Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


poniedziałek, 28 lipca 2014

Piechotą do lata

Czas letnich spacerów nie trwa wiecznie, a zatem korzystajmy z niego, zwłaszcza, że pogoda dopisuje. Kto by miał ochotę odnaleźć odrobinkę natury także w sercu GOP-u, tego zapraszam niniejszym do odwiedzenia wraz ze mną Parku Kościuszki oraz chorzowskiego ZOO.
 
============================
 
SPACER PIERWSZY
 
 https://picasaweb.google.com/109487448258231847369/ParkKosciuszkiWKatowicach#
 
 
SPACER DRUGI
   

piątek, 18 lipca 2014

Portier pyta - nadleśnictwo Wisła odpowiada

 
 
KTO I DLACZEGO BUDUJE DROGĘ NA PRZEŁĘCZY ŁĄCZECKO?
 
 
Zdjęcie z 10 czerwca 2014
 
Według jednych przełęcz, według innych tylko polana Łączecko (774 m n.p.m.), to skrzyżowanie szlaków turystycznych wiodących na Wielki Stożek od strony Wisły Głębce (niebieski) i Kubalonki (czerwony), a przede wszystkim do niedawna przepiękne miejsce do odpoczynku podczas górskich wycieczek. Do niedawna, ponieważ właśnie powstała tam obrzydliwa droga i wycięto spore ilości drzew...
 
Postanowiłem sprawę wyjaśnić u (jak sądziłem) źródła, czyli w Urzędzie Miasta Wisły. Oto treść mojego listu wysłanego tam 11 czerwca 2014, w dzień po powrocie z wycieczki dwudziestej:
 
Szanowni Państwo

Mam wielką prośbę o wyjaśnienie mi kwestii, o której poniżej lub o przekazanie tego maila osobie czy jednostce, która mogłaby mi takiej odpowiedzi udzielić. Zgodnie z przepisami podaję swoje pełne dane adresowe, jednakże w zupełności wystarczy mi odpowiedź mailem.

Jestem turystą i wielkim miłośnikiem zarówno Beskidu Śląskiego jak i miasta Wisła w szczególności. Nie dalej jak wczoraj odwiedziłem je po raz kolejny i przeżyłem szok widząc, że poprzez przełęcz Łączecko na styku szlaków czerwonego i niebieskiego buduje się drogę. Pamiętam to miejsce sprzed około dwóch lat, kiedy było po prostu skrzyżowaniem ścieżek w lesie z przepięknym kącikiem do odpoczynku wśród drzew. Już jesienią ub. roku zdegustowała mnie skala trwającej tam wycinki drzew, ale wczoraj nie byłem w stanie na spokojnie przyglądać się dymiącym ciężarówkom, walcom i ciągnikom.

Zakładam, że powstaje tam jakieś połączenie Łabajowa z Istebną, ale chciałbym móc szersze informacje otrzymać od Państwa. Rozumiem oczywiście, że dla mieszkańców może to być inwestycja ważna, ale powiem wprost: czy naprawdę interes i wygoda setek są ważniejsze od dobra milionów? Po wielu latach przerwy wróciłem na beskidzkie szlaki w roku 2011. Zdumiewa mnie i przeraża ich stan. Coraz wyżej i w coraz bardziej absurdalnych miejscach powstają budynki, domy wczasowe, bary itp. Masowo wycina się drzewa. Coraz dłuższa staje się wędrówka asfaltem czy płytową drogą niż spotkanie z naturą w takiej formie dla której od lat przyjeżdżali do Państwa prawdziwi turyści. Oczywiście ani Wisła ani jej okolice nie są rezerwatem, a po części żywą tkanką normalnego miasta, które ma swoje potrzeby i które musi się rozwijać. Ale czy tak? Ale czy tam?

Jak napisałem droga przyda się setkom, może tysiącom ludzi. Góry są własnością nas wszystkich. Jeżeli zamiast nich zostanie asfalt i beton to kto do Wisły przyjedzie, gdy od tego właśnie z miast takich jak moje chce uciec?
Pozostaję z poważaniem
 
[...]

Tu w oryginale moje imię, nazwisko, oficjalny adres email oraz adres zamieszkania.

===

Siedemnastego czerwca otrzymałem pierwszą informację z Urzędu Miasta przesłaną mi przez panią Ewę Zarychtę, kierownika referatu promocji turystyki, kultury i sportu.
 
Dzień Dobry,

W związku z poruszonym przez Pana tematem dotyczącym tworzonej drogi leśnej na terenie Wisły Łabajowa, informuję o przekazaniu Pana maila do Nadleśnictwa Wisła w celu rzetelnej odpowiedzi.
Również kolejne tematy zawarte w Pana mailu dotyczą głównie spraw prowadzonych przez Nadleśnictwo, jako głównego inicjatora i inwestora wspominanych przedsięwzięć. 

Ze swojej strony dziękuję za czujnośc i dbałość o piękno Beskidów i Wisły.
 
 
 

===

Drugiego lipca do sprawy ustosunkowało się nadleśnictwo Wisła, w mailu podpisanym przez pana Andrzeja Klimka, zastępcę nadleśniczego tamże.
 
Szanowny Pan [...].
 
Urząd Miasta Wisła przekazał nam Pańskiego maila w sprawie drogi w Łabajowie . Pragniemy zaspokoić Pańską ciekawość i troskę o środowisko, a równocześnie uspokoić Pana.  Informujemy, że budowana droga będzie typową drogą leśną o nawierzchni utwardzonej kamieniem. Będzie to droga  zakładowa, która posłuży do wywozu drewna z lasu z kompleksu Kiczor. Droga ta będzie drogą „ślepą” – z kompleksu Kiczory do drogi stokowej już po stronie Istebnej. Nie będzie przechodzić, ani łączyć przysiółków, dlatego też nie będzie udostępniona do  normalnego ruchu. Poza wywozem drewna będzie służyć jako droga dojazdowa dla prowadzenia prac pielęgnacyjnych i zalesieniowych oraz będzie pełnić role drogi przeciw pożarowej.
 
