niedziela, 24 stycznia 2010
Mniej niż zero
Panuje powszechne przekonanie, moim zdaniem słuszne, że za tak zwanej komuny wszyscy byliśmy jednakowo biedni i dlatego łatwiej nam było to znieść. Nie mieliśmy punktu odniesienia. Z racji faktu, że nie mieliśmy także szynki, cytryn, czekolady, papieru toaletowego, kawy i sznurka do snopowiązałek ten akurat brak wydawał się mało istotny. Były oczywiście różnice społeczne, ale rzadko kiedy naprawdę irytujące. Sąsiad z daczą za miastem i nowym polonezem jakoś mniej bolał od niektórych (znanych autorowi) dzisiejszych nuworyszy, nawet, gdy samemu posiadało się niewiele. Mam taką prywatną teorię, że bywało to obojętne właśnie ze względu na relatywnie małą różnicę pomiędzy standardem, a jakimś tam już dostatkiem w latach wiadomych. Najzwyczajniej nie opłacało się nam wkurzać o tego poloneza.
O ile prawie wszyscy nie wyłączając najbardziej liberalnie myślących naszych rodaków akceptowali w końcówce lat 80 ryzyko, jakie niesie ze sobą transformacja ustrojowa, o tyle po pierwsze różniliśmy się w ocenie skali rodzących się kontrastów, a po drugie nie myśleli o najistotniejszym, co dziś między innymi natchnęło mnie do spisania tej notki. O punkcie ciężkości.
Jako dziecko (na szczęście nie w sensie dosłownym) Gierka i Jaruzelskiego, nazywałem biedą w latach osiemdziesiątych np. śniadanie z jajkiem na twardo w kanapce albo czarno biały telewizor, ale, co przyznaję bez bicia, głodu na tym etapie życia nie zaznałem nawet przez moment.
Jasne, każdy dzieciak chciał mieć buty Relax, chiński piórnik i miśki Haribo, ale ten który nie miał, nie czuł się przez to jakoś ekstremalnie wykluczony. Zazdrościł trochę i tyle. A razem z nim pół klasy.
Krótko mówiąc biedny był ten z jajkiem w kanapce, a bogaty… Czy ja wiem? Z ojcem dyrektorem (skojarzenia nieadekwatne), kolejką w dużym pokoju, polonezem pod blokiem i może jeszcze ciocią w RFN! I tyle. I już.
Nade(j)szły nowe czasy, a z nimi dorosłość. Jak napisałem wyżej, świadomość że łatwo nie będzie, była powszechna, ale zakładaliśmy, że ograniczenia dotyczyć będą wyłącznie TEMPA „europeizacji”. W sumie OK. Sąsiad zmieni poloneza na Opla, a ja nie, ale za trzy lata powiedzmy i ja się przesiądę z Ikarusa w coś mniejszego. A tu kicha! Po trzech latach na przykład wywalają mnie z pracy na bruk! Przesiadam się owszem z Ikarusa, ale na własne kończyny.
Lata 90, a pewnie bardziej jeszcze pierwsza dekada XXI wieku uświadomiły społeczeństwu coś bardzo ważnego. Różnice społeczne to nie tylko szybkość czy nawet sprawność pędu w górę, ale również coraz szerszy wachlarz sposobów i skutków upadku z tych samych teoretycznie pozycji wyjściowych.
Że nie mogę mieć szynki na śniadanie w 1983 roku to wiedziałem i choć jajeczko na twardo „gryzło w ząbki”, to jednak wydawało się podstawą, poziomem zero. Guzik! Wcale nim nie było! Zestaw obowiązkowy ubogiego z końcówki PRL i początku lat 90, czyli pasztet z kogutkiem, paprykarz szczeciński i zupka w proszku okazał się, że użyję współczesnej terminologii, pakietem promocyjnym. Ileż znaleźliśmy den (Dziwnie brzmi, ale to liczba mnoga od dno.) pod nim!
Proszę wybaczyć, że sprowadzam życie do jedzenia. To nie tak. Używam go tylko jako przykładu. Przykładu tego, że dwadzieścia lat III RP poza możliwościami awansu dało też nam NOWĄ biedę. Nowe poziomy biedy.
