Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Małpia łapka

Przychodzimy na świat, który jest dla nas zagadką. Uczymy się go i poznajemy jego tajemnice. Jesteśmy otwarci na nowości i zmiany, wręcz pożeramy je ciągle głodni kolejnych. Trwa to długie lata. Ale któregoś dnia coś nowego, co pojawiło się w naszym życiu, wydaje się już ciałem obcym, niepotrzebną „nadstawką” na czymś, co było dobre i sprawdzone. Tak właśnie zaczyna się starość.
Po prostu przestają wydawać do nas Service Packi…

Przez zupełny przypadek, że zacytuję tutaj mój akt urodzenia ;) pojawiłem się kilka dni temu w miejscu, w którym mieszkałem w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Właściwie nie musiałem tam zaglądać, ale ciągnęło mnie. Zerknąć przez chwilę na swoje dzieciństwo oczami (bardzo już) dorosłego człowieka. Odbyć swoją prywatną podróż w czasie.

Zastanawiałem się czy warto wchodzić w przeszłość, czy warto zakłócać sobie wspomnienia nakładaniem nań nowych doznań, już współczesnych, nie mających niczego wspólnego z tymi właściwymi. Bałem się tego momentu. Jak się okazało niepotrzebnie. Obraz w mojej głowie jak warstwy w Photoshopie nakłada się na siebie przenikając wzajemnie, ale nadal pozostając odrębną całością. Idę zatem przez te moje kąty jakby w skafandrze. Wokół mnie na odległość może wyciągnięcia ręki jest 2010 rok, aktualny dzień i godzina, współczesne obowiązki i wiedza, ale kilkadziesiąt centymetrów dalej mam już przeszłość…

Przechodzę wolnym krokiem obok wrzeszczącej gromadki dzieci w piaskownicy nawet na nie nie spoglądając. W TAMTYM CZASIE jest tu tylko trawnik. Skręcam w boczną uliczkę. Puste wymarłe familoki z oknami zabitymi dyktą, zawalone komórki na węgiel, butelki po winie… Ale to teraz.
Zaznacz, usuń.
WTEDY przecież w tych domach kwitło życie, a tam za garażem był malutki sklep spożywczy. Kupowaliśmy sobie z kolegami lody w proszku koloru kitu okiennego. Tamtędy szło się do stacji. Asfalt. Taki dziwny, jakby zarastający żużlem czy ziemią i coraz węższy. Potem już tylko ścieżka.

Nieco dalej na wprost był plac, na którym składowano ogromne ilości rur. Były tam zawsze i chyba na zawsze miały pozostać. Stalowe, betonowe, duże, małe. Można się było położyć na takiej piramidzie i przyglądać obłokom, ale komu wtedy były w głowie obłoki? Pewnie trwała jakaś wojna z „drugim osiedlem” albo partyzancki trening z plastikowym karabinem.
Nie było czasu na wzruszenia.
Dziś nie ma tych rur, nie ma placu, nie ma nic. Połamane słupki, zerwana siatka i trawa…
Usuń.

Idąc w drugą stronę można było dostać się na nasz plac bokiem, na skróty. Tutaj też kończył się asfalt, a zaczynały błotniste koleiny. I teraz…
Brzdęk!
O mało nie skręciłem nogi!
W asfalcie jest wyrwa. Niewielka w sumie, ale za to na całą szerokość ulicy. Gdy wracaliśmy z rowerowych wycieczek poznawałem po niej, że to już dom. Dodawała mi sił na ostatniej prostej.
Tak jak dziś.

W tym bloku mieszkała Jola. Rodzice zostawili mnie z nią pierwszego dnia przedszkola, żebym czuł się pewniej w towarzystwie kogoś, kogo znam. Pomogło.
Klatkę dalej, zdaje się na drugim piętrze było mieszkanie Agnieszki. Jej mama pracowała w pralni chemicznej. Agnieszka miała czarne włosy, duże oczy i takie trudne do nazwania, ale sympatyczne w gruncie rzeczy poczucie własnej wartości. Coś na granicy przemądrzałości, ale imponujące konsekwencją.

I jeszcze pani dozorczyni. O tutaj, na parterze. Jako dziecko byłem pewny, że to Irena Kwiatkowska, tak były do siebie podobne. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego myje schody skoro jest wielką aktorką.
Na tym rozwidleniu mleczarz stawiał wózek. Jedna z płytek odstawała i dzięki temu wygodniej się go podpierało. Wózek, nie mleczarza oczywiście.

Tam na prawo z kolei, za śmietnikiem, była firma. Tajemnicza. Nawet dziś nie wiem jaka, a przez mur niewiele widać. Próbowaliśmy się wspinać na kubły, ale…
Zagadałem się, a to już moja klatka.
Brązowy tornister, jasnoniebieski woreczek na kapcie i tego samego koloru fartuszek. Ile to dzisiaj było lekcji?
„Nie trzaskaj tak tymi drzwiami! Ręce umyłeś?”

W piwnicy robiło się pranie. Tata znosił ciężką pralkę, mama pożyczała klucz od sąsiadów, a ja przeglądałem „Magazyny Polskie” siedząc na skrzyni pełniej ziemniaków.
I ta Cyganka, która miała być moją narzeczoną. Pocałowaliśmy się któregoś popołudnia. Miałem dziewięć lat.

