Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


środa, 19 marca 2014

W koło Macieju i jeszcze trochę

WYCIECZKA SIEDEMNASTA:
WISŁA GŁĘBCE-KUBALONKA-SMEREKOWIEC-SZCZYRK SOLISKO

Zima to dla mnie już po raz trzeci okres zaczytywania się w starych przewodnikach, kreślenia ołówkiem map i wytyczania tras kolejnych wycieczek, czas wielkiego oczekiwania przerywany tylko narastającą tęsknotą za szlakami, gdy śnieg znika, a temperatura rośnie.  Niczym wielki podróżnik ze starych opowieści siadam wieczorami przy stole, rozkładam mapy i książki, przysuwam lampę bliżej i rozmyślam, oceniam, porównuję. Pachnie mocna czarna herbata, mruczy kot, strzelają iskry z pieca. Kolejny raz ostrzę ołówek. A wokół mnie noc. Ciemność, której bezkresy oświetlić może myślą tylko ten, kto ma odwagę marzyć.
I wreszcie któregoś ranka wstaję bardzo wcześnie, wyjmuję z szafy plecak, wrzucam doń mapy, pelerynę, gruby sweter, dwie butle wody, pęto kiełbasy i trzy suche bułki, a potem ubieram się i wymykam cichaczem na spotkanie temu wszystkiemu, do czego tęskniłem od jesieni.


 ---
Wycieczka siedemnasta. Skąd i dokąd tym razem? Cóż, według obietnicy z października powinienem rozpocząć sezon tam, gdzie skończyłem poprzedni – w Jaworzynce Trzycatku, ale po namyśle dochodzę do wniosku, że trasę tą (Trzycatek-Trójstyk-Koniaków-Istebna) jako relatywnie łatwą zostawię sobie na upały, a teraz wybiorę coś bardziej serio. Żeby jednak nie przesadzić w drugą stronę (trudno uwierzyć, że nawet w lasach nie ma śniegu) z kuszącej mnie alternatywnej do już przebytej drogi na Baranią Górę rezygnuję także. Wybieram za to po pierwsze moją ulubioną stację kolejową w Wiśle Głębcach, po drugie zaś rzadko raczej używany szlak z niej przez Kozińce na Smerekowiec i dalej do Białego Krzyża z udziwnieniem własnego pomysłu, czyli włączeniem do wycieczki przełęczy Kubalonka.

Zanim jednak opowiem o górach muszę tu pochwalić Koleje Śląskie. Nie sądzę wprawdzie aby było to wyłącznie moją zasługą, ale napisałem w ubiegłym roku list w którym zwróciłem temuż przewoźnikowi uwagę, że sytuacja w której pierwszy jadący przez kilka miejscowości wczasowo turystycznych pociąg dociera do ostatniej z nich dopiero około 10:20 jest delikatnie rzecz ujmując chora i że jest to prztyczek w nos wszystkim turystom i wczasowiczom. I oto proszę. Pojawiło się nowe połączenie! Z Katowic około 6:00, w Głębcach ok. 8:00. Idealnie! Wprowadzono też kursy autobusów na linii Skoczów – Brenna (Tak, tak, w ramach KŚ!!!) co również jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Do szczęścia brakuje już chyba tylko autobusu Katowice – Szczyrk, który o ile mnie pamięć nie myli także był kiedyś zapowiadany. Ale nie żądajmy za wiele. Za to co już zrobiono należą się Kolejom Śląskim wielkie podziękowania.



Ruszamy w drogę.


Szlakiem zielonym jako się rzekło na Kubalonkę. Proszę pamiętać, że ze stacji w Głębcach szlak ten odchodzi w dwóch kierunkach! Stojąc plecami do torów i mając budynek dworca po prawej również w prawo kolor ten zaprowadzi nas na Stożek doliną Łabajowa (moja wycieczka dwunasta) zaś maszerując na wprost i w lewo chodnikiem zaczynającym się zaraz za słupkiem z drogowskazami pod górę dojdziemy do ulicy Klonowej i nią właśnie skręcając równolegle a powyżej Dworcowej należy tym razem podążyć.

Pierwszym ciekawym widoczkiem będzie tu moim zdaniem malutki wiadukt, którym już za stacją kolejową biegnie kończący się w lesie ślepy tor będący zaczątkiem nigdy niezrealizowanej linii do Zwardonia. Pod nim właśnie prowadzą Dworcową w kierunku szosy Wisła - Istebna szlaki: żółty i czarny. Idąc dalej po kilku chwilach także po lewej dostrzec można na jednej z gór charakterystyczny biało czerwony maszt – to stacja przekaźnikowa na szczycie Kozińców i zarazem jakby oś pierwszej części wycieczki siedemnastej.

