Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


wtorek, 25 października 2011

Nie myć. Perfumować!

Umowa o dzieło ma być wzbogacona o składkę emerytalną – taką oto informacją podzielił się ze mną znajomy kilka dni temu podsyłając link do tekstu, w którym ową innowację opisano jako swego rodzaju zabezpieczenie przyszłości osób zatrudnionych na podstawie takich właśnie umów. Przyznaję, że zaczadzony nieco tonem tego materiału pomyślałem w pierwszej chwili: No to super! Wreszcie nawet na „dziełku” coś człowiek będzie miał w ZUS-ie odkładane. Dopiero później przyszło do mnie opamiętanie. To nie tak, panie Portier! To nie sukces, a kolejny już po podwyżce pensji minimalnej cios w najniżej zarabiających!
Absurd?
No to proszę posłuchać.

W artykule, o którym wspomniałem opisano głównie sytuację wchodzących na rynek pracy młodych ludzi, którym firmy najzwyczajniej nie chcą dawać na starcie umów o pracę, co oczywiście samo w sobie jest złe, ale tylko tak przedstawione rozmywa nieco problem. Podobnie zresztą jak załączone do materiału wyliczenia kosztów całkowitych zatrudniania kogoś z pensją 2500 zł na różne rodzaje umów. Po lekturze można by dojść do wniosku, że ktoś, kto skończył studia zaczyna swoją karierę od umowy zlecenia czy dzieła, a potem nabywszy już nieco doświadczenia przechodzi na umowę o pracę i żyje długo i szczęśliwie. I teraz państwo nasze w trosce o niego zagwarantuje mu także składki emerytalne odprowadzane nawet z „dziełek”. No dobrze, wszystko to słuszne i sprawiedliwe, ale nie do końca zbawienne.

Mówiąc najkrócej dlatego, że nie każdy skończył studia i ma perspektywy (co, zgodzę się, nie idzie w parze) ale przede wszystkim nie każdy zarabia 2500 zł. Nawet brutto.

Żeby daleko nie szukać. Pracowników ochrony jest w Polsce ca. 200.000. Żaden z nich nigdy nie zobaczy na oczy takich kwot jak opisane w tekście, bo jeżeli wyciąga połowę tego, to już jest na szczycie. A sprzątaczki z setek firm szorujących popołudniami i nocami zakłady pracy, autobusy czy urzędy? Ile zarabiają? Czasem 1200, czasem 1000, czasem nawet 900 złotych. Ich także są dziesiątki tysięcy. Do tego wszelacy roznosiciele ulotek, wykładacze w marketach, robotnicy o najniższych kwalifikacjach…
Są punkcikami w biznesplanach i grafikach. Środkami do celu.
„Nie chciało się nosić teczki, to trzeba nosić (w oryginale dużo brutalniej) woreczki!” jak głosi stare powiedzenie.
I co z nimi? Pardon! Co z nami?

Ano nic. Już teraz ktoś mający umowę o pracę jest w takim gronie szychą. Mimo, że to tylko tysiąc z groszami na rękę, płatne chorobowe i prawo do urlopu. A co powiecie na ludzi, którzy zarabiają jeszcze mniej?
Znam takich.
Czy taki człowiek dostanie w banku kredyt, pójdzie do kina, kupi sobie telewizor? Co będzie jadł? Za co się ubierze i opłaci mieszkanie? Jak założy i/lub utrzyma rodzinę?

Nie pasuje? Za bramą czekają tacy, co wezmą i tyle!

Pisałem tutaj w maju negatywnie o planach podwyżki pensji minimalnej, twierdząc (co z całą mocą podtrzymuję), że będzie ona oznaczała zwolnienia wśród ludzi wykonujących prace opisane powyżej. I oto mamy drugi akt. Ktoś, kto straci tą JAŁMUŻNĘ, jaką jest de facto w 2011 roku dochód netto tysiąc złotych, spadnie do ligi „umowy śmieciowe” i tam będzie musiał żyć niejednokrotnie za mniej (lub, w razie podnoszenia pensji minimalnej za relatywnie mniej). Z satysfakcją, że oto z jego pensji np. 4, 5 czy 6 zł netto na godzinę odprowadzone są wcześniej składki na ZUS. Alleluja!

Dziewiątego października głosowałem na Polską Partię Pracy – nieco egzotyczne, aczkolwiek mające ciekawe ideały ugrupowanie, które w skali kraju nie osiągnęło niestety wyniku nawet jednoprocentowego. Mając już na starcie świadomość, że cudów nie będzie wybrałem akurat taką organizację, ponieważ tylko jej przedstawiciele mówili otwarcie o tym, o czym i ja pisuję od lat. O potrzebie stworzenia stabilnego fundamentu egzystencji, a dopiero w drugiej kolejności rozbudowie tego wszystkiego, co nad nim.

