Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


czwartek, 22 września 2011

piątek, 16 września 2011

Z punktu widzenia nocnego portiera...

Na przystanku nie będzie już nikogo. Ulice płynąc zamienią się w czarne rzeki w których odbijać się będą tylko mrugające żółte światła skrzyżowań.
I wtedy zza zakrętu wyłoni się ostatni pusty autobus. Absurdalny w tym świecie snu. 
Przyjedzie tu tylko po mnie. 

Gdy ruszymy dziś zamieni się we wczoraj. Zostanie daleko w tyle.

Przed samą pętlą kierowca wyłączy wyświetlacz. Nie będziemy mieli już numeru, w nocy nikt go przecież nie potrzebuje. Noc jest wolnością marzeń.

To ostatni przystanek.

Z obrzydzeniem ominę rozświetlony skwer i wejdę w mrok.
Tutaj skończy się czas. Na ostatniej ulicy nie będzie już świecić żadna latarnia.
Ciemność będzie ciepła, przygarnie mnie pod swoje skrzydła i poprowadzi tam gdzie nie ma drogowskazów ani dróg.

Jeszcze tylko chwila...
Wolno przesuwająca się za odjeżdżającym zmiennikiem brama jak śluza statku kosmicznego odetnie mnie od codzienności.

Stanę pod czarną wielogwiezdnością placu i będę chłonął ją każdym porem skóry. Pozwolę jej wnikać głęboko, aż do ostatniego atomu mojego ja. Poczuję jak rozświetla mnie od środka, jak rozpala miliony słów i pragnień, jak uskrzydla mnie i unosi aż do samego nieba.

I ten wiatr, taki ostry, taki zimny...
Jeszcze! Jeszcze! Wyżej!

Złapię dłonią księżyc, szerokim zamachem uderzę nim w gwiazdy rozsypując je jak iskry z paleniska. Dziesiątki chmur na moje wezwanie przybędzie by zabić dzień. Wpuszczę je wszystkie do bezdusznych korytarzy i biur, każę rozwiać bardzo ważne papiery, zrzucić z biurek komputery, porozbijać szyby.  
Precz!

Już wiatr wdarł się w zatęchłe labirynty, już pędzi klatkami schodowymi na najwyższe piętra,  na sam dach i tam wystrzeliwuje w górę z krzykiem triumfu!

Śmieję się z przygasających strachem lamp.
Noc jest lawą która pochłania wszystko.

Do szóstej rano żaden sens nie ma sensu.




wtorek, 13 września 2011

Czarny jak my

W starej, wydanej jeszcze w głębokim PRL-u książce "Nowojorskie ABC" odnalazłem któregoś dnia krótki cytat z innej, już na pierwszy rzut oka o niebo ciekawszej publikacji dotyczącej rasizmu w USA - książki "Czarny jak ja" napisanej przez Johna Howarda Griffina. Ten fragment plus jego opis w sumie liczące kilkanaście linijek sprawiły, że natychmiast włączyłem przeglądarkę w telefonie, zalogowałem się w serwisie wiadomym i po jakichś dwóch minutach klikałem już Kup Teraz!

Dlaczego?

Dlatego, iż nie sądziłem, że kiedykolwiek ktoś mógł wpaść na tak prosty, a zarazem genialny sposób przybliżenia światu problemów traktowania Czarnych.
Gdyby autor opisał je jako im życzliwy, dla wielu byłby mdły, gdyby opisał  je będąc Murzynem, spotkałby się zapewne z zarzutami przesady i braku obiektywizmu. On wybrał drogę, o której nikt przed nim nie odważył się pomyśleć.

Będąc Białym postanowił STAĆ SIĘ Czarnym. 


Dokonał tego zażywając specjalne leki stosowane zwykle w chorobach skórnych, naświetlając się lampą kwarcową,  nacierając maścią przyciemniającą, a wreszcie goląc głowę na zero.

Jak stwierdził we wstępie jego kolor skóry był tutaj szczegółem. Równie dobrze mógłby być kimś innym w innym państwie lub czasie. Kimkolwiek gorszym pośród uważających się za lepszych.

Bo "Czarny jak ja" to nie do końca opowieść o rasizmie. To bardziej może historia ludzkiej obłudy, chamstwa, brutalności i chorych przesądów. Tak samo przez to jasna i zrozumiała dziś, jak i w chwili wydania sześćdziesiąt lat temu. Tak samo zrywająca z naszej słodkiej nieświadomości skórę i sypiąca na jeszcze krwawiące rany sól. Abyśmy ZROZUMIELI.

Griffin po swojej karkołomnej przemianie nie rusza na barykady, nie próbuje zmieniać świata, wręcz przeciwnie, skręca w boczną uliczkę życia i stara się prowadzić je tak jakby od zawsze był Murzynem.
Sklep, praca, hotel. Wszystko gorsze, wszystko biedniejsze. Normalne. Bo przecież jest INNY.