Po kilkuset metrach lekko wznosząca się droga doprowadza mnie do charakterystycznego opuszczonego domostwa. To trójkondygnacyjna willa Klonowa. Zdewastowany dziś przedwojenny budynek, który mimo opłakanego stanu i tak ma w sobie więcej klasy niż architektoniczne koszmarki pokroju hotelu Gołębiewski nie jest zresztą jedyną taką budowlą w okolicy. Nieco dalej ukrywa się zasłonięty dość mocno zdziczałą przez lata roślinnością urokliwy pensjonat Anita. Ten drugi jest jednak w o wiele lepszej kondycji.

Zataczając łagodny łuk szlak powraca teraz ku szosie, a tuż przed nią staje mi przed oczami kolejny dziwny dom. Z pozoru nieciekawy klocek, jakie stawia się tam gdzie jest najmniej miejsca i równie mało funduszy na projekt ma jednak ciekawą cechę. Oto wszystkie okna zasłonięto od zewnątrz srebrnymi blachami z wyciętymi w nich… tekstami piosenek. Jest Budka Suflera, Perfect, Dżem i inni.

Hmm… Dziwne to jakieś, ale przyznaję pozytywnie inspirujące.



Oto już ulica Głębce – nią skręcam w prawo. Ekstremalnych wrażeń wizualnych nie należy się tu spodziewać, jako że szlak którym idę miał w zamyśle łączyć po prostu dwa ważne dla turystów punkty – dworzec kolejowy i przełęcz Kubalonkę i tylko temu został podporządkowany jego przebieg. Po zacisznej i sympatycznej ulicy Klonowej, którą szedłem przez pola i potem wśród gęsto rosnących drzew czeka mnie teraz nużący marsz poboczem rozgrzanej słońcem szosy przy akompaniamencie silników mijających mnie co rusz samochodów. W tej sytuacji mogą nieco irytować naiwne próby „udziczenia” tej trasy poprzez prowadzenie jej momentami skarpą kilka metrów ponad drogą, aby tylko nominalnie wiodła lasem… Ale cóż począć, trzeba tę fantazję znakarzy jakoś przetrwać.

Wreszcie szlak zielony naprawdę już wkracza w las starym i nieużywanym od dziesiątek lat traktem łączącym niegdyś Wisłę z Istebną. I wszystko cichnie. Widoków co prawda nadal jak na lekarstwo (w połowie podejścia warto obejrzeć się za siebie - będą) ale przynajmniej nie ma już samochodów, pyłu i hałasu. Ot, taki spacer. Dróżka dosyć łagodnie wznosi się cały czas prowadząc prosto i wreszcie po około godzinie od startu z Głębiec doprowadza mnie do przełęczy Kubalonka (758 m n.p.m.) dokładnie w miejscu gdzie z prawej dochodzi trasa czerwona ze Stożka przez Kiczory.



Mając przed sobą drogę do zameczku prezydenta Mościckiego i zarazem ciąg dalszy szlaku czerwonego na Baranią Górę skręcam przed nimi ostro w lewo i jakby drugim ramieniem odwróconej litery V ruszam poprzez parking na szczyt Głębca (825 m n.p.m. Tak! O dziwo, mimo nazwy jest to góra!). Warto i tutaj zatrzymać się na chwilę i rozejrzeć stojąc ponad zapchanym samochodami "niedzielnych turystów" placykiem. Widoki ponad Istebną są przepiękne i uzmysławiają jak niewiele trzeba, czasem kilka kroków, by wyzwolić się z cywilizacji hamburgerów i tandety.


Trasa wiedzie teraz cichą, choć niestety asfaltową ulicą Kasztanową pośród ciemnej zieleni i śpiewu ptaków aż wreszcie odbija w las i już normalną dla górskich szlaków pełną korzeni ścieżką wyprowadza mnie powoli najpierw na Głębiec (wspaniałe widoki po prawej!) a potem obniżając się łagodnie i stykając ze szlakiem żółtym znów asfaltem do szczytu Kozińców (776 według niektórych źródeł 775 m n.p.m.). Po chwili kolor żółty odchodzi w lewo, ale nie jest to dziś jeszcze ostatnie z nim spotkanie, o czym warto pamiętać, bo daje taka synergia wspaniałe możliwości komponowania sobie nietuzinkowych wycieczek przy odrobinie tylko fantazji i dobrej mapie pod ręką.