Doceniamy Pana troskę o piękno Beskidu Śląskiego  jednak rozpad drzewostanów świerkowych powoduje konieczność pozyskania znacznych mas drewna w wyniku gradacji kornika drukarza, a co za tym idzie również  budowy nowych dróg w celu szybkiego wywozu drewna zasiedlonego. Jest to jedna z metod ograniczania populacji szkodników owadzich.
 
Oczywistym jest, że po zakończeniu prac pobocza i skarpy zostaną obsadzone krzewami by droga jak najlepiej wkomponowała się w otoczenie.
 
Z wyrazami szacunku Andrzej Klimek Z-ca Nadleśniczego Nadleśnictwa Wisła . Wisła 2.07.2014.
 

===================================

KOMENTARZ PORTIERA
 
Ujmując rzecz najkrócej droga nie wygląda mi stanowczo na "typowo leśną", ponieważ jest (w tym wypadku - niestety) o wiele za dobrze wykonana, a poza tym towarzyszą jej widoczne np. od strony szlaku zielonego Łabajów - Stożek liczne elementy betonowe, kanały ściekowe itp.
I choć nie mam powodu by wątpić, że ruch na niej będzie ograniczony, to jednak trudno mi się zgodzić z opinią, że taki akurat sposób jej wykonania jest niezbędny dla sprawnego wywozu drzewa, a zwłaszcza że da się później przywrócić naturalny wygląd okolicy.
 
Żeby daleko nie szukać taką samą "ubetonowioną" drogę napotkałem niedawno maszerując na Glinne od strony Węgierskiej Górki i było to doświadczenie (na Głównym Szlaku Beskidzkim!) bardzo przykre wizualnie.  
 
Od tego stanu już tylko krok do rajdów quadowców czy motocyklistów albo absurdów takich jak ten na załączonym obrazku, gdzie do prywatnego schroniska (w innej okolicy) dowozi się "hamburgerowych turystów" samochodem z dworca kolejowego...


Mam nadzieję, że nikt tego kroku nie zrobi.
 
Apeluję przy okazji do PTTK żeby interesowało się tym, co i w jakim stanie proponuje turystom i przede wszystkim kto, gdzie i w imię czego stan ten zmienia.
 
 
Przełęcz Łączecko jesienią 2013. Widoczne ślady wycinki drzew.
 
Sierpień 2012
Widok z zejścia szlakiem niebieskim tuż przed przełęczą.
 
=========== 
 
 PRZECZYTAJ TAKŻE:
 
 
 
 
=========== 
 
Wszystkie zdjęcia mojego autorstwa.

piątek, 11 lipca 2014

Portier pyta - Koleje Śląskie odpowiadają


DLACZEGO POCIĄG JEST BRUDNY?

Poniżej treść listu elektronicznego z 11 czerwca 2014 przesłanego przeze mnie na adres skargi@kolejeslaskie.com.pl po zakończeniu wycieczki dwudziestej.
===
Szanowni Państwo

Proszę o wyjaśnienie mi poniżej opisanej sytuacji i o odpowiedź drogą mailową (adres zamieszkania podaję jako wymóg prawny).

Wczoraj o godzinie 17:34 wracałem z Wisły Głębce do Katowic pociągiem Państwa firmy. Pociąg ten (pomijam tu nawet kwestię jego wieku i stanu technicznego, a też można by było mieć do nich zastrzeżenia) był zwyczajnie brudny. Nie po raz pierwszy zresztą. Istnieje na tej trasie pewna ciekawa prawidłowość, że im skład młodszy, tym czyściejszy. W Elfach jest idealnie, unowocześnione, ale jednak stare składy są w stanie akceptowalnym, ale już te niezmienione od PRL-u EN-57, które wynajmujecie Państwo od Przewozów Regionalnych są, jak wczorajszy, najczęściej obrzydliwie zapuszczone. Nie jest to kwestia jakiegoś mojego przesadnego wyczulenia, ale po prostu wściekłość, że każe mi się płacić tyle samo za poranny przejazd czystym i klimatyzowanym Elfem i tyle samo za popołudniowy brudnym EN-57 w którym nikt nawet nie zadaje sobie trudu opróżnienia na końcu trasy śmietniczek.


Zaprosiłem wczoraj na wycieczkę w góry kogoś, przed kim było mi wstyd, że jechać musimy czymś takim, sądzę jednak, że to wstyd powinno być Państwa firmie, że śmie nazywać brudasa pełnoprawnym pociągiem. Wdzięczny będę za wyjaśnienia.

W załączeniu zdjęcie eksponatu o którym mowa. Widać na nim numer i to niech będzie tu najważniejsze, bo brud wypadł nieco gorzej, ale proszę mi wierzyć, że na żywo widoczny jest doskonale zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz.

Pozostaję z poważaniem
[...]
Tu w oryginale moje imię, nazwisko, adres zamieszkania oraz oficjalny adres mailowy
 

===

9 lipca 2014 otrzymałem odpowiedź podpisaną przez
dyrektora biura handlowego KŚ - panią Agnieszkę Lekston


W odpowiedzi na Pana skargę z dnia 11 czerwca br. w sprawie brudnego pojazdu na trasie Wisła Gł. — Katowice w dniu 10 czerwca br. informujemy uprzejmie, iż mycie pojazdów typu EN 57 wykonywane jest planowo raz w miesiącu.

Z uwagi na obłożenie obiegów pociągów jak również występowanie różnych zdarzeń kolejowych częstsze wykonywanie tych czynności jest utrudnione.

Dodatkowo mycia pojazdów nie można wykonywać na wszystkich obsługiwanych przez spółkę punktach. Specyfika transportu kolejowego wymusza, aby przy myciu pojazdów wyłączać napięcie nie tylko nad torem, na którym jest wykonywana czynność ale i nad torami sąsiadującymi, dlatego też nie zawsze możemy dokonać mycia pojazdów pomimo ewidentnej potrzeby.

