Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


piątek, 4 lutego 2011

Wirujący Seks vs Elektroniczny Morderca

Właśnie nastawiłem mojego poczciwego VHS-a na nocny film na Polsacie. Obcy Ridleya Scotta – dziś już absolutna klasyka science fiction. Rok bodajże 1979. Nie moja epoka, ale niech tam. Się obejrzy. Nie takie rzeczy człowiek oglądał…

Kino. Ha! Ileż ich było w moim mieście i okolicach. Prawie jak barów mlecznych. Żadne tam oczywiście aj maksy i trzy de, ale zwyczajne – małe, monofoniczne (kolumny Tonsil na scenie, ech…) i z nieodłączną panią bileterką pilnującą drzwi, żeby ktoś czasem nie wpuścił bokiem kolegów czekających na placu. O popcornie i napojach też nie było wtedy co marzyć. Ewentualnie słonecznik kupiony własnym sumptem albo puszkowa Fanta ze „skup i sprzedaż art. poch. zagranicznego” po 250 zł puszka (przy cenie biletu zależnie od klasy filmu pomiędzy 60 a 120 zł). Ale i z tym klimat był niepowtarzalny.

Wczasy. Połowa lat osiemdziesiątych. Przyjechało kino objazdowe. Jakaś tam Godzilla dla małolatów i potem dreszczyk emocji – Walka o ogień tylko dla pełnoletnich. Nigdy do niskich nie należałem, więc mimo wezwań obsługi i „poddania” się kilku rówieśników siedziałem twardo między dorosłymi. „Jeżeli osoby które nie mają osiemnastu lat nie wyjdą, filmu nie będzie!” Jakaś pani klepnęła mnie w kolano. „No młody człowieku, to o tobie!”
Wyszedłem.
Wyszedłem i potem przez długie lata wyobrażałem sobie, że Walka o ogień to jakieś prawie hard porno, aż do czasu gdy wreszcie puścili to w telewizji…

Albo kino szkolne. Mieliśmy coś takiego co sobotę w piwnicy naszej szkoły właśnie. Piwnice te najczęściej bywały zalane z racji sąsiedztwa rzeko ścieku o nazwie Rawa, ale gdy nie były puszczano tam filmy. Raz, jeden jedyny raz wybrałem się z nudów na taki seans. I co? Zapalił się projektor. Bum, trach i po Wilku i Zającu (taki był akurat repertuar). Znów nic nie obejrzałem.

Kino Przyjaźń. Jak sama nazwa wskazuje było to kino słuszne ideologicznie i geopolitycznie, a zatem prezentujące głównie produkcje radzieckie i tym podobne. Pamietam film o poli… (pardon!) milicjancie śledzącym samotnie jakiegoś rzezimieszka, ale szczegółów akcji do dziś mogę się tylko domyślać, bo chrapanie wokół skutecznie zagłuszało mi ścieżkę dzwiękową…

Może po prostu miałem pecha?

Mysłowice. Takie miasto tuż tuż. Tam się jechało wieczorem z kumplami.  Fajka w zęby (DS-y  po 45 zł paczka), nogi na oparcie (!!!) siedzenia w tramwaju, puszka coli w ręce (powtórzę się, spory wydatek, bo takich napojów w normalnej sprzedaży nie było) i zgorszone miny współpasażerów.
Miasto było nasze. Wysiadaliśmy z czternastki, robili rundę po sklepach i już odpowiednio zaopatrzeni lądowali w kinie np. na Powrocie Jedi albo Duchu. Film kończył się gdzieś tak o 22:00. Jak się ma naście lat i jest komuna, to nie jest to taka sama dwudziesta druga jak dziś, oj nie…
Ale czy jak się ma naście lat powinno się palić w tramwaju? Też chyba nie za bardzo…

A tramwaj jak to tramwaj, wziął i się zepsuł. W połowie drogi. I nie było wyjścia, musieliśmy drałować do Katowic na piechotę…


Były takie filmy na które chodziło się non stop. Na Terminatorze byłem z dziesięć razy, na Blues Brothers chyba ze dwadzieścia. Po trzy, cztery razy Gwiezdne Wojny, Niesamowity Jeździec, Powrót Jedi czy Poszukiwacze Zaginionej Arki. No Seksmisja oczywiście (za łapówkę wpuścili) czy Wejście Smoka. Klasyka tamtych czasów.
Ale nie zawsze oglądało się coś dlatego, że było dobre. Szaleństwa Panny Ewy obejrzałem też x razy z dwóch konkretnych powodów, którymi były a) uroda aktorki i b) cena biletu 16 zł.

