Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


niedziela, 10 marca 2013

Na wyspach czasu


Podróże w czasie to bardzo poważna sprawa. Najczęściej myślimy o nich wtedy, gdy chcielibyśmy naprawić nasze błędy, zmienić dawno zapadłe decyzje lub spotkać znów kogoś, kogo dziś z różnych powodów obok nas nie ma. Zapominamy jednak, że wracając możemy co najwyżej odegrać swoją rolę po raz drugi lub (co czasem jeszcze bardziej przygnębiające) tylko jej się przyjrzeć, ale niczego zmienić ani odwołać nie będziemy w stanie, bo wszystko to już się raz zdarzyło, a każde nasze dziś jest konsekwencją wczoraj.

Wiem coś o tym. Sporo podróżuję.

Wiosną 2011 roku prawie w transie spacerowałem po umarłej kopalni, moim niegdysiejszym miejscu pracy. Przypominałem sobie ludzi, rozmowy, wydarzenia, budynki. Na kilka godzin tamten świat wstał z grobu. Ale wstając nie przestał być martwy.

Nie spotkałem przecież nikogo, nikt nie powiedział słowa, którego kiedyś bym nie słyszał. Mogłem tylko zobaczyć to, co już raz się odegrało.

Byłem autentycznie załamany, gdy ochroniarze z psami wyprowadzali mnie do bramy. Wydawało mi się, że są tępi, nie rozumieją, nie chcą dać mi tych kilku minut abym w na poły zburzonym pawilonie swojego oddziału mógł dotknąć czasu, który odszedł. Późno, bardzo późno po tym zdarzeniu dotarło do mnie, że dla nich byłem po prostu mężczyzną pstrykającym zdjęcia ruin. Zupełnie jak w „Koszmarze z ulicy Wiązów”, co innego widziałem ja, co innego oni.

A potem równo rok temu był szpital. Moje małe Silent Hill. Wszyscy pukali się w głowę, dlaczego mając o dziesięć minut od domu podobną placówkę zdecydowałem się na jazdę do innego miasta. A ja wspominałem dawno odeszłą młodość i pielęgniarkę, która kiedyś mnie zauroczyła, wyczekiwanie na nią podczas samotnych wieczornych spacerów i wreszcie tęsknotę, gdy wszystko minęło. Za podwieszanym sufitem w łazience jednej z sal przez wszystkie te dekady leżał mój liścik do niej. Pisany ostatniego dnia, schowany w najbardziej niedostępne z miejsc, zapamiętany na zawsze.

Tak samo jak wtedy, gdy miałem ledwie osiemnaście lat stanąłem więc w marcu 2012 roku z prawie identyczną co kiedyś dużą zieloną torbą podróżną i w bardzo podobnym niebieskim dresie na tym samym zimnym holu za izbą przyjęć. Pomaszerowałem ciemną klatką schodową po tej samej malowanej dawno temu linii.

Oddział na którym miałem leżeć, choć zupełnie inny w sensie specjalizacji od tamtego z przeszłości okazał się być przeniesiony na czas remontu właśnie na TO „stare” piętro i TEN korytarz. Moja sala była tylko o dwie dalej o tej, w której czekał przez wszystkie te lata mój list.

Wieczorami jak wtedy spacerowałem po korytarzach, dotykając okruchów swoich własnych myśli. Cieszyłem oczy grubo lakierowaną boazerią, zniszczoną do imentu wykładziną i tak jak kiedyś zaczarowana pielęgniarka pomogła mi swoją obecnością przetrwać strach i ból, tak teraz zupełnie identyczną funkcję spełniały wspominki o tym. I jakby tego wszystkiego było mi mało ściągnąłem sobie do tegoż szpitala w odwiedziny kogoś bardzo dla mnie ważnego, najzupełniej realnego, choć też ongiś wyrwanego z dawno już zamkniętego świata. Połączyłem dwie różne bajki i upajałem się nimi.

Ale nie wydarzyło się nic nowego, bo wydarzyć się nie mogło. Współczesna mi żywa osoba była jednym bytem, dawno minione dni zupełnie innym. Znów tylko w mojej głowie połączyło się to w całość, a na zapomnianych korytarzach życia ktoś na chwilę zapalił światło.