Dostrzegając problem spółka Koleje Śląskie rozpoczęła proces utrzymania w czystości pojazdów kolejowych własnymi środkami, co jesteśmy przekonani przyniesie w dalszej perspektywie odczuwalną poprawę.

Ze swej strony Pana i osobę towarzyszącą w podróży, za doznane niedogodności uprzejmie przepraszamy. 

Z poważaniem

(-) Agnieszka Lekston

Oryginał listu - kliknij aby powiększyć.
===

KOMENTARZ PORTIERA

Szanowna Pani Dyrektor!

"Zdarzenia kolejowe" (cokolwiek pod tym rozumieć, bo bądźmy szczerzy, jest to pusty zwrot) oraz "obłożenie obiegów taboru" są zjawiskami występującymi na wszystkich liniach kolejowych świata, a zatem także czynnikiem, który MUSI być uwzględniony przy planowaniu zarówno ruchu jak i konserwacji składów. Musi, ponieważ brudny pociąg w XXI wieku nie powinien wyjechać nigdy i na żadną trasę. I powtórzę się, nie mówię tu o jakimś kurzu, czy smudze, mówię o pojeździe, którego szyby wyglądają jak przyciemniane, bo są zaniedbane od tygodni, którego pudło jest z tego samego powodu rdzawo brązowe, a nadto, w którego wnętrzu witają pasażerów niedomyte poręcze i stoliki oraz stosy śmieci wyłażące ze wszystkich dokładnie śmietniczek.

Dwa bolesne dla reputacji Pani firmy skojarzenia mi się nasuwają. Pierwszym jest konstatacja, że stan który opisałem nie jest absolutnie incydentem, a czymś stałym, wpisanym w koszty (?!) z czym nawet korzystając z usług KŚ kilka razy w roku spotykam się bardzo często. Dokładnie tak samo zapuszczonym składem jechałem jesienią 2013 na tej samej trasie rozpoczynając wycieczkę szesnastą (o czym tam nawet wspominam) i dokładnie takim samym (aczkolwiek znów innym egzemplarzem) przy okazji powrotu z wycieczki dwudziestej pierwszej kilka dni temu - czwartego lipca. Nadto podróżując kilka razy wypożyczonymi przez Koleje Śląskie z Ceskych Drahów zabytkowymi już prawie pulmanami także napotykałem tam warunki, których pewien tego jestem, nie widują na co dzień ich czescy pasażerowie.

Skojarzenie drugie, to oczywiście pieniądze. Nie wiem w stu procentach, przyznaję,  jak rzecz się ma w Kolejach Śląskich, ale treść Pani listu pośrednio potwierdza (Dostrzegając problem spółka Koleje Śląskie rozpoczęła proces utrzymania w czystości pojazdów kolejowych własnymi środkami), że tabor sprzątają usługodawcy zewnętrzni. Jest to obecnie standard u wszystkich, nie tylko szynowych przewoźników. Niski standard, dodajmy, ponieważ firmy sprzątające, to w przeważającej liczbie zakłady, które zatrudniają swoich pracowników jeśli na etat, to za pensję minimalną, bardzo często jednak - zwykle za jeszcze mniejsze kwoty - na umowach śmieciowych (sic). Oczekiwanie od takiej kadry zaangażowanej bądź o bądź do ciężkiej pracy fizycznej wydajności i skrupulatności zarazem jest oczekiwaniem niemożliwego*. Są tani, to fakt, podobnie jak tańsze wydają się na pierwszy rzut oka tzw. firmy ochroniarskie z sześćdziesięciolatkami po dwóch zawałach, działające dokładnie w ten sam sposób. Jest to jednak taniość pozorna, sprowadzająca się, by trzymać się tematu czystości do starego powiedzenia informatyków; Garbage In - Garbage Out!

Darzę Pani przedsiębiorstwo sporą sympatią, ponieważ w pewnym momencie wyznaczało ono zupełnie nowe standardy przewozów kolejowych. Wierzę, że nie była to tylko przysłowiowa para w gwizdek i problem, realny problem, który nie powinien mieć miejsca w Europie Anno Domini 2014 zostanie przez Koleje Śląskie szybko i skutecznie rozwiązany.



W filmiku wykorzystałem poza swoim trzy zdjęcia autorstwa Agaty Bobowskiej
oraz nagranie zapowiedzi dworcowej ze stacji w Pszczynie udostępnione mi przez serwis Koleje Śląska Cieszyńskiego.


=========================


* - Widziałem już około 2011 roku ludzi myjących nocami autobusy dla dużego śląskiego przewoźnika za niewiele ponad 700 zł netto podczas mrozu i we własnych ubraniach. Takiemu pracownikowi NIE MOŻE ZALEŻEĆ, on tej pracy NIENAWIDZI a przez to nigdy nie będzie jej wykonywał dobrze. 

sobota, 5 lipca 2014

Dwa dwadzieścia

WYCIECZKA DWUDZIESTA - JUBILEUSZOWA

WITH SPECIAL GUEST - AGATA
Zapewne zabrzmi pretensjonalnie, gdy napiszę, że do wycieczki dwudziestej przygotowywałem się od dawna, ale cóż, tak właśnie było. Nie tylko dlatego, że dwudziestka to całkiem ładny jubileusz, ale również ze względu na zupełnie niechcący towarzyszące mi przy „równych” wyprawach wyjątkowe okoliczności (przyrody). Spójrzmy. Jedynka, to nomen omen jedyne w całym zestawieniu stuprocentowe odtworzenie trasy, którą parę dziesiątek lat temu szedłem jako dziecko w towarzystwie mojego ojca, piątka, to z kolei marsz z miejsca w którym nigdy wcześniej nie byłem (Skoczów) a poza tym na długo mój rekordowy dystans (ponad 19 km), dziesiątka to pierwsze w życiu (sic!) zetknięcie ze śniegiem w górach i na szczęście TYLKO ze śladami krwawej działalności niedźwiedzia, podczas trasy piętnastej pokonałem sam siebie maszerując bite 25 km i to przez Baranią Górę, a za to teraz…
No właśnie. Poprzeczka została jak z tego wynika podniesiona wysoko.

