Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


wtorek, 15 września 2009

Do przyjaciół ochroniarzy

Z jakiegoś dawno temu oglądanego filmu SF zapadło mi w pamięć zdanie „Wy, Ziemianie, jesteście najlepsi dla siebie wtedy, kiedy już jest najgorzej”. Marny to chyba był film skoro nawet nie pamiętam dziś tytułu, ale tamte słowa utkwiły mi w głowie bardzo mocno. Z pozoru są proste, trywialne wręcz, ale stety czy niestety sprawdzają się w życiu co do joty.

W portierskiej walce o godność pracy i poszanowanie prawa pisałem od 2007 roku różne rzeczy z których nie wstydzę się żadnej co do poglądów, ale jednak kilku co do formy. Nie da się ukryć, że w każdej wojnie, a tak chyba mogę nazwać to, co działo się pomiędzy nami, a Akademią czy Solidem, najskuteczniejsze jest przedstawienie adwersarza w uproszczonej, jednoznacznie złej postaci, której istnienie w wielu sytuacjach zdejmuje z nas konieczność tłumaczeń, niuansów i wątpliwości. Wojna ta była rzecz jasna pewną umownością, ale dla zaakcentowania tego, co ważne dla koleżanek i kolegów portierów nieraz używałem sformułowań które zawierały duży, zbyt duży ładunek negatywnych emocji. Po części machinalnie, po części z przekonania, ale jednak. Stereotyp ochroniarza, to miał być średnio rozgarnięty osiłek, który uwielbia wojskowy dryl i cierpi nie mogąc pracować więcej niż 240 godzin na miesiąc. Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że niewielu, jeżeli w ogóle takich spotkałem przez te dwa lata.

Oczywiście ta podskórna niechęć była pochodną oficjalnej „ideologii” negowania pomysłu władz Uniwersytetu na przekazanie ponad stu pięćdziesięciu portierów firmie ochroniarskiej, ale czasem nabierała mocy sama w sobie, co skutkowało tekstami dalekimi od obiektywizmu. Na co dzień też utrzymywały się, oczywiście o wiele bardziej stonowane, podziały na „my i oni”. Tutaj akurat najczęściej z obopólnej winy.

Po dwóch latach stało się coś, czego żadna ze stron zapewne nie brała pod uwagę. Zamieniliśmy się duszami. „Oni” polubili i zaakceptowali „nasz” Uniwersytet, a my zrozumieliśmy, że walczyć należy z deformowaniem prawa jakiego dopuszczają się władze firm ochroniarskich, a nie z ludźmi którzy cierpią na tym tak samo jak my. Kiedy to do mnie dotarło? Późno. Za późno. Gdzieś w maju tego roku, kiedy przyszło mi zmienić mundur Solidu na mundur ERY. I kiedy zobaczyłem moich „wrogów” – „solidowców” z takim samym jak moje zakłopotaniem poznających nową firmę.

Podobnie jak w życiu, taki i tutaj, w naszej pracy, okazało się jednak, że człowiek uczy się do końca. Nie jestem już portierem Uniwersytetu, nie jestem ochroniarzem Solidu, ani strażnikiem ERY. Nie ma mnie w „moim” budynku pośród ludzi i miejsc które polubiłem i nie ma też, bo nigdy naprawdę nie było potrzeby dzielenia koleżanek i kolegów na swoich i obcych. Jednego dnia wszystko to straciło jakikolwiek sens, zakładając oczywiście, że kiedykolwiek miało go choć trochę.

Na końcu korytarza łączącego mój budynek z przyległym, pracował pewien pan za którym nie przepadałem. Nie kłóciliśmy się nigdy, nie było między nami żadnej zajadłości. Była tylko obojętność. Bez podstaw, bez poznania się, bez dania racji. Od samego początku. Kiedy dobiegała końca moja ostatnia dniówka, kiedy żegnałem się z tymi z którymi przepracowałem długie lata w Uniwersytecie i Solid Security pomyślałem, że łatwiej będzie mi odchodzić, zostawiając za sobą ludzi którzy przynajmniej mnie akceptują i postanowiłem go odwiedzić. To była długa, ważna, trudna i wyjątkowa rozmowa. Potrzebna jak się okazało nam obu i równie mocno dla każdego z nas poruszająca.