Racja. Na kopalni nie było nic, tu przynajmniej było miejsce. Zdążyłem na ostatni moment by zobaczyć kawalątek swojej młodości. W mojej głowie odegrały się po raz wtóry sceny z dawnych lat. Jakbym stał obok siebie samego WTEDY. Ale tylko stał i patrzył. Dla ducha stałem się duchem.
Cóż za paradoks.

A potem wszystko zniknęło na zawsze.

Dziś, w 2013 roku na „moim” piętrze jest już pewnie po remoncie. Nie ma tamtego mnie ani tamtej jej, nie ma listu za płytą sufitu, nie ma starej boazerii. Film się zerwał. Nikt już nigdy go nie obejrzy.

Ostatnią podróż przeżyłem kilka dni temu. Słuchałem w nocy radia. Często to robię na dyżurach. Szum rejestratorów usypia, a mnie nie wolno zasnąć. Wpatrując się więc w puste place i korytarze przelatujące mi w tę i we w tę na monitorach słucham muzyki lub wiadomości. Tej nocy nadawano program z udziałem słuchaczy, a mowa była o chamstwie w życiu. Jakaś pani narzekała na swoje sąsiadki, inna na niegrzecznego ochroniarza, który zwrócił jej uwagę a wreszcie dłuższy monolog poprowadził pan skarżący się na swojego byłego pracownika, który mimo że wiele mu zawdzięczał udaje teraz, że go nie zna. I skłaniając się już ku temu żeby samemu zatelefonować i co najmniej nie zgodzić się z przedmówcą poczułem jakąś myśl jak dotknięcie zimnej dłoni na karku.

To już było!

Ta audycja, ten szef co to swojemu podwładnemu dał używane ubranka po dzieciach, a potem je wymawiał, ta „jaśnie pani” co to jej „chwast” jak go nazwała ochroniarz śmiał zwracać uwagę… I jeszcze masa ludzi tłumaczących chamstwo obojętnością rodziców, szkoły, Kościoła, mediów i kogo tam ślina na język przyniosła. Głosy, że nieokrzesanie wynosi się z domu, bo przecież „mój wnuczek nigdy nie klnie” itd., itp.

Wiedziałem już, co bym im wszystkim powiedział.

Wiedziałem, ale nie musiałem mówić.

Dawny ja zadzwoniłem jako ostatni. Nieco drżącym od tremy głosem wygarnąłem wszystkim przedmówcom, że dorosły człowiek nie może swojego chamstwa usprawiedliwiać dzieciństwem, szkołą, domem rodzinnym, bo miał dziesiątki lat, by ukształtować się samemu. A potem jeszcze, że tak oceniając i ja jestem chamem. Z racji pochodzenia, właśnie dzieciństwa, wykształcenia chociażby i wielu, bardzo wielu innych czynników. Ale przecież… i tu padały zdania o książkach które czytam, o gazetce, którą piszę i wydaję, o grafice komputerowej, której się uczę, o przekonaniu, że sam buduję siebie cegiełka po cegiełce.

Prowadzący z wyraźną satysfakcją skomentował: Ten telefon to idealna puenta. Jakby na zamówienie wręcz!

A ja, ja Portier, a właściwie zwykły szary portier pisany z małej litery siedziałem w pustym budynku marcową nocą 2013 roku słuchając siebie, wtedy jeszcze nie portiera z roku 2004 i wstyd  mi było za ten optymizm, za tę wiarę, za tę pewność, która biła z moich słów.
Ale nie mogłem niczemu zaradzić ani niczego odwołać.

W stacji radiowej ktoś odłożył na półkę starą taśmę i włączył muzykę.

Pomyślałem, że niepotrzebnie przejmuję się tymi słowami, bo przecież ich nie było. Całą noc milczałem.

A nie mogę nikogo przepraszać za ducha, prawda?


14 komentarzy:

  1. ...... Niesamowity ten wpis... Piękna opowieść... Uśmiecham się wzruszona :)... :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję. Przyznam się nawet, że drżącą dłonią, ale jednak nagrałem swój telefon do radia... telefonem właśnie. No i mam po dziewięciu latach pamiątkę (coś jakby zdjęcie ducha, ha ha).

      Usuń
  2. „… a każde nasze dziś jest konsekwencją wczoraj.”

