Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


wtorek, 29 września 2015

Brama czasu


Wystarczy skręcić w prawo z głównej ulicy, przejść kilkanaście kroków i już ogarnia nas cisza. Jedna, druga, trzecia latarnia, uśpione domy, kilka pozarastanych smutnych ogrodów i wreszcie ukryty w cieniu wielkiego drzewa uspokajający chłód wytartej mosiężnej gałki. Skrzypnięcie furtki. Od zawsze takie samo... 

***

1934
Mój dziadek obejmuje po swoim ojcu część jego posiadłości i rozpoczyna na niej budowę domu. Jak okiem sięgnąć rozciągają się jeszcze wtedy wokół naszego placu ciche, falujące w słońcu  łąki poprzedzielane tylko rachitycznymi drewnianymi płotkami.  Pomiędzy nimi na zabłoconej, pełnej dziur i kamieni uliczce krzątają się już jednak ludzie, rozładowują z furmanek cegłę, mieszają zaprawę, przenoszą deski i narzędzia. Czasem przystają na chwilę, by porozmawiać z kimś tuż obok. Znają się doskonale, albowiem choć dziwna to może rzecz, wszyscy prawie noszą to samo nazwisko. Każdemu z nich mój pradziadek podarował po kilkaset  metrów ziemi, by mogli z równymi szansami rozpocząć dorosłe życie.
 
1945
Naprzeciwko naszej bramy stoi rząd wojskowych ciężarówek. Radzieccy żołnierze przychodzą do babci na śniadania, obiady i kolacje, mimo że w domu się nie przelewa. W kuchni przy piecu razem z nimi je zupę trójka dzieci. Ich ojciec a mój dziadek zginął dwa lata temu. Teraz na siebie i na nie babcia musi zarobić piorąc, prasując, sprzątając lub gotując u obcych. Obowiązki domowe spadają więc na młodszą z córek, mającą wówczas ledwie kilkanaście lat. Starszą zabrała na wychowanie do Wiednia jeszcze podczas okupacji nasza ciocia – tamtejsza zakonnica.
 
1958
Ogród tonie w kwiatach, owocowych drzewach i śmiechu. Ulicą schodzą się z różnych stron kuzynki i kuzyni. Przyszli spotkać się z moim tatą i jego bratem, którzy przez przypadek dostali akurat przepustki z wojska w tym samym czasie. Niby dorośli, a tu przecież znów stają się dziećmi  wygłupiając się, pozując do dziwnych zdjęć, śpiewając i licytując na wojskowe przygody…
 
1966
Ciche popołudnie. Babcia wyjęła właśnie ze skrzynki na bramie czyjąś wakacyjną widokówkę. Jedna z córek wpadnie za chwilę po pracy na ploteczki przy kawie, druga już zapowiedziała się z mężem na niedzielę. Po placu uganiają się wnuczęta, a zza płotu ciotka macha ręką wskazując na naszego psa,  który, niecnota, znów znalazł sobie jakąś dziurę w płocie i uciekł na jej podwórko.
 
1972
Tylu samochodów jeszcze chyba tutaj nie widziano. To orszak weselny mojego kuzyna, najstarszego z wnuków. Zanim się młodzi jakoś nie urządzą zamieszkają u babci, w pokoju z kuchnią, które dobudował dla nich mój tata. Wszystko pachnie tu jeszcze świeżością, ale cóż się dziwić, skoro pogodzenie wszystkich zezwoleń i samej pracy z terminem ślubu wymagało wręcz cyrkowej sprawności… Na szczęście się udało i biednie może, a już na swoim za kilka miesięcy przyjdzie tu na świat pierwsze z prawnucząt.
 
1982
Setne już dziś trzaśnięcie furtki. Idziemy na karuzelę! A może jeszcze na odpust? Albo i tam i tam? Komary tną niemiłosiernie, ale przecież gdy kolejna ciotka lub wujek darują najmłodszemu pokoleniu po kilka złotych grzechem byłoby nie wydać ich już, teraz, natychmiast! Piankowe myszy, kartofelki, lizak, enty gumowy dinozaur i oczywiście karuzela, clou tego dnia! Dla najmłodszych tradycyjna, z konikami i samochodzikami, a dla tych poważniejszych (???) łańcuchowa. A najlepsze wrażenia daje złapanie się za ręce przy starcie i puszczenie już „w locie” bez zważania na wściekłe pokrzykiwania właściciela z dołu.
Wieczorem brudni i wymęczeni wracamy na nasz plac. Płonie tu już ognisko, leje się wszelaki alkohol, grzmią śpiewy, a zapach kiełbasek powoduje prawie ślinotok. 
 