Raz więc lasem, raz znów pomiędzy łąkami i nielicznymi gospodarstwami maszeruję dalej i dochodzę wreszcie do bardzo długiego i równie też stromego zejścia wyłożonego betonowymi płytami. Widoki tu są wręcz przepyszne we wszystkich kierunkach i tym samym dowodzą, że dobrze jest czasem zejść na mniej dzikie „około miejskie” trasy, aby nacieszyć oczy i duszę nie gorzej niż gdyby się maszerowało godzinami przez pustkowia. Rzadko tu się wprawdzie spotyka rasowych turystów z wielkimi plecakami (choć są oni a priori i w wyższych górach gatunkiem zanikającym), a częściej spacerowiczów czy rowerzystów, ale przecież nie w tym rzecz.  Ważne, że jest na co popatrzeć, co sfotografować, nad czym się zadumać i gdzie przysiąść, a przy okazji poznać zapomniane albo zapominane już powoli ścieżki. Warto.

I warto też wiedzieć, że jeszcze kilka lat temu szlak zielony stąd właśnie schodził w prawo, aby przez las połączyć się z czarnym. Ze względu na rozbudowę skoczni w Nowej Osadzie zmieniono jednak przebieg tego odcinka i obecnie prowadzi on wspomnianym już stromym traktem w dół do zbiegu ulic Kasztanowej i Spacerowej.



Goniony przez nerwowe gospodarskie kundelki schodzę zatem do znanego mi już z wycieczki dziewiątej skrzyżowania. Kolory żółty i czarny wiodą stąd do dworca (kilkanaście minut spokojnym krokiem), żółty w drugą stronę odchodzi do przełęczy Szarcula, a czarny w kierunku Domu Turysty. Szlak zielony z kolei, czyli ten którym przyszedłem skręca w prawo w ulicę Spacerową i wiedzie dalej grzbietem tuż obok zabudowań osiedla Kozińce z jednej a  ogromnej doliny z drugiej strony. Nadal towarzyszą mi wspaniałe widoki a trasa bardzo łagodnie opada pośród łąk, by nagle przy charakterystycznej kępie drzew skręcić ostro w prawo ku gospodarstwom. Pomiędzy nimi uliczka ta nazywa się już Na Groń. Zabawną nieco serpentyną schodzę tu najpierw między domami a potem coraz gęstszym lasem w wąwóz i zagłębiam się powoli w ciemną zieloność. Nieco poniżej drogi płynie tędy potok noszący zresztą taką samą jak ona nazwę.

Po dalszych kilku minutach marszu zza drzew wyłaniają się już zabudowania Nowej Osady, ale wcześniej jeszcze po prawej, tuż nad skarpą napotykam na... grób nieznanego żołnierza. Cokolwiek szokujący w takim miejscu. [Kliknij tu, aby zobaczyć to miejsce w Google Maps!]

Niestety nie udało mi się odnaleźć żadnych szerszych informacji na jego temat włącznie z podstawową – czy jest nadal grobem, czy tylko miejscem pamięci, ale zakładam, że jednak tym drugim.

Szlak zakręca tu pomiędzy gospodarstwami w lewo, by po kilku minutach skierować się nadal uliczką Na Groń w prawo do drogi krajowej nr 942, czyli inaczej ulicy Wyzwolenia, którą tutaj jak gdyby zawracam podobnie jak na Kubalonce rysując odwróconą literkę V.

Jak już wspominałem taki przebieg tej trasy funkcjonuje od niedawna, zaś według starszych przewodników i map kolor zielony schodził z Kozińców przy Domu Turysty i podchodził na Czupel (882 m n.p.m.) ulicą Malinczanów. Do obu tych miejsc teraz nawet się nie zbliża.

Podczas kilkuminutowej wędrówki poboczem szosy polecam przyjrzenie się uroczemu a bardzo staremu budynkowi ze sklepikiem spożywczym pod numerem 57. To kawałek takiej Wisły, jaką pamiętam ze swojej bytności tu np. w latach 80 ubiegłego stulecia. Naprawdę miły dla oka.

Kiedy po prawej stronie ulicy Wyzwolenia zobaczymy przystanek autobusowy, a po lewej wąską uliczkę Na Stoku znak to niechybny, że udać należy się nią właśnie, aby przechodząc most na Wiśle i skręcając zaraz za nim ostro pod górkę w lewo rozpocząć podejście na Grapę (712 m n.p.m.) tuż obok wyciągu narciarskiego.

