Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


czwartek, 19 stycznia 2012

Operacja Dunaj

Może ja jakiś inny jestem, nie wiem. Może ja się nie znam.

Dopiero co śmiałem się gorzko z opowieści znajomego u którego zaawansowaną miażdżycę wykrył neurolog, bo naczyniowiec odsyłając pacjenta do niego twierdził z pełnym przekonaniem, że to bóle od kręgosłupa, a tu samemu przytrafiła mi się jakże podobna historia...

Od trzech lat odwiedzam pewnego lekarza specjalistę, od trzech lat grzecznie zażeram się tabletkami, smaruję maściami i owijam kompresami tkwiąc w przekonaniu, że droga mojego leczenia jest godna i sprawiedliwa oraz słuszna i zbawienna, co zresztą wydębiłem rok temu od pana doktora na piśmie. I co?

I w… ślepą kiszkę mogę sobie to wszystko włożyć (gdybym miał, a wycięli mi ją jeszcze komuniści), ponieważ nowy lekarz po zapoznaniu się kilka dni temu z sytuacją bez wahania zmienił diagnozę poprzednika w kwestii dla mnie najważniejszej, mianowicie konieczności poddania się stosownej operacji.

To, że moja przypadłość powinna być operowana zakładałem sam, ale tym oczywiście nikt by się nie przejmował. Gorzej, a raczej lepiej, że moje przypuszczenia potwierdzał i lekarz rodzinny i kardiolog i pan od USG i właściwie większość ludzi z którymi na ten temat choćby pobieżnie rozmawiałem.
No ale przecież tutaj chirurg, fachowiec, nie można kwestionować.

Pytam, opowiadam, cytuję.
Żadnej operacji. Operacja tylko pogorszy.
Ale pani internistka…
To niech pani internistka do mnie zadzwoni, to jej powiem.
Da mi pan to na piśmie?
Oczywiście.

„Leczenie zachowawcze”. Jak byk.

Może ktoś powiedzieć, że się czepiam. Że może to ten nowy się nie zna, a ten stary miał rację. No tak, ale proszę pamiętać, że opinię nowego lekarza podzielało już przed nim (sic!) kilka osób i to bynajmniej nie laików, oraz, że ich słowa przedstawiałem doktorowi kilkakrotnie i zawsze słyszałem to samo.
Nie operować.
I cóż na takie dictum?

Ano cóż. Pogodzić się chyba trzeba, że jest taki gatunek medyków, który najbardziej lubi wypisywać recepty, a reszta leczenia jakakolwiek by była, to już dla nich tylko wydziwiania pacjenta i powód do irytacji. I tak z tygodni robią się miesiące, a z miesięcy lata... Za to wszystko też płaci NFZ. Tak jak za moje „leczenie zachowawcze”.

Pytanie teraz, kto zapłaci mi za to co wcześniej pewnie operowałoby się łatwiej i z lepszymi perspektywami niż dziś?

15 komentarzy:

  1. Dlatego najlepiej jest konsultować się z kilkoma lekarzami. Ja poszedłem do jednego okulisty na coroczne badanie wzroku, wróciłem z receptą na okulary. Zastanowiło mnie to bo nigdy nie miałem z oczami problemów. Poszedłem więc do drugiego, który stwierdził, że - owszem mam niewielką wadę (-0,25) ale jest tak mała, że nie trzeba jej korygować już teraz, tym bardziej, że występuje tylko w jednym oku i to na minimalnym poziomie, praktycznie niezauważalnym. Co ciekawe poprzedni okulista zobaczył wadę w obu oczach - lewym 0,5 i prawym 0,25. Ale to był lekarz państwowy, który badał mnie metodą tradycyjną. Prywatnie zapłaciłem 50 złotych i miałem profesjonalne badanie - komputerowe, tradycyjne, na astygmatyzm - wszystko. Płacąc 50 złotych prywatnie za wizytę wyszedłem lepiej niż idąc do publicznego lekarza, który zbadał mnie niedokładnie, a więc poniósłbym niepotrzebny koszt związany z kupnem szkieł.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do okulisty to miałem identyczną przygodę lata temu i potem pamiątkę w postaci szpetnych "państwowych" okularów, których nigdy nie założyłem publicznie...

    Ale jakby nomen omen nie patrzeć nie podoba mi się takie "sprawdzanie" lekarza, któremu z założenia powinienem ufać. No jeszcze rodzinny ok, mogę zmienić jeśli coś mi nie odpowiada, ale gdy rzecz tyczy się poważnego chirurga? Jakoś trudniej przyjąć, że coś nie gra...

    Wychodzi na to, że taka porada lekarska to to samo co powiedzmy data ważności jogurtu :))
    Może zresztą tak należy to traktować. Może to jest właściwe podejście. Kto wie. W końcu mamy kapitalizm.

    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo się cieszę z tego, że nie muszę bywać u lekarzy. Naprawdę bardzo. I współczuję (zupełnie szczerze) tym, którzy skazani są z różnych przyczyn na kontakt z naszą "służbą zdrowia".
    Niemniej jednak życzę Ci Portierze zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Służba zdrowia jest taka jak reszta Polski, czyli z odrobiną tylko przesady; lukier z wierzchu i wiocha pod spodem. I taka ocena nie wynika z mojej zgorzkniałości, tylko raczej z codziennej obserwacji.


