Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


niedziela, 24 października 2021

Na sztokholmskim lajcie

W długiej już mojej że tak zażartuję karierze zawodowej napotykałem bardzo różne typy pracowników z którymi nie sposób mi się było identyfikować.  Do jakiegoś momentu wydawało mi się, że najbardziej odpychający są wazeliniarze. Do dziś siedzi mi w głowie np.  pewien portier który co piątek żegnał wychodzących okrzykiem (sic!) "I życzę miłego weekendu!" wydawanym przez okienko w pozycji kukułki zegarowej, nie zauważając absolutnie, że jest obiektem drwin. Ale co by nie mówić on nikomu krzywdy nie robił. Miał takie nawyki (cytat kolejny: "To do czwartku, BO MNIE JUTRO NIE MA!") i koniec. Fakt faktem, że każdy jego zmiennik zwyczajnie tylko reagujący "proszę-dziękuję" i "dzień dobry - do widzenia" wychodził prawie że na gbura, ale nadal nie było to niczym strasznym. Dopiero lata później, choć niestety także w branży ochroniarskiej napotkałem przypadek dużo gorszy, który zresztą był jednym z wielu nie tylko tam i nie tylko wtedy. "Porwany". I nie, nie chodzi mi tu o stan odzieży roboczej delikwenta, bez obaw. Bardziej mam na myśli tak zwany syndrom sztokholmski w wersji light. 

Środek zimy 2009/2010. Gnijąca budka z dykty na pustym placu po umierającej firmie. Pilnujemy rozpadających się budynków i paru maruderów pracujących tu i ówdzie na ogromnym terenie. Do ukradzenia nie ma tam nic. Do pilnowania także. I nagle wśród nas pojawia się nowy kolega, mężczyzna około trzydziestki, który okazuje się większym służbistą od naszego kierownika, który to (o czym mówiłem w "Urobionych") robił mi wymówki w środku nocy o to, że nie noszę krawata. Bo tego że do połowy łydek mam mokre od śniegu nogi we własnych starych butach i że pracuję za 3,70 (pozdrawiam wielbicieli pana Tuska, to oni, peowcy tak dbali o rynek) nie zauważał. Ale to nie o nim miało być. A więc ten nowy kolega. Sprawny, zorganizowany, zaangażowany. Ani stawka, ani otoczenie go nie deprymują. On się łasi, on wierzy, że dostanie umowę o pracę, że go przeniosą, ba!, może nawet mianują jakimś ochroniarskim generałem czy kim tam. Wydzwania do kierownika, pyta, notuje, biega na obchody, no po prostu cud pracownik. Tyle że dureń.

Ktoś kto czyta mojego bloga od lat, pamięta zapewne ile razy pisałem o tym, że zaangażowanie i uczciwe wykonywanie obowiązków nie powinny zależeć od stawki czy umowy, że jest to nasza część porozumienia z pracodawcą i my ją powinniśmy wykonywać jak należy, skoro na siebie przyjęliśmy. Tak właśnie robiłem. Nie spałem na służbie, nie wpisywałem fikcyjnych obchodów, kilka razy złapałem złodziei, zebrałem też ileś pochwał. ALE! Ale proszę Państwa, to było TYLKO wykonywanie obowiązków. Można rzec, że coś jakby naprawianie dziadowskiej firmy dobrym pracownikiem. Zawsze w stronę petenta, jak najmniej w stronę pracodawcy - oszusta. 

A ten bidok wydzwaniał, poprawiał ten krawat patrolując pusty plac o drugiej w nocy, bał się zamienić z kimś na zmianę i w ogóle brać głębszy oddech bez wiedzy władzy. A to wszystko za 3,70... 

Żebyśmy mieli jasność. On wiedział, że zlecenie na jakim pracujemy jest na warunkach umowy o pracę, wiedział, że firma nas okrada, łamie prawo, ma głęboko w nosie. Ale on tę firmę kochał.

Minęło circa pięć lat. Znalazłem się w ogromnym zakładzie produkcyjnym na jakże popularnym w naszym kraju stanowisku operatora maszyn. To już były inne pieniądze, to fakt, ale poza tym jak w ochronie albo i gorzej. Wyzwiska ze strony tak zwanych "liderów", ciągłe poganianie, ignorowanie przepisów prawa pracy i bhp i tak dalej i tym podobna. A do tego wyścig szczurów, bo przecież raz na pół roku kto się naprawdę angażował (soboty, niedziele, nadgodziny, normy) mógł dostać prawdziwą umowę o pracę. I w takiej to firmie spotkałem którejś nocy piękną ciemnowłosą dziewczynę. Wydała mi się jakaś inna, spokojniejsza, ciekawsza od całego tego oszalałego tłumu wokół. O jakże się myliłem! Plus minus w środku dniówki traf chciał że zastawiłem wózkiem na odpady jej wózek. Ot, musiałaby swoje ścinki wrzucić górą albo do mojego. Żaden problem, tym bardziej, że wszystko trwało może ze trzy minuty. Wiązanki jaką wtedy od niej usłyszałem nie jestem w stanie do dziś powtórzyć, a święty nigdy nie byłem. Te bluzgi, te wyzwiska pod adresem bądź co bądź starszego od niej, kogo widziała pierwszy raz w życiu zwyczajnie mnie powaliły.

Norma! Czas! Wydajność! Lider! A ty taki owaki i tak dalej... 

A przecież ona wiedziała, że tę upragnioną umowę powinna mieć od pierwszego dnia, że dodatek nocny którego na zleceniu nie ma też jej się należał, że nagradzanie etatem to żenada. Ale cóż tam, ważne, że może ktoś zauważy, pochwali, podrapie za uchem... O tym, że się gdzieś przez ten wyścig powoli odczłowiecza pewnie nie pomyślała.

Nie tak dawno poznałem kolejnego takiego człowieka. Nie jest młody. Nie jest też stary. Sporo umie. Od lat pracuje na minimalnej dostając resztę (niewielką) pod stołem, od lat znosi wyzwiska szefa i chamskie komentarze kierowników, od lat tłumaczy się z każdego dnia urlopu czy chorobowego. A i tak nie ma tygodnia żeby nie był szmacony. A i tak tę firmę kocha. I tak nawet nie zerknie na ogłoszenia w których za jedną z kilku jego umiejętności oferują pensję o tysiąc albo i więcej złotych wyższą od tej którą ma. 

Takich ludzi są tysiące, a może dziesiątki tysięcy. Karmieni chlebem ze smalcem zamiast suchego chleba zapomnieli już że istnieje szynka. Są tragiczni potrójnie. Krzywdzą siebie samych i swoich bliskich, upewniają złodziei i oszustów że mogą dalej kraść i oszukiwać, a wreszcie gdy ktoś obok krzyknie DOŚĆ! to oni pierwsi go uciszą, zanim pracodawca zdąży otworzyć usta.

Bójmy się ich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.