Kultura osobista, ubranie, pieniądze ani otwartość w niczym nie pomagają. Kolor skóry decyduje.
Różne miasta, różne miejsca, różni ludzie. Dramat, którego sednem bardzo rzadko jest agresja par excellence, częściej negacja, izolacja, dystans.

Po jakimś czasie autor decyduje się przekroczyć kolejną granicę. Odwiedza te same miejsca raz jako Czarny, raz jako Biały. Zmienia sposób barwienia swojej skóry i opracowuje metodę szybszej  niż wcześniej przemiany. Widzi, czuje, przeżywa za każdym razem wielką różnicę w podejściu do swojej osoby. A przecież jest ciągle TYM SAMYM CZŁOWIEKIEM!

"Czarny jak ja" to książka krótka i prosta, bez ambicji moralizatorskich, można powiedzieć reportaż.
To w czytelniku ma rozegrać się puenta.

I pierwszym niby racjonalnym jej efektem jest chęć zemsty. Trzaśnięcia w twarz kogoś tak mocno by upadł na ziemię we krwi. Zmieszania go z błotem za cały ten obrzydliwy podział świata i ludzi istniejący tylko w jego głowie.

Ale tutaj Griffin mówi nam: nie.

Bylibyśmy przecież wtedy tak samo bezmyślni jak ci, których potępiamy.



czwartek, 8 września 2011

Tele Wizje

Cyfrowy Polsat po raz enty. Krótko i na temat.

Przedłużyłem swego czasu umowę, odebrałem nowy dekoder i dostałem trzy pakiety tematyczne na pół roku bez opłat. Niewiele się namyślając zastrzegłem zdaje się po dwóch miesiącach, że po okresie gratisowym nie jestem zainteresowany żadnym z nich, a zatem pragnę pozostać przy dotychczasowym abonamencie. Zgłoszenie zostało przyjęte, a potwierdzono to zarówno mailem jak i listem papierowym.

Wspomniany abonament to około 38 złotych. I teraz proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy sprawdzając w ICOK (Internetowe Centrum Obsługi Klienta) stan konta odczytałem dziś, że owszem, moja wpłata za wrzesień dotarła i została zaksięgowana, natomiast kolejna, wymagana na początek października wynosi ca. 89 złotych! Osiemdziesiąt dziewięć, bo z pakietami zapewne, choć tej informacji nigdzie nie ma.

Telefonuję do biura obsługi, gdzie mimo pełnej płatności za połączenie muszę wysłuchać jeszcze reklamy walki Kliczko - Adamek oraz zachęty do niedzwonienia (wszystko załatwisz na stronie www) i wreszcie udaje mi się połączyć z konsultantką.

Skąd 89 złotych? Proszę się skupić.
(Cytuję z pamięci, ale z zachowaniem sensu mam nadzieję)
Zgłosił pan rezygnację z pakietów i rezygnacja jest w systemie, ale do tego czasu może pan otrzymywać sms-y o wymaganej płatności właśnie takiej - jak z pakietami. Również takie dane mogą się pojawiać na stronie www. To oczywiście zniknie w październiku.

Zaraz! Co jest!?
CP coś mi proponuje, ja nie jestem zainteresowany, operator przyjmuje to do wiadomości i koryguje rozliczenia, no więc pytam: SKĄD, JAKIM PRAWEM, NA JAKIEJ PODSTAWIE choćby przez sekundę pojawia się na moim koncie taka kwota JAKO WYMAGANA???

A gdybym dziś chciał zapłacić za październik? Wchodzę i czytam jak na obrazku:

Ktoś ma wątpliwości CO jest kwotą do zapłaty? Ja nie mam. Ktoś widzi alternatywę, jakieś zastrzeżenie, aneks, dopisek etc.? Nikt.
No i jak to nazwać?

Bałagan, to chyba zbyt pieszczotliwie.

wtorek, 6 września 2011

Tak trzy inaczej


Skłonny jestem momentami wierzyć, że portier ma także klucze do innego wymiaru, choć przecież nie każdy i nie zawsze…

 ***
Poprosiłem kolegę żeby zmieniał mnie ciut wcześniej, bo o normalnej porze nie mam autobusu do domu. Przez kilka dni przychodził jak trzeba, a ostatniego się spóźnił. Niewiele, kilka minut. W zasadzie gdybym się sprężył mógłbym jeszcze zdążyć…
-Ona cię dziś podwiezie – wskazał na biały samochód stojący za bramą – moja córka – dodał widząc, że nie bardzo rozumiem. No już, wsiadaj!
Wewnątrz siedziała młoda ładna dziewczyna, przywitałem się, wszedłem do środka i ruszyliśmy.

Dopiero po chwili zauważyłem migający na desce rozdzielczej ogromny zegar…
Pierwsza trzydzieści pięć. Pierwszy stycznia 1997.
-O rany! 1997?!
-Co? Nie… rok produkcji dwutysięczny, tylko zegar mamy zepsuty… Niby był w naprawie i znowu szaleje.

A ja przecież nie o roczniku samochodu pomyślałem, a o „Powrocie do przyszłości”! Te wielkie cyfry na wyświetlaczu, ta ciemność pustego parkingu… Zupełnie jak w filmie.