Częścią takiego fundamentu jest uznanie, że normalnym sposobem zatrudnienia jest tylko umowa o pracę, a jej najtańszym rodzajem właśnie ta z pensją minimalną. Że umowa zlecenie stosowana powinna być tam, gdzie ktoś wykonuje jakąś pracę przez krótki okres (powiedzmy mniej niż pół roku) albo dodatkowo, i wreszcie, że „dziełko” jest (poza pewnymi specyficznymi grupami zawodowymi) TYLKO I WYŁĄCZNIE bardziej kulturalną nazwą fuchy, nigdy zaś nie powinno być podstawowym źródłem utrzymania. Zwłaszcza dla tych, którzy dziś żyć muszą za tysiąc czy osiemset złotych.

Reasumując. Po zbiorowym wypowiedzeniu dla najuboższych jakim jest planowana podwyżka pensji minimalnej dostajemy jeszcze wilczy bilet w postaci składek emerytalnych z czegoś, co jest najgorszą z istniejących form zatrudnienia. A wszystko to przy fanfarach i biciu w dzwony.


8 komentarzy:

  1. Witam,

    Wkrótce stanę przed sądem pracy, celem uzyskania potwierdzenia, że moja umowa o dzieło tak naprawdę była prawdziwą umowa o pracę, na co wiele wskazuje.
    Całą batalię którą rozpocząłem już rok temu, zawdzięczam na pewno stronie Pana portiera, gdzie wielokrotnie znajdowałem wiele artykułów, traktujących o nieuczciwości i niesprawiedliwości pracodawców, które pomogły mi zdobyć się na odwagę.

    Mam nadzieję że moja sprawę wygram i w ten sposób załatwię sprawę mojej śmieciowej umowy a w następnej kolejności dam przykład moim znajomym pracującym na tym rodzaju umów. Obecnie problem ten na szczęście już mnie nie dotyczy, gdyż jestem szczęśliwym posiadaczem umowy o pracę, czemu jestem wdzięczny mojemu obecnemu pracodawcy. Jednak sam problem umów śmieciowych chyba raczej nie maleje.

    Słyszałem że wielokrotnie pracownicy, sami chcą takich umów gdyż "dostaje się więcej" i nawet na siłę umowy o prace nie przyjmą - wierzę że i tak się często zdarza. Jednak zapewne najwięcej jest takich którzy dostają umowę o dzieło (zlecenie) i nie mając innego wyjścia, ją podpisują. Oczywiście pracodawca tłumaczy się, że on nikogo do niczego nie zmuszał, ale cóż ma zrobić człowiek mający na utrzymaniu rodzinę ? Jestem jeszcze w stanie zrozumieć jakieś chwilowe zawieszenie opłacania składek przez pracodawcę, ze względu na kłopoty finansowe firmy, ale nie na umowy bez żadnych składek. Rząd niby coś tam zaczął mówić o umowach śmieciowych, które jak sugerują dziennikarze są problemem niby jedynie absolwentów, a co z pozostałymi ?

    Czy aby uzbierać na emeryturę wystarczy dostać prawdziwą umowę jako absolwent? A co potem? Kilku z moich znajomych już kilka lat pracuje na śmieciowej umowie, no i oczywiście wszystko w porządku. Tylko co będzie za lat 10 - 20, gdy powinni przejść na emeryturę, a zdrowie już nie to, no cóż... nie pozostanie nic innego jak pracować do końca swoich dni.
    Nie mówiąc już o tym że przez cały ten okres nie mogą liczyć na urlop i inne świadczenia opieki zdrowotnej, które jak nie każdy zapewne wie, mogą być wtedy opłacane samodzielnie, ale naliczane są od średniej krajowej a nie od faktycznych zarobków ! Tak więc przy zarobku rzędu 1000 zł należałoby jeszcze z około 250zł oddać na ubezpieczenie zdrowotne, oczywiście zapewne niewielu, przy takich zarobkach ubezpieczenie takie sobie funduje.

    Niestety składki obowiązkowe do tego rodzaju umów mogą spowodować, że pracodawca nie zatrudni nas w ogóle a w ostateczności praca będzie tylko na czarno.
    Z drugiej strony może dobrze, że zaczęło się o tym mówić, jest to na pewno duża zasługa Pana Ziętka z PPP, który faktycznie mocno akcentował i akcentuje problem umów śmieciowych.
    Nie wiem jak powinien być ten problem rozwiązany, ale jest to problem o który należy mówić, tak aby standardem były umowy o pracę nawet na kwotę minimalną.

