Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


poniedziałek, 11 lipca 2011

Schadenfreude

Nigdy, przenigdy nie poleciłbym nikomu kto nie byłby moim wrogiem podjęcia się pracy którą wykonuję. Nie jest to zajęcie ambitne, poważane, dające już nawet nie perspektywy, ale i choćby stabilizację, a i płatne bywa tak nisko, że prawie na granicy biedy i absurdu, ale jedno, jedno jest jakby na przekór w tym wszystkim wyjątkowe. Jak psycholog, który ma nie tylko dostęp do wiedzy o świecie, ale i o ludziach, którzy go tworzą, tak portier i może jeszcze tylko barman albo fryzjer staje się czasem powiernikiem, czasem pomocnikiem, czasem zaś tylko świadkiem małych ludzkich dramatów i radości. Zdarzeń z całą pewnością wartych sfilmowania. Jednego dnia przez Wajdę, innego przez Pasikowskiego, a któregoś kolejnego przez Falka albo Kieślowskiego.

I z tego chyba tylko powodu mimo wszystko lubię swoją pracę.

***

Wyobraźmy sobie zakład, firmę dajmy na to X w mieście Y. Realia nie mają tu żadnego znaczenia. Tak samo jak to czy firma owa buduje domy, remontuje samochody czy może składa koniki na biegunach. Niech więc sobie będzie jaką kto chce.

W firmie pracuje pewien mężczyzna. Od dawna pracuje, dla niektórych od zawsze. Znają go tu i szanują, ma swoją markę, reputację dobrego fachowca i bywa też często traktowany prawie jak wyrocznia. Bo przecież w powszechnej świadomości sporej części załogi, firma to on.
Człowiek ów przeżył wiele. Zaczynał karierę jako uczeń jeszcze w szarych czasach PRL-u, potem w kwiecie wieku uczestniczył w przekształcaniu swojego zakładu z komunistycznego molocha w dynamiczną spółkę, by wraz z nią wejść w XXI wiek już jako mistrz i wzór dla młodych pokoleń.

Każdy z nas zna takich ludzi. Zdarza się, że wcale nie zajmują znaczących stanowisk. Czasem są po prostu dobrzy w tym co robią. Najlepsi.

I bywa tak, że po radę do prawdziwego fachowca zachodzi i majster i kierownik, a czasem nawet dyrektor. Bo któżby mógł wiedzieć coś lepiej niż ten co to zęby zjadł na robocie?

A nasz bohater właśnie jest kimś takim i kończy prawie karierę. Ma trzy miesiące do emerytury. Nie spieszy się już i nie martwi o przyszłość. Wszystko jest ułożone punkt po punkcie i każda kolejna dniówka zbliża go do pożegnania, prezentów, chóralnego Sto lat i łez wzruszenia.
Dziewięćdziesiąt dni. Po tylu długich miesiącach i latach.
Przecież to tyle co nic, prawda?

Stoi teraz przede mną roztrzęsiony i gniotąc w dłoniach niedopałek rozgląda się wokół. Z dala w ciemności przypatruje się nam grupka jego kolegów, szef biegnie z hali...
Dziewięćdziesiąt dni tylko zostało.
I tak. Tak głupio.

Złodziej.
Duże słowo. Może za duże, gdy się na niego patrzy. Ale nawet gdy napiszemy je najmniejszą czcionką nadal zachowa swój sens i moc.

Złodziej.

-Niszczysz mnie człowieku! Miej Boga w sercu!

Czy ja go niszczę? Nie.
Niszczą go, już zniszczyły właściwie, raczej brak hamulców, zachłanność, gorączka złota.

Cisza. Stoją jego koledzy, stoi szef, przyglądają się wszystkiemu moi współtowarzysze na służbie.

A on się miota. Pogrąża.
Chce klękać, proponuje łapówkę, wódkę, wyrwanie kartki z raportu, właściwie to wszystko co tylko zechcę.
Patrzę na niego i z każdą sekundą jego strachu rośnie we mnie siła. Nie taka głupia, chamska, złośliwa, ochroniarsko mundurowa, o nie. Siła własnych zasad i śmiesznych czasem dla niektórych wyborów.

-Ile pan zarabia? Dwa tysiące? Dwa i pół? Więcej?
-No tak... nie aż tak... no prawie...
-Ja nigdy w życiu nie zarobiłem dwóch tysięcy...
-Ale ja...
-...ale i nigdy nie ukradłem nawet gwoździa!