Rozrysowałem sobie kilka tras. Może najbardziej nietypowe podejście na Skrzyczne? Albo wycieczka „recyklingowa” złożona z dotychczas niezbadanych przeze mnie fragmentów pięciu różnych szlaków i jeszcze odcinka nieznakowanego między nimi? Beskid Mały? A może Żywiecki? „Atak” na Słowację? Coś powtórkowego, ale np. w drugą stronę?

Pomysłów miałem całe mnóstwo. Jak jednak przystało na wielkiego podróżnika (przypominam, że mam  metr osiemdziesiąt siedem) wszystkie one trafiły do kosza mimo nawet względnego już dopracowania, a zwyciężył prawie w ostatniej chwili inny, wcześniej raczej nie brany przeze mnie pod uwagę. Wycieczka w duecie z kimś jeszcze (bo świstak się nie liczy).

Oczywiście skłamałbym twierdząc, że nigdy przez te trzy lata nie próbowałem nikogo w góry wyciągnąć. „Pertraktowałem” z wieloma osobami płci obojga i w zasadzie wszystkie one były zainteresowane, ale gdy przychodziło co do czego…
Praca, zdrowie, w tygodniu to nie, bo urlop, za wczesne wstawanie, góry są pod górę, za zimno, za ciepło, za długo, za daleko, za blisko…
Jakby ciągnąć sójkę za morze. Spasowałem.

Nieświadoma chyba do końca wszystkich tych współzależności zgodziła się jednak bez wahania (no, prawie bez wahania, ha ha ha) pojechać ze mną Agata –  internetowa i nie tylko internetowa sąsiadka z „Katosów oczami przechodnia”, z którą mamy już wspólnie na liczniku kto wie czy nie kilkadziesiąt kilometrów zwiedzania naszego miasta, a co za tym idzie gwarancję, że po dwóch godzinach nie skończą się nam tematy ani cierpliwość.  I cóż? Przyszło mi przewartościować kryteria, jakimi wyznaczałem sam dla siebie propozycje do wycieczki dwudziestej odkładając na bok „egzotyczność”, wysokość i długość, a stawiając raczej na widokowość połączoną z dostępnością. Tym samym stało się jasne, że w grę wchodzą tylko trasy już przebyte lub ich mutacje/połączenia.

Zaproponowałem mojej współtowarzyszce trzy marszruty, które z jednej strony były bez wątpienia prawdziwymi wycieczkami, bez taryfy ulgowej w postaci np. wjazdu kolejką linową czy wręcz spaceru asfaltem z górami w tle, ale z drugiej nie wymagały jednak super kondycji czy poświęcenia całego dnia od świtu do zmierzchu. Oto one, być może ktoś jeszcze skorzysta z moich pomysłów planując swoją pierwszą wizytę w Beskidzie Śląskim.

1.      Radziechowy – Matyska (jako opcja) – Hala Radziechowska – Magurka Radziechowska – Ostre k/Żywca (kolory niebieski, czerwony, zielony). Dystans ok. 17 km
2.      Ustroń Polana – przełęcz Beskidek – Orłowa – Trzy Kopce Wiślańskie – Smerekowiec – Biały Krzyż (kolory: zielony, niebieski, żółty) Dystans 14,7 km.
3.      Wisła Głębce – Łabajów – Stożek – Kiczory – przełęcz Łączecko – Kubalonka (kolory: zielony, czerwony). Dystans 13,4 km
Agata, jak się potem okazało mająca swoje dziecinne wspomnienia właśnie z Wisły, wybrała trasę trzecią, co i mnie odpowiadało z racji sympatii, jaką darzę stację kolejową w Głębcach – jedno z najbardziej magicznych a ucywilizowanych zarazem miejsc, w których byłem. A zatem można powiedzieć, że decyzja, co do wytyczenia przebiegu wyprawy dwudziestej zapadła, jak to mawiali notable PRL-u – „w atmosferze wzajemnego zrozumienia”.
Dodam tu jeszcze gwoli ścisłości, że opisane wyżej propozycje pierwsza i trzecia są odpowiednio fragmentem i większą częścią mojej a) trasy dziesiątej, b) dwunastej, zaś nr 2 to cała wycieczka ósma – specyficzna, bo chyba jedyna, którą kończąc czułem w sobie jeszcze siły do dalszego marszu.
Tyle tytułem wstępu. Ruszamy na szlak!
 ===
WYCIECZKA DWUDZIESTA 
WISŁA GŁĘBCE – WIELKI STOŻEK – KICZORY – KUBALONKA
Około 8:20 puściutkim, lśniącym czystością i co w tym dniu było chyba jego największym atutem – klimatyzowanym ELF –em dojeżdżamy do Głębiec. Po krótkiej przerwie na stacji startujemy kolorem zielonym idąc Dworcową w stronę wiaduktu, przez który dopiero co przejeżdżaliśmy i tuż obok niego dochodzimy do ulicy Turystycznej. Odcinek ten, choć krótki, jest na swój sposób zwodniczy, ponieważ szlak najpierw się wznosi i pozornie oddala od torów, by jednak po chwili (gdy prowadzący tą samą drogą niebieski odchodzi w lewo) zacząć się najpierw łagodnie, a zaraz potem bardzo stromo i kamieniście obniżać.
Niepewnym siebie w tym miejscu powiem to samo, co powiedziałem tego dnia Agacie – to najostrzejsze zejście na dzisiejszej trasie. I żeby było jasne, jeśli ktoś czytając te słowa już pobiegł rozpakowywać plecak – trwające ledwie minutę, może dwie. Bez obaw.
Rozanielając się niczym japońscy turyści pod wieżą Eiffla fotografujemy jeszcze na kilka sposobów słynny wiadukt (przebieg szlaku daje turyście żądnemu wrażeń możliwość wejścia na niego także od góry, czyli torami!), po czym skręcamy w lewo i absolutnie już płaskim odcinkiem asfaltowym wyruszamy spokojnym krokiem na spacer poprzez dolinę Łabajowa.
O tym, że każdy szlak przechodzony po raz wtóry niesie ze sobą i tak zawsze jakieś nowe wrażenia już kiedyś wspominałem. Teraz dodam i to, że jak zapamiętałem sprzed lat tak potwierdzam dziś – zupełnie inaczej ogląda się coś samemu niż w czyimś towarzystwie. Nie lepiej czy gorzej – po prostu inaczej. Zresztą podczas całej prawie dwudziestej trasy w mniejszym stopniu czuję się turystą, a w większym, niczym wcześniej wobec mnie nieobecny tu świstak Alojzy samozwańczym (pół-) przewodnikiem, to zaś sprawia, że interesuje mnie bardziej "stan wycieczki” i jej kondycja czy powiedzenie w odpowiednim momencie „a teraz patrzymy w prawo” niż samodzielne przeżywanie widoczków. No może troszkę przesadzam. W Wiśle zawsze jestem uśmiechnięty. W końcu to moja ulubiona, ciągle jeszcze w jak najlepszym znaczeniu tego słowa „przedwojenna” okolica.
Komu się spieszy w góry może sobie spacer doliną darować i dojechać do początku właściwego podejścia na Stożek autobusem, ale moim zdaniem nie warto, bo jest to interesujące uzupełnienie wrażeń. Spokojnie, cicho, samochód raz na kilkanaście minut, piękna „rozbuchana” wręcz zieleń dookoła – sama przyjemność. Do tego towarzyszący turyście potok Łabajów i wszelakie perełki miejscowej architektury także warte są zobaczenia.