    Apeluję do wszystkich Państwa tych szczęśliwych posiadaczy prawdziwych umów i tych posiadaczy umów śmieciowych, nie bądźmy jedynie punkcikami w czyimś biznesplanie, nie dajmy się, walczmy o prawa swoje i uświadamiajmy innych, słabszych.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój blog jest bardzo niszowy, ale nawet tutaj widać podejście "świata" do problemu. Łatwo jest napisać komentarz do tekstu śmiesznego albo romantycznego, prosto komentuje się zdjęcia gór, kotów i nieba. I wcale nie mówię, że to źle. Tyle, że niektórzy milkną gdy ktoś mówi: ZARABIAM TYSIĄC ZŁOTYCH. NIE MAM UMOWY O PRACĘ. PRACUJĘ WE WŁASNYM UBRANIU. itp.

    Problemy tych, którzy mają 2500 i chcieliby mieć 3000 zł są strawne. Od życia tych, którzy marzą o zamianie 800 na 1200 uciekamy, mimo, że wszyscy korzystamy z ich pracy (czyli wyzysku) w sprzątaniu, ochronie, marketach czy roznoszeniu ulotek.

    Trudny temat, ważny temat, bolesny temat.
    Jak widać choćby po mnie tacy ludzie też myślą, czytają, marzą i mają swoje potrzeby. A to że ich życie wygląda tak, a nie inaczej nie jest jak to się często głosi wyłącznie efektem lenistwa i głupoty.

    Dziękuję za ogromny wpis i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Komentowanie zdjęć psów, kotów i trawy jest miłe i nie wymaga posiadania własnego zdania. Myślę, że na tym również polega problem.
    Akurat ja jestem przedstawicielem wyzyskiwaczy, kadry zarządzającej w dużej firmie produkcyjnej. Bardzo często spotykam się z osobami, które umowę o pracę traktują jako formę kary (lub pokuty). I rezygnują z pracy u nas, mimo że wcale nie chcemy płacić 800 PLN. A bezrobocie w okolicy na poziomie 25%.
    Przyznam, że nie rozumiem...
    Rozumiem za to Twoją chęć uregulowania pewnych spraw. Mimo wszystko uważam, że państwo nie powinno ingerować w takie sprawy. Ale moje przewrotne i niedzisiejsze poglądy już częściowo znasz.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak, państwo nie powinno...
    To kto powinien?

    Przecież ktoś, kto dziś tak pracuje, tak zarabia i tak żyje za lat x przyjdzie do tegoż państwa (czyli m.in. do Ciebie jako podatnika) po emeryturę albo zasiłek. To nie lepiej dać mu szansę życia choćby na "wymaganiach minimalnych" jeżeli na nic więcej z powodów nam nieznanych go nie stać?

    Do tego jeszcze jakąś jasną drogę polepszenia swojego tu i teraz. Coś w stylu: Ma pan/pani umowę i pensję minimalną, bo niestety ta praca nie jest warta więcej, ale jeżeli zrobi pan/pani kurs albo nauczy się tego i tego, to wtedy...

    Paradoks tkwi w tym że i Ty jako "wyzyskiwacz" i ten ktoś jako "wyzyskiwany" macie WSPÓLDZIAŁAĆ/wspomagać się dla dobra firmy i swego własnego, a nie uważać jeden drugiego za zło konieczne.

    A ktoś, dla kogo umowa jest karą czy pokutą chyba nie zalicza się do osób o których tu piszę, a raczej do wielbiciela szarej strefy ;) po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Szara strefa lub wrodzone lenistwo... i wcale nie zaliczam tu Ludzi, o których piszesz.

    Tak właśnie rozumuję i staram się realizować swoją misję w firmie: jako współpracę moją i moich podwładnych. Dla ich i mojego, czyli wspólnego dobra. Czasem nie wychodzi. A przyczyny jak zwykle leżą po obu stronach.

    Co do płacy minimalnej, umów itp. to czy mimo wszystko nie uważasz, że narzucanie takich rozwiązań siłą przedsiębiorcom jednak ogranicza ich możliwości? A w rezultacie powoduje mniejszą chęć (większy opór)zatrudniania pracowników, którym zaraz po podjęciu pracy już od razu coś się należy?

    Swoją "karierę" zawodową rozpocząłem w prywatnej, kapitalistycznie krwiożerczej firmie. Musiałem udowodnić, że jestem przydatny swojemu pracodawcy. Udowodniłem. Przepracowałem tam prawie 8 lat później...