Nie, nie. Nie jestem w piwnicy. Tam mnie dziś nikt nie wpuści. To tylko projekcja. Hologram. Normalna rzecz, gdy się podróżuje w czasie.

Czym właściwie są wspomnienia? Obrazem rzeczy, ludzi, a może tylko emocji?

Mój „kombinezon” jest coraz cieńszy. Przeszłość napiera. Idę ścieżką za garażami potykając się o puszki po piwach i butelki w stronę gęstego lasku. W 2010 roku nie jest to zbyt mądry kierunek, ale wtedy tu była szeroka grobla, którą…

Dzwonek.

Dzwonek?!

Ach tak. Komórka.
Muszę iść do pracy. „Czas eksperymentu minął”
Ponad ćwierć stulecia w czasie jednego dzwonka telefonu.

Wrócę tu.
Na pewno jeszcze wrócę.

13 komentarzy:

  1. Może nie wart nakładać na wspomnienia współczesne obrazy, ale ja lubię zaglądać w stare zakamarki, odwiedzać miejsca z dzieciństwa, bo wycinam sobie co nowe i jednak to podróż w czasie, można się w to wszystko znowu zanurzyć w jak w scenografię.pozdrawiam, kunegunda

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo właśnie rzecz w tym, że klucz do interpretacji tego co widzimy jest w nas, a nie w tym czymś. Pozdrawiam również.

    PS. Zawsze mnie kusi dopisać: Towar zgodny z opisem, transakcja bezproblemowa. Polecam Sprzedającego :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło, co było naszym dniem codziennym, naszym zapachem i smakiem, naszą pieśnią. Dom cały takich wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla choćby jednego TAM powrotu...
    PS. "Kupowaliśmy sobie z kolegami lody w proszku koloru kitu okiennego." - mistrzostwo świata w jeździe figurowej na pękającym lodzie!:D

    OdpowiedzUsuń
  4. @Akemi: Kiedy one naprawdę takie były :) Mowa o lodach.

    I w ogóle ile małych drobiazgów wraca w pamięci gdy się jest w takim miejscu, ile szczegółów, kolorów, zapachów, uczuć...
    Niesamowite doświadczenie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Lody w proszku??????? Ejjj! Toż takiego kitu mi proszę nie wciskać! W kubeczkach były albo z maszyny!
    Ja się dla odmiany fatalnie czuję w miejscach z dzieciństwa. Zbyt wiele się zmieniło i mi się robi niekompatybilnie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Foliowa torebka z żółto pomarańczowym proszkiem może nie tyle jak kit, ile bardziej jak farba klejowa :) Należało toto wymieszać, już nie wiem, z mlekiem czy z wodą i zamrozić, a myśmy się tym zapychali na sucho. Słowo honoru.

    Niekompatybilnie to i ja miałem, ale zrobiłem sobie w głowie "przywracanie systemu" i zadziałało jak widać. Łaziłem po zwykłym osiedlu, pstrykałem fotki i... byłem szczęśliwy jak dzieciak.

    Pozdrawiam również.

    OdpowiedzUsuń
  7. Poleciałeś poetycko, Portierek, aż miło. Szacun.
    I zgoda co do niekompatybilności, o której pisze doro.

    OdpowiedzUsuń
  8. @ Kasiek: Dziękuję. O niekompatybilności już wspominałem, na mnie nie działa. Mam swoje farbki w głowie, a świat jest tylko płótnem. Przynajmniej staram się, żeby był. Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  9. A mnie się zdarzyło przyuczać w pracy chłopaka, który, jak się potem okazało mieszkał z rodzicami w tej samej kamienicy i w tym samym (!) mieszkaniu, w którym ja ze swoimi mieszkałam 17 lat. Gdy się wyprowadzaliśmy on był chyba dopiero w Bożych planach. Rodziców natomiast znałam i gdy zaprosił do siebie chętnie odwiedziłam zakątki dzieciństwa i wczesnej młodości. Ale rzeczywiście, niekompatybilnie...

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale za to jak pobudza wyobraźnię... Ja tam lubię podobne włóczęgi i jeszcze kilka mam w planach.

    OdpowiedzUsuń
  11. „Czym właściwie są wspomnienia? Obrazem rzeczy, ludzi, a może tylko emocji?”

    Myślę Portierze, że tym wszystkim razem. To są i rzeczy, i ludzie, i emocje. To są również ciągle żywe w naszej pamięci obrazy i będą żywe tak długo dopóki my żyjemy.

    Część z nich, jak te Twoje tutaj ujrzą światło dzienne, bo je głośno wspominamy, bo rejestrujemy je pisząc o nich. Większość jednak żyje i żyć będzie tylko w nas, jest i pozostanie naszą tajemnicą i odejdzie razem z nami.

    Tak jak my w całym ludzkim istnieniu jesteśmy tylko epizodem, tak to co przeżywaliśmy, przeżywamy jest epizodem naszej małej cząstki we wszechświecie, jest zapisem tylko i wyłącznie w naszej pamięci i tylko dla nas z zastrzeżeniem: PRYWATNE!

    Pozdrawiam Cię serdecznie
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to my sami decydujemy na ile wspomnieniom pozwolimy wpływać na nasze życie. To jak z duchami. Widzą je tylko ci, którzy chcą.

      Pozdrowienia

      Usuń
    2. Nie mogę Ci nie przyznać racji. Tak właśnie jest.

      Dziękuję za pozdrowienia
      Karolina

      Usuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.