    Tak! Zgadza się! Sami jesteśmy kowalami własnego losu. Jest to prawda znana nie od dziś, tylko nie każdy prawdę tę akceptuje. Najprościej jest obarczać wszystko i wszystkich za to, że nasza podróż w przyszłość okazała się być nie spełnionym marzeniem, że zaledwie marzeń tych musnęliśmy biegnąc przez życie ufni, że wszystko samo się jakoś poukłada, jakby bez naszego udziału, wystarczy tylko pragnąć, zapominając, że życie wymaga nieustannego dialogu w którym teraźniejszość jest suflerem podpowiadającym rozwiązania. Tak! Z życiem trzeba rozmawiać, by zrozumieć, by wreszcie osiągnąć w nim coś, czy poczuć jego spełnianie się. Życie to nie tylko przyjemność jaka nas spotkała, chociaż nie prosiliśmy o nią, to nie tylko jest dar, przywilej, ale również poświęcanie się i ciężka praca nad jego formą.

    Nie ułożyło się, to wracamy wspomnieniami, tak jak powiedziałeś Portierze do przeszłości w nadziei ... , no właśnie, w nadziei czego? Że zobaczymy nas samych w odtworzonym na chwilę kadrze starego już bardzo przyniszczonego filmu pod tytułem „Moje udane i nie udane życie.” Ale po co? Komu jest to potrzebne i czy w ogóle jest potrzebna taka podróż w czasie?

    Jak najbardziej ma ona sens i to większy niż się nam wydaje. Podróżując w przeszłość dajemy sobie jakby drugą szansę, ponieważ przeszłość okazuje się być naszym nauczycielem. Chyba dlatego obdarzeni zostaliśmy przez naszego Stwórcę darem pamięci i odtwarzania jej. Wspomnienia mogą być i są naszym najlepszym przewodnikiem pod warunkiem, że zechcemy wykorzystać je i zrobić z nich dobry użytek.

    Nie bez przyczyny popełniamy błędy, ich robienie ma głęboki sens – moim zdaniem, uczymy się na nich sztuki, jaką jest życie. A swoimi doświadczeniami możemy wzbogacać nie tylko siebie samych, ale i innych, pomagać sobie i im rozumieć i chronić nie tylko siebie przed ciągłym ich powielaniem, ale i innych przed popełnianiem podobnych do naszych, często bolesnych i nie do naprawienia pomyłek. Oczywiście jest to możliwe tylko wtedy, gdy nie chodzimy na wagary, gdy chcemy uczyć się nie tylko na własnych, ale i na cudzych błędach. Myślę, że wspomnienia – podróże w czasie, jak ładnie je nazywasz - działają podobnie jak odczuwanie przez nas bólu, mianowicie ostrzegają nas przed czymś, chronią przed kolejną ignorancją czegoś, przed całkowitym zmarnowaniem daru, jakim jest życie, zmuszają nas do zbawiennej refleksji. Podróżujmy więc w czasie, zatrzymujmy się na jego wyspach, by podglądać to, co już było, by mimo iż niczego już nie możemy odwrócić, za Twoim Portierze przykładem móc odnaleźć siebie dzisiaj wzbogaconych o te wszystkie złe i dobre doświadczenia jakimi obdarowało nas nasze życie i mimo wszystko jednak coś w nim zmienić jeżeli zachodzi taka potrzeba.

    Dziękuję Ci Portierze za to, że wspominasz i dzielisz się niesamolubnie swoimi wspomnieniami z np. ze mną. Łącząc wyrazy szacunku serdecznie Cię pozdrawiam.

    Acha! Gratuluję Ci też pomysłu blogowej książki „Zadyszka za dyszkę”. Jestem już na czternastej stronie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację co do zasady, ale ta zasada nie ma zastosowania do moich historii. W żadnej z nich nie zrobiłem niczego co mogłoby zmienić moje dziś.

      To tylko i wyłącznie trzy wspomnienia i związane z nimi wzruszenia. Bez żalu, pretensji czy czegokolwiek podobnego.

      Kopalnia była mi bliska, bo tam zaczynałem pracę, stamtąd wyjechałem na pierwszą w życiu delegację, tam wypiłem pierwszy kieliszek wódki, tam poznawałem różnych ludzi, których dziś już pewnie nie ma wśród żywych i tam spotkały mnie przygody czasem rodem z filmu. Tyle. Było fajnie po prostu.