Jest więc (poza tym, co znamy ze sklepów i reklam) JESZCZE TAŃSZA I JESZCZE GORSZA odzież, żywność, sprzęty codziennego użytku. Im głębiej schodzi się w dół, tym lepiej widać jak odległe jest dno absolutne. Prawie jak w grach komputerowych mamy coraz to nowe "lokacje". Tysiące marek stworzonych dla ubogich i jeszcze uboższych, setki, że tak powiem z góry założonych dróg życiowych dla ludzi, którzy od startu do mety nie wyjdą poza minimum, nieważne w jakiej kategorii. Pokolenie Aro.
Przerażające.
Nie mieć spodni z Pewexu, to każdy rozumiał, ale nosić kupione na kilogramy używane po strach myśleć czasem kim? I to latami? O nie! Bzdury!
Nie jechać na wczasy zdarzało się, ale pracować bez urlopów, ubezpieczeń, we własnych ciuchach, za ułamki tego, co państwo określiło mianem pensji minimalnej? No coś Ty?! Jak?!
Przykłady można mnożyć. Kusiło mnie podać konkretne marki, ale nie w tym rzecz. Okropna jest ta wielowarstwowość naszej codzienności. Bardziej nawet odpychająca, gdy dostrzeżemy jak wielu ludzi żeruje na jej efektach i jak słabe bywają jej ofiary...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Wielu tęskni za minionyzmem. Ja nie. Co z tego, że może miałam jakieś tam pieniądze gdy przez pół roku nie mogłam sobie kupić wyra do spania, bo nie było, a nie miałam żadnych "znajomości" (dziś bez nich też trudno żyć).
OdpowiedzUsuńNie zapomnę też do końca moich dni incydentu, jak stojąc z dzieckiem na ręku w uprzywilejowanej kolejce pod kioskiem, do którego właśnie dowieźli jakiś towar dowiedziałam się od jednego z panów, że pasta do zębów nie jest artykułem pierwszej potrzeby i mam stanąć w normalnej kolejce. A ta "uprzywilejowana" była tak samo długa, jak "normalna".
"Minionyzm" he he! Mówi się komuna. :) Też za nią nie tęsknię, ale użyłem tutaj jako przykładu, że bieda wtedy i bieda dziś to dwie różne sprawy. Generalnie jednak chodziło mi głównie o to jak po 89 roku biedzie "urosły" jeszcze "piętra w dół" - poniżej tego, co kiedyś wydawało się dnem.
OdpowiedzUsuń„Minionyzm”, hmm! Świetne określenie przeszłości wymyśliła anna s.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to dziwne! Miliony ludzi dzisiaj żyją całkowicie poza marginesem społecznym. Ich bieda dawno już przestała być biedą, a przybrała oblicze nędzy i to tej najgorszej z najgorszych. Bezdomność, bezrobocie, beznadzieja, żebractwo. Ludzie po kilka dni nic nie jedzą, bo nie mają za co sobie kupić nawet najpodlejszego jedzenia. Życie nie jednego psa jest lepsze od życia dzisiejszego nędzarza, który w nie jednym przypadku zaczął rywalizować z bezdomnymi psami o resztki ze śmietnika, a mimo to wzbrania się tak wielu w przyznaniu się do tego, że najgorsza bieda w minionyzmie w porównaniu z dzisiejszą nie była tak straszna. Że gotowane jajko na śniadanie do chleba z margaryną, to nie była żadna bieda, że gotowane ziemniaki ze szczypiorkiem i koperkiem, a do tego garnuszek kwaśnego mleka na kolację (bieda?), to dzisiejsze są wymyślne diety dla znudzonych bogaczy, za których układanie płacą oni swoim dietetykom niemałe pieniądze. Świat stanął do góry nogami, ludzie pogubili się już i sami nie wiedzą czego tak naprawdę chcieli, co w życiu jest rzeczywiście ważne? Bo obalając minionyzm, chyba nie o takiej przyszłości dla swoich dzieci myśleli – przyszłości gorszej od życia, które oni sami mieli.