I tu pojawia się problem. Podobnie bowiem jak w przypadku początku szlaku w Wiśle Głębcach znakarzy z PTTK poniosło i wykreowali nieco absurdalny niczemu nie służący łuk jakim ścieżka ta wiedzie najpierw PRZEZ trasę zjazdową a kilkaset metrów wyżej wraca ZZA NIEJ. O ile wiosną, latem i jesienią może to tylko śmieszyć, o tyle zimą, nawet wyłącznie kalendarzową turystę pieszego w postaci na przykład autora tegoż tekstu doprowadza do szału. Stok naśnieżony, narciarzy mnóstwo, ruch jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu, do tego jeszcze, co naturalne w takim miejscu – ślisko, a tu przedzierać się trzeba na drugą stronę wysłuchując zupełnie w tej sytuacji zrozumiałych wyrazów powiedzmy „ujemnej akceptacji”.  I gdy już człowiek przekuśtyka z duszą na ramieniu na drugą stronę trasy dowiaduje się po kilku minutach, że w ten sam sposób musi wrócić!!! A wystarczyło poprowadzić szlak zwyczajnie WZDŁUŻ kolejki i byłoby po problemie.

Podobna sytuacja ma miejsce na szlaku również zielonym z Malinowa do Szczyrku Soliska, ale tam na moją wiedzę nie było innej możliwości, tutaj jest to po prostu uciążliwa fanaberia…


Absurdalność trasy rekompensują na szczęście dalekie panoramy i całkiem bliska możliwość obserwacji niekiedy bardzo fantazyjnych zjazdów (i upadków) narciarzy o kilka kroków od nagrzanej słońcem i pozbawionej choćby grama śniegu łąki.

No właśnie. Śnieg. Co z nim?
Nie ma. Dostrzegłem jakieś kilkumetrowe dogorywające placki obok drogi na Kubalonkę i potem już tylko „puder” przy zejściu z Głębca na Kozińce. Poza tym jest czysto, sucho i zupełnie wiosennie. Mam nadzieję, że wyżej także, a nie od rzeczy będzie tu dodać, że wycieczka dzisiejsza kończy się w najwyższym swoim punkcie, co raczej rzadko mi się przytrafia.

Gdzie więc jestem? Oto Grapa, szczyt należący do tych mniej znanych, podobnie jak wcześniej Głębiec a później Smerekowiec. Szlak po rozrysowaniu względem trasy narciarskiej prawie że znaku dolara wchodzi teraz w las tuż za barem przy górnej stacji i już po chwili ostro się obniża trawersując zbocze w lewo. Po prawej mam nawet dość gęsto zarośniętą dolinę, na wprost dużo rzadszy lasek, zaś po lewej towarzyszy mi… drewniany płot. Ach i jeszcze coś. Stuk, stuk…
Co?
Stuk, stuk…
Jakby z plecaka.
Zdejmuję więc plecak, robię kipisz oburzonemu świstakowi (który o czym zapomniałem napisać OCZYWIŚCIE dziś także mi towarzyszy) ale to coś stuka dalej.
I dopiero gdy spoglądam w górę…
Uroczy mały dzięcioł. Wprost nade mną. Parkam śmiechem, bo już gotów byłem pomyśleć, że zagnieździł mi się w kanapkach jakiś boa dusiciel…


Mijając leniwie kapiące źródełka wspinam się pod górę i docieram do wzniesienia na którym szlak wykonuje kilka nagłych zwrotów, najpierw w lewo, potem w prawo i wreszcie znów w lewo. Tu też dopiero dołącza ścieżka będąca starą wersją szlaku zielonego, opisana zresztą jako prowadząca w kierunku skoczni. 

No właśnie. Opisana. Ale jak opisana! Już na Grapie i zaraz za nią spotkałem dziwaczne tabliczki bez strzałek, odległości czy czasów przejścia, a tutaj natykam się na nie ponownie. Zanim ktoś pomyśli, że zrzędzę, niech wyobrazi sobie, że dochodzi do skrzyżowania, na którym są cztery takie blaszki z nazwami miejsc lub szczytów leżących bez wątpienia w różnych kierunkach, tyle tylko, że nikt kierunków tych jasno nie oznaczył!!!  Niby są jakieś INNE BLASZKI osobno, ale razem - jeden misz masz. Kolejny absurd i zarazem cos absolutnie spoza Instrukcji znakowania szlaków wydanej przez PTTK i będącej w posiadaniu niżej podpisanego.