W pewnym momencie droga (uwaga, neologizm) leśnieje, czyli zdaje się stawać bardziej dziką, bo zabudowania znikają, a drzewa zbliżają się do granicy asfaltu. Plus minus tutaj warto wyszukać sobie po lewej ławeczkę na stoku i tam urządzić „pierwszy obóz” – tak jak my na przykład. Coś przegryźć, coś wypić (no, no, tylko bez takich uśmieszków!) i parę minut „pohuśtać diabła”, czyli pomachać nogami jak dzieciak, bo ławka stoi naprawdę wysoko.

Skoro o piekle mowa. Zapowiadane na dziś temperatury są szokujące. Odczuwalna +34, nominalna +30 stopni. I to się czuje. Jest kilka minut po dziewiątej, a słońce przypieka całkiem mocno i na dodatek pojawia się dobrze mi znane bzyczenie za uchem, czyli wszelakie owady, bynajmniej nie motylki, których nieustający atak rok wcześniej zmusił mnie do skrócenia trasy na Magurę… No ale nic, może dziś będzie spokojniej. Wracamy na szlak.

Krótko po zdziczałym odcinku pojawia się wąska dróżka na zboczu po prawej (idąc nadal prosto można by dojść po 1 km do dolnej stacji wyciągu krzesełkowego na Stożek), którą rozpoczynamy już faktyczne podejście. Jest to najtrudniejszy odcinek całej wycieczki, czym ewentualnie można się pocieszać pokonując go. Potem już tylko dosłownie i w przenośni będzie z górki.

Po wznoszącym a leśnym raczej etapie od Turystycznej drzewa nagle się rozstępują i pojawiają się pierwsze dziś dalekie widoki. Wokół wspaniałe łąki, kilka zaledwie zabudowań i znów możliwość złapania oddechu. Widać stąd doskonale, podobnie zresztą jak wcześniej z ulicy, cel naszego marszu, czyli Stożek, co jednak miłe jest tylko estetycznie, ponieważ różnica wysokości nadal nieco niepokoi. Niepotrzebnie. W górach tak już jest, że co z daleka wydaje się strome, z bliska… da się przeżyć. Ważne, by znać swoje siły i możliwości.

No właśnie. Samemu zdarzyło mi się odwiedzić Stożek dwa razy, podczas marszu z Ustronia Polany przez Czantorię i później właśnie drogą, którą idziemy, podczas wycieczki do Istebnej. Jest mi więc łatwiej o tyle, że wiem plus minus, czego się mogę spodziewać. Agata zaś dzielnie co prawda dotrzymując mi kroku popełnia tu błąd, przypisany chyba wszystkim rozpoczynającym przygodę z turystyką, to znaczy maszeruje tempem „miejskim” próbując jakby przegryźć się jak najszybciej przez podejście. Ale to kiepski pomysł. Wyczerpuje siły i sprawia, że i tak musimy co kilka minut przystawać. Na jednym z takich postojów, cokolwiek zadziwieni spostrzegamy doganiającą nas sporą grupę bardzo małoletnich pod wodzą prącego w górę niczym czołg ich nauczyciela. I tu powiedzieć muszę mało może wyrafinowanie, że szczeny nam opadają. Dzieciaki idą sprawnie, równo, wszystkie jak jeden mają kapelusiki przeciwsłoneczne, a dodatkowo ich przewodnik wydaje się niezwykle zorganizowanym i jednocześnie sympatycznym. Ot, taki nauczyciel jak ze szkolnych lektur. Tylko pozazdrościć.

Za takie samo nawijanie „O, spójrz, tam Kiczory, tam Cieślar, a tam…” Agata mało nie zrzuca mnie w przepaść zapewne zresztą tylko dlatego NIE, że trudno by tu było jakąś znaleźć. Jak więc jest z tym podejściem tak na poważnie? Moim zdaniem wystarczy iść spokojnie, zrobić ze trzy powiedzmy kilkuminutowe przerwy od Łabajowa i nie powinno być sensacji. A widoki, jakie roztaczają się na okolicę są tych paru kropel/litrów (niepotrzebne skreślić) potu jak najbardziej warte.