Moim zdaniem większość bojowników o wolność i demokrację spod deszczu wpadła pod rynnę, ale ich własne zakłamanie nie pozwala im się do tego przyznać i nadal nie potrafią powiedzieć Bogu przepraszam za grzech niedoceniania tego „małego” co kiedyś mieli. Walczyli o wolność! Gdzie ona jest? Czy jest nią może wszechobecna inwigilacja? A może przymus szukania szczęścia poza granicami własnego Kraju?
Półtora tygodnia temu byłam kilka dni w Hamburgu w interesach. Serce chciało mi pęknąć z bólu na widok moich bezdomnych, marnujących się rodaków, zajmujących się żebractwem, albo tylko leżących tam, na głównym deptaku jednej tylko z dzielnic Hamburga ( a ile ich jest?) wymiętych, sinych z zimna i spuchniętych z głodu, młodych i starszych już ludzi wpatrujących się w niebo oczami bez wyrazu. Nie mogą wrócić do domu, bo wstyd, bo nie ma za co, ale i zostanie tam równa się z zatraceniem. Zmarnowane życia, oszukane obietnicą raju.
Walczyli z monopolem pod każdą postacią, a takiej globalizacji i centralizacji jak obecnie, nigdy przedtem nie było. Wszystko narzucane jest odgórnie i tak okrojone różnymi przepisami, że wielu, którzy kiedyś mogli sobie radzić prowadząc jakąś małą działalność, dzisiaj są zmuszeni przywitać się z nędzą. Pogoda jest tylko dla bogaczy, podobnie jak i wolność, o którą walczyli, a której paradoksalnie pozbawili i siebie i swoje dzieci. Tam w Hamburgu widziałam tłumy chodzących zombie i pomyślałam sobie, że zabijanie ludzi wcale się nie skończyło, tylko przybrało inną, może jeszcze gorszą formę.
Masz rację Portierze – „... po 89 roku biedzie „urosły” jeszcze „piętra w dół” – poniżej tego, co kiedyś wydawało się dnem.” Smutne to, ale prawdziwe. Pozdrawiam.
Ludzie biedni, niezaradni, chorzy, niewykształceni, bez zawodu itp byli zawsze i zawsze będą. Można i powinno się działać na rzecz tego aby było ich mniej, ale nie zrobi się z każdego z nich menadżera jakby to czasem chciały media. MUSI byc jakis margines bezpieczeństwa które takim osobom gwarantuje państwo. Tzw. prace interwencyjne itp. Jeśli komus 1000 na ręke nie wystarczy ruszy się i poszuka czegoś lepszego, jeśli nie potrafi poszukać - przynajmniej nie umrze z głodu.
UsuńNie ma jak to piszesz "przymusu" szukania czegokolwiek, zwłaszcza szczęścia za granicą. Jedzie kto chce. Sam miałem trzy razy w życiu taką możliwość, ale nie skorzystałem i wiem, że nie skorzystam. Tu jest mój kraj i to dla niego chcę pracować. Ale to moje prywatne nader konserwatywne zdanie.
Co zaś się tyczy biedy, to media o niej milczą, to znaczy milczą o tej biedzie, o której ja tu wspomniałem. Mówi się o bezdomnych (przynajmniej kiedy jest mróz!), mówi się o róznych patologiach związanych z cała tą strefą cienia jaką jest bieda, ale nie mówi się o ludziach, którzy np. pracują za grosze i jeszcze na tych groszach są oszukiwani. O umowach zleceniach czy o dzieło tam gdzie powinny być umowy o pracę, o łamaniu norm czasu i norm wynagradzania. To jest tabu. Dlaczego? Bo chodzi o setki tysięcy ludzi wokół. O ochroniarzy, o sprzątaczki, roznosicieli ulotek (500zł/mies - plus minus 125 euro!), wykładaczy w marketach i wielu wielu podobnych.