Kamienistą ścieżką wspinam się teraz na rozpalone południowym słońcem wzniesienie i poprzez polanę zagłębiam w coraz głębszy las otaczający szczyt Czupla. Wierzchołek ten, który fachowcy określiliby mianem wybitnego, czyli mocno wyróżniającego się w otoczeniu można zdobyć idąc na wprost ścieżką bez znaków, jednak należy się tu liczyć z koniecznością sporego wysiłku.
Wybierając marsz szlakiem idzie się najpierw przez ów gęsty las, o którym wspomniałem, a po kilkunastu minutach skręcając po łuku w lewo poprzez wysokie krzaki i trawy i tak dociera do jak gdyby stopnia pomiędzy Czuplem właśnie a niższym od niego Smerekowcem (853 m n.p.m.). Myślę, że to wspaniałe miejsce na przerwę i posiłek w otoczeniu pięknych widoków, tym bardziej że są one o wiele bardziej fascynujące niżby się można było spodziewać oceniając okolicę tylko po wysokości. Przysiadam zatem na kamiennym słupku i delektując się popołudniowym słońcem robię sobie wespół ze świstakiem malutką sjestę.
  

Góry mają w sobie tę magię, która sprawia, że mimo wylanego potu i wszelkich otarć, przytarć oraz przypaleń a może przede wszystkim bólu wszystkiego, o czego istnieniu mogło się dzień wcześniej nawet nie wiedzieć i tak się je kocha i za nimi tęskni. Dlaczego?
Może dlatego, że przypominają nam cóż to znaczy być człowiekiem. Samemu czuć, odkrywać, nazywać, poznawać. Błądzić, ale i docierać do wyznaczonego celu. Nie tylko takiego dosłownego z mapy…

Pora ruszać. Zostało mi około dwóch godzin do autobusu i około godziny z hakiem do przejścia. Przede mną za chwil kilka Smerekowiec i dochodzący tu z lewej szlak z Trzech Kopców Wiślańskich, ale najpierw jeszcze… maszyny stop!!!

Powtórka z kwietnia ubiegłego roku na Magurce Wiślańskiej. Powalone drzewa. Mnóstwo powalonych drzew. Tyle, że tamte były na otwartej przestrzeni i tracąc wysokość, czas i siły dało się je jednak obejść, a te tutaj zalegają w lesie. W lesie pełnym wysokich traw, dziur, czasem błota i chaszczy. Nie jest więc łatwo, tym bardziej, że nie widać już gdzie jest albo raczej gdzie powinien być szlak…

I nagle przedzierając się przez to wszystko słyszę pękające z drugiej strony gałęzie…
Niedźwiedź? Yeti? Windykatorzy z Kruka?
Nie wiadomo, co gorsze.
A to tylko pani z plecakiem.

Witamy się, rozmawiamy chwilę i ruszamy dalej, każde w swoją stronę. Na szczęście wkrótce „barykady” się kończą, a ja staję otrzepując się z igliwia na prawie płaskiej ścieżynce prowadzącej do szczytu Smerekowca, a po dotarciu do niego dostrzegam upragnioną tabliczkę na skrzyżowaniu szlaków. Od teraz zmiana koloru na żółty.

Ten odcinek jest spokojny, wręcz spacerowy, jak zresztą większość trasy z Trzech Kopców. Najpierw równo (tu mijam Jawierzny – 799 m n.p.m.), potem trochę w dół, wreszcie lekko pod górę, cały czas w otoczeniu pięknych widoków sięgających aż po horyzont. Spotykam po drodze jeszcze grupę młodzieży, potem małżeństwo z sympatycznym rudym kundelkiem i wreszcie dochodzę do rozstaju, którego lewa odnoga kieruje się do przełęczy Salmopolskiej, czyli jak już wspominałem, nieco dziwnie w tej sytuacji – pod górę właśnie.
Do autobusu masa czasu, a ja muszę tylko dowlec się do szosy, której barierki już widać, a potem przejść przez nią i na jeszcze pięć minut zanurzyć się w las by wyjść na zetknięciu szlaków żółtego z Wisły i czerwonego z Malinowa.

Nie wiem czy to efekt przerwy zimowej czy może raczej wyjątkowa zmienność dzisiejszej trasy, na której po kilka razy nabierałem i traciłem wysokości, ale fakt faktem – jestem dość mocno zmęczony. Wlokę się więc pod górkę coraz wolniej i wolniej przystając na dodatek co kilka kroków i robię jeszcze kilka zdjęć teraz już wyraźnie zimowego w znikającym słońcu krajobrazu.