Nie. Nigdy nie traktowałem koleżanek i kolegów którzy dołączyli do obsady portierni po 2007 roku jak wrogów. Ze wszystkimi rozmawiałem, wielu lubiłem, z kilkorgiem nawet się zaprzyjaźniłem, ale rodzaj sztucznego wewnętrznego zahamowania „my - wy” był we mnie cały czas. Jak gdybym odmawiał im prawa do polubienia naszej uczelni, jak gdybym nie wierzył, że zależy im na pracy właśnie tutaj i nie chciał pojąć że dokładnie tyle ile we mnie przez te dwa lata przybyło ochroniarza, tyle samo w nich przybywało portiera.
To wszystko, te swoje jak się okazało wzajemne zastrzeżenia musieliśmy wyrzucić z siebie, pozbyć się ich, aby dojść do prozaicznego, a tak przecież zdawałoby się wcześniej obcego nam wniosku, że nie dzieli nas nic prócz braku zaufania. Po ponad godzinnej rozmowie wyszedłem lekki jak piórko, spokojniejszy, zupełnie inaczej patrzący na swoje pożegnanie z Uniwersytetem, na miłość do którego wcześniej dawałem sobie i wszystkim innych „starym pracownikom” monopol.

Strona www.portier.pl.tl powstała aby pomóc zorganizować i nagłośnić to, czego nie zorganizowali i nie nagłośnili nasi przełożeni, związki zawodowe czy pracodawcy. Przez dwa lata zrobiła wiele dobrego, ale dziś dopiero widzę to w pełni, nie zawsze była w swej formie stuprocentowo obiektywna. Owszem, wygraliśmy wczasy pod gruszą, jubilaty, trzynastą pensję i parę innych spraw. Owszem, zepsuliśmy mam nadzieję humor prezesowi Reszke i kanclerz Kuraszewskiej i wreszcie zaistnieliśmy całkiem mocno w świadomości wielu ludzi (Wikipedia!) w tym również redaktorów prasy i telewizji, ale największym sukcesem okazało się coś zupełnie innego. Człowiek.

Kiedy opadły emocje paragrafów i zarządzeń, kiedy opadła wzajemna nieufność tych, których los zwany przez niektórych pracodawcą postawił na dwóch pozornie przeciwstawnych pozycjach, spostrzegliśmy, że jesteśmy takimi samymi ludźmi i pracownikami. Dotarło do nas, że straszenie nas sobą nawzajem jest zwyczajnie głupie, bo ani portierzy nie izolowali „obcych”, ani „ochroniarze” nie przerobili żadnego z nas na bezdusznego i bezmózgiego „Rambo”. Nie wstydzę się i nie wycofuję z żadnego słowa jakie napisałem na temat łamania praw pracowniczych lub gardzenia nimi. Jestem pewien, że ta walka, walka z bezdusznymi zarządami firm ochroniarskich naginających przepisy prawa pracy będzie nadal trwała i że przyniesie zwycięstwo. Wstydzę się jednak za chwile kiedy uważałem, że osób które przyszły do nas wraz z Solidem to nie obchodzi, nie dotyczy, nie obejmuje. Za to przepraszam.

I dziś, kiedy mundury ERY zmienia się w Uniwersytecie na mundury Konsalnetu wiem już, że nikt z nas nie ma monopolu na sympatię, wierność, skuteczność czy lojalność. Wiem też, że moja tęsknota za pracą której oddawałem przez lata całe swoje serce nie różni się niczym od takiej samej tęsknoty kogoś kto przyszedł tutaj w śmiesznym mundurku dwa i pół roku temu, a kto, tak samo jak ja musi go dziś zdać do magazynu.

2 komentarze:

  1. Cóż, wypada tylko powiedzieć za starymi sarmatami: słusznie prawi! (ale się rozbestwiłam z tymi komentarzami, Gospodarz nie przegoni?)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przegoni, nie przegoni. Jeszcze podziękuje za czytanie.

    Jest coś magicznego gdy się wyciąga rękę do kogoś po kłótni albo nawet zwykłych (?) cichych dniach. Czasem wstydzimy się to zrobić, ale gdy już zrobimy to czujemy się lepsi. Trochę jak w Sylwestra o północy...

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.