Punkt Pod Wielkim Stożkiem (900 m n.p.m.) to spotkanie ze szlakiem czerwonym (GSB) oraz w naszym przynajmniej przypadku także z czeską wycieczką szkolną o wiele jednak gorzej niż polska zorganizowaną, o czym będzie za moment. Przepuszczamy młodzież przodem i spokojnie już deptamy cienistą na szczęście leśną drogą.
-A mówiłeś, że to jeszcze tylko do zakrętu!
-Już, zaraz, za tymi drzewami na sto procent. (A w duchu: chyba…)

Wreszcie jest. Plastikowa krowa Milka, a tuż za nią schronisko. Zdobyliśmy Wielki Stożek (979 m n.p.m.)! Hurra!

Przysiadamy w cieniu przy jednym ze stolików i robimy prawdziwą tym razem przerwę śniadaniową. Jest 11:20, a więc szliśmy dwie godziny i pięćdziesiąt minut wobec dwóch godzin i dwudziestu minut mojego podejścia solo i godziny czterdziestu pięciu według drogowskazu na dworcu. Tu jednak proszę pamiętać o przerwach. Gdy się je uwzględni, a dokładniej NIE UWZGLĘDNI, czyli odliczy, można powiedzieć, że przekroczyliśmy czas o jakieś pół godziny, a to już da się ścierpieć. Tak samo i moje solowe podejście przy takim rozrachunku byłoby dłuższe od przewodnikowego tylko o jakiś kwadrans.

Zawsze zastanawia mnie jak to jest, że gdy w schronisku napotykam tłumy, to już na szlaku przed i za nim prawie nikogo. Co oni tam wszyscy, śmigłowcem dolatują czy jak?

Dziś także na Stożku gwarno. Większość naszych sąsiadów, to… nasi sąsiedzi, czyli Czesi. No i właśnie. Wycieczka szkolna. Dzieciaki w większości z gołymi głowami, jeden tuż obok krwawiący z nosa zapewne z powodu przegrzania i wysiłku, a państwo nauczycielstwo (czy opiekuństwo) na ławeczce w cieniu z litrem piwa na osobę…

Niektórzy twierdzą, że piwo to nie alkohol.
A bezmyślność to nie głupota.
Pozwolę sobie mieć w tej kwestii zdanie odmienne. Absolutnie niezależne rzecz jasna od narodowości osób, o których mówię. Gdyby sytuacja była odwrotna i to polska wycieczka była tak prowadzona, napisałbym to samo. Amen.

Siedzimy sobie pogryzając ciastka z brzoskwiniami na zmianę z kabanosami i chyba nie do końca zdajemy sobie jeszcze sprawę gdzie, co i jak. Po pierwsze jesteśmy tu przecież żywcem „wyciągnięci” z Internetu i naszych blogów, co samo w sobie jest dziwne, po drugie dookoła jest trzydzieści stopni na plusie, czyli temperatura, przy której sam nieraz rezygnowałem z marszu, a po trzecie wreszcie mimo pewnych perturbacji udało nam się dotrzeć na Stożek bez próby uduszenia jedno drugiego, co biorąc pod uwagę pewne drobne, ha ha ha, różnice charakterów nie było wcale takie pewne…

Widoki prawie że tatrzańskie. W dole Łabajów, bardzo daleko na wprost i po lewej Skrzyczne, blisko za to i po prawej Kiczory, a między pomiędzy wiele innych gór, dolin, przysiółków, lasów i łąk. Po prostu inna rzeczywistość. Zwłaszcza dla mieszczuchów.
Zmęczenie znika, uśmiechy wracają, nastrój się poprawia.

Ruszamy w dalszą drogę. Teraz już Głównym Szlakiem Beskidzkim (czerwonym) obok górnej stacji kolejki linowej w kierunku Kyrkawicy (960 m.np.m.) i Kiczor.

Mamy tu dla towarzystwa niebieski szlak do Głębiec przez Łączecko (tzw. prezydentka – ścieżka, którą pan prezydent Mościcki chadzał był polować na głuszce), kolor zielony przez Kiczory do Istebnej oraz żółty, znany mi z wycieczki szesnastej – do Jaworzynki Trzycatka. Jest również czeski szlak niebieski do Nawsi na Zaolziu, skąd pochodzi np. piosenkarka Halina Mlynkowa. Przypominam przy okazji, że „narodowość” oznaczeń rozpoznajemy po ich kształcie – polskie znaki są prostokątne, czeskie kwadratowe. Obydwa zresztą kolory niebieskie za chwil kilka znikają, polski schodząc w lewo, czeski – prowadząc prosto. Czerwony, zielony i żółty do Kiczor kierują się chwilowo wspólnie.

Dziwnym trafem nie napisałem tego przy okazji mojej solowej tu wizyty, ale pomiędzy Kyrkawicą a Kiczorami szlak na chwil parę się rozdziela dając wrażenie (mylne!!!) rozchodzenia się ścieżek w zupełnie różnych kierunkach. Ale to złudzenie, obie bowiem po minucie czy dwóch spotykają się na czymś, co skojarzyło mi się kiedyś z groblą, a jest po prostu „wygolonym” pasem granicznym prowadzącym przez las do słynnych grzybów skalnych pomiędzy dwoma szczytami. 

Wbrew moim obawom jest to jedyne miejsce na całej trasie, w którym pojawia się robactwo, zresztą w znośnych (?) ilościach i mało zaczepne. Po kilku minutach w bzyczeniu spokojnie już wychodzimy lekko się wznosząc na drugie ramię litery U w stosunku do szczytu Stożka i osiągamy Kiczory (989 m n.p.m.).