-Bo to jest twoja ciocia, wiesz? Ta z Tychów!
-Ahaaa…
-A mnie poznajesz? No poznajesz?
-Nie.
-No przecież mamy garbatą warszawę na Podlesiu! Byłeś u nas w maju! Tak ci się podobała!
-Aaaa…
 
1986
Chłodny poranek. Inny od wszystkich jakie pamiętam. Była jakaś awaria. Atomowa! Powietrze jest dziwne, a może mi się tylko tak wydaje? O dziewiątej pod bramą z piskiem hamuje sanitarka a  niej wyskakuje jeden z wujków w białym kitlu i z  pudełeczkiem pełnym fiolek czerwonobrunatnego płynu.
-Wypij to, daj wszystkim po jednej i zanieś do mnie do domu! – szybko nakazuje.
Bardziej przestraszony niż przekonany wychylam fiolkę tuż przy nim i krzywię się czując gorzki smak.
-No, dalej, leć z tym!
 
W poniedziałek okazuję się jedną z dwóch tylko osób na naszym osiedlu, które mogły powiedzieć, że płyn Lugola przyjęły już wcześniej. I przy całej dramatyczności sytuacji szpan to był wówczas niesamowity!
 
1993
Niedzielne oglądanie filmów przerwał nam ostry dzwonek do drzwi i wejście zapłakanej kuzynki. Dowiadujemy się właśnie, że dziś zmarła babcia. Nigdy na nic nie chorująca i mimo 92 lat na karku bezproblemowo radząca sobie ze wszystkim samodzielnie.
I znów ta ulica i ta brama. I ja w czarnej kurtce. I czarna nyska. Wchodzę na plac i do domu razem z pracownikami zakładu pogrzebowego i prawie tak samo jak oni ubrany. Któraś z ciotek nawet mnie nie poznaje mówiąc coś o różańcu zmarłej, którego za wszelką cenę mam pilnować... Wszyscy jesteśmy jak zamroczeni.
 
Kilka dni później nasza rodzina spotyka się TAK już po raz ostatni. Znów pełno jest nieznanych twarzy, dalekich krewnych, sąsiadów, dawnych i obecnych znajomych. Bo nasza babcia była osią nie tylko rodziny, ale i jakiegoś czasu, który odszedł jak się okazało razem  z nią…
 
Nieprzespana noc . Płacze, wspomnienia i rozmowy zakrapiane do upadku w każdym pokoju. Plany, kłótnie, zagubienie. I taki obrazek gdy z kuzynkami i kuzynami w podobnym co ja wieku obiecujemy sobie trzymając się za ręce, że nigdy, przenigdy nie będziemy tak skłóceni i tak małostkowi jak czasem bywają nasi rodzice…

 
1993
Piątkowe popołudnie. Pod niebieską, przerdzewiałą już tu i ówdzie bramę podjeżdża wyładowany moim majątkiem żuk. Nie ma tego wiele, ale jest i tu już zostanie. Po raz pierwszy jestem w tym domu już nie jako weekendowy czy wakacyjny gość, ale jako pełnoprawny mieszkaniec. Mimo nieprzychylnych komentarzy bliższej i dalszej rodziny na temat mojej decyzji, mimo braku zielonego pojęcia jak i za co wszystkiemu podołać. Jestem.
 
2005
Rozmawiałem z ojcem jeszcze kilka godzin temu. Teraz stojąc przed domem zanurzam dłoń w śniegu i rozcieram go sobie wolno na twarzy. Nie pomaga. Z setek słów kłębiących się w głowie przez kilkanaście minut marszu ze szpitala zostają przy spotkaniu z mamą tylko dwa.
-I koniec.
-Został?

Zostaje tylko jedno.

-Umarł...

2015
Wystarczy skręcić w prawo z głównej ulicy, przejść kilkanaście kroków i już ogarnia nas cisza. Jedna, druga, trzecia latarnia, uśpione domy, kilka pozarastanych smutnych ogrodów i wreszcie ukryty w cieniu wielkiego drzewa uspokajający chłód wytartej mosiężnej gałki. Skrzypnięcie furtki. Od zawsze takie samo...

-To nie jest "pan", to jest twój wujek, wiesz?

Panta rhei.

4 komentarze:

  1. Bardzo fajnie opisana - w formie dziennika, pamiętnika, krótka historia Twojej rodziny i domu, gdzie wszystko się zaczęło i dalej się toczy, płynie. Nic nie zostało zapomniane i nigdy nie będzie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyślałem sobie któregoś dnia wracając wieczorem, że właśnie w ciemnościach ta moja uliczka wygląda tak samo jak jak zapamiętałem z młodości czy dzieciństwa i też, że pewnie tak samo wyglądała, gdy chodził nią mój tata do pracy, szkoły czy później już wracał od babci do domu na Zawodzie i do Bogucic, gdzie mieszkaliśmy.

      Usuń
  2. Skrócone "Noce i dni". Radości, smutki, narodziny i odejścia - życie. To wielka wartość żyć w tym samym miejscu, gdzie żyli nasi rodzice, dziadkowie, w miejscu które bez zawahania można nazwać własnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie własne to ono w sensie dosłownym niestety nie jest, bo księgi wieczyste bywają brutalne :) ale duchowo owszem, jest to czasem ciekawe doświadczenie.

      Usuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.