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie uważam aby było to narzucanie czegokolwiek. To jest OBOWIĄZEK.

    Upraszczając: jeżeli Ty, jako pracodawca, masz do obsadzenia stałe stanowisko pracy, to MUSISZ być w stanie zagwarantować na nim chociaż to minimum. Nie mówię tu o pracach dorywczych, bo tam wiadomo - czasem obie strony wolą "dziełko" albo i sama praca warta jest grosze.

    Taka argumentacja z "narzucaniem" i "ograniczaniem" przypomina mi głosy tych, którzy mają pirackie oprogramowanie, bo rzekomo nie stać ich na legalne. "No bo gdyby było tańsze, to na pewno".
    Guzik! Jest takie jakie jest i albo masz (czyli je kupujesz) albo jesteś złodziejem.

    Podobnie tutaj. Twierdzenie, że ma się potrzebę zatrudnienia pracownika, ale narzekanie (de facto), że trzeba mu płacić :))) to trochę absurd, prawda?

    Czy ktoś mający talent np. do Photoshopa (że trzymam się tych moich porównań) może używać pirata, bo przecież ma talent? Nie może.
    A zatem nie możemy rozważać jak wspaniale rozwinąłby swój biznes ktoś mogący płacić np. pani sprzątającej 500 zł na miesiąc i miskę ryżu raz na dzień ;)

    Co zaś się tyczy szarej strefy i lenistwa, to zgoda, tego absolutnie nie popieram. Pisałem o ludziach, którzy z różnych przyczyn np. zdrowotnych, intelektualnych, rodzinnych, finansowych itd. są kim są, czyli wykonują najprostsze, najniżej opłacane prace.

    To minimum ochrony jakie dziś gwarantuje im KP jest, a raczej powinno być święte, a jeżeli (tu już pojadę demagogią) ktoś uważa, że to za dużo niech sam przeżyje za to miesiąc.

    I jeszcze jedno. Oni naprawdę nie mają szans w dynamicznej otwartej walce na rynku pracy takim, o jakim piszesz wspominając własne doświadczenia. Ale to nie znaczy, że mamy ich zamieść pod dywan.

    OdpowiedzUsuń
  7. "„dziełko” jest TYLKO I WYŁĄCZNIE bardziej kulturalną nazwą fuchy, nigdy zaś nie powinno być podstawowym źródłem utrzymania." -- chyba nie bierzesz pod uwagę tych, dla których są te umowy (o DZIEŁO), czyli np. twórców (od pisarzy po projektantów WWW).

    Moim zdaniem w przypadku nieuzasadnionego użycia tej formy umowy ukarane powinny być obie strony, a pracownik powinien wtedy sam uzupełniać brakujące składki ZUS (wszak dostawał więcej netto niż jakby miał go odprowadzić).

    OdpowiedzUsuń
  8. 1. Nie biorę ich pod uwagę, ponieważ częściej niż aktorów spotykam sprzątaczki czy portierów. Też na "dziełku". Ale OK. masz rację, już zmieniam to w tekście.

    Dodam jeszcze, że te grupy wymienione przez Ciebie podchodzą jednak moim zdaniem jakoś (po odjęciu negatywnej barwy z tego słowa) pod "fuchę", która powszechnie rozumiana jest jako praca dodatkowa lub/I KRÓTKOTRWAŁA.

    2. Gdybyś powiedział sprzątaczce, która dzień w dzień za 1000 zł miesięcznie, bez prawa do urlopu czy chorobowego szoruje sama dwa piętra biurowca, że miała taki sam jak pracodawca wpływ na sposób swojego zatrudnienia i w związku z tym jest CZEMUKOLWIEK winna, zwyczajnie dałaby Ci w twarz.

    To dobry sposób mówić o śmieciowych umowach przez pryzmat sytuacji ludzi po studiach czy przedstawicieli wolnych zawodów. Oni nie mają w PIT-ach "tylu tysięcy ilu miesiecy" ;). Ja piszę o tych, którzy są po ledwie podstawówkach czy szkołach zawodowych, o tych też którzy ze względów intelektualnych, rodzinnych, środowiskowych, wiekowych czy zdrowotnych "skazani są" na najprostsze funkcje.

    Pisałem to już kiedyś. Przykładowo ochroniarz na zlecenie (za "limit godzin" jak w umowie o pracę) zarobić może jeśli źle trafił netto np. 650 zł. (5zł/h). Oczywiście są też firmy, w których zarobi złotówkę więcej, ale pytanie pozostaje: Co ma z tym zrobić? Zabić się?

    I czemu według Ciebie jest winien, gdy ktoś obok niego za to samo ma dwa razy tyle?

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.