Właśnie widoki z tego miejsca były głównym powodem zaproponowania Agacie akurat takiej trasy. Albowiem rzeczywiście w każdym prawie kierunku jest na co spojrzeć. Daleko teraz po lewej mamy schronisko na Stożku, za nim jeszcze Czantorię, a przed sobą…
-No co to za góra, tam na wprost? – zadaje mi pytanie starszy pan, który wraz z kolegami mija nas dziarsko stawiając kroki.

Przypomina mi się scena ze szkoły, kiedy to nauczyciel zapytał mnie jakie znamy pokrycia dachowe, a ja poza papą niczego nie byłem w stanie skojarzyć.
-No to spójrz za okno – westchnął wtedy mój wychowawca.
-Dachówka!

-Tam jest wyciąg narciarski… - jakbym słyszał ten sam głos sprzed lat.
-Grapa! Grapa! – już wiem, już odzyskałem grunt pod nogami. –Byłem tam, szlak poprowadzili tak dziwacznie, dwa razy w poprzek trasy zjazdowej!

Uff!
Egzamin zaliczony.
Idziemy dalej.

Kolory zielony i żółty schodzą ze szczytu Kiczor wąską ścieżką wzdłuż granicy w prawo (za nią mamy czeski rezerwat Plenisko) a my rozpoczynamy powolne zejście lasem mijając jeszcze po drodze kolejną dziś gromadę dzieciaków, które w natrętno piskliwej tonacji „daj cukierka!” dopytują się nas o odległość do Stożka…

I znów cień. I znów cisza. Kamienistym, ale tylko początkowo bardziej stromym szlakiem poprzez ciemny, chłodny las docieramy do przełęczy Łączecko (774 m n.p.m.). Na zegarze jest wtedy 13:20, a na termometrze… o matko… na termometrze chyba brakuje skali. Sahara.
Ale to co widzę przed sobą fatamorganą nie jest na pewno.
Betoniarka.
Ciągnik.
Kamień drogowy.
Walec.
I jedyne, co mam w głowie, to hasło do zjazdu drabinki w „Seksmisji”… 

Na pięknej, zielonej przełęczy ktoś wytyczył drogę, zapewne łączącą Łabajów z Istebną*. Przypomina mi się wściekłość, jaką czułem, gdy podczas wycieczki szesnastej w okolicach Młodej Góry natrafiłem na masową wycinkę drzew, ciężki sprzęt i masy błota. Wyobraziłem sobie wtedy jak czułbym się zapraszając kogoś np. z zagranicy na szlak TURYSTYCZNY i prowadząc go między dymiącymi ciągnikami. Nie ma co ukrywać, że teraz czuję się podobnie, choć jedyną granicą miedzy mną a towarzyszką tej wyprawy jest granica Ligoty i Panewnik. Ale na Boga! Tu miały być góry, łąki, zapachy, szum traw i wolność. A mija nas brudna wywrota!!!

Próbujemy przysiąść na do niedawna tak urokliwych ławach obok starych do niedawna pięknych drzew, ale hałas i kurz po kilku minutach nas przeganiają. Za to ze szlaku niebieskiego nadchodzi znana nam już wycieczka krasnoludków kapeluszników pod wodzą swego papy smerfa, który rezolutnie dyryguje: nie siadamy na pniach, bo się wam pupy przykleją! Kto lubi słońce, na słoneczko, kto chce odetchnąć – proszę do cienia.

Dzieciarnia grzecznie niczym z filmu wręcz rozsiada się na trawie nieco głębiej w lesie i zabiera za pałaszowanie kanapek. My ruszamy w dalszą drogę. Ale okazuje się to jakby skomplikowane.
Normalnie i według planu powinniśmy iść teraz chwilowo znów z kolorem niebieskim (tym od smerfiątek) na wprost, ale tu pojawia się problem (jakież jeszcze można mieć problemy jak się przed chwilą w środku gór o mało nie wpadło pod pędzący walec drogowy!?), bowiem znaki czerwone zamalowano. Zresztą powiedział nam o tym już „pan egzaminator” na Kiczorach, kto wie czy nie w nagrodę za to, że poznałem Grapę.

Od przełęczy Łączecko Główny Szlak Beskidzki ucieka nieoznakowaną dotychczas drogą w stronę Istebnej omijając odcinek wspólny z niebieskim (ten bez zmian) i dołącza do starej trasy dopiero za pastwiskami nad osiedlem Mrózków.

Jako samozwańczy szef wyprawy podejmuję decyzję. Idziemy dalej niby to niebieskim wypatrując jednak stale zamalowanych znaków czerwonego. Jeżeli w miejscu gdzie szlaki dawniej się rozdzielały nie będzie widać dostatecznie dobrze resztek trasy czerwonej – schodzimy kolorem blue do stacji, jeżeli będą – idziemy na dziko starym tropem.

Ścieżka za przełęczą prowadzi prosto a potem zakrętasami plus minus w lewo.
-Tam jest! – Agata pierwsza dostrzega na którymś z drzew przy bocznej dróżce szarą plamę "unieważnionego" szlaku.
-Idziemy!
Pomiędzy przepięknymi niczym z amerykańskich filmów ogromnymi pastwiskami łagodnym łukiem wędrujemy znów w prawo i po kilkunastu minutach dostrzegamy cieniutką ścieżynkę, którą szlak czerwony w nowej wersji łączy się ze starym. Pozostaje jeszcze pytanie: jaka jest przyczyna tego objazdu?
Według mnie możliwości są trzy:

-Budowa drogi przez przełęcz Łączecko. Odpada, droga pojawia się tylko tam i nic, co z nią związane nie znajduje się (na szczęście!) na dalszej trasie.
-Chęć „udziczenia” szlaku poprzez sztuczne oddzielenie go od niebieskiego. Możliwe, według mnie na jakieś 35%.
-Problemy z właścicielem lub właścicielami pastwisk, przez które ścieżka w starej wersji przebiega. Na to bym stawiał! Prawdopodobieństwo 65%.