Przejście przez szosę, potem jeszcze kilka minut dla ścięcia jej serpentyn i wreszcie przede mną dobrze znany widok – Biały Krzyż. Wycieczka siedemnasta dobiegła końca. „Na liczniku” prawie szesnaście kilometrów (15,8), choć w nogach jakby więcej. Ale nieważne. Wszystko skończyło się dobrze.


Dobrze? Skojarzył mi się „Obcy”. Tam też tak to wyglądało.

Mam w ręku wydruk rozkładu jazdy, ale jakiś wewnętrzny (a może wewnątrzplecakowy – świstakowy) głos podpowiada mi, aby jednak sprawdzić czy na pewno dane z komputera i rzeczywistość się pokrywają. Wbrew więc pierwotnym planom odsiedzenia pozostałego czasu i oddania się konsumpcji resztek prowiantu dowlekam się do przystanku, czytam i… oczom nie wierzę!

Autobus owszem odjeżdża o takiej godzinie jak powinien. Ale… ale… O nieeeeeeeeeeeeeeee!!!
ON ODJEŻDŻA ZA MIESIĄC!!!

„PKS Bielsko Biała informuje, że w okresie zimowym, tj. do 31 marca autobusy nie obsługują przystanku Biały Krzyż kończąc trasę w Szczyrku Salmopolu.”

Nie wiem czy śmiać się czy płakać. Dookoła poza sztucznie naśnieżonymi trasami dla narciarzy jest czyściutko – zieloniutko, asfalt, podobnie jak szlaki w lasach suchy jak pieprz, ja w koszulce z krótkim rękawem, którą teraz dopiero zamieniłem na bluzę, a ONI MAJĄ ZIMĘ!!!

Do autobusu zostało 45 minut. Do przystanku w Szczyrku Solisku, tego samego, z którego odjeżdżałem w kwietniu ub. roku po trasie Radziechowy – Szczyrk dokładnie tyle samo żółtym szlakiem.  Klnąc jak szewc zarzucam więc plecak na ramiona i ruszam czym prędzej w dalszą drogę.

A cóż można i warto wiedzieć o tym odcinku trasy? Przede wszystkim powinno się umieć go odnaleźć, a wbrew pozorom może to nie być proste. Wyobraźmy sobie zatem, że stajemy na szosie do Wisły na przełęczy Salmopolskiej twarzą do kierunku ze Szczyrku. Na godzinie drugiej mamy wtedy szlak czerwony na Malinów, na wpół do czwartej żółty w kierunku Smerekowca, na dziewiątej czerwony na Grabową, a na dziesiątej właśnie żółty do Soliska.

Nie jest to trasa szczególnie atrakcyjna, gdyż podobnie jak pokonywana przeze mnie rano ścieżka zielona z Głębiec na Kubalonkę zaprojektowana została głównie dla połączenia dwóch ważnych punktów komunikacyjno turystycznych, ale i takie szlaki warto przemierzać, by tym samym poznać Beskid Śląski także „od kuchni”.

Mając po prawej trasę zjazdową i wyciąg, a po lewej zabudowania i odchodzący za nimi szlak na Grabową i Kotarz mocno opadającą drogą maszeruję teraz ku Szczyrkowi. Początkowo asfaltem, potem stromą półleśną ścieżką, gdzie towarzyszy mi po lewej wcale pokaźna dolina dochodzę do traktu wyłożonego betonowymi płytami i opadającego już przy z rzadka rozrzuconych gospodarstwach ku szosie. Dookoła otaczają mnie gęste lasy i strome zbocza i tylko wokół tej drogi jakby nieśmiało rozsiadła się cywilizacja. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i oto znów czuję asfalt pod butami. Koniec? Skądże. Plus minus połowa.

Teraz już do przystanku a właściwie pętli autobusowej w Solisku idzie się poboczem. Oznakowanie jest tu słabe, a od pewnego momentu prawie wcale nieobecne, ale nie ma to znaczenia. Iść należy po prostu w dół wypatrując po prawej trasy zjazdowej z polany Pośrednie (nią wiedzie szlak zielony z Malinowa, który przy końcu spotyka się z naszym) i zaraz za nią placyku z wiatą przystankową.

Idących w odwrotnym kierunku także uspokoję. Zejście z szosy na ścieżkę do Białego Krzyża jest oznakowane bardzo wyraźnie.