      Szpital jest podobną historią. Osiemnastolatek zakochuje się w pielęgniarce, potem śni o niej po powrocie do domu, a po wielu latach wraca w to samo miejsce jako dojrzały mężczyzna. Intrygujące porównanie dwóch epok i de facto dwóch ludzi. Ale znów, ani na plus ani na minus nie zmieniło to ani nie mogło mojego dziś. Po prostu kiedyś było i na chwilkę wróciło cieniem.

      A radio? Wyobraź sobie że słuchasz audycji w której nagle słyszysz swój głos sprzed lat. Z innych niż dziś realiów i momentami denerwujący w swojej pewności właściwej drogi. Jest środek nocy, człowiek sam w pustym ogromnym biurowcu i jego własny cień jak zły duch w lustrze. Trochę to horrorem zajeżdża, ale także nie przekłada się na słuszne lub niesłuszne decyzje które mogły zmienić życie.

      Napisałem Karolino tylko o wzruszeniach, nie o sposobie na ułożenie losu. O tym, że nawet najbardziej realistyczne dawne wzruszenie dziś jest tylko uschniętym motylem w gablotce. O tym wreszcie, że pamięć jest skarbcem naszych snów, uśmiechów i pocałunków.

      Nie chciałbym aby była podręcznikiem, choć wiem, że dla wielu bywa. Nie jest to złe, ale zbyt pragmatyczne jak na mnie.

      Pozdrowienia

      A co do pdf-a to są to tylko zebrane razem opowiadania z kolejnych wycieczek wzbogacone o bardziej fachowy wstęp przed każdą historią i kilkadziesiąt fotek. Ot, mój mały przewodnik. Półprzewodnik nawet :))

      Usuń
    2. Wybacz drogi Portierze, ale uważam, że nie masz racji w tym względzie. Powiem tak – tylko się przyjrzyj swojemu blogowi. Czyż nie powstał on i rozwinął się dzięki Twoim wspomnieniom, ożywionym historiom z Twojego życia? Za każdym razem, gdy ktoś wchodzi na Twoją stronę one zmartwychwstają na nowo i stają się czy tego chcesz, czy nie i owszem Twoimi wyspami czasu, jednak pobudzającymi czytających do własnych wspomnień i refleksji. Stają się Twoją wizytówką. Odkrywają przed czytelnikiem wspaniałego, wrażliwego i bardzo zdolnego człowieka, jakim jesteś. I to jest fakt.

      I czego byś tu nie mówił, to jednak historie te przywrócone przez Ciebie do życia, mimo iż, jak się wyraziłeś – „ W żadnej z nich nie zrobiłem niczego co mogłoby zmienić moje dziś.”, miały i mają wpływ na Twoje tu i teraz, czyż nie tak? Wczoraj byłeś portierem, dzisiaj jesteś Portierem – autorem coraz bardziej poczytnego bloga.

      Twierdzisz, że nie masz talentów, a ja twierdzę zgoła coś innego i naprawdę nie mam powodu by Ci słodzić. Nie tylko jesteś urodzonym fotografem wrażliwym na piękno, ale jesteś również poetą, i pisarzem. Mało tego, jesteś swojego regionu szczególnym kronikarzem.

      Jeżeli nadal będziesz twierdzić, że to nic takiego, że to tylko są opowiastki człowieka bez kwalifikacji, że – „To tylko i wyłącznie trzy wspomnienia i związane z nimi wzruszenia. Bez żalu, pretensji czy czegokolwiek podobnego.”, to ja będę temu przeczyć, ponieważ, nie gniewaj się, ale nie masz racji. Zgadza się, nie ma w Twoich wspomnieniach żalu, pretensji, ale jest w nich ogromny ładunek pozytywnej energii, jest w nich zdrowe spojrzenie normalnego, zwykłego człowieka w przeszłość z jej wszystkimi mankamentami, ale i zaletami, bo przecież takie też w niej były. Niezmiennie będę Ci za to dziękować, bo zasługujesz na to. Wierz mi, nie jest łatwo mi zaimponować, Ty jednak robisz to nieustannie.

      Wiem co mówię.
      Uparta Karolina

      Usuń
    3. Szanowna Uparta Karolino :)

      Nikomu nie narzucam interpretacji tego o czym opowiadam. Możesz więc i Ty mieć swoją własną opinię. Ale idąc za tym mam też ja swoją. Realistyczną.