Akademię Pana Kleksa też bym zobaczył, gdyby nie pewien Cygan (w tej sytuacji śmiało można powiedzieć: DVD-Rom), który kilkoma uderzeniami „odkupił” mój bilet i jeszcze resztę kasy ciężko wyproszonej od rodziców…
Mówi się trudno. Może za mało razy obejrzałem Wejście Smoka?

Zagadka nieśmiertelności, był taki film. Zdaje się David Bowie w jednej z głównych ról (O! Grał też w Labiryncie. Rany, jak ja się kochałem w Jennifer Connelly wtedy!). A więc ta zagadka, to historia pary starzejących się wampirów (na TCM często toto puszczają), którym zdrowie jakby nawala. Nie tylko im. Początki grypy sprawiły, że przez swój ustawiczny kaszel o mały włos nie zostałem zlinczowany przed końcem seansu. Wytrwałem jednak, bo moja ciocia była w tym kinie bileterką i obiecała mi znaleźć jakieś super plakaty jak już będę wychodził.
Dostałem plakat z polskiego filmu Sprawa się rypła.   Średni dil.

Niektórych „moich” kin już dziś nie ma. Millenium, Bajka, parę innych w Załężu, Dąbrówce Małej, Szopienicach, Piotrowicach i Bóg jeden wie gdzie jeszcze… Wczoraj przechodziłem obok jednego z nich. Wymarły brudny budynek, zamurowane okna, zasypane śmieciami klomby. Pustka.

Irytuje mnie to. Nie, nie przemijanie. Irytuje mnie ignorancja współczesnych wobec przeszłości. Brak odwagi do reformy i kontynuacji, a bezmyślna brawura w przekreślaniu a priori.
Czy tylko kin?

Ale ja przecież nie o tym miałem...
 
 

5 komentarzy:

  1. Małe kina tracą swoje naturalne środowisko, jak rysie. To wymierający gatunek, jak dobre filmy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobre filmy wymarły chyba znacznie wcześniej, ale jak widać po "moim" repertuarze, to akurat byłem w stanie zaakceptować ;)

    Taaak... Jest w człowieku coś takiego, że jak już trochę zrozumie świat wokół, to chciałby żeby się już nie zmieniał, a to przecież niemożliwe.

    OdpowiedzUsuń
  3. nie odniosę się do przemijania, choć ten wpis, mocno nostalgiczny w wymowie, wybitnie mi to uświadamia. Od lat nie chodzę do kina, ale dawniej i owszem. Jako szczęśliwa posiadaczka karnetu do DKF (Dyskusyjny Klub Filmowy przy nieistniejącym już kinie Delfin w moim mieście, obejrzałam TAKIE filmy jak "Nie oglądaj się teraz", "Pociągi pod specjalnym nadzorem" czy "Czas Apokalipsy". W kinie objazdowym zaś, podczas pobytu w prowincjonalnym internacie, zobaczyłam po raz pierwszy, STANOWCZO za wcześnie jak na mój ówczesny wiek, "Lokatora" Polańskiego...Tak...to były czasy. Pozdrawiam. JM

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzę, że na biednego nie trafiło: 120 złotych za bilet do kina... Że już nie wspomnę o fajkach za 45 złotych. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. @JM: Z tego jedynie Czas apokalipsy chyba widziałem na video, ale to już lata później. Akurat w kinie właśnie (albo na kasecie, płycie itp) w przeciwieństwie do książek cenię sobie historie wymyślone i rozrywkowe jak widać po repertuarze. Jako książki nie wziąłbym tego do ręki, a jako film owszem, spełnia swoją rolą "ubajkowienia" rzeczywistości.

    PS. I choć wczorajszego Obcego - ósmego pasażera Nostromo widziałem po raz pierwszy, to raczej (poza sympatyczną panią nawigator (?) - w tej roli Veronica Cartwright) wolę "swoją" dwójkę z lat osiemdziesiątych. Tak że chyba takie filmy dziś to po równo wspominki czysto ekranowe, jak i wyciąganie własnych emocji tamtego okresu.

    @DużeKa: Brzmi nieźle, ale wtedy np. polskie dżinsy były po 5000 zł, chleb po 16, a najzwyklejsza oranżada ok. 20 zł, tak dla jasności ;)

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.