Ależ mi gorąco! Ależ mi dobrze!
Wreszcie.

Nie okradł mnie. Okradł swoich kolegów, swoją firmę. Na zimno, bez zastanowienia. A może, aż strach pomyśleć, właśnie z zastanowieniem?
Mistrz.
Łapówka, wódka, wyrwanie kartki, może milczenie przełożonego. Wszystko da się załatwić.
Tylko go puść, tylko zostaw. Będzie dobrze.

Nie!
Właśnie dlatego - NIE!

Przecież on nic nie rozumie. Nie nauczył się przez te lata jednej prostej rzeczy. Że można naprawdę być uczciwym. On szczerze wierzy, że kwestią jest cena, słowo, interes. Że nawet teraz jak w końcowych scenach "Kosiarza Umysłów" znajdzie wreszcie to jedno otwarte wyjście z matni.

A ja swoimi malutkimi literkami w kolejnych słowach raportu obmurowuję go i gaszę tą chorą nadzieję. Czterdzieści minut, które zmienia czterdzieści kilka lat.

Uczeń, fachowiec, mistrz.

Złodziej.

Sami decydujemy jaki będzie ostatni wpis w naszym CV.


16 komentarzy:

  1. ciekawam co zwędził, ciekawe po co, na co, co mu było potrzebne, na co się połaszczył. U mnie w pracy nagminnie rozpływa się granica tego co firmowe,a co prywatne, telefony, papirt, długopisy, kopie ksero, książki, kunegunda

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzecz w tym, że Polak często kradnie coś nie dlatego, że tego nie ma lub nie może mieć (co przecież też niczego nie usprawiedliwia), ale dlatego, że MA OKAZJĘ.

    Tutaj sprawa jest o tyle ciekawa, że nienormalność całej sytuacji dotarła do bohatera nie w momencie gdy zabierał własność zakładu, ale wtedy i chyba tylko wtedy, gdy spotkał kogoś nieczułego na argumenty w płynie czy banknotach. I właściwie to ta jego pewność, że przecież wszystko można jakoś po cichu załatwić najbardziej mnie wkurzyła. Plus oczywiście kilkakrotne wspominanie Boga w sytuacji gdy przed chwilą napluło się na siódme przykazanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. U Twojego kolegi zbiegły się dwie rzeczy. Na pewno poczucie bezkarności, pewnego rodzaju wyższości, związane z jego pozycją zawodową w firmie. Takie tchnące komuną przekonanie, że nie podważa się autorytetów, a ten gość był takim autorytetem w firmie. No i przecież wszystko jakoś da się załatwić, jak ktoś przyłapie, nie? Zawsze się dawało.
    Co się zaś tyczy dalej przywoływanych przeze mnie pojęć, to żadna tajemnica, droga Kunegundo, że pracownicy w polskich firmach nauczyli się kraść, przez pół wieku jego trwania. Słowo "kraść", takie dosadne i dosłowne, można zastąpić słowem "załatwić", ale istoty rzeczy to nie zmienia.
    I nie zmieni się, dopóki nie przywrócimy właściwego sensu wyrażeniu "prawo własności". To właśnie największa szkoda poczyniona przez lata komunizmu, które nauczyły społeczeństwo, że są rzeczy "niczyje". Błąd. Bo ławka w parku obok Twojego domu, śmietnik obok klatki, a nawet chodnik, po którym idziesz do sklepu jest po części TWÓJ. Twój, bo płacisz na niego podatki - na jego położenie, odnowienie, pomalowanie ławki, nawet na wybranie śmieci ze śmietnika.
    Niestety przyzwyczailiśmy się, że mienie firmy też jest w zasadzie "niczyje" i nie mamy oporów przed wynoszeniem go do domu, jak swoją własność, najczęściej w ramach "rekompensaty" zbyt niskiej pensji. Sądzę, że właśnie taką kradzież opisujesz.
    A cha. Przywoływanie Boga w tej sytuacji... bez komentarza.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech... Pracownicy nauczyli się kraść przez pół wieku trwania komunizmu, rzecz jasna miało być... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się co do literki poza jednak nazywaniem tego indywiduum moim kolegą.
    To jest tylko pracownik firmy, w której porządku ogólnego oraz bramy i ogrodzenia ;)) pilnuje niżej czy tam wyżej podpisany.