Krótko po siedemnastej docieram do celu. Pokonałem 18,6 kilometra w sześć i pół godziny zamiast przewodnikowych sześciu godzin i siedemnastu minut. Chyba nieźle w takim razie.

Jeszcze parę chwil niepokoju, czy aby i na tym przystanku PKS z Bielska nie ogłosił jakiejś zmiany klimatu i wreszcie błyskający z kilometra ogromnym wyświetlaczem autokar podjeżdża na plac zabierając mnie i trójkę innych turystów do domu.

Sezon 2014 uważam za rozpoczęty!

 ---


Punkty do wyszukania na mapie: Wisła Głębce, Kubalonka, Głębiec, Kozińce, Wisła Nowa Osada, Grapa, Smerekowiec, Biały Krzyż, Szczyrk Solisko.

Stopień trudności: średnio-wysoki, po skróceniu wg. propozycji nr 1 + 5 – niski do średniego.

Up& Down: Od dworca kolejowego prawie równo, od zejścia z szosy aż do Kubalonki umiarkowanie wznosząco, tak samo dalej do szczytu Głębca. Z niego do Kozińców lekko opadająco, potem do osiedla Kozińce stromo w dół utwardzoną drogą, następnie do Wisły Nowej Osady dużo łagodniej, lecz także stale w dół. (Wisła Nowa Osada leży niżej niż Głębce, a dodatkowo schodzimy z góry Głębiec, która jest jeszcze wyżej położona). Podejście na Grapę spokojne, bez stromych fragmentów, potem za szczytem w dół i znów pod górę, następnie płasko wokół Czupla i od niego przez Smerekowiec w dół z krótkimi prawie płaskimi odcinkami aż do podejścia na Biały Krzyż, które w końcowym fragmencie jest raczej strome i męczące. Do Soliska w dół, najpierw dość stromo, potem szosą już dużo łagodniej.

Atrakcje widokowe: Widoki ze szczytu Głębca i potem całego odcinka z Kozińców do osiedla Kozińce. Panoramy z podejścia na Grapę oraz okolic szczytu Czupla. Fragmentarycznie również z trasy poprzez Jawierzny do Białego Krzyża.

Schroniska, żywność, odpoczynek: Sklepy w Wiśle Głębcach i Nowej Osadzie (tam także bary), fast food  na przełęczach Kubalonka (tu również bary) i Salmopolskiej, obok wyciągu na Grapę oraz w Szczyrku Solisku (tylko w sezonie). Na trasie nie ma schronisk.

Komunikacja: Do Wisły Głębce dojazd koleją lub autobusami, ze Szczyrku Soliska PKS lub busy prywatnych przewoźników.

Opis marszruty: Z Głębiec aż do Smerekowca szlak zielony, dalej do Soliska – żółty.

Odległość: 18,6 km. Mój czas przejścia (po odliczeniu postojów) 6 godzin i 30 minut.

Opinia: Trasa średnio długa, ale z częstą zmianą wysokości, przez to więc raczej trudna. Miejscami zawiła. Osobom starszym, słabszym fizycznie oraz dzieciom polecam skrócenie jej jak w propozycjach 1 i 5 poniżej (jednocześnie).

Możliwości zmian: 1. Start z Głębiec do osiedla Kozińce szlakiem żółtym, 2. Za Kubalonką do osiedla Kozińce możliwość przejścia alternatywnego szlakiem żółtym (przy dotarciu na Kubalonkę zielonym), 3) Rozpoczęcie trasy w Wiśle Nowej Osadzie (dojazd z Wisły Uzdrowiska lub Głębiec autobusami), 4) Na Smerekowcu skręt w lewo i zejście do Wisły Gościejowa (szlakiem czarnym) lub poprzez Trzy Kopce Wiślańskie do Wisły Uzdrowiska szlakiem żółtym, 5) Zakończenie trasy na przełęczy Salmopolskiej (Białym Krzyżu). 

