwróci na to uwagi, a inni tylko przeczytają i pójdą dalej, ale zawsze znajdzie się paru, którzy zapamiętają ten moment i docenią intencje człowieka, który tak go zaznaczył.

Z pewnością będę wśród nich.


czwartek, 2 czerwca 2011

...

Nie, absolutnie nie będę oryginalny.
Jesteś moim narkotykiem.

Narkotykiem, obsesją, kręgosłupem rzeczywistości. Domem dla splątanych myśli.

Właśnie Ty. Ani wysoka, ani niska, z milionem pomysłów na każdą minutę życia. Czasem szalona, zabawna, a innego dnia poważna, zamyślona, nostalgiczna. I zawsze, we wszystkich wcieleniach nieodmiennie mnie fascynująca.

Bo taka miłość, cóż to jest ta miłość?
Tylko słowo.

Może to siła, jaką daje Twój uśmiech? Może przejmujący smutek, gdy Cię nie ma, gdy się tęskni…
Gdy świat jest taki szary, głupi i niepotrzebny.

Nie. 

Więc może Twoje paznokcie? Najbardziej kształtne i podniecające, jakie tylko można sobie wyobrazić? Głos, włosy, zapach, dotyk, oddech?

Nie wiem.

A może potęga słów, o których się wie, że są rozumiane i doceniane takimi, jakie są, bez ubarwień, doprawień i czarów. Może to urok tego, gdy na widok zaspanych oczu, tych właśnie jedynych na calutkiej planecie nie przychodzą do głowy wiersze i wyrafinowane komplementy, ale proste, absolutne i bezgraniczne: Jesteś piękna.

Jesteś piękna.

Kocham Cię.
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.