      Ten blog ma być czymś w rodzaju kolekcji pocztówek. Nie fotografii, nie obrazów, ale tylko pocztówek. Czasem jest o starych ciastkach (post "Prywatne śledztwo"), czasem o wycieczkach, czasem o zupełnie prostych codziennych sprawach jak chociażby zmiana przepisów "o śmieciach". Takie moje małe ploteczki, nic ponadto.

      Portier zaś z dużej litery jest po prostu loginem pewnego pana z Katowic w pewnym serwisie internetowym.

      Bardzo się cieszę, że podobają Ci się moje wpisy i zdjęcia żeby było jasne i dziekuję Ci za miłe słowa, ale pozostaję przy swoim zdaniu.

      Usuń
    4. Oczywiście masz rację. To ja się mylę, pozwoliłam sobie przekroczyć pewne ramy, czego nie wolno mi było robić. Pozwoliłam sobie również na nadinterpretację Twoich wspomnień i wypowiedzi - to jest mój grzech drugi. Bardzo Cię za to przepraszam. Postaram się być trochę grzeczniejszą Twoją czytelniczką, chociaż przyznaję się bez bicia, że nie będzie to łatwe. Serdecznie pozdrawiam.

      Karolina

      Usuń
    5. Nie przesadzaj, nie obrażam się o to że podobają Ci się moje historie. Jestem z tego dumny. Bardzo mi miło. Natomiast one niczego (albo prawie niczego) nie świadczą o człowieku, który je przeżył i opisał. Ale zostawmy tą kwestię.

      Usuń
  3. Witaj Portierze. Ja może nie do końca zrozumiałam Twoja polemikę z Karoliną. Wydaje mi się, że każde wydarzenie w naszym życiu choćby troszeczkę nas zmienia. Ważne wydarzenie. Mnie zmieniło ostatnie pół roku i jednego dnia chciałabym cały ten czas wymazać z pamięci, innego - niczego nie żałuję. Ot, dwoistość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry :)

      "Polemika" jak to szumnie nazwałaś dotyczy chyba bardziej odbioru mojego bloga jako całości niż oceny tego akurat wpisu. I oczywiście masz rację twierdząc, że każde wydarzenie nas zmienia, to takie małe i większe "aktualizacje systemu" - coś wiemy, coś zapamiętujemy, czegoś się potem wystrzegamy. Zaś dwoistość to po prostu jeden z wielu dowodów na to, że uczymy się (także samych siebie) od narodzin aż do smierci.

      Inna rzecz że coś co dziś uważamy za ważną wskazówkę możemy też łatwo za jakiś czas uznawać za błahy incydent.

      Usuń
  4. Ale piękny wpis!
    Ten szpitalny moment zwłaszcza. Oj, są takie miejsca. Odwiedzamy je w naszych głowach i nosimy w sercach, czasem to niewygodne. Aż czasem trudno uwierzyć, że nasze TERAZ też szyje całkiem zgrabny ciuszek do późniejszego wspominania!
    Również pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry "właścicielko mojego kota".
      Już myślałem, że się nie odzywasz ;)

      Racja. Mamy w zwyczaju gloryfikować przeszłość odsuwając teraźniejszość jak kogoś kto nam tylko zasłania, a potem "tenże ktoś" odchodzi i to za nim wodzimy wzrokiem z tęsknotą.

      Wieczna nauka.

      Dochodzę do wniosku, że większość tzw. prawd życiowych wszyscy znamy na wylot, tylko traktujemy je jak zrzędliwych rodziców...

      Usuń
  5. Świetny wpis, nie będę się nad nim rozwodzić, bo dotyka bardzo ważnego tematu dla mnie, takiego, który powoduje ciarki na plecach i lęk, że wszystko już za mną, że wszystko już minęło. Mogę tylko zacytować słowa komentarza Abigail :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziekuję. Osobiście wydaje mi się, że ten wpis udowodnić miał tylko (po raz kolejny u mnie), że magia jest w nas i tylko od nas zależy na ile pozwolimy jej wpływać na codzienność. Tak czy siak wszystkie "pokrętła" są w naszych rękach ;)

      Usuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.