Zabawne jednak jest, że przecież likwidacja szlaku na tym odcinku nie równa się likwidacji przejścia jako takiego, którym pewnie nie tylko turyści się poruszają. Tak czy siak, szkoda, bo zamknięty fragment jest bardzo atrakcyjny wizualnie. Nam udało się go jeszcze (?) przejść  bez przeszkód.
Dróżka znów po łuku zwraca się teraz w lewo. Wchodzimy w gęsty, mroczny las. Obecny tu chłód bardzo się nam przydaje, ponieważ temperatury wokół stanowczo przekraczają normy. Trasa jest na tym odcinku łatwa, w większości płaska, choć także niestety momentami grząska. Ale coś za coś. Spokojnym krokiem maszerujemy nastawieni już na perspektywę odpoczynku na Kubalonce.
Kto zaś pójdzie naszym śladem niech zapamięta, że gdy dróżka najpierw wynurzy się z lasu a zaraz potem znów weń wejdzie obniżając się i po chwili lekko wznosząc znak to niechybny, że do przełęczy niedaleko.

I faktycznie. Robimy jeszcze jeden krótki postój a zaraz prawie potem oczom naszym ukazują się zabudowania przy szosie na Kubalonkę (758 m n.p.m.) i ona sama. Dotarliśmy do celu! Jest punktualnie 14:50.

Całość trasy z przerwami zajęła nam zatem sześć godzin i dwadzieścia minut.  Co ciekawe idąc samemu podczas wycieczki dwunastej także doszedłem tu o 14:50! Tyle, że wyruszyłem dwie godziny później niż dziś…

-Przerwaaaaa!

Na przełęczy rozsiadamy się w jednym z barów i dochodzimy do siebie w jego chłodzie (który Agata neutralizuje gorącym rosołem za 6 zł porcja, a ja przeciwnie - wzmacniam zimną colą po 4 zł za pół litra) i około 15:30 lokujemy się w czyściutkim i prawie pustym autobusie, którym w kilka minut zjeżdżamy do Głębiec.

Czeka nas tu jeszcze poza konkursem drugi dziś spacer pod wiadukt (jakby zamknięcie pętelki), rozmowa z sympatyczną starszą panią i obfotografowanie najpierw stacji, a potem brudnego do granic wytrzymałości i także samo starego EN-57**, którym ok. 17:35 przyjdzie nam wracać do Katowic.


***
Jubileuszowa wycieczka dwudziesta przeszła do historii. Okazała się zupełnie inna niż ją sobie od wielu miesięcy wyobrażałem, ale tylko przez tę inność ciekawsza. Po pokonaniu prawie 357 kilometrów przez góry mogłem wreszcie podzielić się z kimś na żywo tym wszystkim, co w nich według mnie ważne, piękne i niepowtarzalne.

Najdłuższą drogą, jaką przychodzi nam w życiu pokonać jest wszak zawsze droga do drugiego człowieka.
Do zobaczenia na szlaku!



10 czerwca 2014

Trasa: Wisła Głębce PKP - Wielki Stożek - Kyrkawica - Kiczory - przełęcz Łączecko - przełęcz Kubalonka.

Punkty do wyszukania na mapie: Wisła Głębce, Wielki Stożek, Kyrkawica, Kiczory, przełęcz Łączecko przełęcz Kubalonka.

Stopień trudności: niski.

Up & Down: Początek trasy równy, podejście na Stożek miejscami dość strome, meczące, następnie do Kiczor szlak zrównoważony, łatwy, do przełęczy Łączecko miejscami ostrzej w dół, dalej równo lub z lekka w górę, a przed Kubalonką znów opadająco.

Atrakcje widokowe: Podejście na Stożek, wychodnie skalne pomiędzy Kyrkawicą a Kiczorami, panoramy z przełęczy Łączecko i pastwisk na Mrózkowie.

Schroniska, żywność, odpoczynek: Schronisko na Stożku. Sklepy i bary w Wiśle oraz na przełęczy Kubalonka.

Komunikacja: Do stacji PKP Wisła Głębce koleją lub autobusami prywatnych przewoźników. Z Kubalonki połączenia autobusowe do Wisły, Ustronia lub Cieszyna.

Opis marszruty: Od stacji PKP Wisła Głębce na szczyt Wielkiego Stożka szlak zielony, dalej na Kubalonkę szlak czerwony (GSB).

Odległość: Ok. 13, 4 km. Nasz czas przejścia (po odliczeniu przerw) 6 godzin 20 minut.

Opinia: Poza męczącymi fragmentami podejścia na Stożek reszta szlaku moim zdaniem dostępna nawet dla absolutnie początkujących. Kilka ciekawych możliwości zmian/skrócenia trasy tym bardziej zachęca do jej poznania.

Możliwości zmian: 1. Dojazd autobusem do ostatniego przystanku w Łabajowie, 2. Wjazd kolejką linową na Stożek. 3. Zejście ze Stożka szlakiem niebieskim do przełęczy Łączecko i dalej jak w opisie. 4. Zejście do Istebnej szlakiem zielonym z Kiczor. 5. Z rozstaju szlaków nad osiedlem Mraźnica zejście kolorem niebieskim do Głębiec.




===========================


* - Sprawę budowy drogi wyjaśniłem zaraz po powrocie w korespondencji z Urzędem Miasta Wisły. Opis sprawy przedstawię już wkrótce na blogu.

** - Skargę na obrzydliwie brudny z zewnątrz i wewnątrz pociąg przesłałem 11 czerwca 2014 do spółki Koleje Śląskie w Katowicach. W chwili publikowania tego tekstu nadal oczekuję na jej odpowiedź. W razie braku takowej do połowy lipca przedstawię tu temat szerzej i będę interweniował ponownie.

środa, 2 lipca 2014

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.