-Skoro mamy tyle lat w zapasie, to spokojnie zdążymy na autobus.
-Aaa… No tak. Dziewięćdziesiąty siódmy…
-Nie miałbym nic przeciwko temu żeby był.
-Ale wtedy by pan tu nie siedział, a przynajmniej ja bym nie siedziała na pewno za kierownicą.
-Bo pewnie w foteliku? - roześmiałem się.
-W foteliku! Miałabym jakieś cztery latka!

A więc 1997. Pierwszy stycznia.
Ile spraw mógłbym zmienić, ile naprawić, ilu jeszcze zaniechać, gdyby dane mi było utrzymać tą datę choćby parę godzin! Z jaką siłą i nadzieją pobiegłbym w tą noc!

Rozglądam się po dobrze znanych ulicach. Może naprawdę cofnęliśmy się w czasie?
Szuuu…. Migają żółte światła na skrzyżowaniach… Wszszszsz… Pędzą gdzieś ostatnie autobusy…

Nie wiem. Nie mam pewności.

Za chwilę otworzę drzwi i wysiądę. Może jednak?
Na wyświetlaczu przesuwają się kolejne cyferki…
97,8,9,00,01,02,03,04,05,06,07,08,09,10…
Pszszsz…

Sierpień 2011. Nie ma zmiłuj.

Następnym razem poproszę o rok 2035.

***
 
Czasem można mieć pochmurny dzień i przy trzydziestostopniowym upale. Smutny jakiś, przegrany, pełen żalu do ludzi i świata. Bo coś. Bo ktoś. Bo jakoś.
I wszystko nie tak.

Do widzenia
Do widzenia

Te same słowa po raz pięćdziesiąty, setny, milionowy. Te same klucze odwieszane na haczyki w gablotce. Te same godziny i minuty.
A potem już cisza. Budynek pustoszeje. Jestem tylko ja i kilka sprzątaczek na piętrach. Późne letnie popołudnie. Kolejna herbata i żonglerka obrazem monitoringu dla zabicia czasu.
Jestem nie w sosie. Może to ta rozmowa rano, może nieznośny upał, może bezsensowny codzienny rytuał pracy.
Zjadłbym teraz cukierka. Na przekór pagonom i napisom na rękawach.
Żeby tak mieć coś słodkiego…

Pukanie do drzwi budynku.
Za szybą elegancka pani około pięćdziesiątki w kremowym kostiumie. Otwieram.
-Aaaa… Pan pewnie nowy?
-Przeniesiony. No w pewnym sensie nowy. Tutaj na pewno. Czym mogę służyć?
-Bo ja do kotów.
-???
-Karmi pan koty?
-No… trochę, to znaczy… wyjadły mi parę kanapek z szynką, ale jakoś specjalnie, to nie…
-Ale dał im pan te kanapki? I wodę?
-Dałem, jasne. Mają miseczki zaraz za drzwiami.
-Pije pan piwo?
-Nie piję, ale dlaczego?
-Ale cukierka to pan nie odmówi?
-Ja… jasne… tylko…
-To ja tylko skoczę do marketu po papciu dla kocurów i zaraz jestem.

Po pięciu minutach na moim biurku ląduje „Pawełek” i trzy paczki sezamków.
-Ale co pani? Ja nie mam dziś urodzin!
-Niech pan je, pan taki młodziutki jeszcze, prawie jak mój syn. To za koty. O koty trzeba dbać.
-Aaa… Aha…
Cała chmara kocisk wszelakich pędzi już do napełnionych karmą misek, a ja zażeram się batonikiem nadal niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc…

-Przyjdę za dwa tygodnie. Niech pan im miseczki zawsze myje i coś tam wrzuca raz na jakiś czas. I co, dobra czekoladka?
-Uratowała mi pani życie!!! Ja tu się modliłem o coś słodkiego!
-No to bardzo się cieszę. Będę za dwa tygodnie, niech pan pamięta o kotkach. I nos do góry!

Nos do góry.

***
Inny obiekt, inny dyżur, inna dzielnica. Jedna z wielu niedziel w pustym biurowcu. Dwanaście godzin obchodów, kontroli i odliczania do wieczornej zmiany. I nagle takie pragnienie wyrwania się z klatki na wolność. Z klatki „portiernia”, klatki „dom”, klatki „autobus pomiędzy nimi”.
Stanąć na górskim szczycie i wdychać niebo, wolność, słońce…
A tutaj tylko mury, beton i szarość.

Wychodzę na parking. Schylam się do czegoś zielonego wyglądającego z daleka jak papierek.
Rośnie coś. Trwa sobie.
Marzy. Czeka.
Na przekór swojemu miejscu we wszechświecie.

Jak ja czasem.




piątek, 2 września 2011



Jeśli spotykam WCZORAJ - uśmiecham się
Gdy znajduję KIEDYŚ - wspominam
Kiedy szukam DAWNO - tęsknię
A tam gdzie nie ma już żadnych śladów - maluję je łzami


Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.