    Podstawą wszystkiego jest człowiek. Zawsze to powtarzam. I nie ma takich prac, przy których można się nie przykładać. Niektórym się wydaje, że przykładać powinni się wtedy tylko gdy dobrze zarabiają, a to nie tak, bo skoro zgodziłeś się coś robić, to masz to robić najlepiej jak umiesz i kropka. Nie chcesz, zwolnij się, ale póki jesteś, rób dobrze! W zasadzie nieważne czy jako portier czy jako ktokolwiek inny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach tak, rozpędziłem się, wybacz. Dziękuję za życzenia. Podobno na 70% będzie dobrze. Z grzeczności nie zapytałem lekarza co rozumie pod tymi trzydziestoma :)))

    Ukłony.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kilka lat temu miałam sytuację, która zmusiła mnie do tego by lekarzy odwiedzać jak najrzadziej i ograniczyć zaufanie do nich do minimum.
    Mianowicie mój brat leżał w szpitalu, miał ciągle, przewlekłe bóle głowy, które męczyły go do tego stopnia, że całymi dniami leżał w łóżku i niemalże płakał z bólu. Poszliśmy do neurologa, który skierował go na leczenie szpitalne, w trakcie, którego mieli mu zrobić całą serię badań i odnaleźć przyczynę. Obok niego leżała dziewczyna, mniej więcej w tym samym wieku z identycznym problemem. Z tym, że ona przyszła do szpitala kilka dni wcześniej więc wszystkie badania robili jej z wyprzedzeniem. Któregoś dnia siedzę u Łukasza w sali, gramy w szachy, u owej koleżanki siedzą rodzice. Nagle na oddział wchodzi jej lekarz prowadzący - młody chłopak - i z poważną miną prosi ich na zewnątrz. Jak to w polskim szpitalu - ściany mają uszy, a nie wiadomo dlaczego rozmawiali na korytarzu. Lekarz poinformował, że dziewczynka ma guzka w okolicach mózgu. Sytuacja krytyczna. Rodzice jej nie omieszkali poinformować nas o tym po powrocie do sali. Nie próbuję nawet wczuć się w ich sytuacje, ale te dni, w których Łukasz czekał na diagnozę były jednymi z gorszych w naszym życiu... Wkrótce okazało się, że pokręcili badania i diagnoza lekarza tej dziewczynki okazała się błędną. Mój Łukasz ma migreny. Brawo. Brawo!

    Nigdy więcej.

    OdpowiedzUsuń
  7. No toś mnie dziewczyno pocieszyła ;)

    Należy mieć nadzieję, że w moim przypadku nic złego się nie wydarzy, tym bardziej, że (kiedy już odczekam swoje na przyjęcie) trafię do tego samego szpitala, o którym kiedyś Ci opowiadałem :)) choć na inny oddział.

    Sam jestem ciekaw jak to będzie.

    Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  8. Niestety, jakie państwo, taka służba zdrowia...:(
    P.S. Ale nie chcą Ci urżnąć nogi?
    I...
    O jakiej porze przychodzić z życzeniami zdrowia? ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. No wiesz... jakby to... hmm... właśnie trochę jakby chcą... :)

    Co do pory, to myślę, że raczej przed kwietniem nie mam co liczyć na "leżakowanie", bo kolejki w szpitalach prawie jakby tam greckie długi skupowali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo, a u mnie zupełnie to samo ;) więc wyharatam, co mi tam te prywatne zabiegi wybierane od trzech lat, phi!
      co za kurestwo ;(((
      Trzymaj się, przemień te złe uhuuhu w dobre.

      Usuń
    2. Poetycko ujęte ;)

      Swoją drogą to pytam się co za kretyn wymyślił, żebym ze skierowaniem do szpitala musiał jechać się zapisać (na kolejkę, nie na przyjęcie przecież) osobiście?! Po co? Wyników nie trzeba, karty chipowej nie trzeba, nic nie trzeba, tylko skierowanie, więc dlaczego nie da się przez telefon???

      I tak człowiek musi w tych mrozach pchać się do obcego miasta z kawałkiem papieru zastanawiając się, czy to naprawdę XXI wiek czy tylko jego makieta...

      Usuń
  10. Mam ostatnio też często do czynienia z tzw służbą(!) zdrowia. Jaka służba, to paniska są całą gębą. A jak sie spotka doktora Judyma, to go paniska zagryzą, zaszczują. O przyznaniu sie do błędu medycznego nie ma mowy, oni sa nieomylni. Jeszcze jak pacjent może sie odgryźć, odszczeknąć, to jeszcze sie go jako tako traktuje. Gdy jest bezradną, głuchą i ślepą staruszką, to poszła! Boże, daj siłę, bo to trudno przeżyć zdrowemu, a co dopiero choremu. anna s.

    OdpowiedzUsuń
  11. To jest temat rzeka.

    Ubezpieczenie, które jest fikcją, lekarze, którzy badania okresowe podbijają w dziesięć minut po pobraniu krwi z którego wynik będzie nazajutrz (a jeżeli mam AIDS, żółtaczkę, cokolwiek?), cała ta pozoracja.

    PO miała hasło Polska w budowie, a powinna mieć Polska w sidingu! Siding to takie plastikowe listewki, którymi obijało się w latach 90 szpetne stare domy, żeby pozornie wyglądały lepiej. I tak właśnie z punktu widzenia szaraka funkcjonuje często nasza służba zdrowia z przyległościami.

    Ale czy tylko ona?

    OdpowiedzUsuń
  12. Trafności ujęcia tematu nibdy Ci nie brakowało - bez wazeliniarstwa, naprawdę. Doktor Judym niech Ci zostawi tę... nogę w spokoju, albo dosztukuje nową :) ananas

    OdpowiedzUsuń
  13. Ananasy z naszej klasy :)

    Noga jest mi potrzebna, bo raz, że się do niej przyzwyczaiłem przez te lata, a dwa, Beskidy czekają. Podobno na koniec lutego ma być około plus siedem stopni, a na koniec kwietnia na upartego można by już gdzieś podeptać.

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.