Wędrując od nowa i od początku po Twoim cudnym blogu natrafiłam na tę naszą niedokończoną rozmowę. Może mi podpowiesz jak mam to zrobić, żebym mogła otrzymywać na mojego e-maila Twoje odpowiedzi na dane Ci przeze mnie komentarze. Wtedy raczej rzadziej przytrafiłoby się takie nietaktowne z mojej strony zapomnienie, za które oczywiście przepraszam.
UsuńWracając do tematu tu omawianego, w odpowiedzi na Twoje: „.. Musi być jakiś margines bezpieczeństwa, które takim osobom gwarantuje państwo. ..”, powiem tak:
W krajach skandynawskich, takich jak np. Szwecja takie minimum bezpieczeństwa jest gwarantowane przez państwo obywatelom, którzy z jakichś powodów utracili możliwości zarobkowania, a co za tym idzie, utracili źródło dochodów na swoje utrzymanie. Państwo na różne sposoby stara się pomóc ludziom potrzebującym pomocy i nie jest to tylko i wyłącznie pomoc socjalna, ale i inne jej formy typu, jak wymieniłeś. Na chwilę obecną nie widzi się w Skandynawii tak skrajnej biedy jak w naszym Kraju, co wcale nie znaczy, że jej nie ma. Oczywiście, że jest, chociaż można ją przyrównać, że tak powiem do opisanej przez Ciebie bieda kanapki z jajkiem. Nikt głodny nie chodzi. I tu pojawia się problem.
Ponieważ dla państw skandynawskich ciągle jeszcze człowiek jest jednak najważniejszy i ponieważ nie pozwala się człowiekowi dotknąć nędzy w dosłownym tego słowa znaczeniu, inne zachodnie pępki świata nazywają te państwa państwami opiekuńczymi. Jeżeli są opiekuńcze to i jednak lewicowe, a nie jak sami, wspomniani przeze mnie, twierdzą o sobie, chcą uchodzić za prawicowe. Ta nieścisłość musi być w jakiś sposób skorygowana i dlatego, po usunięciu z pola bitwy minionyzmu, powoli acz skutecznie pozbawia się i tutejszych obywateli przywilejów jakie sobie kiedyś wywalczyli.
Być państwem lewicowym to w dzisiejszych czasach jest, mówiąc delikatnie be! Raczej nie do przyjęcia. Bo cóż wspólnego ma lewica z prawicowym (?) kapitalizmem? - głoszącym, że człowiek jest wolny i ma sobie sam radzić w życiu tak jak potrafi najlepiej. Nie potrafi, to znaczy, że jest nieudacznikiem i sam sobie jest winien swojej nędzy. Można by długo polemizować na ten temat rzeka, ale to nie jest odpowiednie do tego miejsce. Powiem więc tylko tyle – dziwny jest ten dzisiejszy świat. Miało nie być monopolu, jest globalizacja. Miał być wolny rynek, jest rynek skorumpowany, tylko dla największych monopolistów. Miała być konkurencja, rozumiem, że również i w polityce, tym czasem jest centralizacja wszystkiego, a więc wszystko to, przed czym niby uciekaliśmy i z czym walczyliśmy. Naprawdę dziwny jest ten świat.
Pozdrawiam
Karolina
Ps. Portierze, wiem! Znowu się rozgadałam zapominając o Twoim twardym dysku. Sorki. :D jeżeli tak chcesz, to zachowaj ten post tylko dla siebie, albo okrój go odpowiednio przed publikacją, Twoja wola. Buziaki lecą, nastawiaj policzki. :D
Nie sądzę aby świat był dziwny. Razem z biegunami postępu i zacofania przesunęły się także bieguny bogactwa i biedy oraz uczciwości i jej braku. Wszyscy za to płacimy. Dobrze jeszcze jeśli zazdrością czy smutkiem, gorzej jeśli pustym żołądkiem, komornikiem na koncie albo chodzeniem pieszo, gdy nie stać nas na autobus.
Usuń====
Nie ingeruję w treść komentarzy, a tym bardziej ich nie skracam. Zależy mi tylko, aby nie było ich kilku od jednej osoby pod jednym postem czy zdjęciem. Jeden czy dwa to ilość idealna. Tego się trzymajmy, OK?