10 komentarzy:

  1. Zazdroszczę takich wędrówek, zwłaszcza kiedy góry są osiągalne w tak krótkim czasie od miejsca zamieszkania..U mnie same niziny :-(
    Szczerze mówiąc i wstyd się przyznać, ale w Beskidach byłam tylko raz w życiu: jako 10-letnie dziecko- jednak cudownie wspominam pobyt w Milówce i wyprawy w okolice..Niestety niewiele pamiętam ze szlaków. Najbardziej zapamiętałam Żywiec, Suchą Beskidzką i Węgierską Górkę :-) Muszę koniecznie jeszcze kiedyś się tam wybrać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Z Suchą Beskidzką kojarzy mi się jedyna woda mineralna jaką jestem w stanie dobrowolnie przełknąć, czyli Kuracjusz Beskidzki, którego butelkę lub dwie zawsze ze sobą zabieram. Milówkę znam na razie tylko z przejazdów przez nią, ale to myślę zmieni się gdy "zaatakuję" Beskid Żywiecki. Co zaś się tyczy Węgierskiej Górki, to wywołałaś świstaka z lasu ;) bo właśnie tam kilka dni temu rozpoczynałem kolejną swoją wycieczkę. Zdjęcia, wspominki i filmik (tym razem taki bardziej prawdziwy) czekają już na opracowanie.

      A odległość? Mieszkam w Katowicach, więc faktycznie nie mam za daleko w Beskidy. Do Bielska około godziny, do Głębiec około dwóch. Zawsze tylko pociąg lub busik. Da się wytrzymać. Cała zaś taka "wyprawa" to koszt rzędu 40 zł nie licząc żelek dla świstaka ;) Pozdrawiam

      Usuń
  2. Oj łza się kręci w oku, bo gdzie by indziej na widok pięknego a jakże Beskidu mojego. Śliczne realistyczne normalne zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. Żyjemy w czasach w których usłyszeć, że coś jest normalne, to największy komplement ;)

      Zapraszam do przejrzenia mojej galerii na Picasa Web - tam zdjęć jest dużo więcej, no i rzecz jasna także do dalszej lektury.

      Pozdrawiam

      Ps. "Przeniosłem" ten komentarz spod posta z obrazem wędrowca, bo zakładam, że dotyczy tego wpisu.

      Usuń
  3. Całkiem ładna i przyjemna wiosenna wycieczka (bo trudno w tym roku mówić o zimie :) ), ale jeszcze załapałeś się na resztki śniegu. Ja kilka dni temu na Pilsku jeszcze poczułem chłód śniegu, a towar to w tym roku na wagę złota :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tam za śniegiem nie tęskno :) Tu akurat był to śnieg "kontrolowany", ale kilka dni później mało nie zjechałem z Baraniej na za przeproszeniem dziub albo i co innego. Ale post factum i tak było super. Góry uzależniają.

      Usuń
    2. Wracam co jakiś czas do czytania relacji z Twoich wycieczek - i nie mam dość:) Każda z nich jest gorącym zaproszeniem do odwiedzania gór - nie tylko tych pierwszoligowych szczytów ze schroniskami, ale przede wszystkim tras, szlaków i miejsc mało uczęszczanych i często zapomnianych, pomijanych, biegnących na uboczu.
      Data tej właśnie wycieczki - 2 marca rodzi nadzieję, że już niedługo:):) Pozdrawiam

      Usuń
    3. Rozumiem, że Twój wpis tutaj, to takie delikatne sprawdzenie czy autor jeszcze żyje :))

      Też lubię te wpisy. Przez lata zupełnego oderwania od deptania po górach uwolniłem potem w sobie taką autentyczną, prawie dziecinną radość z ich, że tak się szumnie wyrażę doświadczania.

      Fajnie było. A czy jeszcze będzie - nie wiem.

      Usuń
    4. Mam nadzieję, że przezwyciężysz trudności i będziesz kontynuował wycieczki w góry, dla swojej ( a być może też dla naszej - internautów:)) satysfakcji.Ja w każdym razie do tej pory dzięki Twoim relacjom poznałem Halę Radziechowską, Magurkę Radziechowską, Cienków, niebieski szlak z Klimczoka do Bystrej. W tym roku koniecznie chciałbym zaliczyć Brontozaura, Stary Groń, wejście na Baranią przez Fajkówkę. Marcowa pogoda i prognozy na razie nie są zbyt optymistyczna jak trzy lata temu, ale być może uda mi się pod koniec marca wybrać na krótką wycieczkę:) Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego:)

      Usuń
    5. Jeśli ktoś z czytelników tego bloga może zostać moim sponsorem ;)) albo pracodawcą lepiej nawet, to zapraszam do składania ofert! Może wtedy odzyskam luz i pozytywne nastawienie do dalszego pisania. Na śmieciówce ich nie mam, niestety.

      A tak poważniej, to jak już wspominałem wycieczki były, już się nawet pogubiłem ile, ale w 2015 około 170 km, czyli nieźle. A bloga kto wie czy nie zamknę, jak tak dalej pójdzie, ale na razie trwa w zawieszeniu.

      Dzięki za pamięć.

      Usuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.