    OdpowiedzUsuń
  6. Racja.
    Przepraszam, że nazwałam tego pana Twoim kolegą.

    OdpowiedzUsuń
  7. A jeszcze mi się przypomniało...
    Niedawno mój znajomy był świadkiem, jak sunąca przez park młodzież demolowała co napotkała na swojej ścieżce. Zadzwonił gdzie trzeba i zgadnijcie, co usłyszał? "Czy panu bezpośrednio coś się stało? Zniszczyli coś panu? Pobili pana?" Nie, demolują park. "TO CO TO PANA INTERESUJE?" (!!!)
    Bez komentarza.

    OdpowiedzUsuń
  8. Och, to nic nowego. Pamiętam jak telefonowałem zdaje się w 2007 roku na policję, gdy pod budynkiem uczelni w której wtedy pracowałem zauważyłem okradziony samochód z wybitą szybą od strony kierowcy. Usłyszałem, że przyjadą za godzinkę, półtorej, bo aktualnie są zajęci.
    Ja im na to, że tu przez godzinkę, półtorej to przechodzą dziesiątki jeśli nie setki osób, a samochód jest otwarty. I to samo - "A to pana samochód?"

    Ha ha! Życie, po prostu życie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Potfur dzienkowatź za komplemęt ;))

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak też bywa:) Inna sprawa,że ludzkie słabości ( o ile można tym mianem określić kradzież lub wandalizm) są dobrze widoczne- zawsze zwróci się na nie uwagę. Jakoś te dobre odruchy są często traktowane jakoś coś oczywistego.

    OdpowiedzUsuń
  11. Myślę, że dobre odruchy POWINNY BYĆ czymś oczywistym. Co to za życie jeśli to że będę wobec kogoś uczciwy, lojalny, godny zaufania będzie jakimś "cudem", wyjątkiem? To normalność.

    Z drugiej strony jako nienormalne (w znaczeniu: nie do zaakceptowania) powinny być odbierane postawy typu: jakoś to załatwimy, pogadam z kim trzeba, daj pan stówę i po sprawie. ;)

    Kwestia zmian w naszej mentalności. Jak to mówię patriotyzm zaczyna się od tego czy wrzucam papierek do kosza i czy kasuję bilet w tramwaju. Niestety takie nastawienie jest jeszcze czymś w najlepszym razie dziwnym dla niektórych.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jedyne słowo, które w tej chwili nasuwa mi się na myśl to żal. Jest mi żal człowieka, który z powodu swojej głupoty i bezmyślności przekreślił wszystko na co tyle lat pracował. Swoją pozycję, opinię wśród współpracowników, szacunek, pracę. Niby błędy powinno się wybaczać, ale dorosły człowiek powinien umieć ponieść konsekwencje swoich czynów.

    OdpowiedzUsuń
  13. Bo Ty masz dobre serduszko, ale wierz mi staremu ;), nie zawsze warto je mieć. Prosta sprawa - kradniesz - ponosisz konsekwencje. Nie chcesz ich mieć? Nie kradnij.

    Zresztą z tym konkretnym panem sprawa jest o tyle skomplikowana, że parę razy ktoś go widział w trakcie podobnej "akcji", ale jakoś nikt nie złapał. Ja złapałem, ale niestety nie mogę tego opisać, bo mimo wszystko byłoby to nie fair wobec "bohatera". Tak więc wybrałem formę "przypowiastki moralizatorskiej" :))

    OdpowiedzUsuń
  14. szkoda, że nie jesteś na tej portierni, którą mijam codziennie przynajmniej dwa razy; pewnie Ty odpowiadałbyś "dzień dobry" bez obojętności w oczach

    OdpowiedzUsuń
  15. Biorąc pod uwagę gdzie pracujesz ;) trochę to za wysokie dla mnie progi, ale z pewnością gdybym był tamtejszym portierem odpowiadał bym na dzień dobry z uśmiechem, a i pewnie nieraz z przyjemnością porozmawiał o sprawach ważnych i nieważnych.

    Taką możliwość miałem pracując w Śląskim Uniwersytecie Medycznym, bo tam właśnie byłem portierem, panem od kluczy. Teraz jestem bardziej typowym ochroniarzem w śmiesznym mundurku, który nie lubi swojej pracy, ale zawsze szuka w niej choćby drobiazgów, które polubić mógłby.

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.